Читать книгу Wakacje w Trzeciej Rzeszy - Julia Boyd - Страница 5

2
BÓL SIĘ WZMAGA

Оглавление

Kwakrzy nie tracili czasu. W ciągu kilku dni od przyjazdu zorganizowali w szpitalu piknik, na którym podano specjały w rodzaju „mleka, zimnych nóżek panny Playne oraz winogron”. „Cudownie było uraczyć ich grubymi pajdami chleba z margaryną i mnóstwem melasy”, zauważył jeden z towarzyszy Fry33. Do Berlina zawitało też znacznie liczniejsze grono amerykańskich kwakrów, w ramach wspieranego przez Herberta Hoovera programu pomocy nieletnim, dzięki któremu nakarmiono około 1,75 miliona dzieci.

Joan Fry i jej mała świta nie zabawili długo w stolicy. Dwudziestego ósmego lipca 1919 roku, zaledwie miesiąc po podpisaniu traktatu wersalskiego, wysłała do domu list z opisem podróży do Essen i Düsseldorfu, w którym badała sprawę deficytu węgla. Nie poszło jej gładko. „Kwestia węgla napotyka na każdym kroku straszliwy opór”, informowała Londyn. Brak paliwa oznaczał, że beznadziejnie przepełnione pociągi, którymi podróżowała, często stawały na wiele godzin. „A czego pani się spodziewa?”, zapytał ją zawiadowca. „Jak mamy jeździć, skoro Francuzi i Anglicy zabrali węgiel?”34. Opóźnienia stanowiły jedno z wielu utrudnień. Nie było prawie nic do jedzenia, siedziska w przedziałach dawno pozbawiono tapicerki, której użyto do wyrobu odzieży, a okna, odarte ze skórzanych pasów, były wybite albo się zacinały. Kwakrzy nie dali za wygraną i ta ekspedycja stanowiła pierwszą spośród rozlicznych wypraw tego rodzaju, które odbyli na przestrzeni kolejnych siedmiu lat z bazy w Berlinie – by wspierać potrzebujących, uczestniczyć w konferencjach i głosić ideę pokoju i pojednania każdemu, kto chciał ich słuchać.

Cywile z zagranicy, którzy wzorem Joan Fry i Harry’ego Francka jeździli na wschód od Renu latem 1919 roku, nie pozostali obojętni na wstrząs wywołany traktatem wersalskim (podpisanym 28 czerwca). Przekonani o swojej honorowej kapitulacji i pewni, że prezydent Wilson zapewni im sprawiedliwe traktowanie, Niemcy byli w większości nieprzygotowani na upokorzenia, które ich czekały. Mieli stracić wszystkie terytoria kolonialne (najważniejsze znajdowały się w Afryce), ich najbardziej dochodowy okręg przemysłowy oddano na piętnaście lat pod administrację Ligi Narodów i musieli wypłacić gigantyczne reparacje wojenne na rzecz państw poszkodowanych. Niemiecką armię zredukowano do stu tysięcy ludzi i ograniczono marynarkę wojenną. W celu zapewnienia Polsce dostępu do Bałtyku oddano jej gdański port (choć wśród mieszkańców przeważała niemiecka ludność) i utworzono „polski korytarz”, który oddzielił Niemcy od Prus Wschodnich. Co więcej, Niemcy musieli podpisać „klauzulę o winie”, wziąć na siebie odpowiedzialność za rozpoczęcie wojny. Ale za najbardziej haniebne żądanie (którego w końcu nie spełniono) uznano warunek, że były cesarz wraz z mniej więcej tysiącem innych osób zostanie przekazany w ręce aliantów i sądzony za zbrodnie wojenne.

Rozmowy, które Franck i Fry toczyli tego lata ze współpasażerami, były nader wymowne. Pewna starsza pani wyjaśniła Joan, że choć nie czuła nienawiści w czasie wojny, traktat pokojowy wzbudził w niej gwałtowną niechęć: „Być potraktowanym jak wyrzutek, jako jednostka, z którą należy zerwać wszelkie stosunki, to jeszcze gorsze od nieustannego lęku i głodu”. Inna kobieta stwierdziła, że w normalnych czasach z chęcią mówiłaby po angielsku, „ale teraz złamani ludzie nie chcą tego słuchać”35. Franck zauważył, że traktat budzi najwięcej zajadłości w kobietach, podczas gdy starszym mężczyznom najbardziej doskwierała utrata kolonii: „Wolelibyśmy zapłacić odszkodowanie, niż stracić ziemie… Alianci próbują nas zbałkanizować… chcą nas vernichten, zniszczyć całkowicie… wierzyliśmy w Wilsona, a on nas zdradził”. Inni snuli złowieszczą wizję przyszłości: „Musimy zaszczepiać w dzieciach nienawiść od małego, aby za trzydzieści lat, gdy nadejdzie czas…”36.

