Читать книгу Trzeci klucz - Jo Nesbo - Страница 7

Część pierwsza
7. BIAŁY KRÓL

Оглавление

Harry skinął głową jednemu ze stałych gości i usiadł przy stoliku pod wąskim oknem z matową szybą, wychodzącym na Waldemar Thranes gate. Na ścianie za jego plecami wisiał duży obraz, przedstawiający słoneczny dzień na Youngstorget, na którym spacerujący mężczyźni w cylindrach wesoło witali kobiety pod parasolami. Trudno o większy kontrast z wiecznie jesiennomrocznym wnętrzem i wręcz nabożną popołudniową ciszą w restauracji U Schrødera.

– Dobrze, że mogłeś przyjść – przywitał Harry nieco korpulentnego mężczyznę, który już siedział przy stoliku. Bez trudu dawało się zauważyć, że nie jest stałym bywalcem tego miejsca. Nie ze względu na elegancką tweedową marynarkę ani na muchę w czerwone kropki, lecz na fakt, że mieszał herbatę w białym kubku, umieszczonym na perfumowanym piwem obrusie we wzór w dziury wypalone papierosami. Owym przypadkowym gościem był psycholog Ståle Aune, jeden z najlepszych w kraju specjalistów w swojej dziedzinie, fachowiec, z którego usług policja w Oslo miała wiele korzyści, a także kilka trosk, Aune był bowiem na wskroś uczciwym człowiekiem, który za wszelką cenę chronił swą niezależność i nigdy nie wypowiadał się w żadnej sprawie, co do której nie miał stuprocentowych podstaw naukowych. A ponieważ w psychologii jakichkolwiek podstaw naukowych jest mało, zdarzało się często, że będąc najlepszym świadkiem oskarżenia, zmieniał się w najlepszego przyjaciela obrony, gdyż zasiane przez niego wątpliwości z reguły świadczyły na korzyść oskarżonego. Harry jako policjant korzystał z ekspertyz Aunego w sprawach zabójstw od tak dawna, że zaczął go traktować jak kolegę z pracy. Jako alkoholik zaś do tego stopnia się odsłonił przed tym ciepłym, mądrym i twarzowo aroganckim mężczyzną, że – w trudnych chwilach – potrafił nazwać go przyjacielem.

– A więc to jest twoja kryjówka – powiedział Aune.

– Tak. – Harry uniósł brew, dając tym samym znak Mai przy ladzie, która zareagowała natychmiast, znikając w drzwiach do kuchni.

– A co tam masz?

– Japone. Chili.

Kropla potu stoczyła się po grzbiecie nosa Harry’ego, na moment zatrzymała się na czubku i spadła na obrus. Zdumiony Aune popatrzył na mokrą plamę.

– Opóźniony termostat – wyjaśnił Harry. – Ćwiczyłem.

Aune zmarszczył nos.

– Jako lekarz powinienem zapewne to pochwalić, lecz jako filozof stawiam znak zapytania przy narażaniu organizmu na tego rodzaju nieprzyjemności.

Przed Harrym stanął stalowy dzbanek i kubek.

– Dziękuję, Maju.

– Poczucie winy – powiedział Aune. – Niektórzy potrafią sobie z nim radzić wyłącznie przez karanie siebie samych. Jak wtedy, gdy pękasz, Harry. W twoim wypadku alkohol nie jest ucieczką, lecz ostatecznym sposobem ukarania samego siebie.

– Dziękuję. Tę diagnozę słyszałem już wcześniej z twoich ust.

– To dlatego tak ciężko trenujesz? Masz wyrzuty sumienia?

Harry wzruszył ramionami.

Aune zniżył głos:

– Ciągle myślisz o Ellen?

Harry popatrzył Aunemu w oczy. Potem wolno podniósł do ust kubek z kawą i długo pił, nim wreszcie go odstawił, krzywiąc się.

– Nie, nie chodzi o sprawę Ellen. Do niczego nie doszliśmy, ale nie dlatego, że źle pracowaliśmy. Ja to wiem. Coś się jeszcze pojawi, prędzej czy później. Musimy być po prostu cierpliwi.

– To dobrze – powiedział Aune. – To nie twoja wina, że Ellen zginęła. Trzymaj się tej myśli. I nie zapominaj, że w opinii twoich kolegów złapany został właściwy człowiek.

– Może tak, może nie. On już nie żyje i nie może odpowiedzieć.

– Nie pozwól, żeby to się zmieniło w ideé fixe, Harry. – Aune wsunął dwa palce do kieszonki tweedowej kamizelki i dyskretnie zerknął na srebrny zegarek. – Ale chyba nie o poczuciu winy chciałeś porozmawiać.

