Читать книгу Wakacje w Trzeciej Rzeszy - Julia Boyd - Страница 6
3
SEKS I SŁOŃCE
ОглавлениеW miesiącach poprzedzających listopadowy pucz Hitlera perspektywy Republiki Weimarskiej przedstawiały się w niezbyt optymistycznym świetle. Bierny opór wobec francuskiej okupacji Zagłębia Ruhry może złagodził poczucie upokorzenia, ale ponieważ rząd był zmuszony wydrukować pieniądze dla strajkujących, nakręciło to hiperinflację. Horace Finlayson, doradca finansowy ambasady brytyjskiej, prowadził bieżący zapis kursu wymiany walut. W jego pierwszym wpisie z 15 sierpnia 1923 roku jeden funt stanowił równowartość 12 tysięcy 369 marek, 9 listopada (w dniu nieudanego puczu Hitlera) było to już 2,8 miliarda, a pięć tygodni później zawrotne 18 miliardów72. Numa Tétaz, Szwajcar studiujący inżynierię w Monachium, był naocznym świadkiem kryzysu:
Wszyscy handlują. To, co dzisiaj kosztuje milion, jutro można sprzedać za miliard. Kluczem jest znalezienie kogoś, kto myśli wolniej niż ten, co sprzedaje. Wszyscy wiedzą, że nie może tak być, ale nikt nie ma pomysłu, jak temu zaradzić. Ludzie wypłynęli na mętne, zdradzieckie wody. Żyją w strachu, ale jakoś ciągną z dnia na dzień. W naszym kręgu rzadko rozmawiamy o polityce. Dowiedziałem się o puczu dopiero następnego dnia73.
Pucz miał miejsce w nocy z 8 na 9 listopada 1923 roku w Monachium. Hitler, generał Ludendorff oraz inni czołowi naziści z grupą około dwóch tysięcy zwolenników ruszyli na centrum miasta z zamiarem przejęcia Bawarii, by w następnej kolejności obalić rząd. Pucz udaremniła uzbrojona policja, która zastrzeliła szesnastu bojówkarzy. Dwa dni później Hitler został aresztowany i oskarżony o zdradę. Mimo niepowodzenia procesowi towarzyszył ogromny rozgłos, dzięki czemu Hitler zyskał doskonałą okazję, by przedstawić narodowi swoje poglądy. Skazano go na pięć lat, ale odsiedział tylko dziewięć miesięcy i zapewniono mu przyjazne warunki, między innymi odwiedziny, oraz dużo papieru do napisania Mein Kampf.
Jakby hiperinflacja i pucz nie wystarczyły, rząd – targany wewnętrznymi konfliktami – miał na głowie separatystów w Nadrenii, powstanie komunistów w Saksonii i armię, na której lojalności nie mógł polegać. Wielu obserwatorów skłaniało się ku przypuszczeniu, że Niemcy mogą się rozpaść. Mimo to niektórych obcokrajowców nęciło właśnie owo poczucie dojmującego kryzysu. Wielu okazywało współczucie, część jednak, na przykład siedemnastoletnia Kalifornijka Dorothy Bogen, wręcz przeciwnie:
Widziałam gęby brytyjskich żołnierzy – pocieszny widok! Hip, hip, hurra! W Bonn wielu Francuzów, pierwszy raz jadłam czekoladki z likierem. Z Kolonii do Berlina pojechałam pociągiem – długa podróż, ale pyszne jedzenie. W Niemczech widziałam tylko jednego niemieckiego żołnierza – wyglądał na osamotnionego, ale nie biednego czy zaniedbanego – skądże! Dotarłam do Berlina. Ładny hotel, ale tępi kelnerzy – beznadziejne przypadki. Nigdy więcej Berlina. Żadnych Niemiec, Niemców ani Berlina. Jamais, jamais encore! To mnie dobija!74.
Ale zanim Joan Fry i Stewart Roddie w 1926 roku wyjechali z Niemiec, sytuacja uległa zmianie. Mało tego, biznesmen Joel Hotham Cadbury, piszący dla kwakierskiego czasopisma „The Friend” [Przyjaciel], zastanawiał się, dlaczego kwakrzy nadal pomagają Niemcom, skoro ci piją w Arosie hektolitry szampana i kupują w Paryżu drogie samochody, bieliznę oraz meble. Ich bogactwo rzucało się w oczy nie tylko za granicą. Cadbury nie omieszkał odnotować, że w Hamburgu aż wrze od nowych inwestycji – elektrowni, kanałów i portów śródlądowych75.
Najwięcej zasług dla odrodzenia Niemiec przypisywano największemu mężowi stanu Republiki Weimarskiej Gustavowi Stresemannowi. Wprawdzie funkcję kanclerza pełnił zaledwie trzy miesiące (od sierpnia do listopada 1923 roku), był jednakże ministrem spraw zagranicznych w kolejnych rządach aż do swojej śmierci w 1929 roku. Historyk John Wheeler-Bennett, który mieszkał przez kilka lat w weimarskich Niemczech i znał każdego, kogo warto było znać, opisywał Stresemanna jako „jednego z najmniej miłych dla oka ludzi”, jakich widział w życiu. „Świńskie rysy, blisko osadzone oczka, krótko przystrzyżone włosy na niemalże łysej, różowej czaszce oraz wałki na karku”76. Z kolei jego żona była jedną z najpiękniejszych kobiet, jakie lady D’Abernon spotkała w Niemczech, chociaż – dodała – „w Belinie nie zapomniano, że Frau Stresemann ma hebrajskie korzenie”77.
