Читать книгу Seria o komisarzu Williamie Wistingu - Jorn Lier Horst - Страница 7

4

Оглавление

Wisting zatrzymał się obok skrzynek pocztowych przymocowanych do statywu tuż przy żywopłocie na granicy między Auserødsvingen 11 i 9. Oprócz skrzynek Pramma i Seljesætera znajdowała się tam również skrzynka pocztowa numer 13 należąca do rodziny Omholtów oraz skrzynka mieszkańców domu przy Auserødsvingen 10, to jest Grety i Georga Lutnesów.

Skrzynka Pramma była tak zapchana, że nie dało się porządnie zamknąć wieka. Wisting wyjął jej zawartość i doliczył się pięciu wydań „Østlandsposten”. Ostatni był z tego dnia, a najstarszy pochodził z poniedziałku, 24 czerwca. Główny materiał dotyczył „Wspaniałych obchodów nocy świętojańskiej”. Poniżej znajdowało się zdjęcie ogromnego ogniska na Omlidstranda Camping w Nevlunghamn. Pierwsza strona małej lokalnej gazety wyglądała typowo i zawierała same oczywistości. Komisarz nie mógł powstrzymać się od śmiechu, gdy zobaczył nagłówek nad zdjęciem zdeformowanego wraku auta: „Poważny wypadek komunikacyjny”. Pokręcił głową z rezygnacją, zastanawiając się, jakie nagłówki ukażą się w „Østlandsposten” następnego dnia. To, że Pramm wyjął ze skrzynki sobotnie wydanie gazety, a poniedziałkowego już nie zdążył, oznaczało, że został zamordowany w weekend. Wisting przywołał w myślach obraz małego czerwonego domu. Wewnątrz paliło się światło. W sypialni była włączona lampka nocna, a w salonie kilka kinkietów ściennych. Mogło to świadczyć o tym, że do zdarzenia doszło, kiedy było ciemno, co zawężało czas zabójstwa do kilku godzin nocnych.

Poza gazetami i różnymi ulotkami reklamowymi w skrzynce znajdowały się trzy listy. Duża biała koperta z logo „if…”7, list z Centrali Windykacji i z Telenor, wszystkie nadane w ciągu ostatniego tygodnia. Wisting uznał, że chodzi o rachunki, i wcisnął pocztę z powrotem do skrzynki, starając się jednocześnie pamiętać o tym, by korespondencja została przeniesiona do komendy.

Zarówno dom, jak i ogród przy Auserødsvingen 9 były znacznie lepiej utrzymane niż sąsiednia posiadłość. Plac przed garażem był wyłożony płytami i ani jedno źdźbło trawy z krótko przyciętego trawnika nie miało szansy zabłąkać się na kamienną ścieżkę. Bujna rabata różana przed pomalowanym na biało domem była zupełnie pozbawiona chwastów, a trzy liście leżące pod krzewem azalii na środku trawnika musiały spaść w ciągu tego popołudnia, skoro właściciel domu nie zdążył ich usunąć.

Wisting nie znalazł dzwonka, więc trzykrotnie uderzył w drzwi wiszącą na środku mosiężną kołatką. Nad nią widniała elegancka, starannie wypolerowana tabliczka z wygrawerowanym napisem: Erna i Knut Seljesæterowie.

Knut Seljesæter natychmiast otworzył drzwi. Wisting przedstawił się, podając mu rękę na powitanie.

– William Wisting, z policji.

Mężczyzna mocno uścisnął mu dłoń.

– Knut Seljesæter. Proszę wejść!

Komisarz został wprowadzony do kuchni. W domu panował taki sam porządek, jak na zewnątrz. Mimo to Seljesæter przeprosił za to, że na blacie stoi talerz i szklanka po obiedzie. Wyjaśnił, że właśnie mija pięć lat, odkąd owdowiał, i że nie ma takiego drygu do prowadzenia domu, jaki miała jego zmarła żona.

– Chociaż jako emeryt mam teraz dużo wolnego czasu – dodał.

– No tak – skinął głową Wisting i odchrząknął, pocierając gładko ogolony podbródek. W ten sposób zyskał na czasie i mógł zarejestrować swoje pierwsze wrażenie, ocenić sytuację i sformułować wypowiedź. Być może nie był to zbyt dobry zwyczaj, ale z doświadczenia wiedział, że początek konwersacji często ma decydujące znaczenie dla przebiegu i wyniku całej rozmowy.

– Pracował pan w bazie wojskowej?

Idąc korytarzem w kierunku kuchni, zwrócił uwagę na zdjęcia wiszące na ścianach, które przedstawiały Seljesætera w mundurze.

– Tak jest. Dwadzieścia sześć lat w centrum szkoleniowym sił powietrznych w Stavern. Byłem odpowiedzialny za flotę samochodową. W zeszłym roku dostałem złoty zegarek.

Mężczyzna wysunął lewą rękę i pokazał prosty zegarek ze złotą bransoletą i tarczą. Pod dwunastką był wygrawerowany lew herbowy na czerwonym tle.

– No, może nie złoty, lecz pozłacany. W każdym razie w ten sposób podziękowali mi za wieloletni wkład w szkolenia z zakresu transportu samochodowego. Teraz bazę zamknięto. Wszyscy moi rówieśnicy otrzymali propozycję przejścia na wcześniejszą emeryturę i sześciomiesięczną odprawę. Głupotą byłoby nie skorzystać. Kawy?

