Читать книгу Seria o komisarzu Williamie Wistingu - Jorn Lier Horst - Страница 8
5
ОглавлениеGdy znalazł się ponownie w swoim gabinecie, zegar wskazywał dwadzieścia po ósmej. Czekając na uruchomienie się komputera, zaniósł dzbanek do kawy do toalety, żeby napełnić go wodą. W tym czasie przyglądał się swojemu odbiciu w lustrze. Zobaczył wciąż chłopięcą twarz, pasującą do dziecięcego oczekiwania zmieszanego z przerażeniem, które zaczęło go ogarniać, gdy nowa sprawa powoli, lecz pewnie nabierała tempa. Pojedyncze bruzdy i zmarszczki powstałe ze zmęczenia zdradzały jednak, że wiele przeżył, a to wrażenie potęgowały pojedyncze siwe włosy. Musiał przyznać, że jego rysopis: „wysoki i ciemny”, niedługo stanie się nieaktualny.
Komputer wydał z siebie sygnał powiadamiający o nadejściu e-maila. Nawiązując do rozmowy ze śledczym Hammerem, Garbakken z Zarządu Dróg Publicznych przesłał zdjęcie Pramma znajdujące się w rejestrze praw jazdy. Wisting kliknął na ikonę załącznika i na monitorze ukazała się fotografia starszego mężczyzny o krzaczastych brwiach, błyszczącym czubku głowy i siwych włosach nad skroniami. Bez trudu można było stwierdzić, że zdjęcie przedstawiało właściciela domu przy Auserødsvingen 11.
Wisting zdążył wysłać e-maila z krótkim oświadczeniem dla prasy i zaproszeniem na konferencję prasową, która miała się odbyć następnego dnia o godzinie dwunastej, gdy do jego gabinetu wszedł Hammer. W jednej ręce trzymał dwie przezroczyste torebki strunowe. Komisarz natychmiast rozpoznał ich zawartość. Był to portfel Pramma i jego kalendarz. W drugiej ręce Hammer ściskał duży kubek z napisem: „Nils znaczy zwycięzca”. Jak zawsze Wistingowi przyszła do głowy myśl, że ten kubek wiele mówi o osobowości kolegi.
– Kawy? – spytał.
– Jasne – odparł Hammer i rzucił torebki na biurko. Resztę zimnej kawy wlał do stojącej na parapecie doniczki ze skrzydłokwiatem Wallisa, po czym wręczył kubek Wistingowi i zażądał dolewki. To Ingrid przyniosła tę nową roślinę doniczkową tuż przed Bożym Narodzeniem na miejsce wyschłej juki. Taka właśnie była Ingrid. Robiła wszystko, żeby czuł się dobrze, nie oczekując niczego w zamian. Pytała tylko nieśmiało, czy wróci do domu na obiad. Pamiętał, że tamtego dnia zdążył do domu na czas, i uświadomił sobie, że ta ciągła serdeczna troska o niego była jednym z powodów, z których ją kochał. Powoli nabierał podejrzeń, że to te niezliczone krople zimnej kawy Hammera sprawiły, że najniższe liście tej skądinąd zielonej i bujnej rośliny zbrązowiały. Poczuł rozdrażnienie i po raz kolejny zaczął się zastanawiać, za co właściwie lubi tego zarozumiałego policjanta, który nie miał za grosz inteligencji społecznej. I jak zawsze doszedł do wniosku, że oprócz profesjonalizmu i zawodowej intuicji cenił jego bezpośredniość i prostotę.
– Przyjrzałeś im się? – spytał, wskazując głową torebki dowodowe, zamiast komentować usiłowanie zabójstwa rośliny doniczkowej.
– Tylko portfelowi. Na moje oko nie ma w nim nic ciekawego – odparł śledczy. Wyjął kawałek snusu spod górnej wargi i strząsnął go z palców nad koszem na śmieci, zanim posmakował kawy.
– Jak myślisz, co tam się wydarzyło? – spytał komisarz.
– Ktoś musiał być nieźle wkurwiony.