Na przekór swojej aparycji (portret Stresemanna autorstwa Augustusa Johna wisi w galerii Albright-Knox w Buffalo w stanie Nowy Jork), Stresemann posiadał wszelkie cechy niezbędne do wyprowadzenia kraju z kryzysu. Lord D’Abernon porównał go do Winstona Churchilla: „Obaj genialni, śmiali i nieustraszeni”78. Przekonany, że jedyną postępową drogą dla Niemiec jest polityczny kompromis, Stresemann usiłował pogodzić zwaśnionych ekstremistów. Miał świadomość, że bierny opór przynosi więcej szkody Niemcom niż Francji, więc we wrześniu 1923 roku zakończył strajk, co stanowiło pierwszy krok w stronę ustabilizowania marki. Wraz z wprowadzeniem nowej waluty – rentenmarki – wspartym kredytem pod hipotekę państwowych zakładów przemysłowych i gospodarstw rolnych, inflacja, która pustoszyła kraj, w końcu została opanowana. Niebawem jedna rentenmarka była warta bilion swoich poprzedniczek. Stresemann stał się również główną siłą sprawczą, która wpłynęła na zaakceptowanie przez rząd kolejnego kroku milowego w drodze ku odrodzeniu Niemiec, mianowicie planu Dawesa (1924). Zasadniczo Niemcy miały odzyskać kontrolę nad Zagłębiem Ruhry, a reparacje, wciąż wygórowane, rozłożono w czasie. Było to krótkofalowe rozwiązanie, niemniej jednak Stresemann określał je mianem „światełka w tunelu”79. Po ustabilizowaniu marki i przyjęciu planu Dawesa tak potrzebne zagraniczne pożyczki i inwestycje – szczególnie z Ameryki – zaczęły w końcu napływać do Niemiec.
Traktat lokarneński, podpisany w Londynie 1 grudnia 1925 roku, przypieczętował międzynarodową aprobatę dla rehabilitacji Niemiec i zainicjował okres odprężenia, który miał potrwać do śmierci Stresemanna. Pisarz i dyplomata, hrabia Harry Kessler zanotował w swoim dzienniku, że Locarno (położone nad jeziorem Maggiore) „jest oczarowane Stresemannem. Wszędzie wiszą jego fotografie. Cieszy się powszechną sympatią, okazuje wszystkim życzliwość i chodzi cztery razy dziennie do pâtisserie Frau Scherurer, która nie może się go nachwalić”80. W następstwie traktatu i przystąpienia Niemców do Ligi Narodów w 1926 roku odrodzenie nabrało takiego tempa, że zaledwie dziesięć lat po rozejmie Niemcy stały się drugą co do wielkości potęgą przemysłową na świecie.
Pomimo takiego obrotu spraw następca lorda D’Abernona, sir Ronald Lindsay, nie palił się do objęcia nowego stanowiska. „Traktat wersalski jest nudny jak flaki z olejem i można zasnąć na stojąco w trakcie lektury. O ile się orientuję, praca w Berlinie przypomina nabieranie wody dziurawym sitem”81. Jednakże inni cudzoziemcy, którzy odwiedzali Niemcy i mieszkali tam w ekscytujących latach pomiędzy Locarno i krachem na nowojorskiej giełdzie, byli innego zdania. Niemcy (zwłaszcza Berlin) nieoczekiwanie stały się nowoczesne, innowacyjne, podniecające i seksowne. Nawet chroniczny brak stabilizacji politycznej dodawał smaczku tamtejszemu życiu – zwłaszcza w oczach tych, którzy pragnęli uciec od skostniałych konwenansów Wielkiej Brytanii.
Dla Christophera Isherwooda – i jak wskazuje tytuł jego powieści, His Kind [Jemu podobni] – Berlin „oznaczał chłopców”82, przy czym fakt, że padło akurat na naród, który tak niedawno odebrał im ojców i starszych braci, krył w sobie pewną przekorę. Świadomość odrzucenia klasy i przynależności narodowej dawała poczucie wolności – wręcz odurzała – i można było się nią napawać zarówno w gejowskich barach i nocnych klubach Berlina, jak i w codziennym życiu. Eddy Sackville-West (późniejszy lord Sackville i kuzyn Vity Sackville-West) zachwycał się spacerami w „szkockiej mgle” opodal Drezna, gdzie mieszkał kilka miesięcy w 1927 roku, rozkoszując się niemiecką muzyką i brzmieniem języka. „W drodze powrotnej autobusem czerpałem taki sam zachwyt i poczucie wolności z każdej witryny sklepowej i brzmienia wyrazu Hauptbahnhof”83.
