Читать книгу Kryształowi. Tom 3. Polowanie - Joanna Opiat-Bojarska - Страница 6

ROZDZIAŁ 3

Оглавление

– Tak jest.

– Nie słyszę.

– Tak jest!

– Nadal nie słyszę!

– TAK JEST!

Zocha uśmiechnęła się zadowolona, że dochodzeniowiec w końcu okazał większe zaangażowanie. Jej podejście do porannych odpraw zmieniło się po awansie. Tłumaczyła to sobie zmianą perspektywy. Kiedyś siedziała wśród innych i musiała patrzeć na Śledzia. Teraz podziwiała widok za oknami, minimalistyczny wystrój gabinetu oraz twarze wpatrzonych w nią kryształowych.

Jako zastępca naczelnika musiała nie tylko kontrolować fuszy, ale i motywować ich do działania. Gdyby tego nie robiła, żaden z tych facetów nie ruszyłby czterech liter. Każdy doktoryzował się ze snucia pasjonujących opowieści o tym, co będzie robić danego dnia, nawet jeśli tak naprawdę nie będzie robić absolutnie nic.

Potrzeba matką wynalazku, a poranna odprawa matką kreatywnego storytellingu. Od zawsze obowiązywały te same zasady. Ten, w którego opowieść nie uwierzy przełożony, zostanie ukarany przydzieleniem mu nowej sprawy. Stawka była więc wysoka. Dziś wytypowała Kardasza i wręczyła mu dokumenty.

– To dla ciebie, żebyś się nie nudził. Zrób kipisz na komisariacie, na którym zatłukli dzieciaka. Niech fusze trzęsą portkami. Kto następny?

Zapadła cisza, a policjanci wbili spojrzenia w podłogę. Zocha zerknęła kontrolnie na zniszczony parkiet, a potem uniosła wzrok i odszukała kolejną ofiarę.

– Driver!

– Tak?

– Jak u ciebie?

Blondyn wstał, a reszta fuszy wyraźnie się rozluźniła.

– Na tapecie zgon zamiast zatrzymania podejrzanego. Las, na miejscu obecne dwie pary fuszy. Ich zeznania wstępnie się kleją. Proceduralnie jest w porządku. Strzał ostrzegawczy był, co potwierdzili technicy, drugi poszedł w podejrzanego. Gdyby gostek nie był w ruchu, to pewnie zamiast życia straciłby jedynie trochę krwi.

– W porządku?! – Zocha nie kryła oburzenia. – To skąd ta medialna afera?!

– Bo hieny dotarły do baby, która słyszała dwa strzały.

– A ile padło?

– No dwa – Driver przewrócił oczami – ale jest, kurwa, problem z czasem. Baba mówi, że między strzałami minęło prawie dziesięć minut. Fusze mają oczywiście jedną wersję, w której sytuacja była dynamiczna i strzały zostały oddane jeden po drugim. Bez zwłoki.

– Chyba jednak ze zwłokami. – Do jej uszu najpierw dobiegł komentarz Kardasza, a potem rechot obecnych na sali.

– Może ta kobieta słyszała inne strzały? Przecież tam obok jest Baza Lotnictwa Taktycznego.

– To jest lotnisko, nie poligon. Nasi oddali dwa strzały. Liczba się zgadza, czas się rozjeżdża. Cywil kontra czterech naszych. Jak dla mnie sprawa jest prosta.

– To, że mają jedną wersję – przerwała mu – to norma. Kurwa, Driver, powinieneś to wiedzieć. Przyciśnij ich.

– Ale po co? Podejrzany uciekał, zaatakował uzbrojonego funkcjonariusza. Funkcjonariuszkę – poprawił się. – Bronili się.

– No i dlatego mówię, że dupy nie powinny służyć…

Szyderczy ton Kardasza rozpoznałaby wszędzie. Spojrzała na niego tak, że powinien paść martwy, gdyby wzrok mógł zabijać.

– Zamknij ryj, Kardasz! A ty, Driver, nie pierdol, tylko ich przyciśnij.

– Ta baba, cywil, jest dziwna. Pogrzebię jeszcze w systemie, może miała jakiś zatarg z policją. Ona lub ktoś z jej bliskich. Nie zdziwiłbym się, gdyby zwyczajnie chciała nam dokopać.

