Читать книгу Cięcia - Joanna Wawrzyniak - Страница 9
Prywatyzacja jako narzędzie zmiany
ОглавлениеPrywatyzacja miała służyć wzrostowi efektywności przedsiębiorstw, zarówno przez wprowadzenie wolnorynkowej logiki zysku, jak również dostarczenie kapitału pozwalającego na restrukturyzację i modernizację oraz wykorzystanie nowoczesnych, bardziej wydajnych technik zarządzania i produkcji. W szerszej perspektywie zmiany ustrojowej prowadzić miała do ograniczenia wpływu państwa na gospodarkę, a także była sposobem sfinansowania wydatków publicznych. Przekształcanie przedsiębiorstw w spółki akcyjne stało się także podstawą do stworzenia polskiej giełdy i rozwoju lokalnego rynku kapitałowego[58].
Według danych GUS w wyniku zarówno procesów prywatyzacyjnych, jak i upadłości, z 8453 przedsiębiorstw państwowych zarejestrowanych na dzień 31 grudnia 1990 roku pod koniec 2012 roku pozostało zaledwie 70, w tym tylko 23 czynne[59]. W tym czasie 5995 przedsiębiorstw sprywatyzowano, z czego prawie połowę w latach 1990–1992[60]. Procesy prywatyzacyjne przyjmowały kilka wariantów: sprzedaży bezpośredniej[61], likwidacji, komercjalizacji (czyli przekształcenia w jednoosobową spółkę skarbu państwa, następnie wprowadzaną na giełdę) oraz prywatyzacji pośredniej (kapitałowej), polegającej na sprzedaży akcji uprzednio skomercjalizowanego przedsiębiorstwa. Tą ostatnią drogą dokonywano sprzedaży największych i najlepiej prosperujących lub rokujących zakładów przemysłowych, które jednocześnie nie były kluczowe dla funkcjonowania państwa[62]. Do roku 2012 skomercjalizowano ponad 1,7 tys. przedsiębiorstw, z czego ponad 500 poddano następnie prywatyzacji pośredniej[63]. W pierwszych siedmiu latach, kiedy odbywały się prywatyzacje badanych przez nas zakładów, prywatyzacji kapitałowej podlegały 203 jednoosobowe spółki skarbu państwa; w 180 przypadkach pojawili się inwestorzy strategiczni (tzn. obejmujący większościowe udziały w firmie).
Należy przy tym pamiętać, że procesy prywatyzacyjne w tych pierwszych latach odbywały się często pod presją czasu, w niewykształconym w pełni otoczeniu instytucjalno-prawnym, dlatego pomimo różnych struktur, agend, rozmaitych ciał eksperckich i setek ekspertyz przebiegały nierzadko w chaosie. U progu transformacji nie sporządzono żadnego rzetelnego spisu majątku państwowego, co wraz z niedostatkami danych dotyczących późniejszych losów przedsiębiorstw sprawia, że do dzisiaj nie ma pełnego obrazu, co, komu i za ile sprzedano, a możliwość postawienia rzetelnej diagnozy dotyczącej efektywności różnych dróg prywatyzacji jest znacząco utrudniona[64].
Z perspektywy społecznej intensywna prywatyzacja wraz z następującymi po niej restrukturyzacjami wywołały przyspieszoną deindustrializację oraz osłabienie klasy przemysłowej[65]. W 1980 roku liczba osób zatrudnionych w przemyśle osiągnęła swój historyczny szczyt, dochodząc do 5 mln 244 tys. 900[66]. W 1993 spadła do około 3,5 mln. W ciągu pierwszych czterech lat transformacji populacja pracowników przemysłu skurczyła się prawie o jedną trzecią[67]. Część z nich zmieniła jedynie formę świadczenia pracy, stając się formalnie pracownikami firm zewnętrznych czy przechodząc na samozatrudnienie, niektórzy zmienili miejsce zatrudnienia, większość jednak rozstała się ze swoimi wieloletnimi miejscami pracy na fali kolejnych redukcji[68]. Liczby te ilustrują ogólne tendencje deindustrializacyjne, nie uwzględniają jednak skali rotacji pracowników, jaka się w tym czasie dokonywała, w tym wymiany starszych na młodszych. Oznacza to, że liczba osób, które utraciły pracę w przemyśle, jest z pewnością wyższa, niż to pokazują przywołane statystyki.
Kolejnym efektem transformacyjnej deindustrializacji w Polsce było, podobnie jak wcześniej w krajach zachodnich, rozdrobnienie przemysłu. W latach 1990–1997 liczba podmiotów w tym sektorze gospodarki zwiększyła się niemal dwukrotnie[69]. Jednocześnie udział charakterystycznych dla gospodarki socjalistycznej wielkich przedsiębiorstw zatrudniających powyżej 1 tys. osób spadł z około 16 do niecałych 5 proc.[70].
