Читать книгу Trzeci klucz - Jo Nesbo - Страница 3

Część pierwsza
3. HOUSE OF PAIN

Оглавление

– Oglądałeś film na wideo?

Zepsute krzesło obrotowe jęknęło w proteście, gdy sierżant Halvorsen odchylił się w tył i popatrzył na starszego o dziewięć lat kolegę, komisarza Harry’ego Hole, z wyrazem niedowierzania na młodej, niewinnej twarzy.

– No tak. – Harry przeciągnął dwoma palcami po cienkiej obwisłej skórze pod przekrwionymi oczami.

– Przez cały weekend?

– Od przedpołudnia w sobotę do niedzieli wieczór.

– No to przynajmniej w piątek wieczorem trochę się zabawiłeś – stwierdził Halvorsen.

– Owszem. – Harry wyjął z kieszeni płaszcza niebieską teczkę i położył ją na biurku stojącym vis-á-vis biurka Halvorsena. – Czytałem protokoły z przesłuchań.

Z drugiej kieszeni Harry wyciągnął szarą torbę z kawą French Colonial. Dzielił z Halvorsenem pokój prawie na samym końcu korytarza w czerwonej strefie na szóstym piętrze Budynku Policji na Grønland. A dwa miesiące temu zdecydowali się na zakup ekspresu do kawy firmy Rancilio Silvia, który zajął honorowe miejsce na szczycie szafki z dokumentami, pod oprawionym w ramki zdjęciem dziewczyny siedzącej z nogami na biurku. Dziewczyna na piegowatej twarzy miała taką minę, jakby próbowała się wykrzywić, ale ogarnął ją niepohamowany śmiech. Tło fotografii stanowiła ta sama ściana, na której wisiało zdjęcie.

– Wiedziałeś o tym, że trzech na czterech policjantów nie potrafi prawidłowo napisać słowa „nieinteresujący”? – spytał Harry, odwieszając płaszcz na stojący wieszak. – Albo piszą rozłącznie, albo…

– Interesujące.

– A ty co robiłeś w weekend?

– Piątek przesiedziałem w radiowozie pod rezydencją ambasadora amerykańskiego z powodu anonimowej groźby o bombie podłożonej w samochodzie, z którą zadzwonił jakiś żartowniś. Oczywiście fałszywy alarm. Ale oni akurat teraz szaleją na tym punkcie, więc musieliśmy tkwić tam przez cały wieczór. W sobotę znów próbowałem znaleźć kobietę mego życia. W niedzielę uznałem, że ona nie istnieje. Co wyniknęło z przesłuchań na temat tego bandyty? – Halvorsen odmierzył kawę do podwójnego filtra.

– Nic. – Harry ściągnął bluzę. Pod nią miał antracytowy, a kiedyś czarny, T-shirt, na którym litery napisu „Violent Femmes” prawie całkiem się zatarły. Z jękiem osunął się na krzesło. – Nie zgłosił się nikt, kto by zauważył poszukiwanego w pobliżu banku przed napadem. Jakiś facet wychodził ze sklepu 7-Eleven po drugiej stronie Bogstadveien i widział, jak bandyta biegł w górę Industrigata. Zwrócił na niego uwagę z powodu kominiarki. Kamera na zewnątrz banku zarejestrowała ich w chwili, gdy bandyta mija świadka przed metalowym kontenerem stojącym przed 7-Eleven. Jedyna interesująca rzecz, jaką świadek mógł nam powiedzieć, a której nie zarejestrowała kamera, to ta, że sprawca pobiegł dalej w górę Industrigata i tam dwukrotnie przebiegł z jednego chodnika na drugi.

– Widać facet nie mógł się zdecydować, którą stronę ulicy ma wybrać. Dla mnie to nieinteresujące. – Halvorsen umieścił podwójny filtr w pojemniku. – Pisane łącznie i przez „ą”.

– Zdaje się, że niewiele wiesz o napadach na bank, Halvorsen.

– A po co mi to? Mamy łapać morderców, złodziejami niech się zajmują ci z Hedmark.

– Z Hedmark?

– Nie zwróciłeś na to uwagi, chodząc po Wydziale Napadów? Tam słychać tylko ten ich dialekt i wszędzie dookoła są swetry w ludowe wzory. Ale o co ci chodzi?

– O „Victora”.

– O sekcję patroli z psami?