– Słyszysz mnie, kurwa mać?! Masz ich przycisnąć. Pogadaj z całą czwórką i poszukaj niedociągnięć w ich wersji. Na miejscu było czterech fuszy, powinieneś więc mieć cztery wersje z kilkoma zbieżnymi punktami. Jedna wersja oznacza, że ją uzgodnili. A skoro uzgodnili, to znaczy, że mają coś do ukrycia. Streszczaj się, Driver! Warszawka chce ofiar!

Kardasz nie musiał się przedstawiać. Wiadomość, że jest z Biura Spraw Wewnętrznych Policji, jak zwykle rozchodziła się po komisariacie, w którym się pojawiał, z prędkością światła. Wystarczyło, że mignął legitymacją przed posterunkowym w dyżurce, a fama szła dalej.

Mógł się założyć o pięć stów, że dziś cały komisariat Poznań-Północ wiedział, że na terenie pojawił się kryształowy, zanim ten jeszcze minął drzwi wejściowe. Wydział prewencji przywitał go udawaną obojętnością lub ostentacyjną niechęcią. Obojętność zwykle markowali tylko ci, w których sprawie przyjechał.

– Witam. Podkomisarz Braniewski. – Otyły mężczyzna zastąpił Kardaszowi drogę. – Jestem naczelnikiem. Zapraszam do siebie. – Wskazał drzwi znajdujące się z lewej i wyciągnął dłoń na powitanie.

Kardasz uścisnął ją, a następnie udał się we wskazanym kierunku. Gdy był tu poprzednim razem, wszystko wyglądało jak baraki zaadaptowane do celów biurowych. Teraz, po remoncie, ściany stały się niemalże równe, a podłoga lśniła czystością. Wnętrze prezentowało się jasno i zdradziecko przyjaźnie, chociaż sam budynek umiejscowiono jakby na przekór logice. Stał ukosem między dwoma równoległymi długimi blokami, zaburzając urbanistyczną harmonię.

– Chciałem powiedzieć, że BSWP może na mnie liczyć. Jeśli doszło do nadużyć, oczywiście udzielę wszelkiej pomocy. W końcu wyjaśnienie sprawy leży również w moim dobrze pojętym interesie. W moim i… – podkomisarz odchylił głowę do tyłu i spojrzał na sufit, jakby widniała tam ściąga – …i naszej całej organizacji.

– Cieszę się. Muszę porozmawiać z funkcjonariuszami, którzy zatrzymali Marka Jackowskiego.

Podkomisarz bez ociągania złapał za telefon.

– Podolski i Mańczak! DO MNIE! – wydarł się tak głośno, że właściwie nie musiał dzwonić. Słyszała go pewnie połowa komisariatu.

– Jacy są?

– Kto?

– Piotr Podolski i Mariusz Mańczak.

– Aaa. Skuteczni. Lubiani. Bez skarg. Jestem przekonany, że… Nie, ręczę za nich. Sytuacja była dynamiczna. Pojechali zatrzymać poszukiwanego listem gończym. Napady z bronią w ręku, uszkodzenia ciała i inne takie. Pełna koncentracja, bo przecież takiego zatrzymuje się inaczej niż jakiegoś zarzygańca znad Warty, co go pchnąć mocniej wystarczy, żeby grzecznie szedł. Zaczęli z wysokiego „ce”, co było uzasadnione. Na miejscu okazało się, że zatrzymywany jest agresywny, więc musieli trochę podkręcić temperaturę, pokazać, kto jest policją. Po przywiezieniu na komisariat zatrzymany rzucał się, kopał, niszczył wszystko, co znalazło się w jego zasięgu. Nie dał moim ludziom zbyt wiele możliwości. Chcieli pokazać mu miejsce w szeregu.

– I pokazali. Umarł. U was.

– I to już pech, bo mógł zatrzymać się właściwie wszędzie. W drodze do aresztu albo… no, albo chuj wie gdzie. Na ulicy i bez naszego udziału.

– I tak byłoby najlepiej. Ja nie miałbym sprawy, a pan BSWP na swoich śmieciach.

– Niestety nie na wszystko mamy wpływ. Chciałbym zauważyć wszak, że z ferowaniem wyroków powinniśmy poczekać na sekcję. Pacjentowi włączył się nadczłowiek, zero skruchy czy chwili regeneracji. Na moje był naćpany.

