Читать книгу Kryształowi. Tom 3. Polowanie - Joanna Opiat-Bojarska - Страница 7
ROZDZIAŁ 4
ОглавлениеHubi jak zwykle przebudził się w środku nocy. Zerknął na zegarek – dochodziła trzecia. Kiedyś w takich sytuacjach leżał w łóżku i analizował wszystkie rzeczywiste i wyimaginowane problemy. Teraz nie myślał o niczym. Nie liczył owiec ani czasu do wschodu słońca. Wiedział, że mimo to wstanie zmęczony, a to, co działo się teraz, i tak będzie najlepszą rzeczą, która spotka go tego dnia.
Po prostu leżał i rozkoszował się tym, że niczego nie musi. Był wolny i to sprawiało mu małą przyjemność. Gdzieś z tyłu głowy kołatała się myśl, że prędzej czy później nadejdzie poranek. Nowy dzień, nowe wyzwania, nowi ludzie, starzy znajomi, stare układy, stare śmieci – nic z tych rzeczy nie miało dla niego znaczenia.
Budzik zadzwonił o szóstej trzydzieści. Nie miał siły zwlec się z łóżka – nienawidził poranków. Leżał jeszcze chwilę, prowadząc ze sobą filozoficzne rozważania: po co wstawać, jeśli wstawać się nie chce? Nienawidził wstawania. Nienawidził ubierania się i wychodzenia z domu.
Najbardziej jednak z tego wszystkiego nienawidził siebie.
Zmęczenie utrudniało mu opuszczenie nóg poza krawędź łóżka. Nie wiedział, czy ma siłę, żeby z tym walczyć. Nawet nie miał siły, by pomyśleć o tym, czy w ogóle chce. Ale potem przypomniał sobie, że obiecał Mikiemu, że wieczorem obalą razem parę flaszek.
Postawił stopy na podłodze i wyprostował się tak szybko, żeby mózg i ciało nie zdążyły zaprotestować. Wstał. Zakręciło mu się w głowie, ale zignorował to. Musiał się wziąć w garść dla Mikiego. Nie mógł zostawić przyjaciela w pierwszych dniach żałoby.
♦
– Cześć i czołem.
Uśmiech Honoraty jak zwykle rozjaśnił pomieszczenie. Jej twarz była jak słońce – pełna, okrągła i promienna. Włosy miała tradycyjnie spięte w kitkę, a dekolt przysłaniała rozpięta dżinsowa koszula, spod której wystawał fragment granatowego T-shirtu.
Nie malowała się, ale dzięki temu jej twarz wyglądała naturalnie i nawet trochę młodziej niż u innych kobiet w jej wieku. W maju przekroczyła magiczną granicę czterdziestu lat i Endriu trochę się obawiał, że zeświruje. Na szczęście nie zmieniła się i nadal była najbardziej optymistycznym funkcjonariuszem wydziału kryminalnego.
Miała w sobie coś takiego, że wszędzie, gdzie się pojawiała, budziła sympatię. Gdyby wieczorem usiadła przy barze w jakimś zatłoczonym miejscu, zaraz otoczyliby ją mężczyźni, którzy szukają powierniczki swoich tajemnic. Jej powierzchowność nie była na tyle atrakcyjna, by ktoś ją podrywał, ale wnętrze miała szlachetne i wiele zyskiwała przy bliższym poznaniu.
– Cześć, Endriu – zaszczebiotała.
Odpowiedział jej uśmiechem. Służyli razem od trzech lat. Przyjaźnili się. Wiedzieli o sobie niemal wszystko. Byli na bieżąco ze swoimi problemami, przeciwnościami losu i złymi humorami.
– Honorata? – odezwał się siedzący w kącie zdenerwowany Rafał i kiwnął głową w jej kierunku. – Wspominałaś kiedyś, że masz jakieś znajomości na Garbarach.
– Wiesz co, miałam, ale teraz… – Rozłożyła ręce.
– Cholera. Bo moja Aga ma jakiegoś guza, oznaczyła markery i, kurwa, bingo. Chodzi do jakiegoś chujowego lekarza, który pierdoli farmazony. Szukam kogoś, kto ma doświadczenie i w razie czego weźmie ją na stół w trybie pilnym. Do specjalistów z Garbar czeka się… Boję się, Honia, że tracimy czas, którego nie mamy.
– Nie no, Rafcio, to zmienia postać rzeczy. Coś zrobię. Daj mi dobę… – zawahała się – albo nie, zadzwoń do mnie wieczorem.