Wisting zgodził się z nim i skinął głową w zamyśleniu, po czym mówił dalej:
– Domyślasz się, dlaczego narkomani odwiedzali Pramma?
– A ty nie?
Komisarz przełknął ostatni łyk kawy.
– Nina Ravn zareagowała tak samo. Czy to takie oczywiste?
– Nina Ravn?
– Tak. Nina Ravn-Omholt, siostra Jonathana Ravna i najbliższa sąsiadka Pramma.
Hammer zagwizdał. Komisarza to nie zdziwiło. Hammer już dawno wytypował Ravna na wroga publicznego numer jeden, zresztą nie bez powodu. Ravn był zamieszany w większość przestępstw związanych z narkotykami i alkoholem. Zamieszany to mało powiedziane. Już jako młody mężczyzna zdobył pozycję lidera grupy przestępczej, brutalnego, bezwzględnego i zbyt bystrego, by pozwolić się schwytać. W środowisku krążyło mnóstwo historii o jego partnerach biznesowych, którym miażdżono rzepki w kolanach po tym, jak wdali się z nim w spór. Niektórzy twierdzili również, że Jonathan Ravn pomógł informatorowi z Oslo przenieść się na tamten świat, podając mu za dużą dawkę narkotyków, i stał za samobójstwem dilera w Tønsberg.
– To stawia sprawę w zupełnie innym świetle – skwitował Hammer.
– Tak?
– Dam głowę, że Jonathan jest w to zamieszany.
– Nie wyciągasz zbyt pochopnych wniosków?
– Zobaczymy. Jak to mówią: niedaleko pada jabłko od jabłoni. Moim zdaniem cała rodzina Ravnów jest zepsuta do szpiku kości.
Wstał i ruszył w stronę drzwi z opróżnioną do połowy filiżanką kawy.
– A co z tą narkomanką? Po co przychodziła do Pramma? – spytał Wisting.
Hammer odwrócił się w drzwiach i zarechotał.
– Sprzedaż usług seksualnych.
– Myślisz, że jest dziwką?
– A Pramm jej klientem.
– Tak, to może być aż tak proste – przytaknął komisarz i zaczął się zastanawiać, dlaczego nie odgadł tego, co dla wszystkich innych zdawało się oczywistością.
– To przecież jasne – ciągnął Hammer. – Prawo popytu i podaży. Nie jest pierwszą narkomanką, która sprzedaje się za działkę.
Portfel Prebena Pramma był stary i wytarty. Został wykonany z brązowej skóry. Był także gruby i pękaty. Sprawiał wrażenie, jakby noszono go w tylnej kieszeni całymi latami. Hammer celnie opisał jego zawartość: nic szczególnego. A mimo to Wisting długo przyglądał się wyciętej z gazety i starannie złożonej fotografii, która znajdowała się w przegródce na banknoty. Papier był wypłowiały, a rogi zaokrąglone, co wskazywało na to, że Pramm często wyjmował zdjęcie i je oglądał. Wycinek przedstawiał klasyczne zdjęcie młodej pary, podobne do zdjęcia ślubnego Wistinga. Panna młoda w białej sukni, trzymająca przed sobą bukiet róż i sztywny pan młody w czarnym smokingu. Pod fotografią widniał napis: „Helena Jäger i Nickolay Lysander, oboje z Hamar, zawarli związek małżeński w katedrze w Hamar w sobotę 1 lipca”. Wisting zastanawiał się, czy Pramm był obecny na ślubie, ale coś mu mówiło, że wcale nie jest pewne, że został zaproszony.