Wisting skinął głową. Zawsze miał się na baczności przed ludźmi z wojskową przeszłością: ważył słowa, by być poprawnym i zdyscyplinowanym. To samo dotyczyło rozmów z ludźmi z wykształceniem psychologicznym. Przez cały czas bał się, jak jego słowa zostaną zinterpretowane i ocenione. Mimo to zrozumiał, że rozmowa z emerytowanym wojskowym powinna pójść gładko, i zaliczył go do grona ludzi życzliwych i przyjaźnie usposobionych. Takie nadawanie ludziom etykietek, zwłaszcza jeśli dokonywało się jedynie na podstawie miłego pierwszego spotkania, było kolejnym nałogiem Wistinga. Wyjął notes z kieszeni koszuli i skierował rozmowę na temat zabójstwa.

– Jeśli się nie mylę, to pan znalazł ciało?

Seljesæter usiadł na krześle kuchennym dokładnie naprzeciwko komisarza i przechylił się lekko do przodu, opierając się na przedramionach.

– Tak. Powinienem był wcześniej to zauważyć. Wcześniej was powiadomić.

– Jak to? – spytał Wisting i napił się kawy.

– Wstaję wcześnie rano – wyjaśnił emeryt i odchylił się do tyłu. – Siadam tutaj, przy kuchennym stole, z kanapką i filiżanką kawy, i czekam, aż dowiozą gazety. Zwykle są tu o wpół do siódmej. Z tego miejsca widzę skrzynkę pocztową.

Wisting pochylił się i wyjrzał przez okno. Zobaczył statyw ze skrzynkami i pierwszego dziennikarza, który zjawił się na miejscu zdarzenia. Młody chłopak z dużym aparatem fotograficznym na szyi stał przed taśmą policyjną i rozmawiał z dwoma funkcjonariuszami, którzy byli już w regulaminowych nakryciach głowy. Wisting przytaknął i uśmiechnął się do siebie. Udało mu się udzielić im nagany w taki sposób, że wzięli ją za dobrą radę.

– Prenumeruję „Østlandsposten”, „Aftenposten” i „Vårt Land”. Przejrzenie wszystkich trzech gazet zajmuje mi prawie dwie godziny. Pramm zwykle wyciąga swoją gazetę ze skrzynki, kiedy kończę czytać „Vårt Land”, to znaczy około wpół do dziewiątej.

Wisting zanotował: „czas zgonu – sobota 08:30 do poniedziałku 08:30”.

– Widziałem go w sobotę rano, ale w poniedziałek, wtorek i środę już nie. To znaczy w poniedziałek nie było mnie w domu, ale kiedy wyciągałem pocztę w środę w porze lunchu, zajrzałem do jego skrzynki i zobaczyłem, że w środku leżą trzy gazety. Już wtedy powinienem się domyślić, że stało się coś złego.

Wisting uważał, że emerytowany kapitan niesłusznie czyni sobie z tego powodu wyrzuty.

– Przecież mógł gdzieś wyjechać?

– Rzadko wyjeżdżał – wyjaśnił Seljesæter i zaczął przesuwać dłonią po żółtym obrusie na środku stołu, wygładzając niewielką fałdę. – W każdym razie rzadko nocował poza domem. Nie sądzę, by miał do kogo jechać. Dwa lata temu nie było go latem przez tydzień. Pojechał na festiwal tanga do Sørlandet.

– Festiwal tanga? Jest w ogóle coś takiego?

– Tak – odparł emeryt i zaśmiał się. – Zadałem mu to samo pytanie, ale okazało się, że to wielka impreza. Na kilka tysięcy osób. Wyjmowałem mu przez tamten tydzień pocztę ze skrzynki i doglądałem Puckena.

– Puckena?

– Tak, to kot Pramma. Pracując dzisiaj w ogrodzie, właśnie o tym pomyślałem: że gdyby miał zamiar wyjechać, poprosiłby mnie, żebym odbierał pocztę i karmił Puckena. Ten biedny kot siedział w zamknięciu od tylu dni!

Wisting starał się uspokoić mężczyznę dręczonego wyrzutami sumienia.

– To mogło trwać jeszcze dłużej. Dobrze, że w ogóle ktoś się tym zainteresował.

– To prawda. Nie lubię wtykać nosa w nie swoje sprawy, ale jest jeszcze coś…

– Tak?

– Zwykle bardzo dobrze sypiam – wyjaśnił. Podniósł się i nie przestając mówić, podszedł do szafki kuchennej, z której wyjął pudełko ciastek ze sklepu. – Ale ubiegłej nocy obudziłem się o trzeciej nad ranem i wstałem z łóżka. Prawdopodobnie męczyła mnie ta sprawa z gazetami Pramma. Właściwie nie mam innych zmartwień. Nasze posiadłości dzieli wysoki żywopłot, więc nie widzę domu Pramma, ale tej nocy zauważyłem, że pali się tam mnóstwo światła.

