Читать книгу Kryształowi. Tom 3. Polowanie - Joanna Opiat-Bojarska - Страница 9
ROZDZIAŁ 6
Оглавление– Jak to, kurwa, nie będzie?! – grzmiał Kardasz.
– Nie będzie. – Funkcjonariusz po drugiej stronie telefonu sapał i wzdychał, ale nie potrafił powiedzieć nic nowego.
– Naczelnik Braniewski mówił, że monitoring komendy… Że jest!
– Bo jest.
– I działa?
– Działa.
– To filmy z feralnego dnia mają się znaleźć u mnie na biurku! Natychmiast!
– Tak jak mówiłem. Się nie da.
– Powiedz mi, kurwa, coś, czego jeszcze nie wiem.
– Wysypał się system czy coś. Akurat tego dnia nic się nie zarejestrowało. Aspirant, który poszedł zgrać materiały, zorientował się, że nie działa, zawołał specjalistę i ten reanimował wszystko.
– Kurwa, człowieku! Czy ty wiesz, w jakimś świetle… – wrzasnął Kardasz, ale szybko się opanował. – Umarł u was człowiek. Nienotowany. Podczas przesłuchania. Nagranie miało zostać zabezpieczone zaraz po zdarzeniu. Miało dać odpowiedź na pytanie, czy umarł sam, czy ktoś się do tej śmierci przyczynił.
– Powtarzam po raz kolejny. Nie ma. Naczelnik żałuje. Nie ma. Pech. Złośliwość rzeczy martwych albo… albo sam nie wiem co.
Kardasz wiedział. Rozłączył się, z trudem opanowując chęć rzucenia telefonem o ścianę. Był wkurwiony, ale na szczęście nie na tyle, by zapomnieć, że to jego prywatna komórka.
Brak nagrań nie był nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Taka psia solidarność. Lepiej zebrać baty za niesprawdzenie, że monitoring „nie działał”, niż pokazać czarno na białym, jak wyglądało przesłuchanie.
W tej sprawie nie musiał robić nic więcej. Wiedział, że podczas następnej odprawy powie Zośce, że fusze są umoczeni i sami zacierają ślady. Razem ustalą, jak mają wyglądać kolejne czynności.
Zerknął kontrolnie na zebrane dotychczas informacje. Podolski i Mańczak byli winni. Pozostawało tylko doprecyzować: czego? Zakatowali przesłuchiwanego czy jedynie przyczynili się do jego śmierci?
Na ten moment na pewno wiedział tylko jedno – że gdyby monitoring dawał im cień szansy na uniewinnienie, przynieśliby mu nagranie w zębach.
Kardasz podszedł do okna. Przy pasach stała kobieta z piątką dzieci w wieku przedszkolnym. Obserwował, jak walczy, by czwórka ustawiła się w parach, jak łapie to piąte za rękę, po czym wydaje komendę zezwalającą na wejście na ulicę. Dzieci, niczym kury zaganiane przez rolnika, znowu rozpierzchły się na boki. Kobieta machała rękoma, starając się utrzymać je w grupie.
Rozbawiony Kardasz się odwrócił. Strzepnął niewidzialne pyłki ze swojej nowej koszuli. Czuł się trochę nieswojo, zdradzając dziś rano ulubione golfy i zamieniając je na coś lżejszego.
Usiadł do komputera i otworzył stronę portalu informacyjnego.
– Że co, kurwa?! – zaklął, gdy zobaczył nagłówek. – Wstrząsające nagranie z komisariatu?! – odczytał.
Kliknął na nagłówek, a potem odtworzył wideo. Nie był to, jak w pierwszej chwili pomyślał, zapis z rzekomo zepsutego monitoringu. To było coś o wiele bardziej obciążającego. Na ekranie pojawiło się wyłożone płytkami pomieszczenie wyglądające na toaletę. W pomieszczeniu panował półmrok, a na podłodze leżał jeszcze żywy zatrzymany. Na rękach miał kajdanki, a na klatce piersiowej – elektrody wystrzelone wcześniej z paralizatora. Policjant, który go używał, wyładowywał właśnie kolejne impulsy elektryczne.