Sackville-West zaledwie trzy lata wcześniej przyjechał do Niemiec, jednak nie w poszukiwaniu chłopców, lecz po to, by się z nich „wyleczyć”. W 1924 roku spędził kilka miesięcy w klinice doktora Karla Martena we Fryburgu, gdzie wraz z innymi homoseksualistami został poddany szarlatańskim kuracjom i pseudopsychoanalizie. Marten wyjaśnił Eddiemu, że jego niestrawność wynika z kompleksu matki, a w celu wyleczenia go z homoseksualizmu pompował w niego substancję, która „po kolacji”, jak zanotował nieszczęsny Sackville-West w swoim dzienniku:
miała niespodziewany wpływ na pęcherzyki nasienne i skazała mnie na trzy i pół godziny męczarni. Martin [sic!] mówił, że moja podświadomość była przygotowana na ból. Boże! To był koszmar! Ból napływał falami, przygasał jak świeca na wietrze, po czym znowu uderzał z wielką mocą84.
W marcu Sackville-West i jego towarzysz niedoli Edward Gathorne-Hardy [trzeci syn hrabiego Cranbrook i członek artystycznego kręgu Bright Young People; szanowany antykwariusz, pracował kiedyś dla British Council] zorganizowali ucieczkę:
O 5.30 wyruszyliśmy do Berlina. Dzień cudny. Czułem się, jakbym wracał do domu na wakacje z prywatnej szkoły. Świt na obrzeżach Berlina zapierał dech w piersi. Kępy świerków i brzóz, ziemia zryta przez dziki. Białe słońce. Ariadna na Naksos w operze – piękna nie do opisania. Berlin jest mały, bezpłciowy i przypomina prowincjonalny Paryż. Daleko mu do urokliwego Wiednia. Oprócz Unter den Linden żadna ulica nie jest godna uwagi.
Kilka dni później dwóch Eddych wyruszyło do Gdańska, lecz po drodze odkryli, że nie mają odpowiednich dokumentów. „Złe paszporty! Zajechaliśmy do Lęborka, podłej mieściny na polskiej granicy. Ależ jesteśmy dzielni! Nędzny, drogi hotelik. Łaziliśmy po śniegu i wpadliśmy do wody. Zgroza! Ohydne domy i szpetni, dziwni ludzie, głuche głosy i złe powietrze!”. Za to Gdańsk, kiedy w końcu do niego dotarli, okazał się zachwycający. „Co za miejsce! Domy jak w Anglii elżbietańskiej, z żółtych i ciemnoczerwonych cegieł. Wielkie, czarno-białe składy na zamarzniętej Motławie. Brama Żuraw obłędna i brak mi słów na katedrę”. Niemniej jednak trzy dni starczyły w zupełności i z ulgą wrócili do Berlina. „Ależ ten Adlon wygodny! Zjadłem pyszną kolacyjkę w piżamie i futrze Eddy’ego”85.
Pierwsze przeżycie związane ze stolicą Niemiec było dla Christophera Isherwooda dalekie od kabaretowego Berlina, z którym tak ściśle wiąże się jego nazwisko. W 1928 roku spędził lato w Bremie ze swoim kuzynem Basilem Fryem, brytyjskim wicekonsulem. Fry, komiczna postać, ucieleśniał wszystko to, co Isherwood, W.H. Auden, Stephen Spender i tak wielu innych z ich pokolenia gorliwie odrzucało. Fragment jednego z jego wierszy, zatytułowanego Anglia, mówi sam za siebie:
Jedź do Anglii, oprzyj znużone czoło
Na jej piersi, rozległej i hożej,
Wtenczas ona otoczy cię wkoło
Opiekuńczym ramieniem morza86.
Pierwsze zetknięcie Isherwooda z Niemcami nastąpiło w Blumenthal w dorzeczu Wezery, gdzie w letni ranek przybił jego statek. Pięćdziesiąt kilometrów dalej, w Bremie, spotkał się z urzędnikiem konsularnym. „Jechaliśmy przedmieściami porośniętymi winoroślą. Kiście bzu. Schludne domy z fasadami ze stiukowymi dekoracjami. Wesołe tramwaje. Promenady za fontanną Laokoona, gdzie pyton mile zrasza wodą ramiona posągu w prażącym słońcu”. Jak można się spodziewać, „chłopcy” przesądzili o jego pierwszym wrażeniu: „Niemcy to zdecydowanie kraj chłopców. Noszą niedorzeczne, kolorowe koszule wiązane tasiemkami, skarpety i szyprówki z warkoczem. Wszyscy jeżdżą na rowerach”87.
Pobyt u kuzyna rozczarował Isherwooda, lecz jego pierwsza wizyta w Berlinie niespełna rok później okazała się doświadczeniem zgoła odmiennym i choć trwała niewiele dłużej niż tydzień, uznał ją potem za jedno z najbardziej decydujących wydarzeń w swoim życiu88. Jego stary przyjaciel W.H. Auden, przebywający tam od kilku miesięcy, wprowadził go w świat, który tak dalece różnił się od dusznej, powojennej Anglii, że przed Bożym Narodzeniem 1929 roku przyjechał do Berlina na czas nieokreślony. Jak napisał we wspomnieniach, kiedy zapytano go na granicy o cel wizyty, mógł odpowiedzieć zgodnie z prawdą: „Szukam ojczyzny i przyjechałem sprawdzić, czy to tutaj”89.