Jeśli chodzi o pieniądze, to w portfelu leżał banknot pięćdziesięciokoronowy i kilka monet, łącznie siedemdziesiąt trzy korony. Poza tym było tam prawo jazdy, karta bankomatowa, karty stałego klienta Trumf i Domino, karty członkowskie Klubu Tanga w Larviku i Norweskiego Towarzystwa Ornitologicznego. Tym, co najbardziej wypychało portfel, był stos paragonów. Wisting rozłożył je na biurku i posortował według daty. Najstarszy pochodził z kwietnia i dotyczył zakupu rolek filmowych i papieru fotograficznego w sklepie Preus Foto na Prinsegata w Larviku. Na najnowszym była wydrukowana data: czwartek, 20 czerwca, godzina 10:37. Wtedy Pramm był w aptece Fredriksvern na Storgata w Stavern i kupił następujące leki: flunitrazepam, ibuprofen i pyralginę forte. Pół godziny wcześniej robił zakupy w Meny: mleko, chleb, sześciopak piwa, płatki śniadaniowe, kawa mielona, paluszki rybne i makrela w sosie pomidorowym.
Te trzy paragony dały Wistingowi pewne wyobrażenie o trybie życia Prebena Pramma. Dalej przeglądał kwitki. Po chwili jego wzrok przykuło logo firmy znajdujące się na poplamionym olejem świstku papieru. „Serwis samochodowy Ravn” – brzmiał napis obok zdjęcia mężczyzny trzymającego klucz francuski nad dachem auta. We wtorek 4 czerwca Pramm odebrał swojego saaba 900 z warsztatu należącego do rodziny Ravnów przy Elveveien. Za „różne naprawy” zapłacił dwa tysiące siedemset czterdzieści koron. I to z uwzględnieniem dziesięcioprocentowego rabatu. Rachunek podpisał Jonathan Ravn. Nie wynikało z tego nic oprócz tego, że Pramm naprawiał swój samochód w warsztacie rodziny Ravnów, ale komisarz nie mógł oprzeć się wrażeniu, że miało to jakieś znaczenie dla sprawy.
Już miał odłożyć portfel i paragony na bok, ale zastygł z kartą członkowską Klubu Tanga w dłoni. Członkostwo dotyczyło roku 2000. Karta wyglądała tak, jakby przeleżała jakiś czas w portfelu, ponieważ miała zaokrąglone rogi. Na karcie znajdował się adres, numer telefonu oraz imię i nazwisko przewodniczącego: Jean-Mikael Larsen. Wisting podniósł słuchawkę i wybrał numer. Po ośmiu sygnałach zamierzał zrezygnować, gdy nagle w słuchawce odezwał się jasny męski głos.
– Jean-Mikael Larsen.
Wisting przedstawił się.
– Chodzi o Prebena Pramma – wyjaśnił.
– On już nie jest członkiem naszego klubu – padła szybka odpowiedź.
– To prawda, już nie jest – przytaknął komisarz. – Nie żyje.
– Nie żyje?
– Tak. Prowadzimy dochodzenie w sprawie zabójstwa.
Przez chwilę panowała cisza, aż w końcu mężczyzna po drugiej stronie linii kontynuował rozmowę.
– Teraz już rozumiem, dlaczego pan dzwoni.
– To znaczy?
– Preben Pramm stał się niepopularny wśród części członków. I dlatego musiał zrezygnować z członkostwa.
– Musiał zrezygnować?
– Tak, to dość długa historia.
– Chętnie ją usłyszę – odparł Wisting. – Czy mógłby pan przyjść do komendy?
– Owszem. Kiedy panu pasuje?
– Kiedy może pan przyjść?
– Od razu?
– W takim razie jesteśmy umówieni.
Czekając na Jeana-Mikaela Larsena, Wisting przejrzał kalendarz Pramma. Był formatu niewielkiej książeczki oprawionej w czarną syntetyczną skórę, miał logo i złoty napis: „Sparebank 1 Vestfold”. Otworzył go na przypadkowej stronie. To był piętnasty tydzień. Po lewej stronie, pod datą „poniedziałek, 8 kwietnia”, znajdowały się notatki, natomiast prawa – z dniem 9 kwietnia – była pusta.