Leżący mężczyzna wił się z bólu, krzyczał, ale nie wykazywał ani grama agresji. Z trudem łapał oddech. Wyglądał na zmęczonego i przerażonego. Zza kamery dochodził głos Podolskiego, który informował, że jeśli nadal tak będzie się zachowywał, to dostanie kolejną serię.
– Kurwa mać! – zaklął Kardasz i po raz kolejny uruchomił odtwarzanie.
Firma schodziła na psy.
– Kto miał zabezpieczyć materiał z tasera? – zapytał sam siebie, a kilka sekund później wybrał numer dochodzeniowca z Komendy Miejskiej w Poznaniu.
♦
Kolejny dzień. Kolejna kłótnia. Zośka trzasnęła drzwiami, a głuchy odgłos nie przyniósł jej żadnej ulgi. Krew buzowała w niej, jakby w ciągu krótkiej wymiany zdań ze Śledziem osiągnęła temperaturę wrzenia.
Nie pomagały ani głębokie oddechy, ani wizualizowanie sobie legendarnej Drogi 66. Góry na horyzoncie, asfalt niczym wstęga prowadząca do raju, przestrzeń dająca poczucie wolności i przyjemnie warczący silnik harleya pomiędzy jej nogami.
– A wy tu co?! – wrzasnęła, wychylając się zza ściany. Głosy słyszała z oddali, dlatego najpierw skierowała się do kącika kawowego. – Do roboty! A nie kawy, kurwa, spijacie! To nie jebana kawiarnia! Sprawy leżą! Wyników brak!
Zaskoczyła ich. Dwóch dochodzeniowców i jeden operacyjny zamarli. Patrzyli na nią wyczekująco, jakby nie potrafili ocenić zagrożenia i podjąć decyzji, czy powinni uciekać w popłochu, czy się postawić.
– Koniec, kurwa, bezproduktywnych gadek! Do roboty panowie! Już! Już! Już!
Wydzierała się tak bardzo, że żaden nie odważył się zaprotestować. Chwycili kubki i rozeszli się w pośpiechu. Uznała to za swój mały sukces, chociaż wypracowany w pocie czoła i przy zdartym gardle. W końcu miała władzę nad tymi wszystkimi samcami, którzy do czasu jej awansu próbowali traktować ją jak materac.
Widziała ich spojrzenia. Nadal mieli ją za gorszą od siebie. Uważali, że znalazła się w formacji, w której kobiety pojawiają się jedynie od czasu do czasu dla zachowania pozorów, że wcale nie ma dyskryminacji ze względu na płeć.
Patrzyła, jak mężczyźni znikają w pokojach, po czym – mocno stukając obcasami – poszła do swojego gabinetu. Gdy zamknęła drzwi, wybrała numer Jerzego.
– Halo?
– No czeeeść – mruknęła zmysłowo.
Odpowiedziała jej cisza.
– Kurwa, co za fiut! – warknęła. – Jerzyk, pomóż mi, proszę cię! A jeśli przekracza to twoje kompetencje… – Celowo zawiesiła głos. Nie chciała, żeby brzmiało to zbyt obcesowo. – To powiedz, z kim powinnam się spotkać. Tu nie chodzi o konflikt osobisty. On działa na szkodę całego BSWP. Dzisiaj wymyślił, że…
– Hola, hola! – Przerwał jej. – Chyba się zagalopowałaś.
Zimny męski głos brzmiał tak obco, że aż oderwała telefon od ucha i spojrzała na wyświetlacz. Jerzy Warszawka. Tak go miała zapisanego. Wybrała dobry numer.
– Ja? To on! Chodzi o dobre imię całego BSWP!
