Читать книгу Trzeci klucz - Jo Nesbo - Страница 12

Część druga
12. FREITOT

Оглавление

– Albert Camus twierdził, że samobójstwo to jedyny prawdziwy problem w filozofii – powiedział Aune, pociągając nosem na widok szarego nieba nad Bogstadveien. – Ponieważ rozstrzygnięcie, czy warto żyć, czy nie warto, to odpowiedź na zasadnicze pytanie w filozofii. Wszystko inne, czy świat ma trzy wymiary, a duch dziewięć czy dwanaście kategorii, przychodzi później.

– Mhm – mruknął Harry.

– Wielu moich kolegów usiłowało badać, dlaczego ludzie popełniają samobójstwo. Wiesz, do jakich wniosków doszli w kwestii najpowszechniejszych przyczyn?

– Miałem nadzieję, że właśnie na takie pytania będziesz mógł mi odpowiedzieć. – Harry musiał slalomem wymijać ludzi na wąskim chodniku, by móc iść u boku okrągłego psychologa.

– Że nie chcą już dłużej żyć – odparł Aune.

– Wygląda na to, że ktoś zasłużył na Nobla.

Harry zadzwonił do doktora Aune już poprzedniego wieczoru i umówił się z nim pod jego gabinetem na Sporveisgata o dziewiątej. Kiedy mijali oddział banku Nordea, Harry zauważył, że po drugiej stronie ulicy, pod sklepem 7-Eleven, wciąż stoi zielony pojemnik na śmieci.

– Zwykle zapominamy, że decyzję o popełnieniu samobójstwa bardzo często podejmują racjonalnie myślący i całkiem zdrowi psychicznie ludzie, którzy po prostu dochodzą do wniosku, że życie nie ma im już nic więcej do zaoferowania – ciągnął Aune. – Na przykład staruszkowie, którzy utracili towarzysza życia lub których zdrowie zawodzi…

– Ta kobieta była młoda i zdrowa. Jakie mogła mieć racjonalne powody?

– Trzeba najpierw zdefiniować, co się rozumie przez racjonalne. Gdy jakaś będąca w depresji osoba decyduje się na ucieczkę od bólu poprzez odebranie sobie życia, należy założyć, że wszystko rozważyła. Z drugiej strony trudno traktować samobójstwo jako działanie racjonalne, a zwłaszcza w typowej sytuacji, w której osoba w depresji wychodzi z dołu i dopiero wtedy znajduje dość energii, by podjąć aktywne działanie, jakim jest samobójstwo.

– A czy samobójstwo może być spontaniczne?

– Tak, oczywiście, ale znacznie bardziej powszechne jest zaczynanie od prób samobójczych, zwłaszcza wśród kobiet. W USA obliczono, że średnio na jedno samobójstwo wśród kobiet przypada dziesięć tak zwanych prób samobójczych.

– Tak zwanych?

– Zażycie pięciu tabletek nasennych to wołanie o pomoc, które należy potraktować poważnie. Ale nie uważam tego za próbę samobójczą, jeśli na nocnym stoliku zostaje słoiczek opróżniony „tylko” do połowy.

– Ta się zastrzeliła.

– A więc mamy do czynienia z samobójstwem typu męskiego.

– Męskiego?

– Jedną z przyczyn, dla których mężczyznom samobójstwa częściej się udają, jest to, że wybierają bardziej agresywne i nieodwracalne sposoby niż kobiety. Broń palną czy wysokie budynki, zamiast podciętych żył i przedawkowania tabletek. Kobieta, która do siebie strzela, jest dość niezwykła.

– Podejrzanie niezwykła?

Aune zerknął na Harry’ego.

– Masz powody, by przypuszczać, że to nie było samobójstwo?

Harry pokręcił głową.

– Chcę mieć tylko całkowitą pewność. Skręcamy tu w prawo. Jej mieszkanie jest na tej ulicy.

– Na Sorgenfrigata? Na ulicy Beztroskiej? – Aune roześmiał się i spojrzał w górę na groźne chmury na niebie. – Oczywiście.