Do tamtego czasu Auden wrócił już do Anglii, pozostawiwszy Isherwooda tylko z jednym angielskim znajomym, Francisem Turville’em-Petre’em. Francis leczył się wówczas na syfilis w Institut für Sexualwissenschaft [Instytucie Nauk Seksuologicznych] – jednym z najbardziej zadziwiających przejawów świeżo nabytej berlińskiej nowoczesności. Założony w 1919 roku przez doktora Magnusa Hirschfelda, Instytut nie był żadną tajną inicjatywą, ale poważną próbą naukowego podejścia do zachowań seksualnych wszelkiego rodzaju. Jedną z głównych misji Hirschfelda było przekonanie świata, że homoseksualizm to nie przestępstwo ani choroba, lecz całkowicie normalny stan człowieka. Instytut pełnił funkcję kliniki i ośrodka badawczego (miał imponujące archiwum i bibliotekę liczącą około trzydziestu tysięcy pozycji) oraz dążył do uświadamiania szerszej publiczności licznymi wykładami ze wszystkich dziedzin seksu. Rok w rok gościło tam około tysiąca osób z całej Europy. Wielu przyjeżdżało z konkretnym problemem, a inni chcieli po prostu wejrzeć w swoją seksualność. Niektórych niewątpliwie nęciły zbiory tamtejszego muzeum, które Auden określił jako „pornografię do celów naukowych. Eunuchy mają używanie”90.
Są tu baty, łańcuchy i narzędzia tortur dla tych, którzy czerpią rozkosz z bólu; bogato zdobione buty na wysokich obcasach dla fetyszystów, koronkowe damskie majteczki, które nosili pod mundurami waleczni pruscy oficerowie. Dolne połówki nogawek z gumką, która trzymała je pomiędzy kostką a kolanem. Wystarczyło narzucić płaszcz, wzuć buty i mogłeś ruszyć w miasto, na pozór kompletnie ubrany, by w razie czego rozchylić poły, gdy widz nadarzył się odpowiedni91.
Wspomniane eksponaty kontrastowały z wykwintnym umeblowaniem oficjalnych pomieszczeń, które przypominało, że budynek należał kiedyś do wielkiego przyjaciela Brahmsa, skrzypka Józefa Joachima. Turville-Petre wynajął mieszkanie w sąsiedztwie Instytutu (położonego w północno-zachodnim krańcu Tiergarten), i tam właśnie, w niedużym, ciemnym pokoiku wychodzącym na podwórko studnię, ulokował się również Isherwood. Co wieczór dwaj młodzi mężczyźni chodzili do gejowskich barów, w tym ulubionego Przytulnego Zakątka na Zossener Strasse, w roboczej dzielnicy miasta. Isherwood napisał później, że postrzegał ich dwóch jako kupców
którzy weszli do dżungli. Otaczali ich tubylcy [niemieccy chłopcy z klasy robotniczej] – o mentalności dzieci, nieufni i zaciekawieni, przebiegli i zgoła nieprzewidywalni. Dwaj kupcy mieli to, na czym zależało tubylcom – pieniądze. To, ile dostaną i za co, stawało się przedmiotem targu. Tubylcy lubili targować się dla samego targowania, Francis rozumiał to doskonale. Nigdy się nie spieszył92.
Na przekór swojej rozwiązłości, Auden, Isherwood i Spender (który początkowo zamieszkał w Hamburgu) tęsknili za stałymi związkami. Spender tłumaczył Isaiahowi Berlinowi, jak się do tego przymierza:
Podejmuję heroiczny wysiłek znalezienia odpowiedniego chłopca, przy którym mógłbym zostać, co wymaga nagabywania niemal każdego napotkanego młodzieńca. W Niemczech to pestka. Widzę chłopaka i proszę go o ogień. Potem wyskakuję z jakimś kompletnie absurdalnym pytaniem. Robi zdziwioną minę, więc mu tłumaczę, że jestem Anglikiem i nie umiem się prawidłowo wysłowić. Częstuję go papierosem i machina idzie w ruch. Następnie się umawiamy. I tu pojawia się problem, bo kiedy wraca do domu i oznajmia rodzicom, że poznał Anglika, zabraniają mu wszelkich z nim kontaktów. Na tym polega większość mojego życia poza pracą93.
Bary w rodzaju Przytulnego Zakątka lub Westens (gdzie Rupert Brooke napisał Grantchester) w niczym nie przypominały wykwintnych nocnych klubów przedstawionych w filmie Kabaret z 1972 roku. „Ze świecą szukać czegoś mniej dekadenckiego niż Przytulny Zakątek”, pisał Isherwood. „Był zwyczajny, swojski i bezpretensjonalny”94.