– Potraktowałaś mnie w piątek jak śmiecia. Zaświeciłaś cyckami, a przed wejściem do restauracji wymasowałaś fiuta przez spodnie tak, że niemal się spuściłem. A potem nagle zwinęłaś się do domu.
– Wybacz, miałam zły dzień.
– Wybacz, znajdź sobie innego naiwniaka.
– Jerzyk, przepraszam. Wiesz przecież, że kobiety czasem tak mają…
Kolejna rozmowa, kolejne pretensje i obrażony facet. To ewidentnie nie był dobry dzień. Śledziowi mogła się postawić, ale przed Jerzym musiała się kajać. Musiała, jeśli chciała dopiąć swego.
– Co za, kurwa, pech. Ty miałaś zły dzień, a ja akurat byłem w Poznaniu!
– Nie złość się na mnie. Gdybyś tu był – usiłowała przełączyć swój umysł z trybu „złość” na „seks” – to zdjęłabym z ciebie spodnie i przywitałabym się z nim. Lubię jego smak. Pozbyłbyś się napięcia w moich ustach i od razu byłoby milej.
– Zośka, nawet się nie wysilaj.
– Nie mów, że nie lubisz, gdy mój język…
Znowu nie pozwolił jej dokończyć. Odpowiedział śmiechem. Wrednym i odpychającym chichotem.
– Nie mam osiemnastu lat, żeby wystarczały mi rozmowy telefoniczne.
– W takim razie nie powiem ci, na co mam ochotę. – Nie odpuszczała, chociaż czuła, że traci grunt pod stopami. – Następnym razem ci pokażę, gdy przyjedziesz.
– Wiesz co? Twój brak wdzięczności jest tak samo porażający, jak twoja naiwność. Serio myślisz, że przyjadę i spuszczę ci się do ryja, bo tego chcesz? Gdybym się za tobą nie wstawił w Warszawce, gówno miałabyś, nie awans. Wykonywałabyś polecenia Dobrogowskiego i dawałabyś sobie wsadzać w dupę Śledziowi, żeby mieć fory na wyższym szczeblu. Po tym, co dla ciebie zrobiłem, Zocha, powinnaś dozgonnie ssać mi fiuta z wdzięcznością, a nie miewać złe dni.
♦
Przegląd wiadomości od kumpli był dla Kardasza jak przerwa w szkole. Następował mniej więcej po każdych czterdziestu pięciu minutach skupienia i pozwalał mu się zrelaksować. Chłopacy z firmy pisali na WhatsAppie o sprawach ważnych i aktualnych, takich jak zatrzymania, realizacje czy walka na wyższych szczeblach. Zdecydowaną większość wiadomości stanowiły jednak śmieszne i ociekające seksem filmiki.
– Gdzie Driver? – Agresywny głos Zochy rozległ się dokładnie w chwili, w której na ekranie jego komórki pojawił się monstrualnych rozmiarów czarny fiut.
– Na mieście – odpowiedział zgodnie z prawdą, jednak spojrzenie, którym obdarzyła go przełożona, kazało mu dopowiedzieć: – Chyba na jakimś spotkaniu.
Zocha rozglądała się wkurzona dookoła, jakby szukała rzeczy, do której może się przyczepić. Kardasz znał ten typ spojrzenia. Gdy był nastolatkiem, matka wparowywała czasem do jego pokoju i z taką samą miną szukała dowodów. „Ten kwiatek tu nie stał”, „Masz bałagan na biurku”, „Co tu tak śmierdzi?!”.
– Pomóc ci w czymś? – Uśmiechnął się.
Przez jej twarz przebiegł grymas niezadowolenia.
– Znowu oglądasz te głupoty?
Zaleciała jego matką. Rozbawiła go.
– Pytasz jako kumpela czy jako przełożona? Usiądziesz? Pokażę ci coś, co może ci się spodobać. Tak na rozluźnienie.
– Kurwa, Kardasz, czego się kielczysz?!