– Oczywiście?

– Sans Souci. Bez troski. Taką nazwę nosił pałac Henriego Christophe’a, haitańskiego króla, który popełnił samobójstwo w obawie, że zostanie pojmany przez Francuzów. To on skierował armaty w niebo, żeby zemścić się na Bogu, no wiesz.

– Cóż…

– I wiesz chyba, co pisarz Ola Bauer powiedział o tej ulicy? „Przeniosłem się na ulicę Beztroską, ale to też nie pomogło”. – Aune roześmiał się, aż zatrzęsły mu się podbródki.

Przed bramą czekał już na nich Halvorsen.

– Kiedy wychodziłem z Budynku Policji, spotkałem Bjarnego Møllera – powiedział. – Sprawiał wrażenie, jakby uważał tę sprawę za wyjaśnioną i rozstrzygniętą.

– Chcemy rozwiać kilka ostatnich wątpliwości. – Harry otworzył drzwi kluczem, który dostał od elektryka.

Taśmy zagradzające wejście do mieszkania już zdjęto, a zwłoki zabrano. Poza tym jednak nic tu nie ruszono od poprzedniego wieczoru. Weszli do sypialni. W półmroku białe prześcieradło na wielkim łóżku zdawało się świecić.

– Czego szukamy? – spytał Halvorsen, kiedy Harry odsuwał zasłony.

– Zapasowego klucza do mieszkania – odparł Harry.

– Dlaczego?

– Założyliśmy, że ona miała jeden zapasowy klucz i dała go elektrykowi. Trochę posprawdzałem. Klucza generalnego nie można dorobić u zwykłego ślusarza. Trzeba go zamówić u producenta za pośrednictwem autoryzowanego warsztatu. Ponieważ klucz pasuje do wszystkich wspólnych pomieszczeń, do bramy, do piwnicy i tak dalej, zarząd kamienicy pragnie mieć kontrolę nad kluczami. Dlatego mieszkańcy muszą dostać pisemną zgodę zarządu na zamówienie nowego klucza, prawda? A zgodnie z umową z zarządem autoryzowany warsztat ślusarski prowadzi listę wydanych kluczy dla każdego mieszkania. Dzwoniłem wczoraj wieczorem do „Ślusarza” na Vibes gate. Anna Bethsen dostała dwa zapasowe klucze, w sumie miała więc ich trzy. Jeden znaleźliśmy w mieszkaniu, drugi miał elektryk. Ale gdzie się podział trzeci? Dopóki nie zostanie odnaleziony, nie możemy wykluczyć, że w chwili jej śmierci był tu jeszcze ktoś, kto potem wyszedł i zamknął drzwi za sobą.

Halvorsen zamyślony pokiwał głową.

– Czyli trzeci klucz.

– Tak, trzeci klucz. Mógłbyś zacząć od szukania tutaj, Halvorsen, a ja w tym czasie pokazałbym doktorowi coś innego?

– Dobrze.

– I jeszcze jedno. Nie zdziw się, jak znajdziesz tu gdzieś moją komórkę. Wydaje mi się, że mogłem ją tu zostawić wczoraj po południu.

– Wydawało mi się, że zgubiłeś ją przedwczoraj?

– Ale znalazłem i znów zgubiłem. Wiesz, jak jest.

Halvorsen pokręcił głową. Harry wyprowadził doktora Aunego na korytarz i skierował w stronę pokojów.

– Poprosiłem, żebyś tu przyszedł, ponieważ jesteś jedynym malarzem, jakiego znam.

– To pewna przesada. – Aune wciąż był zdyszany po wspinaczce po schodach.

– Być może, ale przynajmniej wiesz cokolwiek o sztuce. Mam więc nadzieję, że zdołasz coś z tego wyciągnąć.

Harry otworzył przesuwane drzwi prowadzące do najdalej położonego pokoju, zapalił światło i pokazał palcem. Aune jednak zamiast patrzeć na trzy obrazy, mruknął cicho „ojoj” i podszedł do trójdzielnej lampy. Z wewnętrznej kieszonki tweedowej marynarki wyjął okulary i pochylił się, żeby odczytać napis na ciężkiej podstawie.