– Z reguły zjawiają się na miejscu przestępstwa jako jedni z pierwszych, a doświadczony przestępca napadający na banki świetnie o tym wie. Dobry pies może tropić bandytę poruszającego się po mieście piechotą, ale jeśli ten człowiek przetnie ulicę, a po jego śladach przejadą samochody, pies gubi trop.

– I co z tego? – Halvorsen ubił kawę i zakończył skomplikowaną procedurę wygładzania jej powierzchni przez obracanie dociskacza, co, jak twierdził, odróżnia profesjonalistów od amatorów.

– To umacnia podejrzenie, że mamy do czynienia z doświadczonym przestępcą. I już sam ten fakt sprawia, że musimy skupić się na dramatycznie niższej liczbie osób, niż gdyby było inaczej. Szef Wydziału Napadów powiedział mi…

– Ivarsson? Nie sądziłem, że lubicie sobie pogadać.

– Bo nie lubimy. On przemawiał do grupy prowadzącej śledztwo w tej sprawie, której ja też jestem członkiem. Powiedział, że w Oslo środowisko bandytów napadających na banki składa się z mniej niż stu osób. Pięćdziesiąt z nich to durnie, ćpuny albo debile, którzy wpadają prawie za każdym razem. Czyli połowa siedzi, o nich więc możemy zapomnieć. Czterdziestu pozostałych to zręczni rzemieślnicy, którzy potrafią umknąć, jeśli ktoś im pomoże w planowaniu. Zostaje dziesięciu profesjonalistów obstawiających transporty pieniędzy i centra gotówki. Do ich złapania potrzebujemy trochę szczęścia. Staramy się wiedzieć, gdzie przebywają o każdej porze. Dziś sprawdzane jest ich alibi. – Harry zerknął na Silvię parskającą na szczycie szafki z dokumentami. – No i jeszcze rozmawiałem w sobotę z Weberem z Wydziału Techniki Kryminalistycznej.

– Myślałem, że Weber w tym miesiącu przeszedł na emeryturę?

– Ktoś się pomylił w obliczeniach. Dopiero latem.

Halvorsen roześmiał się.

– Pewnie jest jeszcze bardziej zły niż zwykle.

– Owszem, ale nie dlatego – odparł Harry. – On i jego ludzie nie znaleźli kompletnie nic.

– Nic?

– Żadnych odcisków palców, ani jednego włosa. Nawet jednego włókienka z ubrania. A ślady pokazują oczywiście, że bandyta był w nowiusieńkich butach.

– To znaczy, że nie da się porównać wzoru zdzierania podeszew z innymi jego butami?

– No właśnie – odparł Harry z naciskiem na „właśnie”.

– A broń użyta podczas napadu? – spytał Halvorsen, ostrożnie przenosząc filiżanki na biurko Harry’ego. Kiedy podniósł wzrok, zobaczył, że lewa brew kolegi uniosła się niemal pod samą nasadę jasnych obciętych na jeża włosów. – Przepraszam. Broń, którą dokonano zabójstwa.

– Dziękuję. Nie odnaleziono.

Halvorsen usiadł po swojej stronie połączonych biurek i wypił mały łyk z filiżanki.

– Krótko mówiąc, facet w biały dzień wszedł do banku pełnego ludzi, zabrał dwa miliony koron, zabił kobietę, a potem wyszedł stamtąd na może nie pełną ludzi, ale w każdym razie uczęszczaną ulicę w centrum stolicy Norwegii, kilkaset metrów od posterunku policji. A my, opłacani z państwowej kasy profesjonaliści, funkcjonariusze policji królewskiej, nic nie mamy?

Harry wolno kiwnął głową.

– Prawie nic. Mamy film wideo.

– Który, jak cię znam, potrafisz teraz odtworzyć sekunda po sekundzie.

– Chyba nawet z dokładnością co do dziesiątej części.

– A przesłuchania świadków możesz oczywiście cytować z pamięci?

– Tylko Augusta Schulza. Opowiadał mnóstwo ciekawych rzeczy o wojnie. Wyliczał nazwiska konkurentów z branży konfekcyjnej, którzy byli tak zwanymi dobrymi Norwegami i uczestniczyli w konfiskacie majątku jego rodziny po wojnie. Wiedział dokładnie, czym się zajmują dzisiaj. Ale, niestety, nie zauważył żadnego napadu na bank.