– Kurwa, Zocha. Zjedz coś. Nie jesteś sobą – odpowiedział jej ze śmiechem. – A nie! Pojebało mi się. Ty zawsze taka jesteś. Nawet cała ciężarówka snickersów ci nie pomoże.
Musiał ją rozbawić, ale oczywiście nie dawała tego po sobie poznać. Patrzyła na niego obojętnie przez kilkanaście sekund.
– Nudzisz się. – Uniosła palec wskazujący w ostrzegawczym geście.
– Nigdy.
– Zajmij się tym, za co ci płacą. Narkotyki. Miałeś tam kogoś. Przerabiałeś ich, prawda?
– Mam tam uchola.
– I co tam słychać?
– Chwilowo cisza.
– To zrób, kurwa, hałas.
Kolejny zabawny tekst przyszedł mu na myśl, ale tym razem zatrzymał go dla siebie. Wściekła Zocha szalała jak huragan i mógł tylko pozazdrościć tym, którzy ukryli się poza biurem. Na przykład Driverowi.
– Słyszysz mnie, Kardasz?!
– Słyszę.
– Chcę szybkiej i zgrabnej akcji. Masz kogoś od nich zgarnąć. Pamiętaj, Kardasz, że w tej robocie najważniejsze są wyniki. To nie jest jakiś wioskowy komisariat, w którym możesz ukrywać się za ekranem kompa i oglądać pornole. To elitarna jednostka, tylko dla wybitnych. Nie jesteś elitarny? Wylatujesz.
– Wyluzuj. Mam przetrzepać Narkotyki? Zrobię to. Ale najpierw doprowadzę do końca sprawę z Poznania-Północy. Ci fusze są winni, musimy ustalić…
– Nie! Zrobisz to teraz. Nie chcę słyszeć żadnego ale!
♦
– To był ciężki dzień…
– Wypad.
– Co?
Dawid zareagował energicznie. Wyjął z ręki Zośki plastikową łyżkę, odłożył ją na deskę do krojenia, a sam wypchnął gospodynię do przedpokoju.
– Wypad mi z kuchni.
– Ale jak?! – rozbawiona próbowała protestować. – To moja kuchnia!
– Ja tu gotuję, a ty wnosisz złą energię. Nie można pichcić na wkurwie. Zrób sobie parę pompek, kilkanaście przysiadów, strzepnij napięcie ze wszystkich członków i oczyść umysł.
– Jaką energię, Dawid? Przecież ja tylko rozpuszczałam masło na patelni.
– Nie dyskutuj z moimi poleceniami. Kurwa. Mać. Odejść. Wykonać. Wrócić i zameldować o postępach.
Zwykle nie przeklinał, więc nawet proste „kurwa” w jego ustach brzmiało dziwnie. Na szczęście oboje zawsze rozumieli swoje żarty. Nie zaprzyjaźnili się jednak od razu.
Poznali się przed laty. On zadawał pytania dotyczące napadu na kantor, a ona się od niego opędzała. Wyganiała go za policyjną taśmę, a on robił pół kroku w tył i półtora do przodu. Była młoda, puściły jej nerwy i założyła mu kajdanki. Nie zatrzymała go, bo reprezentował ważną redakcję w Wielkopolsce. Odpuściła, a on odszedł bez pretensji w swoją stronę.
Tydzień później zaprosił ją na drinka. Poszła, chociaż była w ciąży. Pospierali się na kilka mniej istotnych tematów, ale spędzili miło czas. Czuła się przy nim tak swobodnie jak przy żadnym innym mężczyźnie. Być może dlatego, że był gejem.
– Dawid?
– Co?
– Coś się stało?
– Gdy mówię normalnie, to mnie nie słuchasz. Postanowiłem gadać jak gliniarz. Tak to zwykle wygląda?
– Mniej więcej.
– To dobrze, że mnie masz. Tak dla równowagi psychicznej.