– To dopiero! – wykrzyknął z zachwytem. – Prawdziwa lampa Grimmera!

– Grimmera?

– Bertola Grimmera. Słynnego na całym świecie niemieckiego projektanta. Zaprojektował między innymi pomnik Zwycięstwa, który Hitler kazał wznieść w Paryżu w tysiąc dziewięćset czterdziestym pierwszym roku. Mógł stać się jednym z największych artystów naszych czasów, ale gdy był u szczytu kariery, pewnego dnia wydało się, że jest w trzech czwartych Cyganem. Został wysłany do obozu koncentracyjnego, a jego nazwisko usunięto ze wszystkich budynków i dzieł sztuki, do których powstania się przyczynił. Grimmer przeżył, ale obie dłonie zniszczył w kamieniołomach, w których pracowali Cyganie. Po wojnie nadal pracował, lecz z powodu obrażeń nigdy już nie powrócił na dawne wyżyny. Chociaż podejrzewam, że ta lampa pochodzi z lat powojennych. – Aune uchylił lekko abażur.

Harry chrząknął.

– Właściwie chodziło mi bardziej o te portrety.

– Amatorszczyzna – prychnął Aune. – Spójrz raczej na tę przepiękną postać kobiecą. To Nemezis. Ulubiony motyw Bertola Grimmera po wojnie. Bogini zemsty. Zemsta to zresztą dość powszechny motyw, jeśli chodzi o samobójstwo. Człowiek czuje, że to z winy innych jego życie jest nieudane, i pragnie, by poczuli się odpowiedzialni za to, że się na nie targnął. Bertol Grimmer też popełnił samobójstwo. Uprzednio zamordowawszy żonę, ponieważ miała kochanka. Zemsta, zemsta, zemsta… Wiedziałeś, że człowiek jest jedyną żywą istotą, która się mści? W zemście interesujące jest…

– Aune?

– A tak, te obrazy. Chcesz, żebym spróbował coś z nich wyczytać? Hm… są dość podobne do kartonów Rorschacha.

– Do tych plansz z barwnymi plamami atramentowymi, z których korzystacie, żeby wzbudzić u pacjentów skojarzenia?

– No właśnie. Problem polega na tym, że jeśli spróbuję jakoś odczytać te obrazy, prawdopodobnie powie ci to więcej o moim życiu duchowym niż o jej. Oprócz tego, że nikt już nie wierzy w metodę Rorschacha, to dlaczego nie? Zobaczmy, co tu mamy… Obrazy są dość ciemne, ale więcej w nich gniewu niż rozpaczy. Ten jeden jest najwyraźniej jeszcze niedokończony.

– Może taki ma być? Może jednak jest skończony?

– Co cię skłania do takiego twierdzenia?

– Nie wiem. Prawdopodobnie to, że światło z każdego ramienia lampy pada idealnie na każdy obraz.

– Hm… – Aune położył rękę na piersi, w zamyśleniu dotykając palcem ust. – Masz rację. Tak, oczywiście, masz rację. Ale wiesz, co, Harry?

– No… nie.

– To mi nie mówi, przepraszam cię bardzo, kompletnie nic. Skończyliśmy już?

– Tak. A zresztą jeszcze jeden drobny szczegół, skoro malujesz. Jak widzisz, paleta jest umieszczona z lewej strony sztalug. Czy to nie jest bardzo niepraktyczne?

– Owszem, chyba że jest się leworęcznym.

– Rozumiem. Pójdę pomóc Halvorsenowi w szukaniu. Nie wiem, jak mam ci dziękować, Aune.

– A ja wiem. Uwzględnię to w następnej fakturze.

Halvorsen skończył przeszukiwanie sypialni.

– Niewiele posiadała – stwierdził. – Można wręcz odnieść wrażenie, że się przeszukuje pokój hotelowy. Tylko ubrania, przybory toaletowe, żelazko, ręczniki, pościel i temu podobne, nie ma żadnego rodzinnego zdjęcia, żadnego listu czy innych osobistych papierów.

