Читать книгу Seria o komisarzu Williamie Wistingu - Jorn Lier Horst - Страница 9
6
ОглавлениеZanim Wisting i Angell opuścili budynek komendy, zrobiło się późno. Do północy dyskutowali na temat sprawy i planowali dalsze czynności dochodzeniowe. Z czasem przeszli od kwestii ściśle zawodowych do anegdot ze szkoły policyjnej i luźnej rozmowy o starych sprawach, nad którymi razem pracowali. Wisting tęsknił za tamtymi czasami i takim przyjacielem jak Angell. Nie miał nikogo, z kim mógłby rozmawiać tak otwarcie i kto rozumiałby go tak dobrze. Nikogo, kto tak jak on potrafiłby dokończyć rozpoczęte zdanie lub wyjąć mu słowa z ust. Ciężko zniósł dzień, gdy Angell wszedł do jego gabinetu z szerokim uśmiechem i pismem od policji w Bergen, która proponowała mu etat w tamtejszej komendzie. Mimo to cieszył się razem z nim. Nie wiedział, w jaki sposób udało im się aż tak zaprzyjaźnić, bo w gruncie rzeczy bardzo się od siebie różnili. Angell był niespokojnym duchem, który zawsze chciał czegoś nowego. Dalej, wyżej, mocniej. To dlatego stosunkowo krótko pozostał w swoim rodzinnym mieście. Prawdopodobnie z tego samego powodu Angell miał za sobą dwa nieudane małżeństwa. Zawsze szukał większych wyzwań i ambitniejszych zadań. W drodze do celu, który zawsze leżał daleko przed nim, zrobił sobie krótki postój w Centrali Policji Kryminalnej. Natomiast Wisting wrósł w to małe miasto w Vestfold i dobrze mu z tym było.
Gdy wrócił do domu, Ingrid czekała na niego. Znajdowała się w połowie nowego romansu i niemal równie daleko w butelce wina Jacob’s Creek.
– Napijesz się ze mną? – spytała. Uśmiechnęła się i nie skomentowała późnej pory, ale Wisting wyczuł w jej głosie coś, co sprawiło, że zaproszenie zabrzmiało jak krytyka.
– Chętnie.
– Musiałam wstawić obiad do lodówki. – Rozdrażnienie stało się wyraźniejsze. – Odgrzać ci trochę?
Dopiero teraz poczuł, jak bardzo jest głodny, i uświadomił sobie, że od lunchu nic nie jadł. Wiele razy wmawiał sobie, że długie i ciężkie śledztwa pomogą mu zrzucić kilka zbędnych kilogramów. Kiedy całą uwagę skupiał na znalezieniu sprawcy, uczucie głodu było wypierane i zwyczajnie przestawał jeść. A mimo to za każdym razem waga łazienkowa mówiła coś zupełnie innego. Praca sprawiała, że jadł szybkie i niezdrowe posiłki o złych porach dnia. Odgrzewane w mikrofalówce i spożywane w nocy kotlety mielone w brązowym sosie z ziemniakami, kapustą i czerwonym winem nie stanowiły składników żadnej diety odchudzającej, chociaż smakowały wyśmienicie, zwłaszcza jeśli od poprzedniego posiłku minęło więcej niż dwanaście godzin.
– Trudna jest… ta nowa sprawa?
Ingrid wlała resztkę wina do swojego kieliszka.
– Na razie wygląda na bardzo trudną – odparł i posmakował wina. – Ale nie na beznadziejną.
– Znajdziesz czas, żeby zrobić coś latem w domu? W tym roku należałoby go wybejcować. Poza tym wydaje mi się, że pod kalenicą dachu nad tarasem mamy gniazdo os. Byłoby wspaniale, gdybyś wziął drabinę i spróbował się go pozbyć. W każdym razie trzeba to zrobić, zanim zaczniesz bejcować.
Wisting odetchnął głęboko przez nos, zanim przełknął pierwszy kęs. Wiedział aż nadto dobrze, że Ingrid ma rację. Czekało na niego mnóstwo prac konserwatorskich. Mieli z Ingrid niepisaną umowę, że ona bierze na siebie wszystkie obowiązki wewnątrz domu, natomiast on jest odpowiedzialny za to, co na zewnątrz. Jednak mając do dyspozycji ponad dwa miesiące wakacji, sama mogła zająć się bejcowaniem i gniazdem os, zamiast leżeć nad morzem i się opalać. Czuł, że zaczyna go ogarniać irytacja. Wpakował do ust połowę kotleta, żeby nie wszczynać kłótni.
