Читать книгу Seria o komisarzu Williamie Wistingu - Jorn Lier Horst - Страница 6

3

Оглавление

O wpół do piątej Finn Haber, stary wyga, był już na miejscu zdarzenia. Zbliżał się do pięćdziesiątych siódmych urodzin i wieku emerytalnego w policji. Jego praca, którą wykonywał nieprzerwanie od trzydziestu pięciu lat, polegała głównie na szukaniu odcisków palców i innych śladów kryminalistycznych. W ciągu tak długiej służby Haber był świadkiem ogromnego postępu, jaki się dokonał w kryminalistyce. Trzydzieści lat temu na podstawie włosów znalezionych na miejscu przestępstwa można było wysunąć nieśmiałe przypuszczenia, że sprawca był rudy, czy też był blondynem. Dzisiaj włos długości milimetra albo kropla potu mogły doprowadzić do schwytania sprawcy.

Haber szedł z duchem czasu. Zeszłego lata przyczynił się do wyjaśnienia głośnej sprawy gwałtu na Solplassen Camping. W zagajniku za polem kempingowym doszło do próby gwałtu na mieszkance Oslo. Sprawca przekonał kolegów, żeby dali mu alibi, ale fragmenty jego naskórka, które Haber znalazł pod paznokciami dziewczyny, okazały się wystarczającym dowodem. Dzięki analizie porównawczej DNA udało się skazać chłopaka.

Szczupły, siwy technik kryminalistyki włożył biały jednorazowy kombinezon i taki sam czepek, na buty naciągnął niebieskie plastikowe ochraniacze, a na dłonie gumowe rękawiczki. Najpierw sfotografował drzwi wejściowe i sprawdził, czy nie ma na nich odcisków palców. Gdy stwierdził brak śladów włamania, otworzył drzwi wytrychem i wszedł do środka.

Wisting ubrał się tak jak Haber, ale postanowił skorzystać z rady, jakiej w Wyższej Szkole Policji udzielono im na zajęciach z oględzin miejsca zdarzenia: włożył obie ręce głęboko do kieszeni.

Zanim przekroczył próg i udał się za Haberem, rzucił okiem na swoje buty na szorstkich betonowych schodach. Plastikowe ochraniacze przypomniały mu dzień, w którym odwiedził Ingrid w szpitalu i po raz pierwszy zobaczył bliźnięta – dzień przed niemal dwudziestoma laty, gdy na świat przyszły jego dzieci. Wspomnienie przyćmiła szybko myśl, że ten, kto niedawno pozbawił życia Prebena Pramma, stał dokładnie w tym samym miejscu i teraz on, Wisting, kroczy po śladach zabójcy. Poczuł, że jeżą mu się włosy na karku. Pełen podekscytowania uśmiech zakamuflował suchym kaszlem.

Ściany przedsionka były pokryte ciemną tapetą w zielone kwiaty. Przypomniało mu się, że podobna tapeta wisiała w kuchni ich domu na Herman Wildeveys gate, który kupił pod koniec lat siedemdziesiątych. Ingrid zatroszczyła się jednak o to, żeby od tamtej pory ściany zmieniły kolor cztery lub pięć razy.

Na podłodze w wąskim korytarzyku leżały rzeczy, które wyglądały tak, jakby zostały zerwane z wieszaka na ubranie. Kieszenie niebieskiej wiatrówki i brązowych sztruksowych spodni były wywinięte na zewnątrz, tak że widać było podszewkę. Wisting zerknął przez otwarte drzwi na lewo i skonstatował, że w pomieszczeniu znajduje się pralka i zasobnik ciepłej wody użytkowej. Na ścianach wisiały półki garażowe, ale ich zawartość została zrzucona na podłogę – narzędzia, puszki, stare czasopisma i ubrania leżały na jednym wielkim stosie. Drzwi na prawo były uchylone, za nimi dostrzegł schody do piwnicy, skąd napływało zimne, surowe powietrze, wprawiając w ruch kilka kłębków kurzu, który zebrał się w rogu.

Poszli dalej prosto i nagle uderzyła ich mdła woń martwego ciała. Wisting zasłonił nos i usta, żeby filtrować powietrze. Oczywiście na nic się to zdało. Przez chwilę stał nieruchomo, na próżno starając się przyzwyczaić do odoru zwłok. Podłoga w korytarzu była pokryta odłamkami szkła i kawałkami drewna pochodzącymi z dwóch oprawionych w ramy obrazów. Na ścianie wisiały dwa inne, w czarnych ramach. Jeśli Wisting się nie mylił, jeden przedstawiał orła, a drugi kruka.