– Wylegitymowali go, więc wiedzieli, że to zwykły człowiek. Nie poszukiwany gangster.

– Zwykły człowiek w obliczu dwóch uzbrojonych funkcjonariuszy policji staje się obywatelem nieawanturującym się. Cwaniak udziela cwaniackich odpowiedzi. Ćpun i gangster macha łapami nawet w kajdankach.

Podkomisarz Braniewski zapewne nadal dzieliłby się wynikami analizy zachowania homo sapiens w czasie aresztowania, ale przeszkodziło mu donośne pukanie. Drzwi otworzyły się, a w szparze między nimi i ścianą pojawiła się męska głowa.

– Mamy wejść czy czekać? – spytał umundurowany mężczyzna.

– Wejść – burknął podkomisarz.

Kardasz z uwagą patrzył, jak Podolski i Mańczak idą w stronę biurka przełożonego, jak każdy z nich siada na krześle. Jak rozglądają się bez cienia lęku, jakby przyszli na imprezę i nie wiedzieli, kogo najpierw zagadnąć.

Z wyglądu byli do siebie podobni. Obaj chudzi, bladzi, obaj mieli mocno wystające kości policzkowe. Wyglądali raczej na ofiary, nie na sfrustrowanych funkcjonariuszy nadużywających siły. Jeden z nich pod okiem miał sinofioletowy krwiak.

– Pozostałość po udanej imprezie? – zapytał Kardasz.

– Po służbie. Zero, kurwa, szacunku. Jebnął mnie w ryj. Taki był, kurwa, wyrywny ten Jackowski, że nie zdążyłem się uchylić.

Biurko, które kiedyś zajmowała Zośka, nadal stało puste, ale ani Driverowi, ani Kardaszowi to nie przeszkadzało. Bardzo szybko przyzwyczaili się do tego, że mogą rozmawiać o wszystkim i wszystkich. Czasami znajdowali zastosowanie dla dodatkowego blatu, zasłaniając go papierami, tak jak właśnie robił to Driver. Wypożyczył od dochodzeniówki komplet dokumentów, by przyjrzeć się im na spokojnie.

Po prawej stronie ułożył cztery protokoły z przesłuchań funkcjonariuszy.

Po lewej znajdowały się zeznania kobiety w szarym swetrze, Natalii Kuśmierczyk.

Środek biurka zostawił na dokumenty potwierdzające fakty.

Najpierw sprawdził raporty balistyczne. Według nich oddano dwa strzały z dwóch różnych glocków. Numery ewidencyjne pasowały do tych, które przed podjęciem służby pobrali Śmiechowski i Iwański. Czas oddania strzału nie był możliwy do ustalenia, więc te dokumenty nie wniosły nic nowego. Wersja fuszy była spójna, logiczna i zgadzała się z faktami. Nie kłamali.

Jako drugi na środku biurka znalazł się protokół badania lekarskiego. Honorata Marchwińska, która została zaatakowana przez napastnika i w której obronie koledzy użyli broni, trafiła najpierw do karetki, a potem do szpitala na obserwację. Skarżyła się na ból głowy, a na jej skórze widniały zadrapania. Wypuszczono ją następnego dnia. Obserwacja nie wykazała niczego niepokojącego.

Obok zeznań policjantów ułożył kwitki potwierdzające badanie trzeźwości. Nie przeszła go jedynie Honorata Marchwińska. W momencie przeprowadzania badania była w szpitalu. Nikt nie pomyślał, żeby do niej podjechać, ale Driver nie zamierzał się tego czepiać. Szczególnie że kobieta nie używała broni.

– Co robisz? – W drzwiach pojawił się Kardasz.

– Porządkuję wiedzę.

– W sprawie?

– Śmierci w lesie. A co?

Kardasz wzruszył ramionami, włączył radio i rozpostarł się na krześle przy swoim biurku.

– Też mam, kurwa, denata. I brak chętnych do roli sprawcy.

– A ja mam fusza, który strzelił i na serio nie wiem, jak miałbym mu przypierdolić. Zocha chce pokazówy i fusza, na którym powiesi psy, ale przecież jej go, kurwa, nie urodzę!

– Ale zawsze możesz ją zapłodnić.