Berlin niewątpliwie oferował swoim gościom – zwłaszcza anglosaskim – możliwość przeżycia seksualnych oraz intelektualnych przygód, niedostępnych w ich krajach. W 1927 roku Sackville-West spędził Boże Narodzenie w Berlinie z Haroldem Nicolsonem. Wspomniał o „dziwnym, szalonym życiu nocnym”, które – jak wyznał przyjacielowi – osobiście wolał w bardziej „szemranym i ukradkowym” wydaniu. Tłumaczył, że wszystko rozgrywa się „wokół wielkiego, napuszonego kościoła gotyckiego wzniesionego w latach dziewięćdziesiątych, gdy okolica była czymś na kształt Cromwell Road. Obecnie robi dosyć smutne i upiorne wrażenie, otoczona neonami i przejawami wszelkiej niegodziwości – jak ktoś, kto udaje, że nic go nie gorszy”. Opowiadał E.M. Forsterowi o tym, jak był ciągany „z jednego baru dla homoseksualistów do drugiego. Nikt się z niczym nie kryje… A niektórzy ludzie, jakich się widuje – wielcy faceci z kobiecymi piersiami i twarzami Ottoline [Morrell], ubrani jak hiszpańskie tancerki – są doprawdy niepojęci… Snują się jak wielkie znaki zapytania…”. Tamtą noc spędził z Litwinem, który miał guziki z masy perłowej, a następnie wyznał, że nie bał się ani trochę, gdy ta „piękna istota” uparła się wziąć do łóżka naładowany pistolet, ponieważ była „czarująca i bardzo serdeczna”95. Artysta Francis Bacon też przebywał krótko w Berlinie w 1927 roku. Miał dopiero siedemnaście lat, a zabrał go tam jeden z przyjaciół ojca, który miał za zadanie zrobić z niego mężczyznę. Po czterdziestu latach Bacon następująco wspominał to wydarzenie: „Być może Berlin wydał mi się pełen przemocy, gdyż pochodziłem z Irlandii, pełnej przemocy w sensie militarnym, lecz w przeciwieństwie do Berlina nie emocjonalnym”. Ale to nie „bardzo, bardzo ekscytujące nocne życie” wywarło największe wrażenie na nastoletnim Baconie, ale śniadanie w hotelu Adlon – „przywiezione na wspaniałych wózkach z ogromnymi łabędzimi szyjami we wszystkich czterech rogach”96.
Jednak oprócz seksualnej wolności i dreszczyku berlińskiej awangardy wielu przedstawicieli owego „bystrego, młodego” pokolenia było pod wrażeniem brzydoty tego miasta i w ogóle Niemców. Drwiące komentarze na temat aparycji tych ostatnich były na porządku dziennym, a karykatura „szkopa” o grubej szyi i wyłupiastych oczach zdaniem wielu cudzoziemców celnie oddawała rzeczywistość. Jak narzekał jeden podróżnik po powrocie z Nadrenii: „Niemcy jedzą za dużo mięsa, a po południu pochłaniają obfite podwieczorki pełne ciężkich ciast. Naród znacznie podreperowałby swoje zdrowie, gdyby podjęto krucjatę na rzecz dwóch posiłków dziennie bez podjadania pomiędzy”97. Nawet proniemiecki lord D’Abernon został przyłapany na wielce niedyplomatycznym zachowaniu, gdy zapytał na przyjęciu, „dlaczego Niemcy mają na karku trzy podwójne podbródki”98. Emily Pollard zaś, bratanica gubernatora Wirginii, Johna Garlanda Pollarda, po długim peanie pochwalnym na temat Niemców musiała dopisać: „ależ oni są grubi!”99. Brzydota Niemców przyczyniła się do neurozy Spendera, wywołanej – jak wyznał Isaiahowi Berlinowi – długimi podróżami koleją:
Tak wściekam się na współpasażerów, że aż mnie rzuca i mdli, i zawsze wysiadam z pociągu w stanie wyczerpania nerwowego, a przed oczami przelatują mi wizje wielkich, ogolonych głów Niemców z klasy średniej i rozpromienionych jak upiorne słoneczka niemieckich dzierlatek, które wskrzeszają całą moją tłumioną, sadystyczną niechęć do brzydkich kobiet i niewiasty marnej w ogóle100.
Sporadycznie poeta i krytyk – częściej rozgoryczony pijak – Brian Howard wyraził swoje odczucia w liście do przyjaciela, wysłanym z Hospiz der Berliner w październiku 1927 roku:
Jestem bardzo zgnębiony i bardzo samotny. Tak nienawidzę Berlina, że bezzwłocznie wracam do domu. Jest nieznośnie brzydki i po prostu wstrętny… Nie wiem, gdzie co jest, nie mam pieniędzy, a ten hotel jest obrzydliwy. Kiedy przyjechałem, śpiewali pieśni. Nikt się nie odzywa, a moje palenie uchodzi za oburzające… Unter den Linden to coś okropnego. Wszędzie hałas, tłok i komercja. Autobusy jeżdżą na złamanie karku, strach do nich wsiąść… Homoseksualne życie Berlina jest fantastyczne z psychologicznego punktu widzenia, ale potworne z perspektywy człowieka. Boże, jakiż jestem samotny101.
Kilka lat później amerykański kompozytor Paul Bowles (którego nazwiska Isherwood użyczył Sally Bowles w Pożegnaniu z Berlinem) napisał: „Doszedłem do wniosku, że Berlin to najmniej zabawne miejsce, jakie widziałem. Jest synonimem głupoty. Będę przeszczęśliwy, jeśli po dzisiejszym dniu więcej go nie zobaczę… Trudno uciec przed ciężką ręką, która wisi nad nim jak groźba. Berlin nie jest pięknym miastem”102.