– Chwilowo mam ważniejsze rzeczy na głowie od malowania i gniazda os – odparł, gdy skończył przeżuwać mięso. – Może uda mi się wziąć dzień wolnego w następny weekend, jeśli śledztwo wejdzie na właściwe tory.
Uniknął sprzeczki, ale jego odpowiedź sprawiła, że Ingrid posprzątała po sobie i zostawiła go samego przy stole z resztą obiadu.
Po pięciu godzinach snu był z powrotem w komendzie. Brakowało mu co najmniej dwóch godzin nocnego odpoczynku, a poza tym spał niespokojnie, dręczony wyrzutami sumienia z powodu niemiło zakończonej rozmowy z Ingrid. Nie chciał obwiniać pracy o to, że ich związek notował wyraźny spadek, ale musiał przyznać, że po raz kolejny stawiał obowiązki zawodowe przed rodziną. Miał nadzieję, że zbyt krótki sen i spięcie z Ingrid nie wpłyną na jego pracę. Musiał skupić się na tym, co ważne. Na tym, co ekscytujące.
Nils Hammer siedział już za swoim biurkiem. Ściany jego gabinetu o powierzchni dziesięciu metrów kwadratowych były ozdobione najróżniejszymi plakatami o tematyce antynarkotykowej, a na wielu półkach leżały fajki do palenia haszyszu, we wszystkich kolorach i fasonach – pamiątki po służbie w grupie narkotykowej. Od czasu, gdy Hammer przeniósł się z Oslo i zajął mały gabinet, minęło dwanaście lat. Pół roku trwało, zanim dopadły go plotki na temat tego, w jaki sposób został zmuszony do opuszczenia stolicy. Rzekomo miał romans z młodą narkomanką i przez nią znalazł się między młotem a kowadłem. Krążyły słuchy, że ich związek zakończył się w jedyny możliwy sposób: dziewczyna została znaleziona martwa ze strzykawką w ramieniu gdzieś w Grønland. Wisting nigdy nie rozmawiał z Hammerem o wydarzeniach sprzed dwunastu lat, ale domyślał się, że to właśnie przeżycia z okresu służby w Oslo sprawiły, że Hammer otoczył się twardą skorupą. Komisarz wiedział jednak, że pod tą fasadą kryje się troskliwy, empatyczny człowiek.
Z powodu szorstkiego stylu Hammera jego gabinet nazywany był w środowisku przestępczym „Piekiełkiem”. Koledzy z komendy szybko to podchwycili i nazwa weszła również do ich języka potocznego.
Gabinet był kolorowo urządzony, ale jeśli chodziło o widok z okna, nie mógł się równać z gabinetem Wistinga. Okno w pokoju Hammera wychodziło prosto na ulicę i murowany budynek, w którym mieścił się urząd gminy Larvik. Pewnego ranka, gdy Hammer przyszedł do pracy, zobaczył na murze napis wymalowany dużymi czerwonymi literami: „Hammer jest już martwy!”. Dozorca budynku postarał się, żeby napis został usunięty jeszcze przed lunchem, ale choć słowa przestały być czytelne, to zdarzenie odcisnęło piętno na Hammerze. Wisting nie przypominał sobie, by od tamtej pory widział tego silnego policjanta bez kamizelki kuloodpornej pod ubraniem. Była to cena, jaką musiał zapłacić za swoje nieco brutalne metody działania.
– Niezły materiał – powiedział Hammer, podnosząc pierwszą stronę lokalnej gazety.
„Zabójstwo w Stavern”, głosił wypisany tłustym drukiem tytuł artykułu. A pod nim, nieco mniejszymi literami: „Preben Pramm (69) znaleziony martwy we własnym domu na Auserød”. Nagłówek na pierwszej stronie opatrzony był kolorowym zdjęciem, przedstawiającym Wistinga podczas rozmowy z dziennikarzami przed posiadłością Pramma. Komisarz zmarszczył nos. Nigdy nie lubił oglądać siebie na zdjęciach w gazetach. Po pierwsze, nigdy nie był do końca zadowolony ze swojego wyglądu, a po drugie, nie podobała mu się myśl, że jest rozpoznawany. Po wielu latach w zawodzie przywykł do tego, że zainteresowanie mediów jest wpisane w pracę głównego śledczego, ale zawsze trzymał się z dala od punktów sprzedaży prasy, jeśli wiedział, że zobaczy swoją podobiznę na stojakach z gazetami. Mimo to fotograf z „Østlandsposten” wykonał dobrą robotę. Na tym samym zdjęciu udało mu się uchwycić policyjny radiowóz, dwóch młodych policjantów i taśmy policyjne przed podjazdem na Auserødsvingen 11. Podpis pod fotografią brzmiał: „Komisarz William Wisting poszukuje świadków i prosi wszystkich, którzy w ostatni weekend przebywali w okolicy Auserød, by zgłaszali się na policję”.