Zjawiska takie, jak szybkie otwarcie rynków na bardziej atrakcyjne i wspierane potężnymi machinami marketingowymi towary zagraniczne oraz stosowanie podatku od ponadnormatywnych wynagrodzeń[71], wywoływały na poziomie przedsiębiorstw gorączkowe dyskusje. Opracowywano strategie przetrwania. W pierwszych latach omawiano wady i zalety prywatyzacji pracowniczej, z udziałem kapitału polskiego bądź inwestora zagranicznego. Prowadzone w gorącym 1991 roku badania zespołu Juliusza Gardawskiego ujawniły trzy orientacje ekonomiczno-polityczne wśród pracowników przemysłu: niewielką grupę „liberałów”, którzy popierali szybkie zmiany, w tym sprzedaż firm kapitałowi zagranicznemu, oraz uznawali, że bezrobocie jest konieczną, naturalną konsekwencją tych zmian; znacznie większą grupę „tradycjonalistów” z wizją monocentrycznej, skrajnie egalitarno-etatystycznej gospodarki; i wreszcie największą grupę „umiarkowanych modernizatorów”, pragnących realizacji wizji sprawiedliwej gospodarki rynkowej, opartej na prywatnej własności, ale z aktywnym w sferze polityki ekonomicznej państwem[72].
Terapia szokowa szybko odsłoniła głęboki rozdźwięk pomiędzy wartościami liberalnymi, priorytetyzującymi rachunek ekonomiczny, którymi kierowały się kolejne (upadające) rządy[73], a rosnącym rozczarowaniem, strachem i gniewem pracowników. W ciągu dwóch newralgicznych lat, 1992 i 1993, zorganizowano łącznie około 14 tys. strajków[74]. Pozornie „zacofane”, pokazywały brak społecznej zgody na szybką zmianę rynkową[75].
Rosnące w latach 90. bezrobocie znacząco przyczyniło się do dekompozycji klasy przemysłowej[76], wpłynęło na wzrost niechęci i brak zaufania do polityków, a także związków zawodowych[77] i stopniowy spadek poparcia dla sztandarowych reform transformacji, w tym dla prywatyzacji z udziałem kapitału zagranicznego[78]. W 2001 roku 42 proc. polskich pracowników opowiadało się za własnością państwową ich miejsca pracy, 26 – za polskim kapitałem, 19 – za jakąś formą własności pracowniczej, a tylko 4 proc. popierało właściciela zagranicznego[79]. Te negatywne opinie funkcjonowały pomimo faktu, że udział firm z kapitałem zagranicznym był wówczas relatywnie niewielki, zarówno w PKB, jak i zatrudnieniu (głównymi pracodawcami byli mali i średni polscy przedsiębiorcy[80]), a zagraniczne firmy charakteryzowała większa dynamika wzrostu płac. W przeprowadzonym w 2005 roku w 20 krajach sondażu wskaźnik zaufania do globalnych korporacji był najniższy wśród Polaków, Włochów, Argentyńczyków i Rosjan[81].
Sprywatyzowane przedsiębiorstwa, którym udało się przetrwać na rynku jako filiom globalnych korporacji, przeszły poważne zmiany dostosowujące je do funkcjonowania w nowych warunkach światowego kapitalizmu. Redukcja załogi, zamykanie całych działów, likwidowanie mniej efektywnej produkcji były najbardziej bolesnymi i konfliktogennymi elementami tego procesu. Kolejne zmiany oznaczały fundamentalną rewolucję w strukturze i kulturze organizacyjnej fabryk, a także w ich znaczeniu jako miejsca pracy dla pozostawionych pracowników. Sprzedaż stała się ważniejsza niż produkcja. Inwestycje w produkcję obejmowały głównie automatyzację i zmniejszenie zapotrzebowania na pracę, podczas gdy inwestycje w sprzedaż – tworzenie nowych, atrakcyjnych stanowisk. Nieformalne sieci rodzinne i znajomości zastąpiła rekrutacja na podstawie przesyłanych CV, w których liczyły się znajomość języków, komputera i często po prostu rok urodzenia – młodsi pracownicy byli zatrudniani chętniej, jako nieobciążeni starymi nawykami i łatwiejsi do wdrożenia w nowe systemy zarządzania oraz kulturę pracy. Socjalistycznych kierowników zaczynali wypierać nowi menedżerowie, często ekspaci, którzy krążąc od filii do filii międzynarodowych korporacji (i pomiędzy różnymi korporacjami), nie byli emocjonalnie związani z polskim przedsiębiorstwem, jego historią, tradycjami i załogą. Działy kadr, przekształcane w działy zarządzania zasobami ludzkimi, kreowały nowe cele i kryteria oceny, nie zawsze zrozumiałe dla starszych pracowników i nie zawsze przez nich akceptowane. W języku pojawiała się niejasna, zanglicyzowana terminologia. Wraz z upływem czasu doświadczenie reform lat 90. i wprowadzenie korporacyjnej kultury pracy do fabryk stało się filtrem, przez który pamiętano socjalizm, i perspektywą, z jakiej oceniano transformację.