Dopili kawę w milczeniu. Deszcz dzwonił o szyby.

– Ty lubisz takie życie – stwierdził nagle Halvorsen. – Lubisz siedzieć sam przez cały weekend i ścigać duchy.

Harry uśmiechnął się, ale nie odpowiedział.

– Sądziłem, że przestałeś być odludkiem, odkąd masz zobowiązania rodzinne.

Harry rzucił młodszemu koledze ostrzegawcze spojrzenie.

– Nie wiem, czy ja tak samo na to patrzę. Nawet nie mieszkamy razem, przecież wiesz.

– No tak, ale Rakel ma małego synka, a wtedy jest trochę inaczej, prawda?

– Olega. – Harry podjechał na krześle do szafki z dokumentami. – W piątek wyjechali do Moskwy.

– Tak?

– Na sprawę. Ojciec Olega domaga się praw rodzicielskich.

– A tak, rzeczywiście. Co to właściwie za facet?

– No cóż. – Harry poprawił odrobinę przekrzywione zdjęcie wiszące nad ekspresem do kawy. – To jakiś profesor, którego Rakel poznała, kiedy tam pracowała. No i wyszła za niego. Pochodzi ze starej, piekielnie bogatej rodziny, która, jak mówi Rakel, ma ogromne wpływy polityczne.

– Pewnie znają też paru sędziów, co?

– Z całą pewnością, ale przypuszczamy, że to się dobrze skończy. Facet jest szaleńcem i wszyscy o tym wiedzą. Taki bystry alkoholik z marną kontrolą nad impulsami. Znasz ten typ.

– Chyba tak.

Harry gwałtownie podniósł wzrok. Akurat w czas, by zobaczyć, że Halvorsen stara się zapanować nad uśmiechem.

W Budynku Policji było powszechnie wiadomo, że Harry ma problemy z alkoholem. Wprawdzie alkoholizm sam w sobie nie stanowi podstawy do zwolnienia funkcjonariusza publicznego, ale już przychodzenie po pijanemu do pracy tak. Kiedy Harry pękł ostatnim razem, ci z górnych pięter postanowili usunąć go z szeregów policji, ale szef Wydziału Zabójstw, naczelnik wydziału policji, Bjarne Møller, jak zwykle rozpostarł nad Harrym parasol ochronny i powołał się na wyjątkowe okoliczności. Tymi okolicznościami był fakt, że dziewczyna z fotografii wiszącej nad ekspresem, Ellen Gjelten, partnerka i bliska przyjaciółka Harry’ego, została zabita kijem bejsbolowym na ścieżce nad rzeką Aker. Harry po tym przeżyciu zdołał jakoś stanąć na nogi, ale bolesna rana nie dawała mu spokoju, zwłaszcza dlatego, że w jego opinii sprawa wciąż pozostawała niewyjaśniona. Gdy wspólnie z Halvorsenem zdobyli wreszcie dowody przeciwko neonaziście Sverremu Olsenowi, komisarz policji Tom Waaler błyskawicznie zjawił się u Olsena w domu, by go aresztować. Olsen jednak oddał strzał do Waalera, który w samoobronie go zastrzelił. Tak wynikało z raportu Waalera i ani ślady zebrane na miejscu zajścia, ani też wewnętrzne śledztwo prowadzone przez wydział SEFO nie wskazywały, by miało być inaczej. Z drugiej jednak strony nigdy nie udało się wyjaśnić, jakie motywy kierowały Olsenem, oprócz tego, że był zamieszany w nielegalny handel bronią, która w ostatnich latach zdawała się zalewać Oslo, i że Ellen wpadła na jakiś trop. Ale Olsen był jedynie chłopcem na posyłki, a na ślad tych, którzy stali za tym wszystkim, policji na razie nie udało się wpaść.

Właśnie po to, by pracować nad sprawą Ellen, Harry po krótkich gościnnych występach w POT, Policyjnych Służbach Bezpieczeństwa, mieszczących się na najwyższym piętrze budynku, postarał się o przeniesienie z powrotem do Wydziału Zabójstw. W POT wszyscy się ucieszyli, że się go pozbędą, a Møller był zadowolony, że znów go ma na szóstym piętrze.

– Zajrzę z tym do Ivarssona z Wydziału Napadów – burknął Harry, machając kasetą VHS. – Chciał na to zerknąć, razem z tym nowym cudownym dzieckiem, które się tam u nich pojawiło.