Godzinę później Harry zrozumiał, o co chodziło Halvorsenowi. Przeszukali całe mieszkanie i wrócili do sypialni, nie znajdując nawet rachunku telefonicznego czy wyciągu z konta.

– To najdziwniejsza rzecz, z jaką się zetknąłem – stwierdził Halvorsen, siadając obok Harry’ego przy biurku. – Musiała posprzątać. Może postanowiła usunąć wszystko, co było nią. Całą swoją osobę, jeśli mnie rozumiesz.

– Rozumiem. Nie zauważyłeś gdzieś laptopa?

– Laptopa?

– Przenośnego komputera.

– O czym ty mówisz?

– Nie widzisz tego bledszego prostokąta na drewnie? – Harry wskazał na fragment blatu między nimi. – Wygląda na to, że stał tu laptop, który został usunięty.

– Naprawdę?

Harry poczuł na sobie badawcze spojrzenie Halvorsena.


Na ulicy stanęli, patrząc w jej okna w bladożółtej fasadzie. Harry palił papierosa w kształcie harmonijki, którego znalazł w wewnętrznej kieszeni płaszcza.

– Dziwna sprawa z tymi krewnymi – stwierdził Halvorsen.

– Dlaczego?

– Møller ci nie mówił? Nie udało się znaleźć adresu rodziców, rodzeństwa czy kogoś takiego. Tylko stryja, który siedzi. No i Møller sam musiał dzwonić do zakładu pogrzebowego, żeby zabrali tę nieszczęsną dziewczynę. Jak gdyby śmierć nie była dostatecznym odchodzeniem w samotność.

– Mhm. A do którego zakładu?

– Do Sandemanna – odparł Halvorsen. – Ten stryj chciał, żeby została skremowana.

Harry, ssąc papierosa, patrzył na dym, który unosił się do góry i znikał. Oto koniec procesu, który rozpoczął się w chwili, gdy jakiś wieśniak zasiał nasiona tytoniu gdzieś na polu w Meksyku. W ciągu czterech miesięcy z nasionka wyrosła roślina wysokości mężczyzny, a dwa miesiące później została ścięta, poddana procesowi fermentacji, wysuszona, posortowana, zapakowana i wysłana do jednej z fabryk RJ Reynoldsa na Florydzie albo w Teksasie. Tam zmieniła się w papierosa z filtrem marki Camel w zapakowanej próżniowo żółtej paczce cameli w kartonie, który załadowano na statek do Europy. A po ośmiu miesiącach od chwili, gdy tytoń był jeszcze maleńkim listkiem na ledwie kiełkującej pod słońcem Meksyku zielonej roślinie, wysunął się z paczki papierosów w kieszeni płaszcza pijanego mężczyzny, który potknął się na schodach albo wypadł z taksówki, albo okrywał się płaszczem jak kocem, ponieważ nie był w stanie lub nie miał odwagi otworzyć drzwi do sypialni, gdzie pod łóżkiem czają się potwory. A teraz, gdy mężczyzna wreszcie znajduje papierosa, pogniecionego, pokrytego pyłkami z kieszeni, wsadza jeden jego koniec do cuchnących ust, a drugi podpala. Kiedy zaś ususzony, pocięty na kawałeczki liść tytoniu da mu odrobinę przyjemności, zostaje wydmuchany i nareszcie jest wolny. Może się rozwiać, zmienić w nicość, odejść w zapomnienie.

Halvorsen chrząknął dwa razy.

– Skąd wiedziałeś, że ona zamówiła klucze właśnie u „Ślusarza” na Vibes gate?

Harry wyrzucił niedopałek na ziemię i mocniej owinął się płaszczem.

– Wygląda na to, że Aune miał rację – powiedział. – Będzie deszcz. Jeśli jedziesz bezpośrednio do Budynku Policji, chętnie się z tobą zabiorę.

– W Oslo jest z pewnością setka innych ślusarzy, Harry.