Driver nie chciał nawet wyobrażać sobie aktu kopulacji z krótkowłosą blondynką, ale Kardasza najwyraźniej to rozbawiło.

– O tak, Driver, weź mnie! – piszczał, próbując naśladować głos Zochy. – Nie tak, inaczej. Trzy centymetry w prawo, dwa w lewo. Mocniej, nie tak, tak, o tak, o tak! – Pisk zamienił się w jęk.

– Weź, kurwa, Kardasz! Kobiety w ciąży bywają nie do wytrzymania.

– Nie każę ci z nią mieszkać. Zapłodnisz ją, a ona pójdzie najpierw na macierzyński, potem na wychowawczy i będziemy mieć luz.

– Zocha? Przecież to cyborg jest. Będzie rodzić na służbie. Podczas porannej odprawy. Jakiś tam dzieciak nie przeszkodzi jej opierdalać kolegów. – Wizja wrzeszczącej Zochy, która stara się ignorować rozdzierający ból, szczerze go rozbawiła. – Wracając do sprawy… Jedyne, co budzi moje wątpliwości, to podzielenie ostrzegawczego i w kierunku osoby na dwóch zawodników. Ale to przecież o niczym nie świadczy.

Kardasz zajął się swoim komputerem, więc Driver wrócił do analizowania dokumentów. Wpatrywał się w nie coraz intensywniej, wątpiąc w sens tej czynności, aż w końcu go olśniło.

– Kardasz? Masz czas po południu?

– Zależy – odpowiedział kolega, nie odrywając spojrzenia od komputera.

– Eksperyment chcę zrobić.

– Ooo! – Jego twarz z szelmowskim uśmiechem wychyliła się zza ekranu. – Jeśli seksualny, to się piszę. Tylko, kurwa, pod warunkiem, że nie będę musiał oglądać twojego nagiego dupska.

– O pracy myślę!

– Weź, kurwa, ile można?

– Jakoś nie mogę przestać myśleć o Zośce. Uparła się, że mam gościa ukarać, tak dla przykładu. Żeby inni nie sięgali po klamkę zbyt pochopnie. Ale to, kurwa, nie taka sytuacja.

– Wiesz co? – Kardasz zerknął na zegarek. – Za czterdzieści minut kończymy. Nie chcę słyszeć ani, kurwa, jednego słowa o Zośce. Fajna była, jak z nami siedziała, ale teraz to, kurwa, głupia cipa. Władza uderzyła jej do głowy. Widziałeś, jak mnie potraktowała na odprawie? Nawet jebany Śledź się jej boi. Komu, do kurwy nędzy, obciągnęła, że obsadzili ją na kierowniczym stanowisku w wydziale, w którym służyła? Przecież to, kurwa, jebany ewenement!

– Pytasz, komu obciągnęła? A co, sam też chcesz awansować?

Kardasz spojrzał na zegarek. Dwie godziny temu opuścił komisariat po przepytaniu Podolskiego i Mańczaka oraz po uzyskaniu zapewnienia, że zabezpieczony został monitoring z feralnego dnia. Podkomisarz obiecał mu, że w ciągu godziny dostarczy materiał.

Driver wyszedł z pokoju, a Kardasz nie bardzo wiedział, co ze sobą zrobić. Nastawił się już na oglądanie filmu, stwierdził więc, że wykorzysta swój entuzjazm. Wpisał w wyszukiwarkę internetową „Jackowski Marek” i nacisnął enter.

Lista wyników nie była długa, ale na samym jej początku znajdował się link do YouTube. Kliknął na niego. Osiedle mieszkaniowe, radiowóz z pootwieranymi wszystkimi drzwiami i ludzie z rozmazanymi twarzami. Pierwszy kadr wyglądał interesująco. Pozy policjantów wskazywały na dynamiczny rozwój sytuacji.

Kardasz wziął kilka łyków coli, rozsiadł się wygodnie na krześle i włączył nagranie.

Marek Jackowski – prowadzony przez umundurowanych policjantów w stronę radiowozu – próbował maszerować dziarskim krokiem. Był o ponad głowę wyższy od stróżów prawa. Miał na sobie pomarańczowy T-shirt i niebieskie dżinsy. Krótko przystrzyżone włosy i umięśnione ręce sprawiały, że na pierwszy rzut oka łatwiej było wrzucić go do jednego wora z bandziorami niż studentami prawa.

