Читать книгу Cięcia - Joanna Wawrzyniak - Страница 7

Socjalistyczne modernizacje

Оглавление

Horyzont oczekiwań bohaterów tej książki ukształtowała zasadniczo odmienna od kapitalistycznej codzienność polskich lat 70. Budowany od powojnia w rolniczym i zrujnowanym wojną kraju socjalistyczny przemysł był już wtedy stosunkowo zaawansowany, załogi robotnicze liczne, przedsiębiorstwa duże i zhierarchizowane. W ich pobliżu mieszkali pracownicy, tworząc wspólnoty lokalne oparte na identyfikacji z zakładem oraz strukturach prestiżu powiązanych z wykonywaną pracą i hierarchiami obowiązującymi w fabrykach. Kombinaty prowadziły specyficzne instytucje socjalistycznego państwa opiekuńczego: żłobki, przedszkola, szkoły przyzakładowe, zapewniały opiekę medyczną, zajmowały się budową mieszkań dla pracowników, prowadziły kolonie dla dzieci i oferowały wyjazdy do własnych ośrodków wczasowych. Organizowały życie społeczne i kulturalne, wycieczki krajoznawcze, drużyny i zawody sportowe, wspierały kółka zainteresowań, wyjścia do teatru czy do kina. Prowadziły własne sklepy i redystrybuowały deficytowe towary. Pracownicy, w zależności od ich pozycji w zakładzie, a także w Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, korzystali z tych funkcji opiekuńczych, społecznych i kulturowych w różnym zakresie, jednak dla wielu, w szczególności dla mieszkańców wsi, którzy migrowali do miast, zakład siłą rzeczy stawał się – przynajmniej z początku – całym światem. Był to także świat coraz większych potrzeb konsumpcyjnych, niedoborów, rosnących nierówności i coraz większego niezadowolenia okazywanego władzy, widocznego w krwawo tłumionych przez partię protestach robotnicznych z lat 1970 i 1976.

Gierkowska interwencja w ten świat polegała na powołaniu Wielkich Organizacji Gospodarczych (WOG), czyli państwowych koncernów mających samodzielność w zakresie ustalania poziomu zatrudnienia i płac. Edward Gierek poddał się też presji inwestycyjnej lobby partyjno-przemysłowego, które domagało się zaciągania kredytów i zdobywania zachodnich licencji produkcyjnych[23]. Do połowy lat 70. powstało 125 WOG-ów, które łącznie wytwarzały 65 proc. krajowej produkcji[24]. Z czasem się okazało, że przyczyniły się one do zbytniej koncentracji przemysłu i pracowników, a także że nakręcały inflację, ze względu na tendencje do podnoszenia płac i zatrudnienia. Jednak w pierwszej połowie lat 70., dzięki polityce kredytów i pozyskiwania licencji, stały się ważnym miejscem wymiany pomiędzy światem kapitalistycznym i socjalistycznym. To otwarcie skutkowało wejściem socjalistycznych przedsiębiorstw w globalny obieg wiedzy – do tego stopnia, że w polskim kontekście eksperci zaczęli rozważać hipotezę o konwergencji socjalistycznej i kapitalistycznej nowoczesności[25]. Dla pracowników zachodnie licencje oznaczały przede wszystkim zatrudnienie na nowych placach budów wielkich kombinatów, okazję do zapoznania się z nowoczesnymi technologiami, nowe formy organizacji produkcji i pracy, a dla części z nich – także osobiste kontakty z pracownikami zagranicznych firm z tych samych branż. Wizyty i praktyki w Skandynawii, Włoszech, Niemczech czy Belgii realizowane w ramach umów licencyjnych były jednymi z kluczowych doświadczeń tego okresu dla inżynierów czy ekonomistów, którzy podzielili się z nami swoimi opowieściami. Dane były one także w jakimś stopniu mechanikom, energetykom i innym pracownikom produkcji.

Świat socjalistycznego przemysłu miał więc pewne podobieństwa do zachodniego fordyzmu, ale nadal centralne planowanie wyjmowało produkcję z logiki konkurencji rynkowej, podporządkowując ją szacunkom rządowych i partyjnych ekspertów oraz zakulisowym negocjacjom różnych grup interesów[26]. Dyrekcje przedsiębiorstw miały ograniczone pole manewru w zakresie pozyskiwania zasobów, przestawiania produkcji, określania własnych wskaźników wykonania planu. Centralne planowanie wiązało się z zespołem zjawisk, które ekonomista János Kornai nazywał „gospodarką niedoborów”[27]. Przedsiębiorstwa, chcąc wykonać plan, konkurowały ze sobą, tyle że nie o rynki zbytu, ale o przydzielane zasoby. Zarazem jednak współpracowały poprzez bartery, które umożliwiały im uzupełnianie zapasów.