– Rzeczywiście. – Harry wyjął z kieszeni plik zdjęć. – Chciałbym wiedzieć, co o tym myślisz.

Doktor Aune zaczął przeglądać fotografie.

– Wygląda na napad na bank. Nie sądziłem, że Wydział Zabójstw zajmuje się takimi sprawami.

– Na kolejnym zdjęciu znajdziesz wyjaśnienie.

– Tak? Wyciągnął palec do kamery?

– Przepraszam, na jeszcze następnym.

– Oj, czy ona…?

– Tak. Prawie nie widać płomienia z lufy, ponieważ to AG3, ale właśnie nacisnął spust. Jak widzisz, kula akurat weszła w czoło kobiety. Na następnym zdjęciu widoczne jest, że wyleciała z tyłu głowy i wbiła się w drewno obok szyby w okienku.

Aune odłożył zdjęcia.

– Dlaczego zawsze musicie mi pokazywać te okropne fotografie?

– Żebyś wiedział, o czym mówimy. Spójrz na następne zdjęcie.

Psycholog westchnął.

– Bandyta dostał swoje pieniądze. – Harry pokazał palcem. – Pozostaje mu jedynie ucieczka. To profesjonalista. Jest spokojny i zdecydowany, nie ma już powodów, żeby kogoś straszyć czy do czegoś zmuszać. A mimo to decyduje się na opóźnienie ucieczki jeszcze o kilka sekund, żeby zastrzelić pracownicę banku. Tylko dlatego, że kierownik potrzebował sześciu sekund więcej na opróżnienie bankomatu.

Aune łyżeczką kreślił w herbacie powolne ósemki.

– A ty się zastanawiasz, jaki motyw nim kierował?

– No cóż, zawsze istnieje motyw, ale trudno przewidzieć, po której stronie rozumu trzeba go szukać. Jakieś pierwsze skojarzenia?

– Poważne zaburzenia osobowości.

– Ale on we wszystkim innym, co robi, sprawia wrażenie bardzo racjonalnego.

– Zaburzenia osobowości nie oznaczają wcale, że ktoś jest głupi. Ludzie z takimi zaburzeniami są równie sprawni umysłowo, a często nawet sprawniejsi w osiąganiu tego, czego pragną. Od nas różni ich to, że pragną czego innego.

– A co z narkotykami? Czy jakaś substancja może wzbudzić w normalnej osobie agresję do tego stopnia, że zechce zabić?

Aune pokręcił głową.

– Oszołomienie jedynie wzmacnia lub osłabia już istniejące skłonności. Ktoś, kto bije żonę po pijanemu, z reguły również na trzeźwo miewał ochotę ją uderzyć. Ludzie, którzy popełniają morderstwo z premedytacją, jak w tym wypadku, niemal zawsze mają ku temu szczególne predyspozycje.

– Chcesz powiedzieć, że ten człowiek jest szaleńcem?

– Albo został odpowiednio zaprogramowany.

– Zaprogramowany?

Aune kiwnął głową.

– Pamiętasz tego bandytę, którego nigdy nie złapano? Raskola Baxheta?

Harry pokręcił głową.

– To Cygan – powiedział Aune. – Przez wiele lat krążyły plotki o tajemniczej figurze, będącej jakoby mózgiem stojącym za wszystkimi wielkimi napadami na transporty pieniędzy i na centrale depozytowe w Oslo w latach osiemdziesiątych. Upłynęło wiele lat, zanim policja zrozumiała, że on naprawdę istnieje, lecz nawet wówczas nie zdołano zebrać przeciwko niemu żadnych dowodów.

– Coś mi świta – powiedział Harry. – Ale mam wrażenie, że został ujęty.

– Mylisz się. Największym osiągnięciem policji było przesłuchanie dwóch bandytów, którzy obiecali, że będą świadczyć przeciwko Raskolowi w zamian za zmniejszenie kary, lecz nieoczekiwanie zniknęli w tajemniczych okolicznościach.

– Nic w tym niezwykłego – stwierdził Harry, wyjmując paczkę cameli.

– Owszem, kiedy znikają z więzienia.

Harry cicho gwizdnął.

– Mam jednak mimo wszystko wrażenie, że trafił do pudła.