Wygląd nie świadczył o winie, ale gdy Kardasz zobaczył, jak porusza się zatrzymany, nie miał wątpliwości. Podolski i Mańczak zostali wysłani, by zatrzymać poszukiwanego listem gończym. Do momentu wylegitymowania go mogli być przekonani, że zatrzymali tego, po kogo przyjechali. Stąd większa czujność i bardziej kategoryczne, jeśli wręcz nie brutalne ruchy.

Jackowski dotarł do otwartych drzwi radiowozu, ale najwyraźniej nie zamierzał do niego wsiąść. Zatrzymał się i wyrwał policjantom. Starali się go blokować swoimi ciałami, wpychając do samochodu. Jackowski był jednak znacznie silniejszy. Coś krzyczał, ale film nie zarejestrował dźwięku.

Podolski uniósł rękę i zacisnął ją na szyi zatrzymywanego. Jackowski był dobry. Musiał trenować sztuki walki. Zamiast dawać odpór przeciwnikowi, wykorzystał jego energię i zadziałał z zaskoczenia. Schylił się, a kiedy ręka policjanta zsunęła się z jego szyi, ruszył do przodu. Podolski się zachwiał i został z tyłu. Jedynie Mańczak nadal był przyczepiony do Jackowskiego, kurczowo trzymając go za koszulkę. Podolski odzyskał równowagę i skoczył na pomoc koledze. Rzucili się na Jackowskiego tak gwałtownie, że mężczyzna upadł.

Kardasz zatrzymał film. Powinien zrobić notatkę, dotrzeć do świadków widocznych na filmie i popytać ich. Może któryś był kumplem zatrzymanego i mógł udzielić mu informacji, czy Jackowski brał coś tamtej nocy. Na biurku nie miał jeszcze wyników sekcji zwłok.

Z boku to wszystko wyglądało na nieudolną interwencję policji. Dwóch wykwalifikowanych ludzi kontra jeden – jak się potem okazało – normalny, niekarany cywil. Teoretycznie powinna wystarczyć dźwignia i koniec widowiska.

W praktyce interwencje na ulicy bywały różne. Kardasz dobrze o tym wiedział, bo sam zaczynał w prewencji. Wiedział też, że opanowanie emocji podczas zatrzymania agresywnego osobnika to jedno, a poradzenie sobie z własną frustracją w takiej sytuacji – drugie.

A przecież gdyby wydarzenia potoczyły się tak jak trzeba, to policjanci wydeklamowaliby formułki o zatrzymaniu, a Jackowski grzecznie wsiadłby do auta. Skoro był tak niewinny – przynajmniej według rodziny i mediów – to nie miał się czego obawiać. Wylegitymowałby się, a policjanci wiedzieliby, że to nie jest poszukiwany. Wróciłby do domu, zanim wzeszłoby słońce. I mieliby spokój. I Jackowski, i Podolski, i Mańczak. Każdy poszedłby w swoją stronę. Spokojnie, bez nerwów i niepotrzebnych emocji.

Samochód zostawili na poboczu i szli przed siebie dobre piętnaście minut, zanim dotarli do celu. Nie było łatwo. Musieli przedzierać się między drzewami, zapewne dokładnie tak samo jak uciekający przed czwórką policjantów mężczyzna.

– Mogliśmy wziąć kocyk, prowiant i dupy jakieś fajne – oznajmił Kardasz, gdy się zatrzymali.

To było to miejsce. Dla przygodnego spacerowicza kolejny kawałek lasu, ale Driver, który widział zdjęcia z miejsca zdarzenia, miał pewność. Połamane gałęzie i naruszona ściółka. Przez ten fragment lasu w ostatnich dniach przewinął się tabun ludzi. Zastrzelony, czterech funkcjonariuszy, technicy kryminalistyczni, prokurator, ktoś z wydziału kontroli, a teraz on i Kardasz.

– Tylko jedno ci w głowie.

– Miały być eksperymenty!

– To sobie znajdź sarenkę i eksperymentuj! Ale – Driver zawiesił głos – dopiero po robocie.