Wyciągnął w stronę Wistinga pudełko ciastek i pozwolił mu się poczęstować, po czym położył je na stole i ciągnął dalej:

– To jest… – Poprawił się na krześle i zanurzył ciastko w kawie. – To było do niego zupełnie niepodobne. Zawsze uważałem go za skąpca. Zresztą, może to nie było skąpstwo, tylko nie najlepsza sytuacja finansowa. Tuż po Nowym Roku zaproponował, żebyśmy zrzucili się na prenumeratę „Østlandsposten”. Chciał odbierać ją ode mnie przed południem, po tym, jak ją przeczytam. Odparłem, że to przemyślę, ale ze sposobu, w jaki to powiedziałem, musiał wywnioskować, że nie jestem zbytnio zainteresowany, bo nigdy więcej o tym nie wspomniał.

– Czy światło było włączone przez cały tydzień? – spytał komisarz z ciastkiem w ustach. Otrzymał odpowiedź, której się spodziewał.

– Tylko tej nocy wstawałem z łóżka, ale przypuszczam, że tak. Teraz wieczory są jasne i długie, a rano szybko robi się widno. I dlatego trudno stwierdzić, czy światło jest zapalone czy nie. No i dzieli nas żywopłot.

– Czy poza tym miał pan jakiś kontakt z Prammem?

– Bardzo ograniczony. Pramm był typem samotnika. Mówiliśmy sobie „dzień dobry”, ale nigdy się nie odwiedzaliśmy i nie utrzymywaliśmy bliższej znajomości. Myślałem trochę o tej zrzutce na prenumeratę gazety i doszedłem do wniosku, że być może nie zaproponował tego ze skąpstwa. Może chodziło mu bardziej o to, żebyśmy nawiązali ze sobą kontakt. Żebyśmy mieli coś, co mogłoby nas do siebie zbliżyć.

Wisting skinął głową i zanotował w notesie: „szukał kontaktu”.

– Kilka razy prosił o pomoc przy aucie – ciągnął emeryt. – Ma starego saaba 900. Wymieniłem mu układ wydechowy i parę razy sprawdzałem silnik. Takie drobne naprawy zwykle przeprowadzałem wieczorami w bazie. W końcu jakieś dodatkowe świadczenia się człowiekowi należą, nawet na państwowym etacie. Wiosną, gdy zmieniałem opony w swoim samochodzie, przyszedł i poprosił mnie nieśmiało o pomoc. Jego saab wydawał dziwne dźwięki. Ale teraz sam już nie mam gdzie się podziać z własnym samochodem, dłubię przy nim na podjeździe, więc poprosiłem go, żeby skontaktował się z jakimś warsztatem.

– Zna pan jego rodzinę?

– Nie – odparł, zgarniając okruszki ciastka na dłoń i strzepując je na spodek do kawy. – Szczerze mówiąc, nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek o niej wspominał.

– Przyjaciele i znajomi?

– Wątpię, by miał jakichś przyjaciół. Rzadko go odwiedzano, ale czasem przychodziła do niego jakaś młoda dziewczyna. Nie tak dawno temu była tu razem z młodym mężczyzną.

– Kiedy to było?

– Zdaje się, że na początku ubiegłego tygodnia.

Wisting odchrząknął znacząco i zanim jeszcze uświadomił sobie, jak interesująca była to informacja, poprosił Seljesætera o opisanie gości Pramma.

– Sam nie wiem… Sądzę, że mogli mieć około trzydziestki. Ona miała długie jasne włosy, czerwony sweter albo marynarkę i niebieskie dżinsy. On był ciemny, w czapce z daszkiem, niechlujnie ubrany. Pomyślałem, że to ludzie, których Pramm poznał w „Tatjanie”.

– Przesiadywał tam?

– Nie, tak bym tego nie nazwał. Po prostu lubił wypić tam piwo. Latem często widywałem go siedzącego przy stoliku na dworze.

– Kiedy widział go pan po raz ostatni? – spytał komisarz i poczęstował się kolejnym ciastkiem.

– Chodzi panu o pub?

– Nie. Chodzi mi o to, kiedy widział go pan po raz ostatni żywego.

– Zdaje mi się, że w sobotnie popołudnie. Dzień przed świętym Janem. To było trochę dziwne. Staliśmy każdy na swojej drabinie po swojej stronie żywopłotu. Inaczej byśmy się nie zobaczyli. Ja wymieniałem zbutwiałe dachówki, a Pramm zaglądał do budki lęgowej dla sów zawieszonej na świerku z tyłu ogrodu.

– Budka dla sów?

– Tak. Pramm ma dużo budek lęgowych w swoim ogrodzie – kontynuował Seljesæter, zanurzając kolejne ciastko w kawie. – Na tym ogromnym świerku ma dużą budkę dla sów, chociaż nigdy nie widziałem tam żadnej sowy.

– Może pan podać konkretną godzinę?

– Tylko w przybliżeniu. Powiedziałbym, że to musiało być po godzinie trzeciej, ale przed szóstą.

Wisting poprawił zapis w notatniku: „czas zgonu – sobota 15:00 do poniedziałku 08:30”.

– O czym rozmawialiście?

– Trochę o pogodzie. Byliśmy zgodni co do tego, że po tylu dniach suszy istnieje ryzyko pożaru lasu z powodu ognisk świętojańskich.

– Nie rozmawialiście o niczym innym? O czymś szczególnym?

– Nie.

– I tego dnia widział go pan po raz ostatni?

– Tak. Nazajutrz wybrałem się do domku letniskowego mojego brata na Nøtterøy. Obchodziliśmy razem noc świętojańską. Przenocowałem tam i wróciłem do domu dopiero w poniedziałek po południu.