Na samej górze było napisane: „Rakke”. W dwóch kolejnych linijkach: „Milvus milvus C10 F” i „Milvus migrans A1 F”. Na dole strony ktoś postawił krzyżyk. Wisting przełożył kartkę. Środa, 10 kwietnia: „Skråvika”, linijka niżej: „Botaurus stellaris A1 F”. Komisarz kartkował dalej. W sobotę 13 kwietnia Pramm zanotował: „W domu”, niżej: „Subpersonata C6 F”, a na samym dole znowu postawił krzyżyk. Pod niedzielą 14 kwietnia na środku kartki znajdowały się dwie litery: „MH”.
Zawartość kalendarza nie miała dla Wistinga żadnego sensu. W napięciu przerzucił kartki, aż dotarł do soboty 22 czerwca i niedzieli 23 czerwca, to znaczy do weekendu, w którym dokonano zabójstwa, ale obie strony były puste. Dni poprzedzające noc świętojańską również nie były zapełnione. Pod wtorkiem 18 czerwca Pramm zanotował te same litery „MH” na środku strony. To samo poprzedniego dnia.
Komisarz nie miał czasu zastanawiać się dłużej nad notatkami zmarłego. Przerwały mu trzy lekkie stuknięcia we framugę otwartych drzwi gabinetu. W drzwiach stał Torbjørn Angell z Kripos. Zegar na ścianie potwierdzał, że śledczy zjawił się punktualnie.
Angell odsunął na czoło okulary przeciwsłoneczne i uśmiechnął się szeroko.
– Miło cię znowu widzieć!
– Nawzajem!
Wisting wyskoczył zza biurka i uścisnął rękę dawnego kolegi ze szkoły. Już miał go objąć, ale zamiast tego położył mu dłoń na ramieniu i kilka razy poklepał go przyjacielsko po plecach.
– Dobrze, że przyjechałeś!
– Jakiś przełom w śledztwie?
– Nie, tego nie mogę niestety powiedzieć. Pytań jest coraz więcej i są trudniejsze niż cztery godziny temu, gdy rozmawialiśmy przez telefon. Kawy?
– Tak, poproszę.
Angell położył torbę na podłodze. Zdjął beżowy blezer i usiadł na krześle dla petentów po przeciwnej stronie biurka uprzątniętego już przed urlopem Wistinga.
– Mamy w ogóle jakiś punkt zaczepienia? – spytał.
– Tak – odparł komisarz i nalał mu kawy. – Co prawda sprawca ma nad nami prawie tydzień przewagi, ale mamy już kilka tropów. Udało nam się ustalić, że zabójstwa dokonano między godziną piętnastą w ubiegłą sobotę a poniedziałkiem rano. Jeden ze świadków widział zaparkowany samochód w nocy z niedzieli na poniedziałek. Poza tym wiemy już, że zamordowany kontaktował się ze światem przestępczym. Podobno często odwiedzała go dużo młodsza kobieta związana ze środowiskiem miejscowych narkomanów.
– Co z rodziną i przyjaciółmi?
Wisting rozumiał pytanie. W przypadku większości zabójstw ofiara i napastnik się znali. W siedmiu tego typu sprawach na dziesięć osoby te były ze sobą spokrewnione.
– Miał tylko syna – odparł i potrząsnął głową. – Od wielu lat nie utrzymują ze sobą kontaktu.
– Jakieś wieści od techników?
Angell otworzył torbę i wyjął z niej laptopa, którego położył na kolanach.
– Nie. Twoi ludzie przyjechali niecałą godzinę temu i ostro wzięli się do pracy.
– Cóż, spróbujmy uporządkować trochę ten bałagan. Dostałem nowy program do analizy danych, który pomoże nam kontrolować wszystkie czynności.
– Może się przydać.