♦
Hubi wszedł do gabinetu przełożonego jak skazaniec. Spojrzenie wbił w podłogę. Nie interesowało go, co wydarzy się za chwilę. Pojawił się tam, bo mu kazano. Teraz chciał usłyszeć, co musiał. I wyjść, wyjść najszybciej jak się da.
– Drzwi – burknął przełożony.
Hubi cofnął się, zamknął za sobą drzwi i dotarł do krzesła.
– Może usiądziesz?
Klapnął tyłkiem na drewniane siedzisko. Najchętniej od razu spytałby, czy może wyjść.
– Zastanowiłeś się, Hubi?
– Nie miałem nad czym – odpowiedział, przemieszczając wzrok z podłogi na swoje paznokcie.
Powinien je przyciąć. Były już na tyle długie, że przechowywały cienką ciemną linię brudu z całego dnia.
– Aspirancie sztabowy Hubercie Tobiszowski, kurwa jebana w dupę mać, przywołuję was do porządku! – Przełożony rozpoczął tonem oficjalnym, ale bardzo szybko zamilkł, a kiedy odezwał się ponownie, jego głos był spokojny, ale stanowczy: – Nie miałeś nad czym? A ja się zastanawiałem i powiem ci, jak będzie. Zostaniesz.
– Wybacz, stary. Znamy się długo i wiesz, kurwa, jak bardzo cię cenię. Ale to moje życie i moja decyzja. Odchodzę.
– Ten twój Seba nie chce gadać z nikim innym. Doprowadzisz do końca…
– Nie grajmy w kółko w to samo. Doprowadziłem do końca jebane strusie. Obiecałeś, że to wystarczy. Dobrze wiesz, kurwa, że zawsze będzie coś do zamknięcia.
Spojrzeli sobie w oczy. Wyblakłe tęczówki przełożonego wyglądały jak sprane gacie. Te oczy widziały niejedno. Wiele musiały zapomnieć. I już nic nie mogło ich zdziwić.
Rozumieli się. Byli w podobnym wieku i podobnie patrzyli na życie. Hubi musiał lawirować między bandziorami, a przełożony między cwaniakami zasiadającymi na wyższych stołkach niż on sam.
– Nie maż mi się tu, kurwa mać! Zostajesz! Trzy miesiące. To dobry czas, by wyciągnąć wszystko z Seby.
– Nie ma mowy!
– Zamknij ryj! Zostajesz! Wiesz czemu? Dam ci pięć stów dodatku służbowego.
Hubi pokręcił głową. Przełożony obiecałby mu teraz złote góry. Już raz się na to złapał. Szybko jednak zrozumiał, że żadne obietnice nie poprawią mu jakości snu czy życia. Jego największym problemem był on sam, a tego nie mogły zmienić żadne pieniądze.
Chyba.
– Dorzucę kwartalnik. A jeśli zrobisz zaocznie Szczytno, dam ci gwarancję grupy eksperta i przestaniesz być zwykłym specjalistą!
♦
– Dzień dobry.
– Myśli pani, że będzie dobry?
– A pan nie?
Driver wzruszył ramionami. Jego planem na najbliższe pół godziny nie było odpowiadanie na pytania, ale ich zadawanie i stworzenie atmosfery niepokojącej dwuznaczności.
Dochodzeniowiec, który siedział w kącie, starał się nie rzucać w oczy. Pokój urządzony był tak surowo, że Driver – zawsze gdy do niego wchodził – tracił ogładę i eksponował wszystkie mniej przyjemne aspekty swojej osobowości.
– Pani Honorato, rozmawialiśmy… – Przerwał, żeby zademonstrować, ile papierów zgromadził w sprawie. Przerzucał dokumenty, udając, że szuka daty.
– Dwa dni temu – przyszła mu z pomocą.
Przez lata służby osłuchał się i zgodził z opinią panującą wśród funkcjonariuszy. Koleżanki po fachu dzielili oni na suki, materace i prawdziwe psiary. Suki – pięły się po szczeblach kariery, nie przebierając w środkach, a materace tkwiły raczej w tych samych miejscach, wchodząc w mniej lub bardziej poważne związki.
Honorata Marchwińska wyglądała na prawdziwą psiarę – nie rzucała się w oczy. Sprawiała wrażenie pomocnej kobiety i świetnego kumpla. Nie zatraciła swojej kobiecości, ale nie była tak krzykliwa jak wymalowana i platynowa blond kobiecość Zochy. Wyglądała raczej na starzejącą się dziewczynkę, która posadzona przy toaletce z kosmetykami nie wiedziałaby, co zrobić, żeby się upiększyć. Miała zmarszczki, jasnawe brwi, blade usta, ale za to z jej oczu biło ciepło.
– Właśnie. Dwa dni temu.