Na zamkniętych drzwiach widniał napis „toaleta”. Z kolei drzwi do sypialni były otwarte na oścież. Zawartość szafy na ubrania leżała rozrzucona na pojedynczym łóżku i podłodze. Materac wyglądał tak, jakby został pocięty, a szuflada stolika nocnego leżała do góry dnem na poduszce razem z kilkunastoma numerami „Lek”, „Cocktail” i „Aktuell Rapport”4.

Haber trącił Wistinga w bok i wskazał otwarte drzwi do kuchni po przeciwnej stronie. Drzwiczki lodówki były lekko uchylone. Strużka światła padała na szarą posadzkę, na której leżały rozrzucone przyrządy kuchenne, sztućce i różne produkty spożywcze. Palec wskazujący Habera był skierowany na ślady obuwia odciśnięte w mieszaninie mąki i mielonej kawy.

Przez szparę w drzwiach prowadzących do salonu dolatywały ciche dźwięki tanga z trzeszczącego radia, które nie było odpowiednio nastrojone. Intensywne brzęczenie much i innych owadów niemal zagłuszało muzykę. Haber trzykrotnie wciągnął głęboko powietrze, zanim pchnął drzwi.

Salon był urządzony w tym samym stylu lat siedemdziesiątych, jak ta część domu, którą Wisting zdążył już zobaczyć. Podłoga z winylu była brudna i zakurzona. Muzyka płynęła z dwóch głośników, które zdjęto ze ściany i położono przed starym stolikiem RTV. Jego szuflady były wysunięte, a część zawartości leżała na podłodze razem ze stosem płyt gramofonowych.

Wisting automatycznie skierował spojrzenie na nagie ciało znajdujące się na środku pokoju, ale szybko powiódł wzrokiem dalej, jakby chciał najlepsze zostawić sobie na koniec. Zawsze tak robił bez względu na to, czy chodziło o szczegóły okrutnej zbrodni, czy o zawartość bombonierki. To był stary zwyczaj jeszcze z czasów dzieciństwa, gdy w sobotnie wieczory zawartość torebki z łakociami była selekcjonowana w taki sposób, że to, co miało słodki smak, zjadano na końcu. Rozpakowywanie prezentów w wigilijny wieczór również podlegało podobnemu rytuałowi: od paczek miękkich do twardych. Poczuł łaskotanie w żołądku, które kojarzyło mu się z nieznośnym, wielogodzinnym oczekiwaniem na chwilę, gdy leżące pod choinką prezenty można było nareszcie otworzyć. Wiedział dobrze, że to dziecięce uczucie będzie przybierać na sile wraz z kolejnymi drobnymi szczegółami i wrażeniami z miejsca zbrodni, które zbierze i przyswoi i które – pojedynczo lub połączone ze sobą – powiedzą mu coś na temat sprawcy i staną się kluczowymi elementami układanki.

Pozwolił, by jego wzrok krążył swobodnie po pokoju. W ten sposób chciał stworzyć całościowy obraz, a jednocześnie zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Zatrzymał się przed dubeltówką opartą o stołek na środku salonu. Potem jego spojrzenie padło na setki czarno-białych fotografii rozrzuconych na ławie. Domyślił się, że zdjęcia były przechowywane w dwóch pudełkach po butach, które leżały na podłodze razem ze szklanymi okruchami niebieskiego wazonu.

W pozostałej części pokoju panował taki sam chaos. Drzwiczki w meblościance były pootwierane, a zawartość wyrzucona na podłogę. Drzwi kominka i popielnika były otwarte na oścież, stary popiół leżał rozsypany na ziemi i wdeptany w plecione chodniki. Jedynym miejscem, w którym panował znośny porządek, była półka nad kominkiem, na której stało kilka wypchanych małych ptaków. Na szczycie kominka królowała sowa, śledząca wszystko swoimi szklanymi oczami.

Ogólne wrażenie, jakie wzbudzał salon, było przygnębiające. Chaos i ślady plądrowania nie były w stanie ukryć tego, że ten, kto tu mieszkał, był samotnym człowiekiem, który nie potrafił stworzyć przytulnego wnętrza. Tym bardziej wyróżniał się regał z telewizorem o przekątnej minimum dwadzieścia dziewięć cali i nowoczesnym odtwarzaczem wideo. Sprzęt elektroniczny wyglądał na nowy i drogi i nie pasował do całości.