– Mhm. Ale zadzwoniłem do wiceprzewodniczącego wspólnoty, Knuta Arnego Ringnesa. Fajny facet. Od dwudziestu lat korzystają z usług „Ślusarza”. Jedziemy?


– Dobrze, że tu jesteś – powiedziała Beate Lønn, gdy Harry wszedł do House of Pain. – Wczoraj wieczorem coś odkryłam. Spójrz na to. – Przewinęła taśmę do tyłu i wcisnęła pauzę.

Ekran wypełnił drżący zatrzymany obraz twarzy Stine Grette, zwróconej do bandyty w kominiarce.

– Powiększyłam jeden fragment filmu. Chciałam mieć jak największą twarz Stine.

– A po co? – spytał Harry, osuwając się na krzesło.

– Jak popatrzysz na licznik, to widać, że zostało jeszcze osiem sekund do strzału Ekspedytora…

– Ekspedytora?

Beate uśmiechnęła się zakłopotana.

– Zaczęłam go tak nazywać na własny użytek. Mój dziadek miał gospodarstwo i ja… No tak.

– A gdzie?

– W Valle w Setesdalen. Tam się mówiło o ekspediowaniu zwierząt na tamten świat.

– I tam widziałaś, jak zarzynają zwierzęta?

– Tak.

Ton nie zapraszał do rozwijania wątku. Beate wcisnęła guzik Slow i twarz Stine Grette nabrała życia. Harry widział, jak na zwolnionym filmie mruga i porusza wargami. Już zaczął bać się strzału, gdy Beate nagle zatrzymała film.

– Widziałeś? – spytała z przejęciem.

Upłynęło kilka sekund, nim Harry’emu rozjaśniło się w głowie.

– Ona mówiła – powiedział. – Ona coś powiedziała tuż przed tym, jak została zastrzelona. Jednak na taśmie dźwiękowej nic nie słychać.

– Dlatego, że szepcze.

– Że też wcześniej nie zwróciłem na to uwagi! Ale dlaczego? I co ona mówi?

– Mam nadzieję, że tego wkrótce się dowiemy. Udało mi się złapać specjalistę z Centrum Niesłyszących. Już tu jedzie.

– Świetnie.

Beate spojrzała na zegarek. Harry przygryzł dolną wargę, nabrał powietrza i powiedział cicho:

– Posłuchaj, Beate…

Zauważył, że zesztywniała, gdy zwrócił się do niej po imieniu.

– Miałem partnerkę. Nazywała się Ellen Gjelten.

– Wiem – odparła Beate prędko. – Została zabita nad rzeką Aker.

– No właśnie. Kiedy zdarzało nam się utknąć w jakiejś sprawie, wykorzystywaliśmy rozmaite techniki, żeby pobudzić informacje zarejestrowane w podświadomości. Takie zabawy asocjacyjne, w których zapisywaliśmy słowa na karteczkach, i podobne. – Harry uśmiechnął się zażenowany. – Może to brzmi trochę mgliście, ale od czasu do czasu dawało wyniki. Pomyślałem, że moglibyśmy spróbować czegoś podobnego.

– Tak?

Harry’ego zaskoczyło, o ile pewniejsza siebie wydawała się Beate, gdy koncentrowała się na filmie wideo czy na ekranie komputera. Teraz patrzyła na niego z taką miną, jakby zaproponował jej rozbieranego pokera.

– Bardzo chciałbym wiedzieć, co czujesz, jeśli chodzi o tę sprawę – powiedział.

Roześmiała się niepewnie.

– No cóż, co czuję?

– Zapomnij na chwilę o nagich faktach. – Harry pochylił się na krześle. – Nie bądź grzeczną dziewczynką. Nie musisz mieć dowodów na to, co powiesz. Po prostu mów, co ci podpowiada intuicja.

Beate na moment wbiła spojrzenie w blat. Harry czekał. W końcu podniosła wzrok i popatrzyła mu prosto w oczy:

– Wierzę w W.

– W?

– W zwycięstwo na wyjeździe. Wydaje mi się, że to jedna z tych pięćdziesięciu procent spraw, których nigdy nie uda nam się wyjaśnić.