Stewart Roddie i Truman Smith, którzy mieszkali wśród Niemców po rozejmie i nabrali podziwu dla ich postawy, podzielali te odczucia. Smith obwiniał Francuzów o twarde warunki traktatu: „…próżno oczekiwać od nich litości, a przyszłością świata nie zawracają sobie głowy. Dlatego i my musimy wychylić czarę goryczy. Liczyłem na nadejście lepszej ery, w nadziei, że nasze wysiłki, ofiary i rozłąka z bliskimi zaowocują pokojem z prawdziwego zdarzenia”37. Stewart Roddie napisał później, że największym błędem aliantów był czternastomiesięczny odstęp między rozejmem a ratyfikacją traktatu w styczniu 1920 roku:

Dawno minęła odpowiednia chwila na uprawomocnienie wyroku. Niemcy miały czas osądzić siebie oraz dawnych przywódców i uznały, że najgorsze, co może je spotkać, to oskarżenie o zabójstwo – ale tak się nie stało – tymczasem oskarżono je, skazano i ukarano za morderstwo i rozbój38.

Ale mimo ponurej aury zdarzały się przebłyski lepszego świata. Joan Fry wspominała widok dziewięciu zaprzęgów koni orzących jedno pole, kiedy jechała wśród rozległych pól kukurydzianych Meklemburgii, i odbicie zachodzącego słońca w rozlewiskach na północ od ujścia Łaby. I na zawsze zachowała w pamięci – w czasach, gdy widok „cienkich rączek i starych, poszarzałych twarzyczek głodujących dzieci”39 był na porządku dziennym – wieczór spędzony pod gwiazdami, kiedy słuchała, jak jej przyjaciel Albrecht Mendelssohn (1874–1936), wnuk kompozytora Feliksa Mendelssohna-Bartholdy’ego, gra na fortepianie muzykę swego dziadka. (Albrecht Mendelssohn, 1874–1936, był wykładowcą prawa zagranicznego na uniwersytecie w Hamburgu i aktywnym pacyfistą, a także założycielem Instytutu Polityki Zagranicznej, jednego z pierwszych instytutów badań nad pokojem; kiedy w 1933 roku Hitler doszedł do władzy, Mendelssohn został zmuszony do rezygnacji ze wszystkich stanowisk naukowych i w 1934 roku wyjechał do Anglii, gdzie objął funkcję starszego pracownika naukowego w Balliol College).

Violet Markham opisywała Nadrenię jako „zaczarowany ogród”, zachwycała się soczystą zielenią pól, plamami musztardowych odcieni, bogatą kolorystyką drzew i krzewów oraz kwiatami, które „zlewały się i lśniły wespół w czystym blasku słonecznych promieni”40. Franck też zachował cudowne wspomnienia. W czasie pieszej podróży z Monachium do Weimaru spędził pierwszą noc w gospodzie w małej wiosce Hohenkammer: „Nie umiem sobie wyobrazić”, pisał, „jaki los spotkałby człowieka, który natrafia na grupę amerykańskich farmerów i oznajmia im, że jest Niemcem zaraz po wojsku, ale coś mi mówi, że nie spędziłby tak przyjemnego wieczoru jak ja w wiejskiej gospodzie w Hohenkammer”41. Następnego, słonecznego dnia ruszył

zielonymi polami, przetykanymi niemal czarnymi połaciami lasów iglastych, przez które szeroka, jasnoszara droga wiła się i falowała jak ogromny liniowiec na pulsującym z wolna morzu. Co kilka kilometrów nad horyzontem wyrastało miasteczko, raz okrakiem na drodze, innym razem ponad nią, rozciągnięte na zboczu. Miasteczka lśniły czystością, od wyszorowanych podłóg po bielone wieżyczki kościołów, ujęte w ramy aksamitnej zieleni łąk bądź pól uprawnych, na których mieszkańcy obojga płci sumiennie, lecz bez pośpiechu, wykonywali codzienne czynności. Nie sposób pojąć, czym ci prości, łagodni ludzie zasłużyli sobie na reputację najdzikszych i najbrutalniejszych wojowników naszej współczesności42.