Oczy zaszły mu łzami, ale nie dlatego, że się wzruszył. Cebula, którą właśnie zaczął siekać, dała mu do wiwatu. Dawid dobrze wyglądał w kuchni Zośki. Tak sobie pomyślała, że mogliby nawet razem mieszkać. Ona – biurowa suka – i on: dziennikarz, który zrobi wiele, by osiągnąć sukces. Pasowali do siebie.
– Już? – Przyjrzał się jej uważnie, gdy przestąpiła próg kuchni.
– Już, już. Nie bój się, nie zepsuję ci tego twojego… – Zaśmiała się. – Co my właściwie gotujemy?
– Butter chicken. Najlepszy, jakiego jadłaś. Ever. Aromatyczny, pikantny i jednocześnie niewiarygodnie delikatny. Popularny w kuchni indyjskiej. Wzorowany na tym, którego jadłem w Dubaju. Dosłownie rozpływał się w ustach.
Dawid zmrużył oczy, jakby ponownie chciał wrócić do stolicy Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Uwielbiał podróże i zawsze coś z nich przywoził. Najczęściej buty i T-shirty, ale tak naprawdę kolekcjonował smaki. Po każdej podróży opowiadał o nich godzinami.
– Pokroisz kurczaka w równe sześciany – zarządził. – Kwadraciki, równiutkie, rozumiesz?
Zośka skinęła głową i sięgnęła do szuflady. Wyjęła nóż z drewnianą rękojeścią i deskę do krojenia.
– Krój kurczaka i opowiadaj, co w tej twojej psiarni.
– Schody, schody, ciągle schody.
– To heaven?
– Raczej to hell. Mam wrażenie, że jest coraz gorzej, a Śledź gra coraz ostrzej. Założę się, że Driver się wkurzył, że nie został jego zastępcą i teraz zmówili się przeciwko mnie. Dziś, po spince ze Śledziem, rozstawiałam chłopaków po kątach. Wszystkich oprócz Drivera, bo oczywiście nie było go na miejscu. Przypadek? Nie sądzę. Coś, kurwa, kombinuje!
– Uważaj! – Dawid wrzucił na patelnię cebulę i skarcił Zośkę spojrzeniem. – Zła energia! Jak ty kroisz, Zośka?!
Spojrzała na deskę. Rzeczywiście, bardziej skupiła się na opowiadaniu niż operowaniu nożem. Kolejne kawałki mięsa przypominały raczej prostopadłościany niż sześciany foremne.
– Przepraszam, ale to chyba nie problem. – Ręka z nożem zawisła nad deską. – Nadal nie są zbyt duże.
– Problem! – zmartwił się. Odstawił patelnię z gazu i zaczął intensywnie wpatrywać się w kurczaka.
– Przecież kształt nie wpływa na smak.
– Wpływa! Kurczak musi być w równiutkich kawałeczkach, zanim znajdzie się w marynacie jogurtowej. Jeśli kawałki będą różnej wielkości, to nie przejdą tak smakiem garam masali.
– Gara czego?
– Indyjskiej przyprawy. Daj mi nóż! – Wyciągnął rękę. – I lepiej już usiądź. W gotowaniu jesteś tak samo pomocna jak Damian. Najbardziej pomaga, gdy siedzi w kącie i gada. To co z tym Driverem? – zapytał, jednocześnie podnosząc z deski pojedyncze kawałki kurczaka i oglądając je z bliska.
– Zagraża mi. Czuję to, Dawid.
– Nie pozbyłaś się go jeszcze?
– Nie chciałam być… no wiesz. U ciebie w gazecie były przeszkody, anonim został rozpatrzony lajtowo, co było, kur… – zagalopowała się, ale ostatnią sylabę dopowiedziała już tylko w myślach – …co było do przewidzenia. Skoro to kumpel Śledzia, to zrobili wszystko, żeby ukręcić łeb sprawie.