– Co to za jeden?

– Dziewczyna. Latem wyszła ze Szkoły Policyjnej i podobno rozwiązała trzy sprawy napadów, wyłącznie oglądając filmy na wideo.

– O rany! Ładna?

Harry westchnął.

– Wy, młodzi, jesteście wprost do znudzenia przewidywalni. Mam nadzieję, że jest zdolna, reszta mnie nie interesuje.

– Jesteś pewien, że to dziewczyna?

– Państwo Lønn oczywiście mogli być na tyle dowcipni, żeby nadać synkowi imię Beate.

– Czuję po sobie, że jest ładna.

– Mam nadzieję, że nie – odparł Harry i odruchowo spuścił głowę, żeby jego sto dziewięćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu zmieściło się pod futryną.

– Dlaczego?

Odpowiedź dobiegła już z korytarza:

– Bo zdolni policjanci są brzydcy.


Na pierwszy rzut oka wygląd Beate Lønn nie dawał się zakwalifikować ani do jednej, ani do drugiej grupy. Nie była brzydka, ktoś mógł nawet powiedzieć, że jest ładna jak laleczka, ale chyba głównie dlatego, że wszystko w niej było malutkie: twarz, nos, uszy, ciało. Przede wszystkim jednak rzucała się w oczy jej bladość. Skóra i włosy były do tego stopnia pozbawione koloru, że Harry’emu przypomniały się zwłoki kobiety, którą razem z Ellen wyłowili z Bunnefjorden. Ale Harry miał wrażenie, że odwrotnie niż ze zwłokami, zapomni, jak wygląda Beate Lønn, gdy tylko na chwilę odwróci wzrok. Beate jakby nie miała nic przeciwko temu, wymruczawszy pod nosem swoje nazwisko i podawszy Harry’emu drobniutką wilgotną rączkę, prędko przyciągnęła ją z powrotem do siebie.

– Hole obrósł tu u nas w coś w rodzaju legendy – powiedział naczelnik wydziału Rune Ivarsson, który stał obrócony do nich plecami, mocując się z pękiem kluczy. Wysoko na szarych metalowych drzwiach, przed którymi stali, widniał napis gotykiem: House of Pain. A pod spodem: Pokój grupowy 508. – Prawda, Hole?

Harry nie odpowiedział. Nie miał wątpliwości, o jakiej legendzie mówił Ivarsson. Nigdy się nawet zbyt mocno nie wysilał, by ukryć, że uważa Harry’ego Hole za hańbę dla instytucji, która już dawno powinna się go pozbyć.

Ivarssonowi udało się wreszcie otworzyć i weszli do środka. House of Pain było specjalnym pomieszczeniem, którego Wydział Napadów używał do przeglądania, montowania i kopiowania nagrań wideo. Na środku pozbawionego okien pokoju ustawiono duży stół z trzema stanowiskami do pracy. Pod ścianą stała półka z kasetami wideo, obok wisiał tuzin listów gończych ze zdjęciami poszukiwanych bandytów, na jednej z krótszych ścian – duży ekran, dalej plan Oslo i rozmaite trofea z zakończonych sukcesem śledztw, takie jak na przykład to przy drzwiach, dwa obcięte rękawy swetra z dziurami na oczy i usta. Resztę wyposażenia pokoju stanowiły szare komputery, czarne monitory telewizyjne, odtwarzacze VHS i DVD oraz spora liczba innych urządzeń, o których przeznaczeniu Harry nie miał pojęcia.

– No i co Wydziałowi Zabójstw udało się wyciągnąć z tego filmu? – spytał Ivarsson, padając na jedno z krzeseł. „Zabójstw” wypowiadał z przesadnie przeciągniętym „a”.

– Coś – odparł Harry, podchodząc do półki z kasetami VHS.

– Coś?

– Niezbyt wiele.

– Szkoda, że nie przyszliście na wykład, który wygłaszałem w kantynie we wrześniu. Wszystkie wydziały przysłały swoich reprezentantów, oprócz was, o ile dobrze pamiętam.