*

Dwudziestego ósmego lutego 1923 roku Violet Bonham Carter w towarzystwie pokojówki wsiadła do pociągu na stacji Liverpool Street w Londynie. Córka Herberta Asquitha (brytyjskiego premiera w latach 1908–1916) i niebawem przewodnicząca National Liberal Federation, udawała się w podróż do Berlina.

Jej celem było zbadanie francuskiej okupacji Zagłębia Ruhry, które uważała za „niebezpieczne szaleństwo”. Jedenastego stycznia wojska francuskie i belgijskie w liczbie sześćdziesięciu tysięcy wkroczyły do przemysłowego serca Niemiec, aby odebrać węgiel, który Niemcy miały dostarczyć na mocy postanowień traktatu wersalskiego. Zdaniem Bonham Carter odszkodowania, których żądała Francja (w 1923 roku niemiecki dług wobec narodów sprzymierzonych opiewał na 6,6 miliarda funtów, równowartość 280 miliardów funtów w 2013 roku), są niesprawiedliwe moralnie i politycznie szalone. Wiele osób w Ameryce i Wielkiej Brytanii podzielało jej zdanie w przekonaniu, że gospodarczy upadek Niemiec przyczyni się do zwycięstwa komunistów.

Podróż do Berlina nie należała do przyjemnych. Pociąg okazał się brudny i zatłoczony, a ponieważ węgiel był tak marnej jakości, posuwali się w żółwim tempie. Na granicy Violet po raz pierwszy zetknęła się z niemiecką inflacją – która wkrótce przerodzi się w hiperinflację. Za dwa funty otrzymała 200 tysięcy marek, „stos pieniędzy, które ledwie uniosłam”, i zniesmaczył ją widok „trzech nieznośnych, amerykańskich pajaców”, niezmiernie rozbawionych tym kursem wymiany („5 tysięcy marek, śmiechu warte”). Pogawędziła sobie za to z handlarzem ryb z Aberdeen, który jechał do Niemiec z zamiarem kupna niemieckiego kutra i wynajęcia niemieckiej załogi, ponieważ – jak wytłumaczył – nie znalazł w Anglii nic na tym poziomie. „Jestem teraz proniemiecki”, oznajmił. „Wszyscy jesteśmy”43.

Pierwszego marca o godzinie dwudziestej drugiej trzydzieści, po piętnastu godzinach podróży, dotarli do Berlina i Violet pojechała prosto do brytyjskiej ambasady, gdzie miała zatrzymać się u ambasadora, lorda D’Abernona, i jego żony Helen. „Przybyłam do ambasady brudna i wykończona”, napisała w swoim dzienniku. „Co za ulga znaleźć się w otoczeniu takiej czystości. Otworzył mi drogi Tyler i usłyszałam, że Helen położyła się już po balu, lecz Edgar nie śpi i jest sam. Zastałam go w przepysznej sali balowej obitej żółtym brokatem, z gobelinami, które zasłaniały paskudne, niemieckie tłoczenia”44. Mieszcząca się przy Wilhelmstrasse ambasada była okazała, lecz nudna. Wychodziła prosto na ulicę, a z tyłu górował nad nią posępny hotel Adlon.

Lord D’Abernon, pierwszy powojenny ambasador brytyjski w Niemczech, sprawował ten urząd od października 1920 roku. Wysoki i dostojny, wyglądał jak ambasador w każdym calu. Stanął przed trudnym zadaniem, chociaż i tak miał łatwiej niż ambasador francuski Pierre de Margerie, który – w wyniku zajęcia Zagłębia Ruhry – wraz z rodakami padł ofiarą ostracyzmu. Restauracja w hotelu Adlon była jedyną w Berlinie, gdzie obsługiwano Francuzów i Belgów. W witrynach pozostałych lokali umieszczono tabliczki z napisem: Franzosen und Belgier nicht erwünscht [Francuzi i Belgowie niemile widziani]. Zdaniem Bonham Carter był to szczególny cios dla de Margeriego, który przybył do Berlina zaledwie kilka tygodni wcześniej z pragnieniem „bycia kochanym”45.