Kooperacja ta przekładała się na rzeczywistość „łapówek”, „chodów”, „dojść”, „pleców”, „znajomości” i „układów” w życiu codziennym pracowników socjalistycznych kombinatów, którzy wykorzystywali przedsiębiorstwa do zaopatrywania rodzin i znajomych w niedostępne gdzie indziej dobra. Część badaczy społecznych widziała w takich zachowaniach nieetyczny dualizm wartości, polegający na przedkładaniu potrzeb własnych, nieformalnych wspólnot nad dobro wspólne[28]. Inni naukowcy – przeważnie antropolożki – dostrzegali w nich funkcjonalne systemy organizacji społecznej opartej na nieformalnych więziach, niezbędne dla zaspokojenia ważnych potrzeb materialnych[29]. Małgorzata Mazurek w książce Społeczeństwo kolejki pokazywała, że pracownicy traktowali socjalistyczne przedsiębiorstwo jako przedłużenie sfery prywatnej, a nie jej zaprzeczenie[30]. Nieoficjalnym kontaktom i wspólnotom sprzyjało rozbudowane zaplecze socjalne (w tym wspólne ośrodki wczasowe), a także fakt, że w wielu zakładach produkcyjnych zatrudniano całe rodziny, czasem dwu-, a nawet trzypokoleniowe. Szef techniczny wydziału montażu i lakierni w rozmowie z nami podkreślał, że reprezentuje rodzinę, która łącznie przepracowała w fabryce 185 lat: tu byli zatrudnieni jego ojciec, stryj, siostra, brat, żona, szwagierka, dzieci brata i epizodycznie jego syn (Dariusz, FSO). W wywiadach z innej części Polski dominuje „fabryka, która zawładnęła właściwie całym miastem i okolicą. […] Nie było działu, na którym by jakiś kuzyn nie pracował” (Irena, Celuloza).

Gospodarka niedoborów wpływała też na codzienną organizację pracy. O ile jej przebieg w zachodnim fordyzmie wyznaczała taśma produkcyjna, precyzyjnie wyliczony czas realizacji drobnych, wydzielonych czynności oraz rozliczanie pracowników z ich wykonania (co miało zapewnić znaczący wzrost efektywności), o tyle w socjalistycznych fabrykach rzecz była bardziej skomplikowana. Gospodarka niedoborów utrudniała organizację produkcji, ale otwierała pole dla innowacyjności pracowników, którzy musieli utrzymywać w ruchu psujące się maszyny bez dostępu do właściwych części zamiennych czy wymyślać alternatywne sposoby produkcji. Szczególnie w okresie wprowadzania zachodnich licencji zmiana struktur organizacyjnych tworzyła przestrzenie niedoregulowane i uzgodnieniowe. W nieformalnej hierarchii liczyły się osoby zaradne, wszechstronne, które umiały przewidywać plany i nastroje zwierzchnictwa, szybko rozwiązywać ciągłe problemy techniczne i organizacyjne wywoływane przez braki adekwatnych zasobów. Zmiana ta zmuszała także do dozy elastyczności, przejawiającej się przede wszystkim w przerzucaniu pracowników między działami i zadaniami, ale także we wprowadzaniu modyfikacji w procesach produkcyjnych i recepturach.

Codzienną organizację pracy w socjalistycznym przedsiębiorstwie różnił od jej fordowskiego odpowiednika także akord. Powiązanie wysokości zarobków z ilościowymi wskaźnikami wykonania powodowało, że niektórzy robotnicy mogli sobie pozwolić na elastyczne podejście do własnego czasu pracy: pracowali bardzo intensywnie przez kilka godzin, żeby następnie zrobić sobie dłuższą przerwę. Jedni wykonywali minimum, inni pracowali, ile tylko mogli, korzystając też z możliwości pracy w niedzielę czy w nadgodzinach. Inną konsekwencją akordu była koncentracja na ilości kosztem jakości. Pracownicy wytwarzali dobra ponad zapotrzebowanie czy w ilości wykraczającej poza możliwości ich bezpiecznego przechowywania, co prowadziło ostatecznie do marnotrawstwa. Akord stanowił także zachętę do oszustw i manipulowania liczbami przy sprawozdawczości.

Nie można też zapominać, że elementem codzienności zakładów, wynikającym z gospodarki niedoborów i złej organizacji pracy, były słabe standardy bezpieczeństwa i częste wypadki – raniące, okaleczające, a nawet śmiertelne, zwłaszcza w przemyśle ciężkim[31].