Otoczenie rzeczywiście nawało się na działania romantyczno-seksualne. Drzewa zapewniały cień i osłonę przed wścibskimi spojrzeniami, wiatr przyjemnie smagał po twarzach, a odgłosy lasu zachęcały do tego, by położyć się na ziemi i chociaż na chwilę zamknąć oczy.

Driverowi przydałaby się chwila relaksu. Po ostatniej nocy oczy mu się zamykały. Resztki kaca i wspomnienie przyjemnie szybkiego seksu w kamienicy sprawiały, że nie miał dziś ochoty ani na eksperymenty, ani na kobiety. Najchętniej rzuciłby się na koc, patrzył w niebo, a potem zasnął.

– Ale ten twój truposz miał bardziej komfortowe warunki. – Kardasz rozglądał się dookoła. – To tu? – Wskazał na najbardziej naruszony fragment ściółki.

– Komfortowe?

Zastrzelony mężczyzna upadł na ziemię. Według zeznań funkcjonariusze próbowali go reanimować, na miejsce przybiegli ratownicy, potem prokurator, a na koniec paru osiłków, którzy przetransportowali ciało do Zakładu Medycyny Sądowej. Wszyscy zrobili mnóstwo małych kroczków i naruszyli idealny ekosystem.

– No zobacz, jak tu, kurwa, pięknie. Mój zdychał na komisariacie potraktowany paralizatorem.

– Wiesz co, Kardasz? Debil jesteś. Ty już lepiej gadaj o seksie, a nie o śmierci. Co za różnica: umieranie na zielonej trawce czy na betonie?

– Ja bym wolał na trawce. Kocyk, prowiant i gorąca dupa. Albo dwie.

Zza drzew dobiegł charakterystyczny warkot silnika. Driver rozpoznałby ten dźwięk, nawet gdyby konał w szpitalu czy na leśnym runie. Niski, przyjemny warkot, wwiercający się w uszy z ogromną siłą. To musiało być ferrari. Żałował, że nie może go zobaczyć. Znajdowali się kilkaset metrów od drogi, którą z Poznania po pracy uciekali nowobogaccy mieszkający w okolicznych Daszewicach, Kamionkach czy Szczytnikach.

– To nie koncert życzeń czy wakacje. – Driver przypomniał sobie, po co tu przyjechali. – Ty tu zostajesz. Rozumiesz? Stoisz i się nie ruszasz.

– Usiąść mogę? – Kardasz zarechotał.

– Ewentualnie. Ale nie kładziesz się, bo zaraz wyobrazisz sobie dupy i zaczniesz walić konia. A ręce musisz mieć wolne. Idę tam, gdzie stała ta mamuśka. Gdy dotrę na miejsce, zadzwonię do ciebie, a ty strzelisz raz. Powtórzysz to dokładnie po ośmiu minutach. Synchronizujemy zegarki.

Driver zniknął za drzewami, a Kardasz rozłożył się na ziemi. Wyciągnął nogi i ręce, i przez kilka chwil skupiał się na wdychaniu względnie świeżego powietrza. Był mieszczuchem od urodzenia, wychowankiem betonowej dżungli, ale od czasu do czasu lubił wyskoczyć na zieloną trawkę i poudawać, że jest blisko natury.

Tym razem w udawaniu przeszkodził mu telefon, który rozdzwonił się, zagłuszając śpiew ptaków.

– No co jeszcze? – Nie chciało mu się otwierać oczu.

– Halo? Posterunkowy Mańczak z tej strony.

Kardasz aż usiadł z zaskoczenia. Spodziewał się usłyszeć Drivera.

– Mańczak?

– Poznań-Północ.

– A tak. Mieliście dosłać zapis z monitoringu.

– Ja właśnie w tej sprawie.

– Jak mówicie, kurwa, że za godzinę, to róbcie to za godzinę. Teraz to ja już jestem po służbie. Zajrzę jutro – powiedział srogim głosem.

Nie pamiętał, czy śliwę pod okiem miał Podolski, czy Mańczak, ale obaj wyglądali na chuderlaków. Nie wywiązali się z ustaleń, a to była solidna podstawa do okazania niezadowolenia. W końcu był kryształowym i mógł czepiać się wszystkiego, co chciał.

– Tyle że jutro też go nie prześlemy.

– Halo? Halo? Nie dosłyszałem. Jestem za miastem. Mogę gubić zasięg.