Lady D’Abernon, jedna z największych piękności swojego pokolenia, była również odważna: podczas wojny pracowała jako pielęgniarka we Francji. Nie miała złudzeń co do zadania w Berlinie. „Próba przywrócenia względnie normalnych i miłych stosunków będzie wymagała wiele dobrej woli i wysiłku”, napisała w dzienniku 29 lipca 1920 roku. Ponieważ nie lubiła Niemiec i wszystkiego, co z nimi związane, działała raczej z poczucia obowiązku niż dla przyjemności. Urok nie plasował się wysoko na liście atrakcji, jakie Berlin miał do zaoferowania. Jak pisała lady D’Abernon, brakowało tam „wąskich uliczek, różnic poziomów, tajemniczych przejść, niespodziewanych podwórek bądź zakątków”46. Żona ambasadora lubiła za to widok sań zaprzężonych w konie, które sunęły po śniegu w Tiergarten:

Koń zawsze miał przyczepione dzwoneczki, uprząż zaś wieńczył okazały pióropusz z białego końskiego włosia, niczym czapka gwardzisty, tyle że znacznie większy. Sanie są często pomalowane szkarłatną lub jaskrawoniebieską farbą, a otuleni futrami pasażerowie prezentują się malowniczo, jak żywcem wyjęci z francuskiego dixhuitième siècle [osiemnastego wieku]47.

Mimo subiektywnych zastrzeżeń Helen D’Abernon okazała się wnikliwą obserwatorką. „W Berlinie panuje moda obnoszenia się z biedą i oszczędnością”, napisała po spotkaniu z ministrem spraw zagranicznych i jego małżonką, „żeby nie odstawać od reszty, włożyłam skromną suknię w odcieniu gołębiej szarości, purytańską w swojej prostocie”48. Porzuciła jednak surowość przy okazji pierwszego przyjęcia dyplomatycznego, aby nadać ambasadzie brytyjskiej znamiona dawnej pozycji i rozmachu. Hojnie przystrojono kwiatami salę balową, a służba pełniła obowiązki w płowożółtych i szkarłatnych liberiach. Dwóch przedwojennych lokajów, Fritz i Elf, stało w drzwiach w przekrzywionych kapeluszach i długich surdutach szamerowanych złotem, trzymając w wyciągniętych rękach bogato zdobione laski (zwieńczone herbem królewskim). Gdy zjawiał się ważny gość, trzykrotnie stukali nimi w podłogę. Lady D’Abernon stwierdziła później, że jedyną interesującą rozmowę odbyła z ukraińskim bolszewikiem, któremu przekonania polityczne „nie zmąciły radości z udziału w przyjęciu ancien régime49.

Była kobietą wolną od sentymentów, więc na ogół pozostawała niewzruszona sytuacją Niemców. Joan Fry nie wywarła na niej wrażenia. „Panna Fry jest pełna entuzjazmu i poświęcenia”, zauważyła. „Szkoda, że jej współczucie ogranicza się niemal wyłącznie do Niemców. Jak ognia unika tematu cierpienia i niedostatku w Wielkiej Brytanii”50. Lady D’Abernon uświadomiła też Violet Bonham Carter co do faktycznego stanu rzeczy w Niemczech: „Proszę mi wierzyć, Niemcy wcale nie cierpią tak bardzo, jak nam wmawiają. Nie ma mowy o żadnej biedzie. Dziewięćdziesiąt pięć procent żyje w dostatku, pięć procent głoduje”. Po wizycie w najbiedniejszej dzielnicy Berlina Violet musiała przyznać jej rację, nie zobaczyła bowiem „nic, co równałoby się z naszymi slumsami. Ulice są szerokie, a domy przestronne, z wielkimi oknami jak w ambasadzie”51.

Podobnie jak w innych obserwatorach nękanego inflacją kraju, największe współczucie wzbudził w niej los klas średnich. Ponieważ nikogo nie było stać na ich usługi, a inflacja pozbawiła ich kapitału, wielu ludzi popadło w skrajne ubóstwo. Violet słyszała na każdym kroku, że w zaciszu schludnych, szanowanych domów dzień w dzień rozgrywały się „ciche tragedie”. Po sprzedaniu resztek dobytku wielu przedstawicieli klas średnich, w tym lekarze, prawnicy i nauczyciele, wolało połknąć truciznę, by uniknąć hańby, jaką była śmierć głodowa52. Gdy w listopadzie 1923 roku hiperinflacja sięgnęła zenitu, nawet sceptyczną lady D’Abernon poruszył „rozdzierający widok porządnych ludzi, którzy na wpół ukryci za drzewami w Tiergarten nieśmiało wyciągają ręce po jałmużnę”53. Violet Bonham Carter nie mogła pogodzić tego przygnębiającego stanu rzeczy z klejnotami, futrami i kwiatami, które widywała w drogich sklepach najelegantszych ulic Berlina. Ale, jak tłumaczyła lady D’Abernon, tylko Schiebern [spekulanci] – mieszkający jak królowie w najlepszych hotelach – żyją „jak pączki w maśle”. Dodała, że „ich kobiety noszą futra i chodzą obwieszone perłami oraz innymi drogimi kamieniami, o dziwo, wkładając do tego wysokie, żółte trzewiki”54.