– Owszem – przyznał Aune. – Ale nie został ujęty. Raskol sam się zgłosił. Pewnego dnia nagle zjawił się w recepcji w Budynku Policji i powiedział, że chce się przyznać do wielu dawnych napadów. Naturalnie zapanowała wielka wrzawa, nikt niczego nie rozumiał, a Raskol odmówił wyjaśnień. Zanim sprawa trafiła do sądu, wezwano mnie, bym sprawdził, czy z jego głową wszystko w porządku, czy przyznanie się do winy będzie miało wagę na sali sądowej. Raskol zgodził się na rozmowę ze mną pod dwoma warunkami: po pierwsze, że rozegramy partię szachów. Nie pytaj mnie, skąd wiedział, że gram. A po drugie, że wezmę ze sobą francuskie tłumaczenie The Art of War, Sztuki Wojny. Bardzo starego chińskiego dzieła traktującego o taktyce wojennej.

Aune otworzył pudełko z cygaretkami Nobel Petit.

– Sprowadziłem książkę z Paryża i wziąłem ze sobą szachy. Wprowadzono mnie do celi, gdzie przywitałem się z człowiekiem, który z wyglądu przypominał mnicha. Pożyczył ode mnie pióro i zaczął przeglądać książkę, a mnie skinieniem głowy dał znak, żebym przygotował szachy i rozpoczął partię. Ustawiłem pionki i ruszyłem otwarciem Retisa – w którym atakuje się przeciwnika dopiero wtedy, gdy centralne pozycje są zajęte. Często bywa skuteczne w grze z przeciwnikiem średniego kalibru. Po jednym ruchu niemożliwe było stwierdzenie, jakie są moje zamiary, ale ten Cygan zerknął ponad książką na planszę, pociągnął się za kozią bródkę, spojrzał na mnie z wszechwiedzącym uśmiechem, zapisał coś w książce…

Płomień srebrnej zapalniczki oświetlił koniec cygaretki.

– …i dalej czytał. Pytam więc: „Nie przesunie pan pionka?” Widzę, że on nie przestaje notować moim piórem, ale odpowiada: „Nie muszę. Zapisuję teraz, jak potoczy się ta gra, ruch po ruchu. Zakończy się tym, że podda pan swojego króla”. Tłumaczę mu, że po jednym ruchu nie jest w stanie przewidzieć przebiegu gry. „Założymy się?” – pyta. Próbuję obrócić to w żart, ale on się upiera. Stawiam więc w końcu sto koron, aby lepiej go nastroić do dalszej rozmowy. On chce zobaczyć tę setkę. Muszę ją położyć przy planszy, tak, by mógł ją widzieć. Podnosi rękę, jak gdyby miał wykonać ruch w grze, i nagle wszystko zaczyna się dziać bardzo szybko.

– Szachy błyskawiczne?

Aune z uśmiechem wydmuchał w zamyśleniu niebieskie kółko dymu, które powędrowało do sufitu.

– W następnej chwili znalazłem się w żelaznym uścisku, z głową odgiętą w tył, tak że patrzyłem prosto w sufit, a jakiś głos szepnął mi prosto do ucha: „Czujesz ostrze noża, gadêo?” I rzeczywiście, czułem je. Cienkie, ostre jak brzytwa stalowe ostrze, które przyciskało się do mojej szyi, chciało przebić skórę i gardło. Miałeś kiedykolwiek okazję coś takiego poczuć, Harry?

Mózg Harry’ego błyskawicznie przeleciał rejestr podobnych doświadczeń, lecz nie znalazł niczego, co by całkiem pasowało. Pokręcił głową.

– To było uczucie – aby zacytować niektórych z moich pacjentów – fatalne. Tak strasznie się bałem, że mało nie popuściłem w spodnie. A on szepnął mi do ucha: „Poddaj króla, Aune”. Zwolnił nieco uścisk, na tyle, żebym mógł unieść rękę i przewrócić moje figury. Potem równie nagle mnie puścił. Przeszedł na swoją stronę stołu i czekał, aż dojdę do siebie i zacznę normalnie oddychać. „Co to, u diabła, miało znaczyć?” – wydusiłem z siebie. „To był napad na bank – odparł. – Najpierw zaplanowany, a następnie zrealizowany”. Potem pokazał mi książkę, w której zapisał przebieg gry. Było w niej odnotowane moje jedyne posunięcie, a potem uwaga „Biały król kapituluje”. Na koniec spytał: „Uzyskałeś odpowiedź na swoje pytania, Aune?”.

– I co wtedy powiedziałeś?

– Nic. Wrzasnąłem na strażnika. Ale zanim zdążył otworzyć, zadałem Raskolowi ostatnie pytanie. Wiedziałem, że oszaleję, jeśli nie uzyskam odpowiedzi w tym momencie. Spytałem: „Zrobiłbyś to? Poderżnąłbyś mi gardło, gdybym nie przewrócił króla? Tylko po to, żeby wygrać jakiś idiotyczny zakład?”