Cudzoziemcy krytykowali nie tylko brzydotę stolicy. Eddy Sackville-West mieszkał w Dreźnie u rodziny z klasy średniej, w ich wygodnej willi – „dużej, zbytkownej i ohydnej, po prostu ohydnej”. Doceniał życzliwość rodziny, u której zaczął nawet czuć się „spokojnie szczęśliwy”, ale denerwował go syn, który „ma zwyczaj po wejściu do pokoju klaskać w ręce, co doprowadza mnie do szału. Do tego jest taki brzydki i pryszczaty”.
Choć Anglicy pokroju Sackville’a-Westa uważali, że uciekając do Niemiec, porzucają zaplecze wyższych sfer, w istocie nie potrafili (nie licząc Isherwooda i Audena) wyzbyć się głęboko zakorzenionego poczucia wyższości. Tom Mitford, jedyny syn lorda i lady Redesdale’ów i zagorzały germanofil, pisał z Austrii do swojego kuzyna Randolpha Churchilla o zaletach bratania się ze „swoimi” za granicą, „ponieważ wiem, jakie to czasami straszne przebywać pod jednym dachem z przedstawicielami klasy średniej, bez względu na to jak miłymi”103. Eddy ujął to tak: „wolę Anglika od wszystkich cudzoziemców razem wziętych!”104. W podobnym duchu utrzymany był wykład Harolda Nicolsona (zatrudnionego wówczas w ambasadzie brytyjskiej) na uniwersytecie w Berlinie, zrelacjonowany przez żonę brytyjskiego ambasadora, lady Rumbold:
Wczoraj na uniwersytecie wygłosił niesłychanie zajmujący wykład po angielsku, w którym porównał jakże różne charaktery Anglików i Niemców. Zrobił to pół żartem, pół serio, studenci nie wiedzieli, co sądzić. My wszyscy byliśmy zachwyceni. Jego opis osobliwej nieśmiałości Anglików, niespotykanej u żadnej innej narodowości, był nad wyraz celny. Anglik instynktownie chroni swoją wrażliwość, kryjąc się za swoistą skorupą usposobienia i zasadami „dobrego wychowania”, a to, co cudzoziemcy odbierają czasem jako przejaw wyższości, ma tak naprawdę tuszować jego nieśmiałość. Zdaniem Harolda Anglicy i Niemcy nigdy się nie zrozumieją105.
A jednak nie ulega wątpliwości, że Harry Kessler, w którego berlińskim domu bawili Nicolsonowie i Woolfowie z wizytą na podwieczorku, bezbłędnie zrozumiał angielskich gości: „Leonard Woolf, człek bystry i obdarzony fantazją, jest kłębkiem nerwów, który trzęsie się jak galareta, kiedy mówi… Virginia Woolf to przedstawicielka wyższej klasy średniej w najlepszym tego słowa znaczeniu, córka akademika, a pani Nicolson [Vita Sackville-West] to równie typowa arystokratka, wielka dama, wytworna i drobnej postury, o stylowym i swobodnym obejściu, która nigdy nie doświadczyła zakłopotania ani barier społecznych”106. Co do samego Harolda Nicolsona, stwierdził Kessler, „to zajmująca osobowość, ale jakoś za nim nie przepadam, choć nie umiem tego wytłumaczyć”107. Berlin nie przypadł do gustu żadnej z wymienionych kobiet. Vita, która zdaniem lady Rumbold miała „zadziwiająco wielkie dłonie i stopy”, spędzała tam jak najmniej czasu, gdy jej mąż został oddelegowany do ambasady brytyjskiej, Virginia zaś skwitowała, że stolica Niemiec to „zgroza”, gdzie jej noga więcej nie postanie108.
W swojej książce The Dark Valley Piers Brendon podsumowuje, co tak bardzo raziło inteligencję: „Berlin, z jego zbiorem prostych, szarych ulic nazwanych na cześć bohaterów narodowych oraz posępnych, jednostajnych placów wypełnionych posągami zapomnianych generałów, zdawał się bardziej pomnikiem ducha pruskiego aniżeli siedzibą nowego Babilonu”109. I rzeczywiście, podczas gdy nocą potwierdzał swoją reputację współczesnej Sodomy, za dnia upodabniał się do tradycyjnej niemieckiej Hausfrau.
Cudzoziemcy wyszydzali może skostniałą powściągliwość starszego pokolenia, lecz byli przy tym pod wrażeniem nowoczesności Niemiec, której ekscytującym przejawem – nie tylko w zaciszu nocnych klubów – była nagość. Zdrowy wigor skąpo ubranej młodzieży napotykanej na prowincji lub opalającej się na basenie w ich krajach był nie do pomyślenia. Widok dwóch młodych par grających w piłkę w lesie opodal Berlina zachwycił pisarkę i działaczkę na rzecz praw kobiet Cicely Hamilton, która w późnych latach weimarskich letnie miesiące spędzała w podróży po Niemczech:
Dwaj młodzi mężczyźni mieli na sobie tylko skąpe spodenki. Jedna z dziewcząt włożyła szorty bądź luźne majtki kąpielowe oraz element garderoby znany jako biustonosz, z widoczną połacią brzucha pomiędzy. Druga, zwinna jak łania, zadowoliła się samymi majtkami kąpielowymi i od pasa w górę była naga. Żadne z nich nie stropiło się widokiem przypadkowego przechodnia110.