Tom Mann, komunista i brytyjski działacz związkowy, bezbłędnie rozpoznał spekulantów wiosną 1924 roku, kiedy przyjechał do Berlina na konferencję partyjną. Zwrócił uwagę na „ich typowo burżuazyjny wygląd i zachowanie podczas obfitych posiłków. Palą opasłe, długie cygara i generalnie szastają pieniędzmi”. Ale jeszcze większy niepokój wzbudził w nim rozdźwięk pomiędzy „młodymi bojownikami” a „starymi reakcjonistami wysokiego szczebla związków zawodowych”. Donosił, że w następnych wyborach Partia Komunistyczna spodziewa się zwiększyć liczbę swoich przedstawicieli w Reichstagu z piętnastu do pięćdziesięciu. Wyznał żonie, że nie podoba mu się polityczny chaos w Berlinie – „istny tygiel, nie mniej niż piętnaście partii lub odłamów, i każdy ma swoich kandydatów”. Bardziej pochlebnie wypowiadał się o Die Meistersinger [Śpiewakach norymberskich]. „Początkowo myślałem, że stary szewc za dużo gada”, skomentował, „ale nie mam zastrzeżeń co do przedstawienia… około dwustu pięćdziesięciu osób na wielkiej scenie, scenografia bez zarzutu – a chór był wspaniały”55.

Z pewnością nie był pierwszym cudzoziemcem, który odnotował znaczenie muzyki dla zwykłych Niemców. „Muzyka to ich najwspanialsza i najbardziej sugestywna forma przekazu”, pisała Violet Bonham Carter. „Nie wyobrażam sobie, żeby demonstracja polityczna w Anglii miała rozpocząć się długim kwartetem smyczkowym”56. Po jednej z takich demonstracji wróciła do ambasady, gdzie lady D’Abernon „z wdziękiem gościła trzydzieści angielskich żon Niemców – żałosne istoty”. Jedna z kobiet mieszkała w jednym pokoju z mężem, który nie odzywał się do niej od roku. Nie rozwodząc się długo nad smutnym losem rodaczek, Violet doniosła, że „wszystkie się rozchmurzyły, gdy pułkownik Roddie zagrał na fortepianie i zaśpiewał, a potem zjadły podwieczorek”57. Przy kolacji tego wieczoru posadzono ją obok drugiego prezydenta Republiki Weimarskiej, feldmarszałka Paula von Hindenburga, co nie zrobiło na niej wrażenia. „Siedziałam pomiędzy Hindenburgiem – dość antypatycznym człowieczkiem – i mało znaczącym Włochem”58.

*

W 1920 roku Stewart Roddie wstąpił do Międzysojuszniczej Komisji Kontroli (z siedzibą w hotelu Adlon), której zadaniem było rozbrojenie Niemiec, lecz jak wynika z jego wspomnień zatytułowanych Peace Patrol [Patrol pokojowy], na równi z tropieniem nielegalnej broni pochłaniało go pocieszanie znękanych członków dawnej rodziny cesarskiej. Ten były nauczyciel muzyki z Inverness, o ujmującym usposobieniu i wyglądzie Ruperta Brooke’a, obracał się w ich kręgach, taktownie słuchał o bolączkach, służył radą i niekiedy wstawiał się za nimi u swoich przełożonych. Peace Patrol czyta się jak międzynarodowe Kto jest kim. Oprócz Hohenzollernów roi się tam od nazwisk osobistości ze świata polityki, rodów królewskich oraz brytyjskiej arystokracji, z czego wszystkie, jak się wydaje, były z wszędobylskim pułkownikiem na stopie przyjacielskiej.

Latem 1919 roku Stewart Roddie odwiedził pruską księżniczkę Małgorzatę, najmłodszą siostrę byłego kajzera i wnuczkę królowej Wiktorii. Wprawdzie wraz z mężem, księciem Fryderykiem Karolem Heskim, nadal mieszkała w pobliżu Frankfurtu w wielkim pałacu Friedrichshof (odziedziczonym po matce, cesarzowej Fryderykowej) w Kronbergu, ale oboje żyli w biedzie i żałobie. Nie dość, że stracili w czasie wojny dwóch synów, to jeszcze skonfiskowano im ziemie. Nie otrzymali od państwa żadnej zapomogi, a własne pieniądze stracili w wyniku inflacji. Stewart Roddie wspomina, jak stanął w holu, a księżniczka powoli schodziła po szerokich schodach, aby go powitać. „W długiej, surowej sukni z kołnierzykiem i mankietami z białego batystu wyglądała niczym uosobienie bezdennego smutku”59, pisał. Kilka lat później Joan Fry z grupą kwakrów też przyjechała do Friedrichshofu:

Zebraliśmy się na odwagę i poszliśmy do pałacu. Nie kazano nam długo czekać i zaprowadzono do okazałego salonu z widokiem na piękny trawnik. Po minucie lub dwóch książę i księżna albo, jak winniśmy rzec, członkowie byłej rodziny cesarskiej, przyszli z sąsiedniego pokoju i porozmawiali z nami w prosty, serdeczny sposób. Staliśmy, gdyż wydawało się, że nie chcą nas zatrzymywać. Marion mówiła, że w pokoju, z którego przyszli, mignął jej stół nakryty do lunchu…60.

Z korespondencji księżnej Małgorzaty jasno wynika, że cierpieli na brak gotówki: „Wielkie, wielkie podziękowania za list, a także siatki na włosy”, napisała w 1924 roku do lady Corkran (Hilda Corkran była dwórką księżniczki Beatrycze, najmłodszej córki królowej Wiktorii). „Dwa funty to faktycznie za mało za stoły, więc może zaczekamy na lepszą okazję. Przysłałabyś mi czek za biały? Jestem ogromnie wdzięczna, że tyle za niego dostałaś, choć oczywiście więcej byłoby mile widziane”61. Mimo kłopotów księżna Małgorzata nie straciła zainteresowania sprawami współczesnego świata, jak wynika z jej listów. Do jednego z nich przypięła ulotkę reklamową: „Samodzielnie zakręć włosy w dziesięć minut. Bez podgrzewania i prądu. Po prostu wsuń włosy w lokówkę marki West Electric”. Siostra kajzera dopisała na marginesie: „Myślisz, że to prawda? Warto wypróbować? To na pewno przesada”62.

Podczas wizyty we Friedrichshofie Stewart Roddie zastał tam ku swemu oburzeniu „wszędobylskich czarnych wojskowych”. Faktycznie, werbowanie przez Francję żołnierzy z terytoriów kolonialnych wzbudzało falę krytyki – nie tylko ze strony Niemców. W tych bezwstydnie rasistowskich czasach wielu obserwatorów brytyjskich upatrywało w tym świadomej próby dodatkowego upokorzenia Niemiec. Joan Fry wspomina o narastającym oburzeniu wśród narodu niemieckiego, zmuszonego do zapewnienia dachu nad głową „wielu niechcianym brązowym dzieciom, których nie można umieścić w domach opieki dla dzieci białych”63. Amerykańska kwakierka Dorothy Detzer nie owijała w bawełnę:

Przybyłam do Moguncji 3 września o czwartej po południu. Kiedy wyszliśmy z pociągu na peron, nagle zmroziło mnie na widok, który ukazał się moim oczom. Wiele się mówi o francuskiej okupacji, toteż spodziewałam się ujrzeć wojskowych na podobieństwo naszych Murzynów z Południa. Tymczasem zobaczyliśmy dzikusów. Mieszkałam rok na Filipinach i w pierwszej chwili pomyślałam, że znów się tam przeniosłam, tyle że czarni mieli na sobie mundury zamiast przepasek na biodrach. Nade wszystko było mi ich żal. Nie sądzę, byśmy mogli oczekiwać od nich więcej niż od umundurowanych małp. Wnosząc z ich twarzy, na pewno nie są bardziej cywilizowani.

Podobnie wstrząsnął nią widok marszu z pochodniami w Wiesbaden, na którym afrykańscy żołnierze nieśli plakaty z karykaturami „Hunów”. Francuski przechodzień poinformował ją, że takie parady odbywają się często w celu przypomnienia Niemcom, kto wygrał wojnę. „Nigdy nie zapomnę”, pisała Detzer, „twarzy milczących Niemców, którzy na to patrzyli”64.