– I co odpowiedział?

– Uśmiechnął się i spytał, czy wiem, czym jest zaprogramowanie.

– I co?

– To już wszystko. Drzwi się otworzyły i wyszedłem.

– Ale co miał na myśli, mówiąc o zaprogramowaniu?

Aune odsunął od siebie kubek z herbatą.

– Można zaprogramować swój własny mózg, aby postępował według określonego schematu. Mózg obejmie nadrzędną rolę w stosunku do innych impulsów i nakaże zachowanie zgodne z przyjętymi uprzednio zasadami, bez względu na to, co się wydarzy. To bardzo przydatne w sytuacjach, w których naturalną reakcją mózgu jest panika. Na przykład wtedy, gdy spadochron się nie otwiera. Można mieć wówczas nadzieję, że skoczek ma odpowiednio zaprogramowane procedury awaryjne.

– Pewnie dotyczy to też żołnierzy na polu walki.

– No właśnie. Istnieją jednak metody, którymi można zaprogramować człowieka tak dokładnie, że wpadnie w trans, z którego nawet ekstremalne zewnętrzne wpływy go nie wytrącą, stanie się więc żywym robotem. Faktem jest, że to marzenie każdego generała, przerażająco łatwe do osiągnięcia, jeśli tylko zna się niezbędne techniki.

– Mówisz o hipnozie?

– Wolę to nazywać programowaniem. Nie brzmi wtedy tak tajemniczo. Chodzi po prostu o otwieranie i zamykanie dróg dla pewnych impulsów. Ci, którzy to potrafią, mogą bez trudu zaprogramować samych siebie, przeprowadzić tak zwaną autohipnozę. Gdyby Raskol zaprogramował się na zabicie mnie, jeśli nie poddam króla, to odciąłby sobie możliwość zmiany decyzji.

– Ale on cię przecież nie zabił?

– Wszystkie programy mają przycisk Escape, hasło, które przerywa trans. W tym wypadku mogło nim być położenie białego króla.

– Mhm, fascynujące.

– I teraz dochodzę do puenty…

– Chyba już ją rozumiem – powiedział Harry. – Bandyta na zdjęciu mógł się zaprogramować, że będzie strzelał, jeśli kierownik oddziału nie wyrobi się w wyznaczonym przedziale czasu.

– Zasady programowania muszą być proste. – Aune wrzucił cygaretkę do kubka z herbatą i zakrył go spodkiem. – Aby wprowadzić się w trans, należy stworzyć niewielki, lecz logicznie połączony system, który nie dopuści innych myśli.

Harry położył banknot pięćdziesięciokoronowy przy filiżance z kawą i wstał. Aune w milczeniu obserwował, jak Harry zbiera zdjęcia. W końcu spytał:

– Nie wierzysz w ani jedno słowo, prawda?

– Nie wierzę.

Aune też się podniósł i zapiął guzik marynarki na brzuchu.

– No to w co wierzysz?

– W to, czego nauczyło mnie doświadczenie – odparł Harry. – W to, że bandyci z reguły są równie głupi jak ja. Wybierają proste rozwiązania, kierują się nieskomplikowanymi motywami. Krótko mówiąc, że rzeczy z reguły są takie, na jakie wyglądają. Przypuszczam, że ten bandyta albo był oszołomiony do nieprzytomności, albo wpadł w panikę. To, co zrobił, było okropnie głupie, dlatego wnoszę, że jest głupi. Weź na przykład tego Cygana, którego najwyraźniej uważasz za takiego bystrego. Ile dostał za to zaatakowanie cię nożem?

– Nic – odparł Aune z sardonicznym uśmiechem.

– Jak to?

– Nie znaleziono przy nim żadnego noża.

– Wydawało mi się, że mówiłeś, że byliście zamknięci w jego celi?

– Czy kiedykolwiek leżałeś na plaży na brzuchu, a koledzy kazali ci się nie ruszać, bo trzymają nad twoimi plecami rozżarzony węgiel? Potem nagle ktoś woła „Ojej”, a ty w następnym momencie czujesz, jak żar parzy cię w plecy?

Mózg Harry’ego prędko przesortował wspomnienia z wakacji. Nie trwało to długo.

– Nie.

– A potem okazywało się, że to tylko żart, że tak naprawdę trzymali kostki lodu.

– I co?

Aune westchnął.