Zamiłowanie do rozbieranek nie było przelotną modą i praktykowali je Niemcy ze wszystkich klas społecznych. Obcokrajowców zdumiewał widok na wpół obnażonych, opalonych rolników i robotników. Jak zauważył jeden z podróżnych: „W Niemczech nie uświadczysz człowieka, który kosi trawnik w grubej kamizeli, ciężkich galotach i meloniku, co widziałem na drugi dzień po powrocie do Anglii, w upał, dodajmy”111.
Auden, Isherwood i Spender lubili wypoczywać (w towarzystwie różnych chłopców) na Rugii, wyspie na Morzu Bałtyckim. Tam, na długich, piaszczystych plażach, wylegiwały się setki golasów. Spender opisywał, jak chłopcy „opaleni na mahoń przechadzają się wśród bladych twarzy niczym królowie pośród dworzan”, dodając: „słońce leczyło ich ciała z lat wojny i uświadamiało im rozedrganą, pulsującą obecność krwi oraz mięśni, które okrywały ich wycieńczone duchy jak zwierzęce skóry”112. Nawet Aristide Maillol, który jako Francuz i malarz musiał często mieć do czynienia z nagimi ciałami, zdumiał się eksplozją golizny, jaką ujrzał na frankfurckim basenie. Jego gospodarz Harry Kessler przypisał to nowej, powojennej wizji życia. „Ludzie chcą naprawdę żyć w sensie radowania się słońcem, szczęściem, światłem i zdrowiem swoich ciał. To… masowy trend, który udzielił się całej niemieckiej młodzieży”.
Owa tęsknota za światłem i słońcem znalazła odzwierciedlenie we współczesnej architekturze. Maillol był oczarowany Römerstadtem, eksperymentalnym osiedlem we Frankfurcie, C’est la première fois que je vois de l’architecture moderne qui est parfaite. Qui, c’est parfait, il n’y a pas une tache [Po raz pierwszy ujrzałem współczesną architekturę, która jest doskonała. Naprawdę, jest bez skazy]113. W duchu potrzeb i aspiracji nowego pokolenia architekt Ernst May zaprojektował Römerstadt na egalitarnych zasadach, tak aby wszyscy mieszkańcy mieli jednakowy dostęp do świeżego powietrza i światła. Cicely Hamilton, też oczarowana niemieckim budownictwem, zachwycała się w Dessau szklanymi ścianami Bauhausu Waltera Gropiusa, który przeniósł kult światła w miejsce pracy. Odnotowała, że turystów, którzy przybywali do Hamburga, kierowano częściej do Chilehausu – ekscytującego, dziesięciopiętrowego budynku, będącego przykładem „ekspresjonizmu ceglanego”, aniżeli do malowniczej dzielnicy średniowiecznej114.
Geoffrey Cox, młody Nowozelandczyk, który dzięki stypendium Rhodesa miał podjąć studia na Oksfordzie, również był pod wrażeniem dążenia do zniesienia ograniczeń, widocznego w różnych dziedzinach życia. Jak napisał do matki w Heidelbergu po obejrzeniu berlińskiej wystawy Powietrze, słońce i dom dla wszystkich: „Wspaniałe w dzisiejszych Niemczech są narodziny nowego człowieka. Widać go wszędzie – pięknej budowy, ogorzałego od słońca i w wygodnym ubraniu. Siłownie i towarzystwa kąpielowe etc. wyrastają jak grzyby po deszczu, nie szczędzi się wysiłków, aby wyciągnąć ludzi na zewnątrz”. Dalej chwalił sposób ubierania się mieszkańców: „Noszą się jeszcze wygodniej niż w Nowej Zelandii. Mężczyźni preferują miękkie koszule, często bez krawatów – spotyka się nawet krótkie spodnie. Wiele dziewcząt nie wkłada pończoch, tylko skarpetki. W Berlinie wedle najnowszej mody chodzisz ubrany w miękką koszulę rozpiętą pod szyją i szarą flanelę. Nie stronią również od jaskrawych kolorów – nawet mężczyźni noszą żółte i niebieskie koszule – właśnie taką mam teraz na sobie, wygodną i elegancką, a do tego niedrogą!”115.
Niespotykana dotąd wolność nie ograniczała się wyłącznie do mężczyzn. Zdaniem Lilian Mowrer, żony Edgara Mowrera, korespondenta „Chicago Daily News” w Berlinie, kobieta w weimarskich Niemczech mogła robić, co chciała. Obecność trzydziestu sześciu pań w Reichstagu stawiała Niemcy na pierwszym miejscu pod względem liczby parlamentarzystek i oznaczała dla kobiet – przynajmniej teoretycznie – otwartą drogę do każdego zawodu. Mowrer wspominała, że pracowały przy obsłudze maszyn, jako inżynierowie, a nawet przy uboju zwierząt – „Margarethe Cohn mogłaby powalić wołu jednym uderzeniem pałki”116.