Komisarz zrobił kilka kroków w głąb pokoju, zbliżając się do martwego ciała, choć nadal unikał go wzrokiem. W poszukiwaniu kolejnych odczuć i detali przyjrzał się ławie. Zauważył kilka gazet, kalendarz książkowy, portfel, przewróconą filiżankę kawy i cztery oprawione zdjęcia przedstawiające różne gatunki ptaków. Cztery jasne pola na ścianie zdradzały miejsce, gdzie zwykły wisieć fotografie.

Wokół ławy stały dwa fotele i trzyosobowa kanapa. Na jednym z foteli leżały brązowe spodnie, biała koszula w niebieskie prążki i para starannie złożonych szarych skarpet. Jednak rzucony na podłogę brązowy skórzany pasek i jasnoniebieskie majtki rozerwane po bokach mówiły, że ich właściciel nie rozebrał się do naga z własnej woli. Kanapa stała zwrócona tyłem do drzwi wychodzących na taras i była ozdobiona kilkoma haftowanymi poduszkami. Na oparciu kanapy leżał, jak można było domniemywać, Preben Pramm.

Z zewnątrz Wisting zdołał dojrzeć, że Pramm miał związane ręce. Teraz zobaczył, że również nogi ofiary były skrępowane. Zwłoki leżały związane, tworząc coś w rodzaju gwiazdy, z pośladkami uniesionymi w górę i stanowiącymi najwyższy punkt nad oparciem kanapy. Wistingowi bezwiednie przyszedł na myśl Hammer i to, w jaki sposób szukał narkotyków w naturalnych otworach ciała.

Plecy i nogi denata były zbroczone krwią. Wisting zauważył wiele otwartych ran i podłużnych siniaków, które sugerowały, że Pramm mógł być chłostany własnym paskiem. Na pośladkach miał kilkadziesiąt okrągłych śladów po przypaleniach. Nietrudno było się domyślić, do czego służyły walające się na kanapie niedopałki papierosów.

Wisting przyglądał się zwłokom z pewnego rodzaju satysfakcją. Po chwili zorientował się, że jego prawy kącik ust podniósł się, tworząc krzywy uśmiech, natomiast w żołądku czuł ssanie, jakby z głodu. Wypełniała go radość, ponieważ mógł obserwować z bliska zagadkę śmierci, wiedząc dobrze, że to do niego należy jej wyjaśnienie.

Widok był makabryczny. Komisarz widział wiele martwych ciał; zwłoki, które były opuchnięte, z przebarwieniami skóry, rozkładające się i częściowo zjedzone przez zwierzęta. Widział zwłoki z jelitami i innymi narządami zwisającymi na zewnątrz. Z siekierami lub nożami wbitymi głęboko w ciało, mózgi rozbryzgnięte na ścianach. Widział nawet zwłoki, które zostały poćwiartowane i zapakowane do reklamówek z Rimi. Jednak w tym ciele tutaj było coś, co uświadomiło mu, że dalsze śledztwo będzie wymagało od niego maksimum profesjonalizmu. Maksimum doświadczenia i umiejętności. Krzywy uśmieszek zamienił się w szeroki uśmiech, gdy dotarło do niego, jak trudne czeka go zadanie.

Z zamyślenia wyrwał go piskliwy kobiecy głos, który przywitał słuchaczy popołudniowego programu Radia Larvik. Spikerka poinformowała, że wkrótce rozpocznie się audycja Dwa kwadranse z country. Finn Haber wyłączył radio, tym samym pozbawiając konkurencji brzęczące owady przy zwłokach Prebena Pramma.

Komisarz okrążył kanapę, żeby przyjrzeć się ciału z bliska. Opuchnięta głowa denata niemal dotykała zakrwawionej podłogi. Skóra łuszczyła się i sprawiała wrażenie rozmiękłej. Na środku czoła widniał kolejny okrągły ślad po przypaleniu. Twarz wykrzywiał grymas zaskoczenia lub strachu. Oczy były zapadnięte i szeroko otwarte, ale obróciły się w oczodołach, przez co gałki oczne, które wpatrywały się w Wistinga, były białe i galaretowate. Krew i śluz ściekające wokół nosa i wzdłuż jego grzbietu zdążyły dawno skrzepnąć. Usta ofiary były zaklejone szerokim kawałkiem szarej taśmy klejącej.

Obok poduszki kanapowej i poplamionego krwią sekatora leżało w kałuży krwi żółte wiadro. Dziesiątki małych czarnych mrówek szły ścieżką od drzwi werandy do nogi kanapy i dalej po nylonowym sznurze, który wżynał się w opuchnięte ręce denata. Mrówki wędrowały po granatowoczarnej twarzy i znikały w uchu.