Któregoś wyjątkowo mroźnego zimowego dnia w 1923 roku Jacques Benoist-Méchin, młody oficer francuskich wojsk okupacyjnych, który przechodził przez ulicę w Düsseldorfie, zdumiał się na widok plutonu tirailleurs marocains [marokańskich strzelców wyborowych], „o twarzach zbrązowiałych od afrykańskiego słońca”. Podobnie jak Dorothy Detzer on również przyznał, że ten widok go zmroził. „Co robili w tej mgle i brudzie?”65, pytał. Jego opis życia w okupowanym Zagłębiu Ruhry wskazuje, że choć Niemcom było ciężko, Francuzi mieli niewiele lepiej. Gdy zgłosił się na służbę, usłyszał od przełożonego, że znajdują się z grubsza w stanie wojny. Zablokowano łączność telefoniczną i są odcięci od świata. Odradzono mu też samotne spacery. Wspierana przez rząd niemiecka siła robocza sięgnęła po jedyną dostępną jej metodę walki z Francuzami, czyli bierny opór. Warto zaznaczyć, że jej protesty czasem do biernych nie należały: 1 lutego Benoist-Méchin zanotował 1083 akty sabotażu. Jego opis fabryki Kruppa w Essen, dokąd eskortował dwudziestu francuskich inżynierów, oddaje ponure warunki w okupowanej strefie: „Znów pada śnieg. Jak okiem sięgnąć królują dźwigi, słupy i wysokie kominy. Umarły cztery ogromne piece, których profile odcinają się na tle apokaliptycznego nieba. Porzucono ich trupy”66.

*

Bez względu na subiektywną interpretację wydarzeń podróżni (zwłaszcza z krajów anglosaskich) nie mogli pozostać obojętni na los ludzi, których napotykali zaraz po wojnie. Niemcy z różnych środowisk powtarzali im na każdym kroku, że czują się zdradzeni – przez cesarza, polityków, generałów, a zwłaszcza prezydenta Wilsona i traktat wersalski. Nie z własnej winy utracili kolonie, węgiel, zdrowie i dobrobyt, a także – co było ze wszystkiego najgorsze – szacunek do samych siebie. Waluta straciła wartość, a niedorzecznie wysokie reparacje nie miały szans na spłatę, skoro narody sprzymierzone uparły się pozbawić kraj surowców. Obywatele niemieccy nie mogli również zrozumieć, dlaczego Anglia przymyka oko na mściwe działania Francji, której brutalni czarni żołnierze, jak twierdzili, bezkarnie gwałcą i mordują67. Jak wytłumaczą to następnemu pokoleniu, swoim niedożywionym, wychudzonym dzieciom, którym dzięki tak zwanemu traktatowi pokojowemu grozi przyszłość pod butem Żydów i bolszewików? Wprawdzie cudzoziemcy wiedzieli, że gdzieniegdzie na prowincji życie z wolna powraca do normalności, a narodowa pracowitość, zaradność i samodyscyplina Niemców nie doznały szwanku, większość wracała jednak do domu w przekonaniu o katuszach tego kraju. Z ich doświadczenia wynikało, że zbyt wielu Niemców marznie, cierpi głód i straciło nadzieję.

Właśnie w takiej rzeczywistości 15 listopada 1922 roku kapitan Truman Smith przybył do Monachium – areny intryg politycznych i rozruchów. Smith, obecnie zastępca attaché wojskowego ambasady amerykańskiej w Berlinie, pojechał tam przyjrzeć się narodowym socjalistom. Uważano tę partię za pozbawioną większego znaczenia, niemniej jednak ambasador amerykański pragnął dowiedzieć się czegoś więcej na jej temat. Dlatego poproszono Smitha, by zasięgnął języka w kręgach Hitlera, w miarę możliwości go poznał i ocenił jego potencjał. Trzy dni później zapisał w swoim notatniku: „Niesamowita sprawa. Mam iść z Alfredem Rosenbergiem zobaczyć, jak Hitler dokonuje przeglądu Hundertschaften [oddziałów złożonych ze stu ludzi] na Cornelius Strasse”. Jak opisał to później:

Doprawdy, niecodzienny widok. Tysiąc dwustu najtwardszych zbirów, jakich widziałem w życiu, przedefilowało przed Hitlerem pod starą flagą Rzeszy, z czerwonymi opaskami z hakenkreuzem na rękawach… Hitler krzyczał „Śmierć Żydom!” itp., itd. Ludzie wiwatowali jak szaleni. Nigdy nie widziałem czegoś podobnego68.

Kilka dni później przedstawiono mu Hitlera, który zgodził się przyjąć go w kolejny poniedziałek. Rozmowa miała miejsce 20 listopada o czwartej po południu w usytuowanym na trzecim piętrze pokoju przy Georgenstrasse 42. Według Amerykanina pomieszczenie przywodziło na myśl „sypialnię w zapuszczonej nowojorskiej suterenie, ponurej do granic wytrzymałości”69. Po latach żałował, że nie skupił się bardziej na osobowości i dziwactwach Hitlera zamiast na jego poglądach politycznych.