Rozmowę z Angellem przerwało pojawienie się przewodniczącego Klubu Tanga w Larviku. Stojący w drzwiach mężczyzna w najmniejszym stopniu nie odpowiadał wyobrażeniom komisarza. Prawdopodobnie z powodu egzotycznego imienia i miłości do tanga Wisting spodziewał się zobaczyć wysokiego, szczupłego, ciemnowłosego mężczyznę w jedwabnych spodniach. Jean-Mikael Larsen zupełnie tak nie wyglądał. Był niski i niewątpliwie gruby. Mógł mieć najwyżej sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu i ważyć ponad sto kilogramów. Jego rozczochrane włosy koloru jasny blond odpowiadały stylem sumiastym wąsom. Był ubrany w niebieskie dżinsy odcięte w połowie uda i biały T-shirt, który odsłaniał fragment napęczniałej gołej skóry tuż nad pasem spodni. Jasny głos ze słuchawki nie pasował do korpulentnego mężczyzny.
– Przepraszam – powiedział, wskazując na swój ubiór. – Pracowałem w ogrodzie.
– Cieszę się, że zjawił się pan tak szybko – odparł Wisting. W tej samej chwili Angell opuścił pokój, nie witając się z gościem.
– Kawy?
– Tak, chętnie.
– A więc Pramm tańczył tango – zagadnął Wisting i nalał kawy gościowi i sobie. – Był dobry?
– Tanga łatwo się nauczyć, ale nie można się go wyuczyć – wyjaśnił Jean-Mikael Larsen. Zabrzmiało to tak, jakby wygłaszał lekcję na pierwszych zajęciach tańca dla początkujących. – Ale Pramm rzeczywiście był dobry, był jednym z najlepszych – ciągnął przewodniczący klubu. – W tangu jest sporo miejsca na improwizację. Trzeba wczuć się w charakter muzyki, tak żeby taniec stał się upojną podróżą dla dwojga. Tango wymaga improwizacji w każdym kroku zgodnie z brzmieniem muzyki i dlatego tak ważna jest komunikacja z partnerem lub partnerką. Tanga nie tańczy się stopami, lecz sercem. I Preben Pramm miał to, co potrzebne, by dobrze tańczyć, chociaż dokuczał mu reumatyzm. Sądzę jednak, że zapisując się do klubu, kierował się zupełnie innymi pobudkami.
Wisting ocknął się ze zdumienia nad tym poetyckim wykładem i przyjrzał z uwagą grubemu mężczyźnie, który przechylił się w jego stronę i zniżył głos. Odniósł wrażenie, że to była jedna z niewielu sytuacji, gdy Jean-Mikael Larsen został potraktowany poważnie, i że bardzo chciał wydać się bardziej interesujący, niż był w rzeczywistości i on sam, i jego informacje.
– Inne pobudki? – powtórzył komisarz.
– Cóż, tańczy pan?
Wisting potrząsnął głową. Nie miał drygu do tańca, ku ogromnej rozpaczy Ingrid. Dwadzieścia lat temu przeżył jakoś pierwszy taniec nowożeńców i od tamtej pory na palcach jednej ręki mógł policzyć, ile razy jego żonie udało się wyciągnąć go na parkiet. Zawsze czuł się jak ostatnia niezdara.
– To znaczy, że nie zna się pan na tangu?
Wisting znowu pokręcił głową i przygotował wewnętrznie na kolejny wykład.
– Tango narodziło się wśród biednych imigrantów, prostytutek i bezrobotnych w Buenos Aires pod koniec dziewiętnastego wieku. W naturalny sposób było silnie nasycone erotyzmem i buntem. Doprowadziło to do tego, że tańczenie tanga zostało w Argentynie zabronione. Około 1910 roku tango zyskało ogromną popularność w Europie i z czasem wróciło do łask także w swojej ojczyźnie. Złoty okres tego tańca przypadł na lata trzydzieste, czterdzieste i pięćdziesiąte. Ostatnio tango argentyńskie przeżywa renesans, zainteresowanie nim jest wprost gigantyczne. Wydaje mi się, że jest to spowodowane tęsknotą za intymnością, i właśnie to był powód, z którego Pramm wstąpił do klubu.
– Wspomniał pan przez telefon, że Pramm musiał go opuścić.
– Zgadza się.
Larsen zerknął w stronę otwartych drzwi i po raz kolejny ściszył głos.
– Słyszał pan powiedzenie, że do tanga trzeba dwojga?