Wisting odwrócił wzrok i już miał odejść, gdy nagle coś kazało mu jeszcze raz spojrzeć na zwłoki. Nie zauważył tego od razu, lecz odnotował w podświadomości, że z dłońmi ofiary było coś nie tak. Na pierwszy rzut oka zdawało się, że mężczyzna wisiał z zaciśniętymi pięściami, ale gdy komisarz pochylił się, żeby przyjrzeć im się dokładnie, zrozumiał, co się nie zgadzało. Brakowało wszystkich opuszków palców. Wyglądało to tak, jakby paliczki dalsze obu rąk zostały odcięte.

Nie licząc brzęczenia owadów, w domu panowała idealna cisza. Haberowi i Wistingowi udzielił się podniosły nastrój. W końcu komisarz spytał półgłosem:

– Przyczyna zgonu?

– Trudno powiedzieć – odszepnął Haber. – Chyba zostawię to patomorfologom. Wydaje mi się, że mężczyzna został zaatakowany tępym narzędziem i to wielokrotnie, ale nie umiem powiedzieć, czy to było przyczyną zgonu.

– Brak bezpośrednich śladów walki.

– To też trudno stwierdzić. W każdym razie ktoś narobił tu niezłego bałaganu. Pierwsze wrażenie jest takie, że ktoś tu czegoś szukał.

– Portfel i kalendarz chciałbym mieć na biurku tak szybko, jak to tylko możliwe – powiedział Wisting, wskazując ławę.

Cichą rozmowę przerwał głośny i natarczywy dźwięk telefonu komórkowego, dobiegający z kieszeni komisarza. Wisting wyjął telefon, myśląc, że dzwoni Ingrid, żeby dowiedzieć się, jak długo ma czekać z obiadem. Zdziwił się nieco, gdy zobaczył numer zaczynający się od 225, i zanim rozpoczął rozmowę, wyszedł z pomieszczenia wypełnionego stęchłym, mdlącym powietrzem.

– Cześć, Williamie! – pozdrowił go ktoś w dźwięcznym bergeńskim dialekcie. – Z tej strony Torbjørn! Słyszałem, że przydałaby ci się pomoc na Solkysten6.

Gdy Wisting zrozumiał, że będą potrzebowali pomocy z Kripos, pomyślał o swoim dawnym koledze z Wyższej Szkoły Policji. W przeciwieństwie do wielu innych funkcjonariuszy z Centrali Policji Kryminalnej Torbjørn Angell był spokojnym policjantem, który trzymał się nieco na uboczu i pozwalał lokalnej policji prowadzić dochodzenie, a sam drobiazgowo analizował materiał śledczy. Dokładność była tylko jedną z wielu cech Angella, które Wisting wysoko cenił. Problem polegał na tym, że czasami Angell tak bardzo zagłębiał się w szczegóły, że zanim zdążył zaprezentować wyniki swoich analiz, sprawę udawało się wyjaśnić innymi metodami.

– Owszem. Serdecznie zapraszamy! – odpowiedział Wisting.

– Co tam macie?

– Sam jeszcze nie wiem. Starszy mężczyzna, skrępowany i zamordowany we własnym salonie, i jeden lub kilku napastników, którzy mają nad nami wiele dni przewagi.

– Zdaje się, że stoi przed wami prawdziwe wyzwanie.

Wisting spojrzał na zegarek. Minęła siedemnasta.

– O której możesz tu być?

– Poproszono mnie, żebym zjawił się u was jutro o ósmej rano, ale przyjadę dziś wieczorem. Powiedzmy, że będę o dziewiątej.

– Doskonale! Do tego czasu wpuszczę na miejsce zdarzenia twoich techników. Spotkamy się w komendzie.

– Jesteśmy umówieni.

Wisting zakończył rozmowę na schodach. Ruszył żwirową alejką w stronę furtki, gdzie dwaj młodzi funkcjonariusze stali z rękami założonymi na plecy i z wyraźną niechęcią odpowiadali wymijająco na pytania ciekawskich sąsiadów i przechodniów. Zatrzymał się i spojrzał pustym wzrokiem na mniszka pospolitego porastającego cały trawnik Prebena Pramma. Komisarz musiał to wszystko przetrawić i przemyśleć. Wyrobić sobie własne zdanie na temat możliwego przebiegu zdarzeń, stworzyć hipotetyczną historię i w miarę trwania dochodzenia wzbogacić ją o nowe szczegóły lub dokonać w niej zmian.