– Już mnie przepytywaliście.
– Dokładnie. A dziś zaprosiliśmy znowu. Porozmawiamy jeszcze raz. Przeszkadza to pani?
– Nie.
– Nie?
– Uganianie się za przestępcami to robota, którą muszą wykonywać fusze tacy jak ja. My, krymki, nie przepadamy za bieganiem po ulicy. Wy… – zawahała się – robicie nas, my ich. To wasza robota. Możemy tu siedzieć oboje i smęcić, jak bardzo nie lubimy różnych aspektów naszej pracy. Ale możemy też to załatwić i rozejść się, by wrócić do tego, co daje nam satysfakcję. Ja mam jeszcze dziś okazanie złodzieja. Zróbmy to szybko. Co chcecie wiedzieć? Co się wam nie zgadza?
♦
Seba wyglądał, jakby od środka pożerał go jakiś rak. Siedział na krześle w pomarańczowym więziennym uniformie i kiwał się na boki. To było déjà vu. Zupełnie jakby nadal tkwił w klubie muzycznym, w którym robił interesy życia, wymieniając dragi na hajs. Niestety otoczenie pokoju spotkań w zakładzie karnym było mało klubowe. Zamiast baru i półek pełnych butelek – małe okno z kratami. Zamiast parkietu tanecznego zniszczona podłoga, stół i dwa krzesła.
– I jak, Seba? – zagadnął Hubi.
– Chujowo. – Wzruszył ramionami Seba. – A jak ma być? Siedzę sam i mi, kurwa, odpierdala. Duszę się tu na tej ence, kurwa mać. Ja i szczególnie niebezpieczny? A tu jeszcze ktoś mi mówi, że odchodzisz. Nie zostawiaj mnie, do kurwy nędzy! Oni mnie zajebią. Jak wyjdę, to mnie zajebią.
Mówił tak, jakby zaraz miał wyzionąć ducha. Jego słowa nie niosły żadnego ładunku emocjonalnego. Seba wyglądał jeszcze gorzej niż kilka miesięcy temu, gdy spotkali się w areszcie i rozmawiali o tym, że jego obszerną wiedzę można sprzedać. Handlował dragami od zawsze i wiedział o grupie Nowego wystarczająco dużo, żeby wielu jego ludziom zapewnić długie wakacje za kratkami.
Początkowy pomysł z tak zwaną „dużą koroną” i ochroną spalił na panewce. Policja uznała, że nie jest w stanie zapewnić mu bezpieczeństwa, dlatego Hubi przekonał Sebę do teoretycznie najbezpieczniejszego miejsca – aresztu. Status niebezpiecznego gwarantował mu pojedynczą celę i izolację od innych więźniów. Sam jadł, sam wychodził na spacerniak, sam spał.
– Jesz coś czasem?
– To prawda? Odchodzisz?
– Prawdą jest to… – Hubi się zawahał. Właściwie przyszedł tu prosić Sebę, by zgodził się gadać z kimś innym, ale przerażenie, które zobaczył w jego oczach, kazało mu zmienić decyzję. – Faktycznie zbliża się mój czas. Stary już jestem.
– Odwołam zeznania.
– Zabiorą ci małą koronę.
– Widzisz jakąś jebaną różnicę pomiędzy śmiercią w koronie lub bez? Bo ja nie.
– Seba, ogarnij się. Przy twojej pomocy rozbiją grupę Nowego. Inni też się złamią. Będą sypać. Nowy nie będzie wiedział, co od kogo wychodzi. Prokurator zadba, by proces był niejawny.
– Nie złamałem się.
– Źle to ująłem.
– Wybrałem. Po prostu wybrałem. Przekonałeś mnie, a teraz chcesz mnie zostawić.
– Nie pierdol – żachnął się Hubi.
– Kumpel mówił mi, że powinienem mieć dużą koronę.
– Za mały jesteś. Nie masz wystarczającej wartości dla wymiaru sprawiedliwości.
– Ale wiem coś, o czym jeszcze nie mówiłem.
– Co? – Hubi wyrwał się z pytaniem, ale natychmiast skarcił się w myślach. Wiedział, że tak będzie. Że jeśli nie odetnie się od policji jednym ostrym cięciem, to nigdy nie odejdzie. Zawsze znajdzie się coś, co wyda się interesujące. Psem się nie bywa, psem się jest całe życie.
Tak, zdawał sobie z tego sprawę. Jego przełożony zapewne też.
– Dostanę dużą koronę? Ochronę?
– Kurwa mać, Seba. Lubię cię. Dla jebanego sędziego jesteś tylko dilerem, który wie, jak się ustawić, żeby dobrze zarabiać. Żeby dostać koronę, musiałbyś być kimś z góry. Kimś, kto wie wszystko o wszystkich, wskaże daty, miejsca, dowody.