Wisting przytaknął i pozwolił przewodniczącemu klubu mówić dalej.
– Większość członków klubu stanowią pary. Są tam również samotni mężczyźni i kobiety, ale większość to małżeństwa. Tango wymaga dotyku. Właśnie tego wielu ludziom brakuje w innych tańcach. Preben Pramm potrafił stworzyć intymną atmosferę. Intymność i tango idą w parze i tak jak w wypadku innych dziedzin sztuki i erotyki trzeba mieć odwagę, by się w tańcu obnażyć. Niektórym panom z naszego klubu nie podobało się to, w jaki sposób Pramm tańczył z ich żonami.
– Dochodziło do konfliktów?
– Pozornie nie – odparł Larsen i jeszcze bardziej zniżył głos. – Ale widziałem to po nich. Gdyby spojrzenie mogło zabić… Rozumie pan?
– I dlatego musiał odejść?
– Kiedy teraz się nad tym zastanawiam, to dochodzę do wniosku, że tak. Oficjalna wersja brzmiała, że ma problemy z biodrem i ból za bardzo mu dokucza, by mógł nadal uczestniczyć w zajęciach.
– Czy od tamtej pory utrzymywał kontakt z innymi członkami klubu?
– Z tego, co wiem, nie. Dopóki był członkiem klubu, najlepsze relacje łączyły go z Åsne Berg z Langestrand i to z nią tańczył najczęściej. Kilka lat temu jej mąż doznał skomplikowanego złamania nogi. Ciągle trafiał do szpitala, w ranę wdało się zakażenie. Nigdy się z tego nie wykaraskał, a w tym roku gdzieś na Wielkanoc zmarł. Na serce.
Gruby mężczyzna cmokał tak, jakby ten potok słów sprawił, że zaschło mu w ustach, i zanim wrócił do rozmowy, wypił pierwszy łyk kawy, która stała przed nim na stole.
– Ale dość o tym. Z tego powodu pani Berg i Pramm tworzyli przez jakiś czas parę taneczną, ale nie wyobrażam sobie, żeby Pramm mógł utrzymywać kontakty towarzyskie z nią lub innymi członkami, nie licząc imprez klubowych. On nie miałby z pewnością nic przeciwko temu, ale pani Berg raczej by to nie odpowiadało.
– Nie?
– Nie. Jak już mówiłem, odnosiłem wrażenie, że Pramm szukał intymności i znajomości z kobietami. Pani Berg również musiała to wyczuwać, ale z oczywistych względów nie była tym zainteresowana. Miała męża, a poza tym należy do zupełnie innej klasy społecznej. Jest kobietą zamożną, zawsze elegancko ubraną i o nienagannych manierach. Natomiast Pramm przychodził w starym garniturze, który najprawdopodobniej kupił na czyjś pogrzeb dwadzieścia lat temu. Ale był dobrym tancerzem. To trzeba mu oddać!
Rozmowa z Larsenem pozwoliła Wistingowi doprecyzować i uzupełnić obraz Prebena Pramma, ale zdawała się mieć niewiele wspólnego ze sprawą. Komisarz wypił porządny łyk kawy i przez chwilę wpatrywał się w pustą stronę w notesie, marszcząc czoło.
– Pewnie zastanawia się pan, czy ktoś z naszego klubu miał powód, żeby go zabić – odezwał się mężczyzna.
Wisting w ogóle o tym nie pomyślał, ale z uniesionymi ze zdziwienia brwiami zerknął znad notatnika.
– I co: miał?
– Nie wiem – odparł Larsen niemal szeptem. – Ale tego nie wykluczam. Absolutnie nie wykluczam takiej możliwości. Musi pan pamiętać, że tango to taniec, który trafia do serca. Jest w nim dramatyzm i pożądanie, niezobowiązujące poddanie się partnerowi i bliskość, która trwa tylko przez chwilę, ale którą długo się pamięta. Wszystko zależy od tego, z kim się tańczy.
Komisarz zamyślił się i zanotował kolejne nazwisko: „Åsne Berg”.