Ivarsson był wysoki, miał długie kończyny i jasną grzywkę układającą się w fale nad niebieskimi oczyma. Twarz o męskich rysach, jak u modeli reklamujących niemieckie produkty markowe, których często wykorzystuje Boss, wciąż była opalona po wielu letnich popołudniach spędzonych na korcie tenisowym, a być może również po kilku seansach w solarium. Krótko mówiąc, Runego Ivarssona większość ludzi nazwałaby przystojnym mężczyzną, co umacniało teorię Harry’ego o związku urody ze zdolnościami do pracy policyjnej. Ale braki talentu w prowadzeniu śledztwa Rune Ivarsson nadrabiał doskonałym nosem do polityki i umiejętnością tworzenia aliansów ponad wszelkimi hierarchiami istniejącymi w Budynku Policji. Poza tym posiadał wrodzoną pewność siebie, która często bywa błędnie interpretowana jako zdolności przywódcze. Ta pewność siebie w wypadku Ivarssona wynikała wyłącznie z faktu, iż został pobłogosławiony całkowitą ślepotą na własne ograniczenia, i miała nieodwołalnie popychać go coraz wyżej i wyżej, a pewnego dnia uczynić – bezpośrednio lub pośrednio – zwierzchnikiem Harry’ego. W zasadzie Harry nie widział powodu, by się skarżyć, że miernota pnie się w górę, jednocześnie oddalając się od śledztw, lecz niebezpieczeństwo w ludziach takich jak Ivarsson polegało na tym, że łatwo mogło im wpaść do głowy, iż powinni się włączyć i pokierować pracą tych, którzy znali się na prowadzeniu śledztwa.

– Coś nas ominęło? – spytał Harry, wodząc palcem wzdłuż niedużych wypisanych ręcznie nalepek na grzbietach kaset.

– Może nie – odparł Ivarsson. – Chyba że kogoś interesują drobnostki, dzięki którym rozwiązuje się sprawy kryminalne.

Harry zdołał oprzeć się pokusie i nie wyjaśnił, że zrezygnował z przyjścia, gdyż dowiedział się od osób, które wcześniej miały okazję wysłuchać wystąpień Ivarssona, że wykład zawierał wyłącznie przechwałki. Ich jedynym celem było oznajmienie światu, iż od chwili gdy to on, Ivarsson, został naczelnikiem Wydziału Napadów, średnia wykrywalność w sprawach związanych z napadami na banki wzrosła z trzydziestu pięciu procent do około pięćdziesięciu. Nie wspomniał przy tym, że objęcie przez niego stanowiska zbiegło się z podwojeniem liczby pracowników wydziału, rozszerzeniem pełnomocnictw oraz pozbyciem się najgorszego śledczego w wydziale, a mianowicie Runego Ivarssona.

– Uważam się za dość zainteresowanego drobnostkami – powiedział Harry. – Powiedz mi więc, jak rozwiązaliście to. – Wyciągnął jedną z kaset i głośno odczytał napis na etykietce: – „Dwudziesty listopada dziewięćdziesiąt cztery. Bank Oszczędnościowy NOR, Manglerud”.

Ivarsson roześmiał się.

– Bardzo chętnie. Złapaliśmy ich starym sposobem. Na wysypisku śmieci na Alnabru przesiedli się do innego samochodu, a ten, którym uciekali wcześniej, podpalili. Ale samochód nie spłonął całkowicie. Znaleźliśmy rękawiczki jednego z bandytów ze śladami DNA w środku. Porównaliśmy je z cechami charakterystycznymi ludzi, których nasi śledczy po obejrzeniu taśmy wideo wskazali jako możliwych sprawców, i okazało się, że jeden z nich pasuje. Idiota dostał całe cztery lata za to, że raz strzelił w sufit. Chciałbyś wiedzieć coś jeszcze, Hole?

– Mhm. – Harry obrócił kasetę w palcach. – Co to były za ślady DNA?

– Przecież już ci mówiłem. Pasujące. – Kącik lewego oka Ivarssona lekko drgnął.

– No dobrze, ale jakie? Martwy naskórek? Fragment paznokcia? Krew?

– Czy to ważne? – Głos Ivarssona stał się ostrzejszy i bardziej zniecierpliwiony.

Harry powtarzał sobie, że musi trzymać gębę na kłódkę, zrezygnować z tych prób w stylu Don Kichota. Tacy jak Ivarsson i tak nigdy niczego się nie nauczą.

– Może i nieważne – usłyszał własne słowa – chyba że kogoś interesują te drobnostki, dzięki którym rozwiązuje się sprawy kryminalne.