– Były jakieś telefony? – spytał, siadając naprzeciwko Hammera.
– Zanim przyszedłem, dyżurny przyjął kilka zgłoszeń. Dzwonił ktoś, kto był na Auserød w sobotnie przedpołudnie, a ktoś inny w niedzielne popołudnie. Niczego nie widzieli ani nie słyszeli, ale zgłosili się na policję, bo ich o to prosiłeś. Od tej pory wszystkie zgłoszenia są przekierowywane do mnie.
– A co poza tym?
– Taak… „Dagbladet” przoduje. Jak zwykle wiedzą dużo więcej od lokalnej prasy. Ale to akurat nic nowego.
Wyciągnął w stronę Wistinga pierwszą stronę „Dagbladet”. Stołeczna gazeta poświęciła zabójstwu w Stavern zaskakująco dużo miejsca. Pod nagłówkiem: „ZWIĄZANY i NAGI” mniejszą czcionką wydrukowano: „Znaleziony martwy we własnym salonie”.
– Audun Vetti potwierdza to wszystko na stronie siódmej – ciągnął Hammer. – Nie chce za to komentować, czy doszło do przemocy seksualnej.
Wisting potrząsnął głową.
– Jeśli sprawa dotyczy seksu, to natychmiast trafia na pierwsze strony. Mogę się założyć, że „Dagbladet” sprzedało kilka tysięcy dodatkowych egzemplarzy dzięki wyrażeniu „związany i nagi”. Miejmy nadzieję, że zainteresowanie mediów przełoży się na więcej zgłoszeń.
– Tak, nikt nie myśli o krewnych ofiary.
– Wiemy coś więcej o jego najbliższej rodzinie?
– Właściwie nie – odparł Hammer. Czubkiem buta otworzył najniższą szufladę biurka i oparł o nią nogi, odchylając się jednocześnie do tyłu i zakładając ręce za głowę. – Rodzice oczywiście nie żyją. Miał starszą siostrę, ale ona też już nie żyje. Syn Nickolay urodził się w 1954 roku. Jest nauczycielem, żonaty, dwoje dzieci. Wszyscy mieszkają w Hamar.
– Kim jest jego matka?
– Nazywa się Dagmar Lysander, to znaczy, kiedy Pramm ją poznał, nosiła nazwisko Erlandsen. Jej mężem jest niejaki Arne Lysander. Wyszła za niego, gdy Nick miał trzy lata. Chłopak mieszkał z matką i ojczymem i przyjął jego nazwisko.
– Czy coś wskazuje na to, że Pramm kontaktował się ostatnio z rodziną?
– Nie. Muszę w tym jeszcze pogrzebać, ale jeśli wierzyć tamtejszej policji, od dawna nie mieli ze sobą kontaktu.
– Trochę to dziwne.
– Tak. Przyjrzę się temu bliżej.
Z pewnym trudem Hammer wyłowił z kieszeni spodni pudełko snusu, nie zdejmując nóg z szuflady. Mówiąc dalej, postukał okrągłym pojemnikiem w blat biurka.
– Pramm był karany. W 1979 dostał trzydzieści dni w zawiasach i pięćset koron grzywny za podglądactwo.
– Podglądactwo?
Wisting uniósł brwi i przyjrzał się policjantowi, który wygrzebał właśnie odpowiedni kawałek snusu, wciąż z nogami na krawędzi szuflady. Wyglądało na to, że bardziej się męczył, niż relaksował.
– Tak. Mieszkał wtedy w Bamble – wyjaśnił Hammer i wsunął pod górną wargę pierwszą tego dnia porcję snusu. – Przyłapano go na gorącym uczynku, z nosem przyklejonym do szyby sypialni sąsiadów. Po wyroku kupił dom w Stavern i tam się przeniósł.
– Czy to był jednorazowy wybryk?
– Został skazany za pojedynczy czyn, ale sąsiedzi podejrzewali go o to od dłuższego czasu i zastawili na niego pułapkę. Sąsiad zaczaił się wieczorem w ogrodzie, a jego żona paradowała półnaga po domu.
Hammer tak szeroko roześmiał się z powodu prywatnego śledztwa sąsiadów Pramma, że wierzchem dłoni musiał przytrzymać nikotynę pod wargą.
– Sprawdzisz, czy w okolicy Auserød mieliśmy podobne zgłoszenia albo skargi mieszkańców? Nie mamy pewności, czy po przeprowadzce skończył ze swoim hobby. Może nie tylko ptaki obserwował przez lornetkę?