– Aha, a dlaczego?

– Prosta matematyka. Kiedy pomyślisz o wszystkich tych idiotach, których nie udaje nam się złapać, to ktoś taki jak Ekspedytor, który całą rzecz starannie przemyślał i najwyraźniej wie choć trochę, jak pracujemy, ma sporą przewagę po swojej stronie.

– Mhm. – Harry potarł twarz. – To znaczy, że twoja intuicja zajmuje się tylko liczeniem w pamięci?

– Nie tylko. To ma również związek ze sposobem, w jaki on pracuje. Jest taki zdecydowany. Tak, jakby coś go pchało…

– A co go popycha, Beate? Żądza pieniądza?

– Nie wiem. Ze statystyk napadów wynika, że chęć zdobycia pieniędzy to motyw numer jeden. Chęć doświadczenia ekstremalnego napięcia to numer dwa…

– Zapomnij o statystyce, Beate. Teraz prowadzisz śledztwo. Musisz analizować nie tylko obrazy wideo, lecz swoje własne podświadome wyjaśnienie tego, co widziałaś. Uwierz mi, to najważniejsza rzecz, jakiej powinien się trzymać śledczy.

Beate popatrzyła na niego. Harry wiedział, że już niedługo uda mu się ją ośmielić.

– No dalej! – pogonił ją. – Czym się powoduje Ekspedytor?

– Uczuciami.

– Jakimi uczuciami?

– Silnymi.

– Jakimi uczuciami, Beate?

Zamknęła oczy.

– Miłością albo nienawiścią. Nienawiścią. Nie, jednak miłością. Nie wiem.

– Dlaczego do niej strzelał?

– Ponieważ… Nie.

– Dalej, mów! Dlaczego do niej strzelał?

Harry cal po calu przysuwał swoje krzesło do niej.

– Ponieważ musi. Ponieważ tak zostało ustalone… z góry.

– Świetnie. Dlaczego zostało ustalone z góry?

Ktoś zastukał do drzwi.


Harry wolałby, żeby Fritzowi Bjelke z Centrum Niesłyszących nie udało się przejechać rowerem przez centrum tak prędko, by im pomóc. Ale stał teraz w drzwiach, uśmiechnięty, okrągły pan w okrągłych okularach i różowym kasku. Bjelke nie był głuchy i z całą pewnością nie był niemy. Aby mógł jak najlepiej poznać układ ust Stine Grette, puścili mu najpierw tę część filmu, na której słychać było, co mówi. Podczas gdy taśma się obracała, sam Bjelke wyrzucał z siebie nieprzerwany strumień słów.

– Ja jestem specjalistą, ale właściwie wszyscy czytamy z ruchów warg, chociaż słyszymy, co mówi rozmówca. Właśnie dlatego na przykład odczuwamy pewien dyskomfort, kiedy obraz i dźwięk nie są ze sobą zsynchronizowane, chociaż mowa jest tu o setnych częściach sekundy.

– No cóż – powiedział Harry. – Osobiście nie jestem w stanie wyczytać z jej ruchów warg kompletnie nic.

– Problem w tym, że zaledwie trzydzieści do czterdziestu procent słów da się wyczytać bezpośrednio z warg. Aby zrozumieć resztę i uzupełnić brakujące słowa, trzeba obserwować wyraz twarzy, gesty, posługiwać się własnym poczuciem języka i logiką. Myślenie jest tu równie ważne jak widzenie.

– W tym momencie zaczyna szeptać – powiedziała Beate.

Bjelke natychmiast umilkł i w najgłębszym skupieniu obserwował minimalne ruchy warg na ekranie. Beate zatrzymała film, zanim padł strzał.

– No dobrze – powiedział Bjelke. – Jeszcze raz.

A później:

– Jeszcze raz, proszę.

Potem:

– Proszę jeszcze raz powtórzyć.

Po siedmiu razach kiwnął głową na znak, że widział już dość.

– Nie rozumiem, o co jej chodzi – powiedział.