Ivarsson nie odrywał od niego wzroku. W dźwiękoszczelnym pokoju cisza wydawała się wręcz dosłownie wciskać się w uszy. Ivarsson już otwierał usta, żeby coś powiedzieć.

– Włoski palcowe.

Obaj mężczyźni jednocześnie obrócili się w stronę Beate Lønn. Harry już prawie zapomniał o jej obecności. Beate przeniosła wzrok z jednego na drugiego i powtórzyła niemal szeptem:

– Włosy palcowe. Takie, które rosną na palcach… Chyba tak się nazywają…

Ivarsson chrząknął.

– Rzeczywiście, zgadza się, to był włos. Ale chyba raczej włos z grzbietu dłoni. Zresztą nie musimy się w to zagłębiać, prawda, Beate? – Nie czekając na odpowiedź, uderzył palcem w szkiełko swojego dużego zegarka. – Muszę lecieć. Bawcie się dobrze przy tym filmie.

Gdy drzwi się za nim zatrzasnęły, Beate wyjęła Harry’emu z ręki kasetę, którą zaraz z szumem pochłonął odtwarzacz.

– Dwa włosy – powiedziała. – W lewej rękawiczce. Z palca. A samochód znaleźli na wysypisku w Karihaugen, a nie na Alnabru. Ale to, że dostał cztery lata, to się zgadza.

Harry spojrzał na nią zaskoczony.

– To było chyba dość dawno przed tym, zanim zaczęłaś tu pracować?

Wzruszyła ramionami i wcisnęła Play na pilocie.

– Wystarczy poczytać raporty.

– Mhm. – Harry przyjrzał jej się uważnie z boku, potem poprawił się na krześle. – Zobaczymy, czy ten tutaj nie zostawił jakichś włosów palcowych.

Odtwarzacz wideo lekko zazgrzytał i Beate zgasiła światło. W następnej chwili, w czasie gdy z ekranu wciąż świecił na nich niebieski obraz przerwy, w głowie Harry’ego rozpoczął się inny film. Był krótki, trwał zaledwie kilka sekund. Przedstawiał scenę z Waterfront, dawno już zamkniętego klubu na Aker Brygge, skąpaną w niebieskim świetle stroboskopowym. Nie wiedział wtedy, jak na imię tej kobiecie o roześmianych ciemnych oczach, która usiłowała zawołać coś do niego przez muzykę. Grali cowpunk. Green On Red. Jason and the Scorchers. Dolał sobie wtedy Jima Beama do coli i przestało go obchodzić, jak jej na imię. Ale poznał je już następnego wieczoru, kiedy w łóżku z bezgłowym koniem na szczycie uwolnili wszystkie cumy i wyruszyli w swój dziewiczy rejs. Harry znów poczuł ciepło w brzuchu, tak jak poprzedniego wieczoru, gdy usłyszał jej głos w słuchawce telefonicznej. Zaraz jednak zajął go inny film.

Stary człowiek rozpoczął swoją wyprawę na biegun w stronę kontuaru, filmowany z innej kamery co pięć sekund.

– Thorkildsen z TV2 – powiedziała Beate Lønn.

– Nie, August Schulz – poprawił ją Harry.

– Mam na myśli montaż. To mi wygląda na dzieło Thorkildsena z TV2. Tu i ówdzie brakuje dziesiątych części sekundy…

– Brakuje? Po czym to widzisz?

– Po różnych rzeczach. Zwróć uwagę na tło. Ta czerwona mazda, którą widać na ulicy za szybą, znajdowała się na środku obrazu w dwóch kamerach w momencie, gdy nastąpiła zmiana. A jeden przedmiot nie może być jednocześnie w dwóch miejscach.

– Chcesz powiedzieć, że ktoś grzebał w nagraniach?

– Nie, nie. Wszystko z tych sześciu kamer w banku i z tej jednej na zewnątrz jest nagrywane na jedną i tę samą taśmę. Na taśmie oryginalnej obraz zmienia się błyskawicznie między wszystkimi kamerami, tak że widać jedynie migotanie, dlatego film trzeba odpowiednio zmontować, abyśmy mogli uzyskać dłuższe powiązane ze sobą sekwencje. Czasami, kiedy sami nie dajemy sobie z tym rady, korzystamy z pomocy pracowników stacji telewizyjnych. Zdarza się, że ludzie z telewizji, tacy jak Thorkildsen, trochę oszukują w kodzie czasowym, żeby to wszystko ładniej wyglądało i nie było takie poszarpane. Przypuszczam, że to takie zboczenie zawodowe.