– Czy w poprzedni weekend zwrócił pan uwagę na jakiś ruch przed domem Pramma? Jakieś samochody?

Knut Seljesæter pokręcił głową.

– Czy pamięta pan, jak Pramm był ubrany tamtego dnia w ogrodzie? – pytał dalej Wisting.

– Pamiętam, że ja miałem na sobie krótkie spodenki i że pomyślałem, że w długich nogawkach jest mu na pewno za ciepło. Zdaje się, że jego spodnie były brązowe.

Wstał i napełnił ich filiżanki kawą z ekspresu stojącego na blacie. Komisarz wyciągnął dłoń, dając sygnał, że chce tylko pół filiżanki. Czuł, że rozmowa zmierza ku końcowi. Jednocześnie zaczął się niecierpliwić, ponieważ chciał jak najszybciej porozmawiać z pozostałymi sąsiadami. Może oni wiedzieli coś więcej o Prebenie Prammie.

– Jeśli się nie mylę, Pramm był emerytem. Czym się zajmował, zanim przeszedł na emeryturę?

– On już od dawna nie pracował – odparł Seljesæter. – Był na rencie. Wcześniej był zatrudniony w tartaku u Treschowa. Skarżył się na reumatyzm i na to, że dokucza mu ból mięśni i stawów. Jego zdaniem to z winy Treschowa stał się niezdolny do pracy. Przebywał na rencie co najmniej od piętnastu lat.

– Jak długo byliście sąsiadami?

– Zbudowaliśmy ten dom w 1976 roku, gdy dostałem etat w centrum szkoleniowym. Wtedy w sąsiednim domu mieszkał niejaki Folvik. Pod koniec lat siedemdziesiątych strzelił sobie w głowę. Tak, tak, już wcześniej byliśmy świadkami dramatycznych wydarzeń. Po tym, co się stało, Pramm odkupił ten dom za niewielkie pieniądze. Szczerze mówiąc, byliśmy sąsiadami od ponad dwudziestu lat, więc trochę mi wstyd, że nie potrafię udzielić panu bardziej wyczerpujących informacji.

– Nie szkodzi – odparł Wisting. – Wie pan może, jak Pramm zamierzał spędzić noc świętojańską? Czy miał jakieś plany?

– Nie wiem.

– A w ubiegłych latach? Czy w jakiś szczególny sposób świętował tę noc?

– Nie. My zawsze świętowaliśmy na Nøtterøy, więc nigdy nie widziałem, co on robi w tym czasie. Nigdy z nim o tym nie rozmawiałem ani go o to nie pytałem.

– Miał jakieś hobby? Zainteresowania? Wie pan coś o tym? – pytał dalej komisarz.

– Tak, poza tangiem miał dwie wielkie pasje: ptaki i fotografowanie. I chętnie łączył jedno z drugim.

Wisting skinął głową i pomyślał o zdjęciach, które widział w domu ofiary.

– W piwnicy urządził sobie ciemnię. Naprawdę miał talent, oczywiście o ile taki laik jak ja jest w stanie to ocenić. Czasem pokazywał mi swoje zdjęcia. Wiele z nich ukazało się w takim magazynie towarzystwa ornitologicznego. Kiedyś pokazał mi fotografię bielika, za którą otrzymał pierwszą nagrodę w konkursie.

Komisarz dopił kawę i złożył notes. Strona była prawie pusta. Poza informacjami, które pozwalały trochę dookreślić czas popełnienia przestępstwa, zapisał tylko jedno: „pub Tatjana”.

Może znajdzie tam kogoś, kto znał Pramma lepiej niż sąsiad.

Na chodniku spotkał młodego dziennikarza z aparatem fotograficznym na szyi. Przed taśmą policyjną dwóch innych reporterów przepytywało świeżo upieczonych funkcjonariuszy. Komisarz nie znał młodego dziennikarza, ale szybko zrozumiał, że tamten znał jego.

– Panie Wisting, podobno doszło tutaj do morderstwa?

Komisarz wiedział z doświadczenia, że nie warto w wykrętny sposób tłumaczyć obecności policji na miejscu zdarzenia. Zaczekał, aż dwaj inni przedstawiciele prasy również do niego podejdą, zanim odpowiedział:

– Mogę potwierdzić, że prowadzimy dochodzenie w sprawie podejrzanego zgonu.

– Kobieta czy mężczyzna? – spytał młody reporter.

– Starszy mężczyzna.

Jeden z dwóch dziennikarzy, którzy zjawili się nieco później, uniósł aparat i zrobił Wistingowi zdjęcie. Komisarz rozpoznał w nim miejscowego fotografa, wolnego strzelca, z „VG”.

– Preben Pramm? – spytał fotograf, który najwyraźniej odczytał wcześniej nazwisko ze skrzynki pocztowej.

– Ciało nie zostało jeszcze zidentyfikowane. Późnym wieczorem wydamy oświadczenie dla prasy, najprawdopodobniej około godziny 22:00. To na razie wszystko, co mogę powiedzieć. Proszę mi wybaczyć.

Odwrócił się plecami do dziennikarzy i poszedł w stronę domu sąsiadującego z posiadłością Pramma od północy. Czarna zardzewiała furtka z kutego żelaza zaskrzypiała za nim, gdy ruszył żwirową ścieżką do drzwi. Po obu stronach w trawie leżały rozrzucone zabawki. Dwie małe dziewczynki bawiły się na huśtawce. Na widok Wistinga powiedziały „cześć”, a on odpowiedział im w ten sam sposób.