– U mnie w redakcji znowu jest okej, jeśli więc chcesz wrócić do ustaleń… – Dawid mówił z sensem i jednocześnie zachowywał się jak szef kuchni. Kroił kurczaka. Mieszał cebulę, podrzucając zawartość patelni zdecydowanymi ruchami. – Powinniśmy poczekać, aż kurczak się zamarynuje. – Złapał za miskę, w której leżało mięso przykryte jogurtem. – Ale jestem głodny!
– Ja też. Wrzucaj na patelnię. Następnym razem zrobimy zgodnie ze wszystkimi regułami sztuki kulinarnej. I masz rację. Powinnam była coś z tym zrobić. Powinnam pozbyć się z najbliższego otoczenia wszystkich, którzy mnie wkurwiają.
♦
To był trzeci lokal na ich dzisiejszej liście knajp. W każdej zamawiali piwo, przyglądali się ludziom, po czym szli dalej. Drivera bolały już nogi, a jak na złość nie było tu gdzie usiąść. Zupełnie jakby byli na jakimś stojącym bankiecie. Blaty stolików znajdowały się na wysokości metra. Można było postawić na nich kufel z piwem, ale nic poza tym – w całym lokalu nie było krzeseł. Jedynie w kącie stało sześć foteli, ale oblegała je liczna grupa młodych ludzi.
Lokal nosił jakąś amerykańską nazwę i musiał być modny, bo panował w nim ścisk. Wszyscy rozmawiali ze wszystkimi. Zupełnie jakby brak krzeseł wymuszał konieczność nawiązywania bliższych znajomości.
– Opowiedziałem mu o wszystkim. I wiesz, co powiedział? – Kardasz mówił i mówił.
– Śledź?
– No.
– Że… – Driver upił łyk piwa. Było odpowiednio gorzkie i zimne. – Że obejmie sprawę szczególnym nadzorem?
Kardasz wybuchł śmiechem i pokiwał głową.
– Bingo. Tłumacząc z jego na nasze: powiedział, że nie wie, o co chodzi, ale będzie dopierdalał się do wszystkiego.
– Ja jebię, uwielbiam te komendanckie blubry. Jak on lub Zocha mówią o zwiększeniu nadzoru, to znaczy to, że kompletnie nie wiedzą, o co chodzi, więc zlecą dopierdalanie się kierownictwu niższego szczebla.
– A co chce powiedzieć, gdy bełkoce, że prowadzone są intensywne czynności?
– Czy ja wiem? Że dopiero zorientuje się, o co biega?
– Nie! Że chuja robimy, ale wstyd się do tego przyznać. Ale dupa! – Kardasz kiwnął głową w stronę przechodzącej dziewczyny. Miała na sobie krótką bluzkę i obcisłe czarne leginsy. Jej pośladki i uda były monstrualnych rozmiarów.
– Niby kochanego ciała nigdy dość, ale to jest, kurwa, przesada. Gdybym się z taką umówił i by mnie dosiadła, to bałbym się, że mnie zgniecie. – Kardasz ściszył głos. – Ma udo jak moje dwa.
– Ale i tak byś nie protestował, co?
– No wiesz, Driver?!
– Pomyśl. Gdybyś zaprotestował, a ona by się na ciebie rzuciła i zakryła ci twarz cyckami, to umarłbyś z niedotlenienia.
– Nie znalazłem fiuta na śmietniku, żeby z każdą…
– Ale wybredny to też nie jesteś.
– Jestem, kurwa, jebanym singlem. Nie muszę się ograniczać.
– No i kumam cię w pełnej rozciągłości. Ja teraz też się nie ograniczam. A wręcz przeciwnie. Stosuję płodozmian. Tfu, cipozmian. Mam w komórce listę dup. Świetną. Do wyboru, do koloru. Szybki lodzik? Dzwonię do Pameli. Upojna noc z seksem bez zahamowania i bez gry wstępnej? Wybieram numer Anki Kotki. Chcę potańczyć i się bzyknąć? Jest Kryśka. A kiedy potrzebuję, żeby ktoś się mną zaopiekował, przytulił i pomatkował, wpadam do Eweliny.