– Zboczenie zawodowe – powtórzył Harry. Przyszło mu do głowy, że to dziwne określenie w ustach młodej dziewczyny. A może Beate wcale nie była taka młoda, jak mu się z początku wydawało? Coś się w niej zmieniło, gdy tylko światło zgasło. Gesty miała bardziej rozluźnione, pewniejszy głos.

Bandyta wszedł do lokalu bankowego i zawołał coś po angielsku. Jego głos brzmiał daleko i głucho, jak gdyby był owinięty kołdrą.

– Co o tym myślisz? – spytał Harry.

– Norweg. Mówi po angielsku, żebyśmy nie mogli rozpoznać dialektu, akcentu lub typowych słów i powiązać ich z ewentualnymi wcześniejszymi napadami. Ma na sobie gładkie ubranie, niepozostawiające włókien, które moglibyśmy porównać z włóknami odnalezionymi w samochodzie, w kryjówce czy u niego w domu.

– Mhm. Co jeszcze?

– Wszystkie otwory w ubraniu są zaklejone taśmą, żeby nie zostawić śladów DNA, takich jak włos czy pot. Widać, że nogawki spodni ma oklejone taśmą wokół butów, a rękawy wokół rękawiczek. Stawiam, że całą głowę ma oklejoną taśmą, a na brwiach wosk.

– Czyli że to profesjonalista?

Beate wzruszyła ramionami.

– Osiemdziesiąt procent napadów na banki planuje się z niespełna tygodniowym wyprzedzeniem i są dokonywane przez osoby pod wpływem alkoholu lub narkotyków. Ten napad został dobrze przygotowany, a bandyta sprawia wrażenie trzeźwego.

– Po czym to poznajesz?

– Gdybyśmy mieli idealne światło i lepsze kamery, moglibyśmy powiększyć zdjęcie i przyjrzeć się źrenicom. Ale w tym wypadku nie da się tego zrobić, staram się więc zrozumieć mowę jego ciała. Ma spokojne, wyważone ruchy, widzisz? Jeżeli coś zażył, raczej nie była to amfetamina ani nic, co przypomina speed. Może rohypnol, to ich ulubiona substancja.

– Dlaczego?

– Napad na bank to ekstremalne przeżycie, niepotrzebne są środki pobudzające. Wręcz przeciwnie. W ubiegłym roku jeden facet wpadł do banku DnB na Solli plass z bronią automatyczną, posiekał sufit i ściany, po czym wybiegł bez pieniędzy. Sędziemu powiedział, że łyknął tyle amfetaminy, że po prostu musiał to z sobie wyrzucić. Jeżeli mogę tak powiedzieć, to wolę bandytów na rohypnolu.

Harry kiwnął głową w stronę ekranu:

– Spójrz na ramię Stine Grette w okienku numer jeden. Teraz włącza alarm. I dźwięk na filmie nagle staje się o wiele lepszy. Dlaczego?

– Alarm jest połączony z magnetowidem i po jego uruchomieniu taśma zaczyna się przesuwać kilka razy szybciej. Dzięki temu uzyskujemy lepsze zdjęcia i lepszy dźwięk. Na tyle dobry, że możemy dokonać analizy głosu bandyty. I nie pomoże mu wtedy nawet mówienie po angielsku.

– To naprawdę taki niezbity dowód, jak twierdzą?

– Dźwięki wydawane przez struny głosowe są jak odciski palców. Gdybyśmy mogli dać naszemu analitykowi z Politechniki w Trondheim dziesięć słów na taśmie, byłby w stanie dopasować dwa głosy z dziewięćdziesięciopięcioprocentową pewnością.

– Mhm. Ale nie przy tej jakości dźwięku, jaką uzyskujemy, zanim alarm się włączy?

– Tak, wtedy takiej pewności nie ma.

– Więc to dlatego on najpierw woła po angielsku, a później, licząc się z tym, że alarm został włączony, wykorzystuje Stine Grette, by przekazywała jego polecenia?

– Owszem, właśnie tak.

W milczeniu przyglądali się, jak ubrany na czarno bandyta przerzuca nogi nad kontuarem, przystawia lufę karabinu do głowy Stine Grette i szepcze jej do ucha.