Jednak tym razem miejsce zbrodni zrobiło na nim zbyt silne wrażenie, by był w stanie wymyślić jakieś logiczne wytłumaczenie tego, co się stało. Nigdy nie widział nic podobnego. Mimo to miał niejasne przeczucie, że czegoś tam brakuje. Zrozumiał czego, gdy jego myśli zaczęły krążyć wokół ojca, który mógł być rówieśnikiem Prebena Pramma. W salonie ojca na ścianach wisiały zdjęcia dzieci i wnuków. Ozdoby znajdujące się na stołach i blatach były prezentami, których nie potrzebował i na które nie było miejsca, ale które bardzo cenił, ponieważ został nimi obdarowany przez kochających go ludzi. Najwyraźniej Pramm wiódł samotne życie. W jego domu Wisting nie dostrzegł niczego, co świadczyłoby o tym, że Pramm był w jakimś związku lub że ktoś był mu szczególnie bliski. To dziwne – w jaki sposób samotny człowiek może doprowadzić do konfliktów, których konsekwencją jest tak brutalne zdarzenie? Dlaczego Pramm stał się ofiarą zbrodni? Jakie skrywał tajemnice?

Pytań było mnóstwo. Koniecznie trzeba było znaleźć kogoś, kto potrafiłby na nie odpowiedzieć. Kogoś, kto mógłby nakreślić obraz ofiary. Wisting postanowił zacząć od mężczyzny, który znalazł Pramma, to znaczy od jego sąsiada, Knuta Seljesætera. Ledwie jednak dotarł do furtki, gdy Nils Hammer przeszedł pod biało-czerwoną taśmą policyjną.

– A więc jesteś na urlopie – powiedział, uśmiechając się szeroko i odsłaniając rząd żółtobiałych zębów i kawałki snusu, które wystawały spod górnej wargi.

– Nie słyszałeś o feriach jesiennych? – zażartował Wisting.

Hammer jeszcze bardziej wyszczerzył zęby i wybuchnął gromkim śmiechem.

– Idź do Habera – ciągnął komisarz. – Przede wszystkim musimy zidentyfikować ofiarę. W pokoju leży portfel. Zobacz, czy nie ma w nim prawa jazdy, żebyśmy mogli porównać zdjęcie z mężczyzną zwisającym z kanapy.

Hammer skinął głową.

– Do wieczora musisz też sporządzić listę członków jego najbliższej rodziny i dopilnować, żeby zostali powiadomieni – wyliczał dalej Wisting. – Wieczorem musimy wydać oświadczenie dla prasy, zanim sobotnie gazety pójdą do druku. Trzeba dotrzeć do ludzi, którzy widzieli go w ciągu ostatnich dziesięciu dni. Nie chciałbym, żeby ciotki i wujowie dowiedzieli się o jego śmierci z pierwszych stron gazet.

Przytakując, Hammer wyjął notes i zapisał w nim kilka słów.

– Potrzebujemy też jego zdjęcia do gazet. Sprawdź w rejestrze paszportów albo spytaj Habera, czy w domu są jakieś fotografie, których moglibyśmy użyć. Wszystko powinno być gotowe przed dwudziestą pierwszą.

– Zrobi się – odparł Hammer. – Coś jeszcze?

Komisarz przypomniał sobie, co zwykła mówić Ingrid, gdy nie mógł ruszyć dalej ze sprawą. Była nauczycielką historii i często podkreślała, jak ważna jest przeszłość.

– Musimy dowiedzieć się jak najwięcej o Prebenie Prammie. Przejrzyj wszystkie bazy danych i sprawdź, czy kiedykolwiek miał jakiś kontakt z policją.

Hammer znowu przytaknął, schował notes do kieszeni i pewnym krokiem ruszył w stronę domu ofiary. W tej samej chwili zadzwonił telefon Wistinga, a na wyświetlaczu ukazał się dobrze znany numer. Zatroskana kobieta po drugiej stronie linii otrzymała krótką wiadomość, że nie ma najmniejszego sensu, żeby czekała na niego z obiadem.

4

Tytuły czasopism pornograficznych.

5

Numer kierunkowy do Oslo.

6

Słoneczne Wybrzeże; norweski odpowiednik hiszpańskiego Costa del Sol. Tu nazwa użyta żartobliwie.

Seria o komisarzu Williamie Wistingu

Подняться наверх