Na tabliczce nad dzwonkiem wymalowanych było elegancko pięć imion i nazwisk pod rysunkiem przedstawiającym mamę, tatę, dwoje dzieci i psa. Dzieci miały na imię Tommy i Anniken, natomiast dorośli – Nina i Frank. Wisting wzdrygnął się na widok pierwszego nazwiska kobiety, która mieszkała w tym domu. W całym okręgu nie było policjanta, który nie zareagowałby na dźwięk nazwiska Ravn. Nie było zbyt częste, więc Wisting szybko skojarzył je z Jonathanem Ravnem – postacią, która przewijała się w policyjnych kartotekach, odkąd Wisting sięgał pamięcią.

Nacisnął przycisk dzwonka w nadziei, że Bonsa nie ma w domu lub że przynajmniej rysunek małego jamnika na drzwiach odpowiada stanowi faktycznemu. Już miał zadzwonić po raz drugi, gdy zobaczył, że ktoś się porusza za chropowatym szkłem. Gdy drzwi się otworzyły, zrozumiał, że nie mylił się w swoich przypuszczeniach. Podobieństwo między kobietą stojącą przed nim a Jonathanem Ravnem było uderzające. Mieli taką samą wąską twarz z zadartym nosem, wysokie kości policzkowe i odrobinę zapadnięte oczy. Kobieta była ponadto niezwykle blada jak na tę porę roku. Potargane włosy i zielony dres z wyszytym na lewej piersi napisem Stag IL8 sprawiły, że Wisting nie mógł oprzeć się wrażeniu, że kobieta spała, gdy zadzwonił do drzwi.

Przedstawił się, choć wątpił, by kobieta zarejestrowała jego nazwisko.

– Czy coś się stało? – spytała.

– Mogę wejść do środka?

Został wprowadzony do ciasnego, niewywietrzonego salonu. W pokoju unosiła się ciężka woń dymu papierosowego. Przeszedł nad kilkoma zabawkami walającymi się na podłodze i ominął rozstawioną suszarkę do bielizny, na której wisiały małe różowe spodenki i majtki. Salon był urządzony starymi i nowymi meblami. Wzdłuż jednej ze ścian stał nowoczesny sprzęt stereo i duży telewizor. Od aparatu ciągnęło się wiele przewodów do różnej wielkości głośników rozstawionych po całym pokoju. Na ścianie wisiał stary zegar, który zatrzymał się na godzinie dwunastej. Pod nim stało zabytkowe biurko z mnóstwem starych porcelanowych lalek. Na lewo od zegara, na półce na talerze siedziało jeszcze więcej lalek. Ich jedwabne sukienki zrobiły się żółte od dymu tytoniowego.

Wisting nie widział nigdzie psa, ale kłębki krótkiej szorstkiej sierści zdradzały, że mały jamnik jeszcze niedawno leżał na fotelu, który wskazała mu Nina Ravn-Omholt. Sama usiadła na dużo praktyczniejszej skórzanej kanapie, wygładziła zagłębienie w poduszce odpowiadające wielkością jej głowie i zapaliła papierosa. Wolną rękę położyła na kolanach, jakby chciała ukryć fakt, że jej brzuch był większy, niżby sobie tego życzyła. Komisarz spostrzegł, że na paczce papierosów znajdowały się znaki i litery, których używano w Europie Wschodniej, i domyślił się, że są to papierosy z przemytu, które dostarcza jej brat.

– Preben Pramm nie żyje – wyjaśnił Wisting, chrząkając. Tym razem nie z przyzwyczajenia, lecz z powodu dymu.

– Aha.

– Wygląda na to, że został zamordowany.

– Aha.

Wiadomość zdawała się nie robić na niej żadnego wrażenia. Zaciągnęła się i czekała na dalszy ciąg.

– Znała go pani?

– Nie. Nieszczególnie. Mieszkamy tu dopiero od roku. Wprowadziliśmy się ubiegłego lata.

– Kto mieszka z panią? – spytał, wyciągając notes.

– Mój mąż, Frank. Tommy i Anniken, Tommy ma osiem lat, a Anniken niedługo skończy pięć.

– Zdaje się, że Anniken zdążyłem już poznać.

– Tak. Odwiedziła ją kuzynka. Tommy jest u kolegi i gra w piłkę.

– A pani mąż?

– Musiał coś załatwić. Zaraz wróci.

Wisting zauważył, że dłoń trzymająca papierosa lekko zadrżała. Kobieta znowu się zaciągnęła, starając się powstrzymać mimowolne drżenie.

– A bo co?

– Muszę zadać państwu kilka pytań.

– Niczego nie widzieliśmy – stwierdziła i po raz kolejny zaciągnęła się głęboko.

– I tak muszę je zadać. Kiedy widziała pani Prebena Pramma po raz ostatni?

– Kilka dni temu. Nie widujemy go zbyt często, więc trudno powiedzieć.

– Czy widziała go pani po nocy świętojańskiej? – spytał. Wiedział, że święta pozwalają świadkom łatwiej umieścić obserwacje w czasie.

– Tak, wydaje mi się, że tak.

– Jest pani pewna?

– Nie.

Nina Ravn zdecydowanym ruchem strzepnęła popiół.