Harry i Beate wymienili spojrzenia.

– Ale wydaje mi się, że wiem, co mówi.


Beate biegła korytarzem, aby dotrzymać kroku Harry’emu.

– On jest uważany za najlepszego w kraju eksperta w swojej dziedzinie – tłumaczyła.

– To na nic – stwierdził Harry. – Sam przecież oświadczył, że nie jest pewien.

– A jeśli naprawdę powiedziała to, co zrozumiał Bjelke?

– To się nie składa. Musiał przeoczyć „nie”.

– Nie zgadzam się.

Harry zatrzymał się tak gwałtownie, że Beate na niego wpadła. Z przerażeniem popatrzyła na jego jedno szeroko otwarte oko.

– Świetnie – oświadczył Harry.

Beate wyglądała na zdezorientowaną.

– O co ci chodzi?

– „Nie zgadzam się” oznacza, że jest dobrze. „Nie zgadzam się” oznacza, że być może zobaczyłaś coś albo zrozumiałaś, chociaż jeszcze nie wiesz, co to było. A ja tego nie zrozumiałem. – Znów ruszył. – Załóżmy więc, że masz rację. Zastanówmy się, do czego nas to może doprowadzić. – Zatrzymał się przy windzie i wcisnął guzik, by ją przywołać.

– Dokąd teraz idziesz? – spytała Beate.

– Sprawdzić pewien szczegół. Wrócę za niespełna godzinę.

Drzwi windy rozsunęły się i wysiadł z niej naczelnik wydziału Ivarsson.

– Ho, ho! – rozpromienił się. – Mistrzowie detektywów wpadli na jakiś trop? Macie coś nowego do przekazania?

– Cały sens równoległego śledztwa polega na tym, że mamy nie mówić sobie zbyt wiele – odparł Harry, obszedł go dookoła i wsiadł do windy. – Jeżeli dobrze zrozumiałem FBI i ciebie?

Ivarsson uśmiechnął się szeroko i zdołał nie uciec spojrzeniem.

– Kluczowymi informacjami musimy, oczywiście, się dzielić.

Harry wcisnął już guzik parteru, lecz Ivarsson stanął w drzwiach, blokując je.

– Dalej, mówcie!

Harry wzruszył ramionami.

– Stine Grette szepnęła coś do bandyty, zanim ją zastrzelił.

– Tak?

– Przypuszczamy, że powiedziała: „To moja wina”.

– „To moja wina?”

– Tak.

Ivarsson zmarszczył czoło.

– Coś tu się chyba nie zgadza. Raczej pasowałoby „To nie moja wina”. To znaczy, że nie z jej winy kierownik oddziału potrzebował sześciu sekund więcej na włożenie pieniędzy do torby.

– Nie zgadzam się. – Harry demonstracyjnie popatrzył na zegarek. – Zwróciliśmy się o pomoc do najlepszego w kraju eksperta w tej dziedzinie. Beate może ci przekazać szczegóły.

Ivarsson oparł się o drzwi windy, z irytacją trącające go w plecy.

– A więc ze zdenerwowania zapomniała o „nie”. To już wszystko, co macie? Beate?

Beate się zaczerwieniła.

– Właśnie zaczęłam oglądać film z napadu na Kirkeveien.

– Jakieś konkluzje?

Jej wzrok nerwowo przefrunął z Ivarssona na Harry’ego.

– Na razie jeszcze nie.

– A więc nic nie macie – stwierdził Ivarsson. – Może więc ucieszy was wiadomość, że okrążyliśmy dziewięciu podejrzanych, których zebraliśmy na przesłuchanie. I mamy pewien plan na wyciągnięcie wreszcie czegoś z Raskola.

– Z Raskola? – zdziwił się Harry.

– Z Raskola Baxheta. Z króla szczurów we własnej osobie – odparł Ivarsson, złapał za szlufki na wysokości pasa, wciągnął brzuch i z uśmiechem zadowolenia podciągnął spodnie. – Ale szczegóły może ci przekazać Beate.

Trzeci klucz

Подняться наверх