– Co sądzisz o jej reakcji? – spytał Harry.

– O co ci chodzi?

– O wyraz twarzy. Sprawia wrażenie stosunkowo spokojnej, nie uważasz?

– Ja nic nie uważam. Z reguły z wyrazu twarzy daje się wyciągnąć niewiele informacji. Przypuszczam, że puls ma w granicach stu osiemdziesięciu.

Patrzyli na Helgego Klementsena, klęczącego na podłodze przed bankomatem.

– Mam nadzieję, że zajmie się nim jakiś porządny psycholog – powiedziała Beate cicho, kręcąc głową. – Widziałam już, jak ludzie po podobnych napadach stawali się psychicznymi inwalidami.

Harry nie skomentował, lecz pomyślał, że takie słowa Beate musiała pożyczyć od któregoś ze starszych kolegów.

Bandyta obrócił się i pokazał im sześć palców.

– Interesujące – mruknęła Beate, zapisując coś w leżącym przed nią notatniku, bez patrzenia na kartkę. Harry kątem oka obserwował młodą koleżankę i widział, jak poderwała się na krześle, gdy padł strzał. Kiedy bandyta na ekranie przeskoczył przez kontuar, zabrał torbę i wybiegł z banku, broda Beate uniosła się w górę, a długopis wysunął się z ręki.

– Tego ostatniego kawałka nie zamieściliśmy w Internecie ani nie przekazaliśmy żadnej ze stacji telewizyjnych – powiedział Harry. – Zobacz, teraz filmuje go kamera przed bankiem.

Patrzyli, jak bandyta szybkim krokiem przechodzi przez przejście dla pieszych na Bogstadveien na zielonym świetle, a potem idzie dalej w górę Industrigata. Wkrótce zniknął z obrazu.

– A policja? – spytała Beate.

– Najbliższy posterunek leży na Sørkedalsveien, tuż za punktem pobierania opłat za przejazd, w odległości zaledwie ośmiuset metrów od banku. A mimo to upłynęły ponad trzy minuty od momentu uruchomienia alarmu do chwili przyjazdu policji. Bandyta miał więc prawie dwie minuty na ucieczkę.

Beate uważnie obserwowała ekran, na którym samochody i ludzie przesuwali się, jak gdyby nic się nie stało.

– Ucieczka była równie dobrze zaplanowana jak sam napad. Samochód pewnie stał tuż za rogiem, tak żeby nie mogła go zobaczyć kamera przed bankiem. Miał szczęście.

– Być może – powiedział Harry. – Ale z drugiej strony nie wygląda na osobę, która liczy wyłącznie na szczęście, prawda?

Beate wzruszyła ramionami.

– Większość udanych napadów na banki sprawia wrażenie przemyślanych.

– Zgoda. Ale w tym wypadku szanse na to, że policja zjawi się dość późno, były stosunkowo duże. A to dlatego, że w piątek o tej porze wszystkie patrole z okolicy zebrały się w innym miejscu, a mianowicie…

– …przy rezydencji ambasadora amerykańskiego! – zawołała Beate, stukając się w czoło. – Ten anonimowy telefon o bombie podłożonej w samochodzie. Miałam w piątek wolne, ale przecież oglądałam to w wiadomościach. I to właśnie teraz, kiedy wszyscy są bliscy histerii. To jasne, że była tam cała policja.

– Żadnej bomby nie znaleziono.

– Oczywiście, że nie. Klasyczna sztuczka, wymyślenie czegoś, co zwabi policję w inne miejsce tuż przed samym napadem.

Ostatnią część filmu obejrzeli w milczeniu. August Schulz stanął przed przejściem dla pieszych. Zielone światło zmieniło się na czerwone, a potem znów na zielone, a on nawet nie drgnął. Na co czeka, pomyślał Harry. Na jakąś nieregularność, wyjątkowo długą sekwencję z zielonym światłem? Na coś w rodzaju najdłuższej w tym stuleciu zielonej fali? No cóż, wkrótce miała nadejść. W oddali rozległy się syreny policyjne.

– Coś tu się nie zgadza – stwierdził nagle.

Beate odpowiedziała zmęczonym westchnieniem staruszki:

– Zawsze coś się nie zgadza.

Film się skończył i na ekranie rozpętała się śnieżyca.

Trzeci klucz

Подняться наверх