– Studiowałem psychologię, wiesz?
– A dilowanie zacząłeś od serwowania dragów swoim klientom?
– Nie. Potrafię słuchać. I kierować rozmową tak, by uzyskać niezbędne informacje.
– Jeśli kombinujesz, żeby sąd cię wypuścił, żebyś zebrał info…
– Nowy sprowadza towar z Holandii. Jego zaufany człowiek śmiga regularnie swoim jeepem za granicę. Bez, kurwa, kontroli granicznej to bajka jest. Wiesz, kurwa, na czym urosła szczecińska mafia? Na okradaniu tirów, które wwoziły do Polski nielegalne towary. Dostawali od celników cynk, że właśnie jeden z drugim przekracza granicę, napadali na niego i mieli wszystko za free i bez problemów. Płacili celnikowi i tyle. Spokojna głowa, bo przecież ofiary nie zgłaszały się na policję. No bo co mieli powiedzieć? Że zajebali im coś, czego oficjalnie nigdy nie mieli?
– Co chcesz powiedzieć?
Seba rozejrzał się dookoła, wskazując dyskretnie na kamery.
– Nic. – Wzruszył ramionami. – Tak mi się przypomniało.
Porozmawiali jeszcze o niczym, po czym Hubi zastukał w drzwi, informując strażnika, że to koniec widzenia.
– Kruk – szepnął Seba, gdy szczęknęły drzwi, a ciszę wypełniły odgłosy więzienia.
♦
– Honia!
Męski głos sprawił, że odwróciła się w stronę budynku komendy. Endriu właśnie zbiegał po schodach. Zatrzymała się przy klombie.
– Coś się stało?
– Nie. Jakoś szybko się dziś zebrałaś. – Spojrzał na nią z troską.
– Mam jeszcze sprawę do załatwienia.
– Picie? – zapytał bezpośrednio.
Zaglądał w jej oczy tak głęboko, że niemal czuła się jak podłączona do wariografu. Odetchnęła głęboko, próbując nie spuszczać wzroku. Gdzieś za nimi jechał samochód z uszkodzonym tłumikiem, hałasując niemiłosiernie.
– Endriu, wyluzuj. To ostatnio… To była jednorazowa akcja.
– Rok temu też tak mówiłaś.
– Przestań, proszę! – Złapała go za rękę. – Dziękuję, że się o mnie troszczysz, ale nie przesadzaj. Rok temu byłam w dołku i miałam powód, by zalewać się w trupa. Teraz jestem szczęśliwa. Nie piję. Lecę do Posnanii. Zamówiłam Obcego.
– Kogo?
– Perfumy. – Jego oczy zdradzały, że nadal nie wie, o co chodzi, więc dodała: – Thierry Mugler Alien.
– Aaa, ten twój wściekle zmysłowy zapach.
– Babskie sprawy. Radość z małych rzeczy, celebracja życia, te rzeczy. A za czterdzieści minut muszę podjechać po Magdę. Więc nie spieszę się do flaszki, okej?
– A jak okazanie? Nie zdążyłem dojechać.
– Cwaniak rozpoznany i wskazany, z opisem w protokole. Prorok zadowolony. Ja też.
– Byłaś dziś w BSWP?
Skinęła głową. Od kiedy powiedziała mu, że strzeliła po spożyciu alkoholu, nie poruszali tego tematu. Zatroszczył się o nią, wziął wszystko na siebie i jeszcze powiedział, co ma zrobić, żeby zniknąć z miejsca zdarzenia i opóźnić dmuchanie w alkomat.
– Nie pytali mnie o nic nowego.
– Mnie też nie.
– Jest dobrze, Endriu.
Widziała, że chce coś powiedzieć, ale nie wie, jak zacząć. Uśmiechnęła się przyjaźnie i czekała. Obok nich przeszła drobna blondynka prowadząca na smyczy białe owłosione coś wielkości dużej świnki morskiej. Honorata przyjrzała się dokładniej zwierzęciu.
– Świat schodzi na psy – mruknęła. – Widziałeś? Niby bardzo daleki kuzyn wilka. Psy zmieniają się w maskotki. Nie tylko te domowe. My też, Endriu. W maskotki i marionetki. Źle się dzieje w firmie. – Spojrzała na zegarek. – Lecę.
– Poczekaj – zareagował błyskawicznie i złapał ją za nadgarstek.
Poczuła, że jego dłoń jest ciepła i sucha.
– No mów w końcu!
– Wpadniesz na kolację? Jutro?