– W jakich okolicznościach pani go widziała? Wyjmowała pani wtedy pocztę ze skrzynki? Albo wyrzucała śmieci?

– Nie. Wydaje mi się, że po prostu widziałam go w ogrodzie.

– Ale nie może pani stwierdzić z całą pewnością, kiedy to było?

– Nie. Albo tak. To było wtedy, gdy zbierałam truskawki.

– Czyli kiedy?

Wisting przygotował się do robienia notatek.

– Wieczorem.

– Którego wieczoru?

– Każdego wieczoru zbieram truskawki.

Odłożył długopis i już miał westchnąć z rezygnacją, ale się powstrzymał. Rozmowa w kłębach dymu drażniła go, ale to był w zasadzie jego problem. Nie mógł pozwolić, by osobista irytacja wywołała niechęć do świadka, i dlatego spróbował zrobić jeszcze jedno podejście.

– Jaki on był?

Nina Ravn podniosła głowę i spojrzała w sufit. Wyglądała tak, jakby chciała się dobrze namyślić i zatrzeć niekorzystne pierwsze wrażenie, jakie zrobiła na policjancie. Wisting pogratulował sobie w myślach opanowania i wykorzystał chwilę przerwy w rozmowie, by przyjrzeć się barwnym obrazom figuratywnym wiszącym na ścianie za jej plecami. Pasowały dobrze do wnętrza i drażniło go to, ponieważ w swoim własnym salonie na poddaszu również miał obrazy miejscowego artysty i kolegi z czasów dzieciństwa. Doskonale rozumiał, skąd Fritz Nyegaard czerpał inspirację. Motywy jego dzieł były jakby żywcem wyjęte z dzieciństwa Wistinga, spędzonego w ciasnych zaułkach i podwórzach kamienic w Stavern. Rozpoznał stary pomost rybacki, dom komendanta i ogród Schiølera, skąd kradli jabłka. Fritzowi udało się uchwycić niejako samą kwintesencję dzieciństwa, które było zielone, słoneczne i ciepłe. Siedząc w swoim salonie i przypatrując się szczegółom obrazów, komisarz miał wrażenie, że czuje słoną morską bryzę, słyszy krzyki mew i mruczenie kota, który ociera się głową o nagie dziecięce łydki.

– Mogę powiedzieć tylko jedno – odezwała się w końcu, wyrywając go z zamyślenia i czterdziestoletnich wspomnień. – Był cholernie wścibski.

– To znaczy?

– Ciągle wyglądał przez okno. Poza tym zaraz po tym, jak się wprowadziliśmy, prawie ściął swój żywopłot. Tej wiosny też go przycinał. Jestem pewna, że robił to po to, by lepiej widzieć, co się u nas dzieje.

Wisting starał się podsumować to, co zostało powiedziane do tej pory.

– Jak dawno temu widziała go pani w oknie?

– Pod koniec to było już naprawdę nie do wytrzymania. Miałam wrażenie, że cały dzień przesiaduje w oknie. – Nina Ravn energicznie zgasiła papierosa. – Ale rzeczywiście, od ostatniego razu minęło kilka dni. Tak, ostatni raz widziałam go kilka dni temu.

Wisting już miał zadać kolejne pytanie, lecz kobieta go ubiegła. Wyglądała tak, jakby nagle zrozumiała, jak ważne było to, o co ją zapytał.

– Od dawna nie żyje?

– Właśnie to próbujemy ustalić – odparł.

– Ale chyba możecie to stwierdzić po jego wyglądzie?

– Na pewno minęło kilka dni – wyjaśnił oględnie, żeby niczego świadkowi nie sugerować. – Pewną odpowiedź poznamy w przyszłym tygodniu, gdy otrzymamy protokół z sekcji.

Nina Ravn-Omholt zapaliła kolejnego papierosa.

– Gdzie pani spędziła noc świętojańską?

– Byliśmy u naszych przyjaciół w Nevlunghamn. Ale dlaczego pan o to pyta? Czy to wtedy został zabity? Potrzebuję alibi? Jestem o coś podejrzana?

– Przypuszczamy, że pani sąsiad został zamordowany w ubiegły weekend i dlatego musimy ustalić, co w tym czasie działo się w okolicy. To rutynowe działania.

– Bo ja nie mam alibi. Dzieci były u teściów, a ja z Frankiem u jego kolegi z pracy w Havna. Rozbolała mnie głowa i wróciłam do domu sama, przed Frankiem.

– O której była pani z powrotem?

– Nie jestem pewna, ale było jeszcze wcześnie. Zamówiłam taksówkę i nie czekałam na nią, więc musiało być około północy. Późną nocą wszyscy zawsze dzwonią po taksówkę.

– Czy po powrocie coś szczególnego zwróciło pani uwagę?

Odpowiedź, którą otrzymał, zaskoczyła go. Padła szybko i była bardzo konkretna.

– Tak. Na ulicy stał samochód. To znaczy przed żywopłotem Pramma. Czarne bmw 318i, stara karoseria, zdaje się, że rocznik 94.

– Jest pani pewna?

Wisting zanotował: „24 czerwca godz. 00:00 – czarne bmw 318i”. W kolejnej linijce dopisał: „kierowca – świadek”.

– Tak, znam się na samochodach.