– Czasami zastanawiam się, gdzie spędziłeś te trzydzieści pięć lat, które, jak twierdzisz, przeżyłeś, Harry.

Harry potarł twarz dłonią. Był zmęczony.

– No dobrze. Ale jaka jest twoja puenta, Aune?

– Że dobry manipulator potrafi ci wmówić, że krawędź stukoronowego banknotu to ostrze noża.


Blondynka, patrząc Harry’emu prosto w oczy, obiecała mu słoneczny dzień, lecz pod wieczór narastające zachmurzenie. Harry wcisnął wyłącznik i obraz skurczył się do małej jasnej kropki pośrodku czternastocalowego ekranu. Ale gdy zamknął oczy, na siatkówce pozostał obraz Stine Grette, a w uszach echo słów reportera: „Wciąż nie ma żadnych podejrzanych w sprawie”.

Znów otworzył oczy i przyjrzał się odbiciu w martwym ekranie. Widział samego siebie, stary zielony fotel z wysokim oparciem ze sklepu z rzeczami używanymi i goły stół-ławę, którego jedyną dekorację stanowiły plamy pozostawione przez szklanki i butelki. Wszystko było takie samo. Przenośny telewizor stał na półce między przewodnikiem po Tajlandii z serii Lonely Planet i atlasem drogowym Norweskiego Związku Automobilistów, który, odkąd tu zamieszkał, nie przejechał nawet kilometra w ciągu tych blisko już siedmiu lat. Czytał kiedyś o „siedmioletnim świerzbieniu”, o tym, że po mniej więcej siedmiu latach ludzie zazwyczaj zaczynają tęsknić za nowym miejscem zamieszkania. Albo za nową pracą. Albo za nowym partnerem. On niczego takiego nie zauważył. A w tym samym miejscu pracował już od prawie dziesięciu lat. Spojrzał na zegarek. Anna mówiła o ósmej.

Jeśli chodzi o partnera, to nigdy nie osiągnął stanu dającego mu możliwość wypróbowania tej teorii. Oprócz dwóch związków, które być może miały szansę zajść tak daleko, jego romanse kończyły się z powodu tego, co Harry nazywał „świerzbieniem sześciotygodniowym”. Nie wiedział, czy jego niechęć w angażowanie się wynika z faktu, iż dwukrotnie, gdy pokochał kobietę, kończyło się to tragedią. A może raczej winę ponosiły za to jego dwie stałe kochanki: policja i wódka? W każdym razie zanim przed rokiem poznał Rakel, zaczął skłaniać się ku przekonaniu, że nie został stworzony do stałych związków. Pomyślał teraz o jej dużej chłodnej sypialni w Holmenkollen. O ich zakodowanych pomrukiwaniach przy śniadaniu. O wiszącym na drzwiach lodówki rysunku Olega, przedstawiającym troje ludzi trzymających się za ręce, na którym postać z napisem „HARY” sięgała wysoko aż do żółtego słońca na bezchmurnym niebie.

Podniósł się z fotela, odszukał przy automatycznej sekretarce kartkę z jej numerem telefonu i wstukał numer w komórce. Dopiero po czterech dzwonkach podniesiono słuchawkę na drugim końcu linii.

– Cześć, Harry.

– Cześć. Skąd wiedziałaś, że to ja?

Cichy głęboki śmiech.

– Gdzieś ty był przez ostatnie lata, Harry?

– Tu i tam. A dlaczego? Czyżbym się wygłupił?

Roześmiała się głośniej.

– Aha, widzisz na wyświetlaczu numer, z którego dzwonię. Głupi jestem. – Harry usłyszał, jak idiotycznie to zabrzmiało, ale trudno. Najważniejsze, żeby powiedzieć to, z czym zadzwonił, i się rozłączyć. Skończona bajka.

– Posłuchaj, Anno. Jeśli chodzi o naszą umowę na wieczór…

– Nie bądź dziecinny, Harry.

– Dziecinny?

– Właśnie szykuję najlepsze curry tysiąclecia. A jeśli boisz się, że cię uwiodę, to się rozczarujesz. Uważam po prostu, że winni jesteśmy sobie kilka godzin rozmowy przy obiedzie. Powspominamy dawne czasy. Uporządkujemy parę nieporozumień z tamtych dni. Albo po prostu trochę się pośmiejemy. Pamiętasz chili japone?

– No cóż, tak.

– Świetnie. Wobec tego punktualnie o ósmej, dobrze?

– No…

– Doskonale.

Anna się rozłączyła, ale Harry jeszcze długo wpatrywał się w telefon.

Trzeci klucz

Подняться наверх