Kilka miesięcy później w biurze Jacques’a Benoist-Méchina pojawił się dowódca z pytaniem, czy wie coś o partii politycznej założonej niedawno w Monachium przez niejakiego Alojzego Hitlera. Pytanie pochodziło bezpośrednio z francuskiego Ministerstwa Obrony, które nie omieszkało zauważyć, że w swoich kameralnych przemówieniach Hitler oskarża wszystkich i wszystko – nie wyłączając Francji. Benoist-Méchin nie słyszał o Hitlerze ani jego partii, ale zasugerował, by skonsultować się z Brytyjczykami.

Odpowiedź nadeszła po dwóch dniach. Według źródeł brytyjskich nie było powodu do niepokoju. Partia narodowosocjalistyczna to słomiany ogień, który zgaśnie tak szybko, jak się pojawił. Tworzą ją bawarscy separatyści bez znaczenia i wpływu na wydarzenia poza Bawarią. Ba, być może nawet warto Hitlera zachęcać, ponieważ domaga się niezależności dla Bawarii, co może doprowadzić do przywrócenia monarchii Wittelsbachów, a nawet rozpadu Rzeszy Niemieckiej. „A tak na marginesie”, brzmiał dopisek, „Hitler ma na imię Adolf, nie Alojzy”70. Dziesiątego listopada 1923 roku, niespełna rok po rozmowie Smitha z Hitlerem, lady D’Abernon zapisała w dzienniku, że jej męża obudził w środku nocy starszy dyplomata niemiecki, który poprosił o radę w sprawie zamieszek w Monachium. Prowodyrem był „człowiek niskiego stanu” o nazwisku Adolf Hitler71.

33

„The Friend”, 8 sierpnia 1919.

34

2 sierpnia 1919, Society of Friends Library, Relief Mission Germany, Joan M. Fry, FEWVRC/Missions/10/1/6/7.

35

Tamże, 2 sierpnia 1919.

36

Franck, s. 190, 195.

37

Smith do żony Kay, 11 maja 1919, TSP.

38

Roddie, s. 96.

39

Essen, 28 lipca 1919, Friends Library, FEWVRC/Missions/10/1/6/7.

40

Markham, s. 128.

41

Franck, s. 268.

42

Tamże, s. 272–273.

43

Bonham Carter, Dziennik, 1–2 marca 1923, t. 15, University of Oxford, Bodleian Library (Bod.), Special Collections, MSS. Fragment przytoczony w Champion Redoubtable: The Diaries and Letters of Violet Bonham Carter 1914–1945,Weidenfeld & Nicolson, Londyn 1998, s. 141.

44

Tamże (fragment niecytowany u Pottle’a).

45

Tamże, 5 marca 1923.

46

Vincent D’Abernon, Red Cross and Berlin Embassy, 1915–1926, Extracts from the diaries of Viscountess d’Abernon, John Murray, Londyn 1946, s. 69.

47

Tamże, s. 83.

48

Tamże, s. 68–69.

49

Tamże, s. 71.

50

Tamże, s. 78.

51

Bonham Carter, Dziennik, 3 marca 1923.

52

Tamże.

53

D’Abernon, s. 112.

54

Tamże, s. 73.

55

Tom Mann do żony, 2 kwietnia 1924, archiwum uniwersytetu w Warwick, zbiory Toma Manna, MSS 334/3/6/14.

56

Bonham Carter, Dziennik, 3 marca 1923.

57

Tamże, 5 marca.

58

Tamże, 10 marca.

59

Roddie, s. 50.

60

3 czerwca 1921, zbiory Joan M. Fry, TEMP MSS 66/6.

61

Księżna Małgorzata Pruska do lady Corkran, 21 października 1924.

62

Tamże.

63

25 lipca 1922.

64

Dorothy Detzer, 3 września 1923, Society of Friends Library, FEWVRC 1914–1924, 10/3/7.

65

Jacques Benoist-Méchin, À l’épreuve du temps [Próba czasu], Julliard, Paryż 1989, s. 167.

66

Tamże, s. 164.

67

Współczesne źródła przeczą tym zarzutom, w: Sally Marks, Black Watch on the Rhine: A Study in Propaganda, Prejudice and Prurience, „European Studies Review”, vol. 13, nr 3 (1983), s. 297–333.

68

Truman Smith, Berlin Alert, Hoover Institution Press, Stanford 1984, s. 57.

69

Tamże, s. 46.

70

Benoist-Méchin, s. 172–173.

71

D’Abernon, s. 117.

Wakacje w Trzeciej Rzeszy

Подняться наверх