Komisarz skinął głową i wrócił myślami do pierwszego spotkania z jej bratem. Po włamaniu do sklepu spożywczego Wisting i jego kolega namierzyli Jonathana Ravna i jego dwóch kumpli w baraku na terenie przemysłowym za warsztatem samochodowym, który jego rodzina prowadziła przy Elveveien. Leżeli, przeglądali magazyny pornograficzne i zajadali się słodyczami. W ciągu ponad piętnastu lat, które minęły od tamtego zdarzenia, Ravn dopuszczał się coraz zuchwalszych przestępstw i stosował coraz brutalniejsze metody.

– Czy auto miało jakieś znaki szczególne? Rysy? Wgniecenia? – ciągnął wątek Wisting.

– Wydaje mi się, że miało spoiler. Poza tym nie było w nim niczego niezwykłego poza sposobem, w jaki zostało zaparkowane.

– To znaczy?

– Tam nigdy nie stoją żadne samochody. Prawie nikt go nie odwiedzał, a własne auto Pramm trzymał w garażu. Dlatego to było trochę dziwne.

– Chce pani powiedzieć, że ci, którzy przyjechali bmw, byli gośćmi Pramma?

– Tego nie wiem. Ale ci, którzy wcześniej go odwiedzali, zawsze przychodzili pieszo.

– Ach tak?

– Tak. Latała do niego taka narkomanka.

– Narkomanka?

– Tak, widziałam, jak siedziała na rynku razem z innymi narkomanami. Byłam trochę zaskoczona, gdy ją tu zobaczyłam, ale przecież Pramm przesiadywał z pijakami w „Tatjanie”.

– Zna pani kogoś, z kim pani sąsiad spotykał się w pubie?

– Nie, z nazwiska nie znam, ale to są starzy bywalcy.

– Kiedy widziała go tam pani ostatnio?

– Jakiś miesiąc temu. Byliśmy z Frankiem w mieście i poszliśmy napić się piwa. Nie, to było jeszcze dawniej. Na Zielone Świątki. Ale wtedy siedział sam.

– Kiedy ostatni raz miał gości?

– Ostatni raz widziałam ją chyba przed 17 maja. Pracuję cztery dni w tygodniu i często jestem wieczorem w mieście, więc równie dobrze mogła tu być po tym dniu.

– Co pani zdaniem tam robiła?

– A jak pan myśli?

– Nie mam pojęcia.

– Niech się pan trochę wysili.

Wisting nie zdążył się zastanowić, ponieważ otworzyły się drzwi wejściowe i Frank Omholt wypełnił sobą cały otwór między korytarzem a salonem. Był to rosły mężczyzna o zaczerwienionej twarzy i krótko ostrzyżonych włosach. Pot spływał mu z głowy, ściekał po policzku, zatrzymując się na starym zadrapaniu lub otarciu. Miał na sobie niebieskie dżinsy i białą koszulę, której górna część była mokra od potu.

– Co się tutaj dzieje? – spytał.

Wisting zamierzał się przedstawić i wyjawić powód swojej wizyty, ale żona Omholta go ubiegła:

– Pan jest z policji. Nasz sąsiad został zamordowany. W noc świętojańską. Wytłumaczyłam panu, że byliśmy u Gerhardta i Mariny w Havna i niczego nie widzieliśmy. To znaczy ja widziałam czarne bmw, gdy wróciłam do domu taksówką.

Jednym tchem blada kobieta streściła ich rozmowę i w ten sposób uniemożliwiła Wistingowi zebranie niezależnych wyjaśnień od jej małżonka.

– Czy pan to potwierdza? – spytał komisarz.

Mężczyzna usiadł na krześle przy ławie. Chwycił paczkę papierosów i zapalił jednego.

– Tak, w noc świętojańską byliśmy poza domem.

– U Gerhardta i Mariny…?

– Schultzów. Mieszkają przy wylotówce na Oddane Sand – dodała Nina Ravn.

– On pochodzi z Niemiec – wtrącił Frank Omholt, tłumacząc obco brzmiące nazwisko znajomych. Wisting skinął głową i kontynuował rozmowę, nie patrząc na kobietę.

– O której wrócił pan do domu?

– Niedługo po Ninie. Myślę, że około drugiej.

– Nie, to było później – przerwała mu żona. – Piąta albo szósta rano.

– Widział pan to bmw?

– Nie. Przynajmniej nie zwróciłem na nie uwagi.

– A zwróciłby pan? To znaczy: gdyby na ulicy przed parkanem Pramma stał jakiś samochód?

– Może. Tam nigdy nie stoją żadne auta, więc chyba tak.

– Czy może pan bliżej określić porę dnia, o której wrócił pan do domu? Było ciemno czy jasno?

Małżonkowie spojrzeli na siebie. Nastała pauza, zanim Frank Omholt odpowiedział na pytanie.

– Tak… zaczęło się robić jasno. Myślę, że było około czwartej.

– Czy pan pił?

– Niewiele.

Mężczyzna wierzchem dłoni otarł z czoła krople potu.

– Kiedy po raz ostatni widział pan Prebena Pramma?

– Oj, jakiś czas temu, ale nie potrafię powiedzieć, kiedy dokładnie ani w jakich okolicznościach.

– Widział go pan w noc świętojańską?

– Nie.

– Jest pan pewien?

– Tak, ale tamtej nocy widziałem coś innego.

– Co takiego?