– Sprawdziliśmy dysk. Niestety nie mamy ani jednego nagrania z tamtego dnia. Okazało się, że była awaria. Wszystkie kamery wysiadły.

Driver skręcił w boczną uliczkę prowadzącą do lasu. Droga nie wyglądała na uczęszczaną – była wąska i zarośnięta. Jego evo ledwo mieściło się między drzewami. Jechał bardzo wolno, zerkając to w prawe, to w lewe lusterko. Nie chciał zarysować drogiego lakieru. Wystająca gałąź sprawiła, że zrezygnował. Wyłączył silnik i wysiadł. Postanowił sprawdzić później, jakim autem jechała tędy Natalia Kuśmierczyk.

Kobieta mówiła, że z miejsca, w którym się zatrzymała, było widać mały fragment drogi. Obejrzał się za siebie i uznał, że to może być tu.

Gdy spojrzał przed siebie, nabrał pewności, że dotarł gdzie trzeba. Droga zwężała się jeszcze bardziej i dalej przecisnąłby się co najwyżej poczciwy kaszlak. Nie podejrzewał Natalii Kuśmierczyk o to, by jeździła zabytkowym autem.

– Halo? Jestem na miejscu. Zaczynaj – zameldował Kardaszowi.

Kumpel nawet nie odpowiedział. Rozłączył się. Po kilku sekundach do Drivera dotarł odgłos, którego się spodziewał – głuchy i stłumiony huk. Zupełnie jakby gdzieś niedaleko ktoś uderzył ręką w wypełnioną powietrzem papierową torbę. Laik nie odróżniłby huku wystrzału od huku pękającej torby.

Z jakiegoś powodu Natalia Kuśmierczyk wiedziała, że to strzały. Driver zanotował sobie w komórce, żeby sprawdzić ten fragment jej zeznań.

Opowiadała, że już po pierwszym wystrzale zaniepokoiła się, że to mógł być myśliwy. Czy tak było naprawdę? Czy może wymyśliła sobie to wszystko, żeby oczernić policjantów?

Do notatek dodał jeszcze punkt, by sprawdzić powiązania pomiędzy rodziną Kuśmierczyków, a zabitym mężczyzną.

Zerknął na zegarek. Popatrzył w niebo. I czekał na kolejny strzał.

W mieście obserwowałby ludzi. W lesie nie było żywej duszy. Pomyślał więc o synu; o tym, co będą robić w weekend. O tym, że może wybraliby się na rowery do lasu. Potem spojrzał na evo i zatęsknił za wyścigami.

Ponownie zerknął na zegarek. Minęły dopiero trzy minuty. Zamknął oczy i próbował zwizualizować sobie scenę, która wydarzyła się tu kilka dni temu.

Grzeczna kobieta w średnim wieku wjeżdża do lasu. Zatrzymuje się, wychodzi z samochodu. Poprawia swój szary blezer.

Myślał, myślał – jakoś nie mógł wymyślić, co dalej. Wszystkie elementy układanki były jak puzzle z różnych pudełek. Nic do siebie nie pasowało.

Jeśli zatrzymałaby się na papierosa, tak jak zeznała, to przecież zjechałaby na pobocze, wyszła z auta i zapaliła. Nie pchałaby się w tak wąską dróżkę, ryzykując uszkodzeniem auta.

A może rozmawiała przez telefon? Nie chciała, by ktoś ją usłyszał? Weszła do lasu. Nie, wjechała. Nie chciała, by ktoś zauważył jej samochód stojący na poboczu.

– Stop. – Driver skarcił głośno sam siebie. Śledztwo było na etapie ustalania hipotez śledczych, a nie skupianiu się na jednej, i podciąganiu pod nią wszystkich możliwych śladów i poszlak.

– Co ona tu robiła?

Czas płynął wolno, zbyt wolno. Współcześnie ludzie nie byli nauczeni tkwienia w bezczynności. Samotna kobieta. Osiem minut w środku lasu. Przynajmniej osiem, a pewnie i więcej. Nie można przecież zakładać, że miała takie szczęście, że ledwo wyszła z samochodu, już usłyszała pierwszy strzał, a zaraz po drugim wsiadła i odjechała.

Kryształowi. Tom 3. Polowanie

Подняться наверх