Zarówno w czasach, kiedy wdrażano technologie produkcyjne na zachodnich licencjach, jak i później, w kryzysowych latach 80., socjalistyczne kombinaty pozostawały organizacjami zarządzanymi w stylu paternalistycznym. Z wywiadów przeprowadzonych w projekcie, w ramach którego powstała ta książka, wyłania się obraz szefa, który mógł czasem po ojcowsku wymierzyć nieregulaminową karę, kiedy indziej zaś przymknąć oko na fuchy, spóźnienia, nieobecności czy inne naruszenia formalnych reguł. W zamian oczekiwano posłuszeństwa, zgody na wytężoną pracę i wykonywanie zadań nieujętych w zakresie obowiązków pracownika, szczególnie gdy przychodziło nadganiać zaległości w wykonaniu planu albo realizować zobowiązania produkcyjne. Zarazem mit dyrektora jako sprawiedliwego ojca i dobrego gospodarza był silnie obecny w wielu przedsiębiorstwach. Pracownicy produkcji szczególnie zapamiętywali tych szefów, którzy mieli zwyczaj witania się ze wszystkimi członkami załogi, niezależnie od ich stanowiska. Ten typ relacji nie był jednak regułą. Laboratoria, narzędziownie, wydzielone miejsca przy taśmach produkcyjnych tworzyły czasem towarzyskie nisze, gdzie, posługując się słowami jednej z rozmówczyń, „było spokojnie, żadnych dyrektorów, żadnych zastępców, żadnych zastępców zastępców. Było super” (Jagoda, zakład zanonimizowany).

Socjalistyczne przedsiębiorstwo charakteryzowało się skomplikowanymi formalnymi i nieformalnymi relacjami władzy. Znajdowały one odzwierciedlenie między innymi w hierarchii płci. Praca w fabryce zmieniła życie codzienne kobiet, była sposobem na usamodzielnienie się finansowe i uzyskanie pewnej dozy sprawczości. Zarazem jednak oczekiwano od nich, że pogodzą pracę w fabryce z pracami domowymi i aprowizacją, więc rzadko awansowały na stanowiska kierownicze.

Na hierarchie zawodowe i stanowiskowe nakładały się relacje oraz hierarchie związane z partią komunistyczną. Organizacje partyjne kontrolowały przydział deficytowych dóbr – przede wszystkim mieszkań i samochodów, ale także ogródków działkowych, pralek, żelazek czy innych zasobów, które akurat trafiły do dyspozycji rozrośniętych działów socjalnych. Od przynależności do partii, jej przychylności, a przynajmniej obojętności zależały i inne przywileje, w tym także awanse. Wpływ partii na codzienne życie i pracę różnił się w zależności od zakładu, a nawet działu, niemniej jej obecność zmuszała do określenia swojego stosunku do niej i strategii postępowania. Tym bardziej że związki zawodowe, w teorii socjalistycznego państwa pas transmisyjny między partią a pracownikami, w praktyce były słabe i pozbawione siły negocjacyjnej, bo partia lepiej zabezpieczała interesy pracownicze. Miała ostateczny głos w procesach przydzielania dóbr i przywilejów, a w razie konfliktów w miejscu pracy chroniła swoich członków. Masowy akces milionów ludzi do PZPR można widzieć w tym kontekście[32]. Natomiast Służba Bezpieczeństwa stanowiła głównie problem dla kadry zarządczej wyższego szczebla, mogła bowiem obciążać dyrekcję zakładu odpowiedzialnością za niewykonanie planów produkcyjnych czy wypadki w kombinatach. Inwigilacja nasiliła się w czasie stanu wojennego, kiedy kontrolowano członków i sympatyków podziemia opozycyjnego.

Socjalistyczne przedsiębiorstwa z czasem stały się ostoją „Solidarności” (1980–1981). Zapisało się do niej wielu naszych rozmówców i rozmówczyń; niektórzy byli jej aktywnymi działacz(k)ami z przyczyn politycznych, dla innych była ważna z powodów pracowniczych, jeszcze dla innych – ze względów kulturowych czy obyczajowych. Niemniej wątki związane z udziałem w związku zawodowym i ruchu społecznym „Solidarności”, choć obecne, nie stanowią głównego tematu naszego archiwum i zamieszczonych w tej książce wywiadów. Znacznie więcej uwagi poświęcano kwestiom pracy, produkcji, życia społecznego i rodzinnego. W zebranych opowieściach wyraźnie widać, że dominanty pamięci potocznej są inne niż w oficjalnej pamięci i polityce historycznej III i IV RP[33].

Cięcia

Подняться наверх