– Dopiero teraz sobie o tym przypomniałem. Nie jestem pewny, czy to w ogóle ma jakieś znaczenie. Wydawało mi się, że Greta i Georg wrócili z wakacji. Mieszkają naprzeciwko. Gdy wszedłem do domu, miałem wrażenie, że widzę ludzi w ich salonie, ale musiałem się pomylić, bo później ich już nie widziałem.

Wisting próbował wyciągnąć z niego więcej szczegółów dotyczących poczynionych obserwacji, ale notes nie wzbogacił się o nowe wpisy. Policjant zakończył rozmowę, przepraszając za najście, i zapewnił, że bardzo mu pomogli. Frank Omholt odprowadził go do drzwi wyjściowych. Po raz kolejny otarł pot z czoła.

– Nie wygląda na to, żeby upał miał wkrótce zelżeć – powiedział komisarz, starając się strzepnąć ze spodni psią sierść.

– Nie wygląda, a ja pocę się jak świnia – odparł Omholt. – Duża waga ciała i słaba kondycja to nie najlepsze połączenie.

– Te zadrapania na twarzy wyglądają paskudnie.

Wisting miał nadzieję, że jego uwaga zabrzmi niewinnie i przypadkowo i że dzięki temu bez pytania o to wprost uda mu się dowiedzieć, w jaki sposób Frank Omholt zranił się w twarz.

– Nie jest tak źle.

Komisarz potarł podbródek i spojrzał z ukosa na rosłego mężczyznę. Czekał, aż tamten uzna ciszę za krępującą i pociągnie rozmowę.

– Tamtej nocy byłem lekko wstawiony i zleciałem z urwiska – wyjaśnił. – Wpadłem w jakieś krzaki czy coś takiego.

Wisting parsknął śmiechem i pożegnał się.

– Jak to mówią? Od wódki rozum krótki!

Ogród przylegający do dużej willi naprzeciwko domu Prebena Pramma również był zadbany. Greta i Georg Lutnesowie musieli być zapalonymi ogrodnikami; trawa była świeżo skoszona, a bujne kępy dzwonków kwitły po obu stronach wejścia. Wisting uśmiechnął się i pomyślał, czy mieszkańcy ulicy nie rywalizują przypadkiem o to, kto ma najpiękniejszy ogród, jak w „Kaczorze Donaldzie”. Jeśli tak, to Pramm na pewno był na samym końcu stawki.

Po dwóch długich dzwonkach do drzwi Seljesæter krzyknął do komisarza z ogrodu po drugiej stronie.

– Nie ma ich w domu. Są na wakacjach na północy.

Wisting podszedł do emerytowanego kapitana.

– Od dawna ich nie ma?

– Od trzech tygodni – odparł Seljesæter, opierając się o grabie. Uschłe liście azalii zostały usunięte. – Każdego lata wyjeżdżają na północ. Greta jest z Hammerfest.

– Wie pan, kiedy mają wrócić?

– Zwykle wyjeżdżają na miesiąc.

Wisting zanotował informację i cofnął kartkę w notesie.

– Czy kiedykolwiek widział pan, żeby do Pramma przyjeżdżał ktoś samochodem?

– Nie.

– Czy kiedykolwiek widział pan, żeby na ulicy parkowało czarne bmw?

– Nie. Nigdy nie zauważyłem tu takiego auta.

Drugą rundę pytań do Seljesætera zakłóciło pojawienie się dużego wozu policyjnego, który zatrzymał się na Auserødsvingen 11. Po bokach pojazdu widniał napis Centrala Policji Kryminalnej. W tej samej chwili swoim mercedesem podjechał również policyjny adwokat Audun Vetti. Vetti pełnił właśnie dyżur i jako prawnik był formalnie odpowiedzialny za dochodzenie w sprawie zabójstwa. Wisting przywitał się z dwoma technikami z Kripos i z Vettim razem z Haberem i Hammerem, dzięki czemu wszyscy jednocześnie zostali wprowadzeni w sprawę. Gdy komisarz skończył mówić, głos zabrał Hammer.

– Jesteśmy pewni na dziewięćdziesiąt dziewięć procent, że ofiarą jest Preben Pramm. W portfelu miał nowe prawo jazdy, w rodzaju karty kredytowej. I chociaż wisząc, nie wygląda najładniej, nietrudno stwierdzić, że mężczyzna na zdjęciu to on.

– Co z krewnymi? – spytał Wisting.

– Nigdy się nie ożenił, ale ma syna w Hamar. Nick Lysander, czterdzieści osiem lat – ciągnął Hammer. – Policja w Hamar już wysłała do niego patrol. Zdaje się, że nie utrzymywał kontaktu z ojcem. Nie widział się z nim od trzydziestu lat.

Wisting uznał, że oględziny miejsca zdarzenia ma za sobą, i wsiadł do samochodu. Zanim ruszył do komendy, przez dłuższą chwilę siedział i myślał. W końcu wyjął notes z kieszeni koszuli i spojrzał na notatki z rozmowy z Niną i Frankiem Omholtami. Nie miał dowodów na to, że małżonkowie kłamali, ale nie mógł oprzeć się wrażeniu, że coś się tam nie zgadzało, i dlatego na marginesie postawił duży znak zapytania.

7

Nazwa towarzystwa ubezpieczeniowego.

8

Klub sportowy Stag powstały w 1945 roku w Stavern.

Seria o komisarzu Williamie Wistingu

Подняться наверх