Ale prócz tych wszystkich cudzoziemców zwabionych do Niemiec słońcem, seksem i obietnicą nowego, wspaniałego świata nie brakowało również takich, którzy przyjeżdżali w poszukiwaniu staroświeckich domków, brukowanych ulic, orkiestr dętych oraz piwa. W dzienniku Emily Pollard próżno szukać wzmianki o awangardowych rozkoszach w rodzaju transwestytyzmu, jazzu albo Josephine Baker w bananowej spódniczce; zapewne nie miała ona pojęcia, kim był Max Reinhardt lub Bertolt Brecht ani co to jest Bauhaus. Jej notatki z podróży służą jako przypomnienie, że znaczna część weimarskich Niemiec pozostała nietknięta liberalnym modernizmem, który urósł do rangi symbolu ich piętnastoletniego istnienia. W Hildesheim miejscowi nie przywykli do widoku amerykańskich turystów i z jawnym zaciekawieniem gapili się na Emily i jej przyjaciółkę Marge. Emily pisze, że tamtejsze kobiety nosiły chodaki, stroje ludowe i granatowe fartuchy, dodaje też, że ona i Marge zakochały się w wąskich uliczkach oraz „siedmiuset średniowiecznych budynkach”. „Nieraz czułam, że nie zrobię ani kroku więcej, ale widok średniowiecznych domów kazał mi zapomnieć o zmęczeniu”.
Emily i Marge odwiedziły też Goslar w górach Harz, gdzie spotkały liczną grupę młodych Wandervögel [pieszych turystów]:
Dzieci, z plecakami na grzbietach i laskami w dłoniach, a także starsi uczniowie wyglądają na zachwyconych tym sposobem spędzania wolnego czasu. Automobile ich nie interesują. Na laskach widnieją srebrne odznaki: każde miasto ma własną i dzieci przypinają je do lasek. Z liczby odznak można wnioskować, którzy to starzy wyjadacze, a którzy dopiero zaczynają117.
Dla każdego cudzoziemca, który zwiedzał prowincję późnej Republiki Weimarskiej, spotkanie z młodymi, pełnymi zapału członkami Jugendbewegung [Ruchu Młodzieżowego] było nieuniknione. I nie krył podziwu, czyż bowiem istnieje lepszy sposób, aby zaszczepić w młodym pokoleniu ducha wspólnoty i patriotyzmu oraz zdrowe zamiłowanie do natury? Tanie hostele, w których nocowali turyści, były wzorami czystości, prostoty i porządku – kwintesencją narodowej wizji tego, co oznacza bycie „dobrym” Niemcem.
Przy bliższych oględzinach owe młodociane ugrupowania nie były jednak tak niewinne, jakimi się zdawały. Cicely Hamilton nie kryła rezerwy. „Ruch Młodzieżowy ma pewną niebezpieczną cechę”, pisała, „którą można ująć jednym słowem – polityka”. Szybko zauważyła, że większość owych grup to dziecięce filie stowarzyszeń kościelnych bądź partii politycznych, nastawionych na wpajanie młodym własnej wersji sekciarstwa. „Niektórzy z tych młodych ludzi”, zauważyła Hamilton, „wcześnie zaczynają interesować się polityką i są jej z całej duszy oddani”. Podczas weekendowych wędrówek często napotykała „grupy krasnali – malców, którzy nie powinni jeszcze znać się na polityce – idące parami przez las, z czerwoną flagą powiewającą nad głową”. Nie tylko młodzi komuniści wzbudzali jej niepokój. „Brunatne Koszule to najbardziej jaskrawy przykład młodzieży przyuczanej do partyjnego myślenia”, zaznaczyła i zaraz dodała: „Nie ma w nich nic złego. Ich doktryny może są niebezpieczne, a metody budzą wątpliwości, lecz sami chłopcy – o ile się orientuję – mogą służyć innym za wzór”. Następnie poinformowała czytelników, że „młode Brunatne Koszule to sekcja Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotników”, której długa nazwa nie nadaje się do codziennego użytku, dlatego jej członkowie „noszą w skrócie miano nazistów”118.
72
Horace Finlayson, Dziennik, University of Cambridge, Churchill College, Churchill Archives Centre (CAC) GBR/0014/FLYN.
73
René Juvet, Ich war dabei… [Byłem tam…], Europa Verlag, Zurych 1944, s. 5; René Juvet to pseudonim Numy.
74
Dorothy Bogen, Dziennik, 26 września 1922, Farrington Historical Society, San Jose, Kalifornia.
75
„The Friend”, 22 lutego 1924.
76
John Wheeler Bennett, Knaves, Fools and Heroes, Macmillan, Londyn 1974, s. 21.
77
D’Abernon, 19 października 1923, s. 113.
78
Jonathan Wright, Gustav Stresemann: Weimar’s Greatest Statesman, Oksford, Oxford University Press 2002, s. 505.
79
Wright, s. 271.
80
Charles Kessler, Berlin in Lights: The Diaries of Count Harry Kessler, Nowy Jork, Grove Press 1999, 13 kwietnia 1926, s. 290.
81
Sir Ronald Lindsay do Esmé Howarda, 17 sierpnia 1926, Cumbria Archive Centre (CAC), Carlisle, Howard papers, DHW/4/2/17.
82
Christopher Isherwood, Christopher and His Kind, Methuen, Londyn 1985, s. 10.
83
Edward Sackville-West, 8 listopada 1927, British Library (BL) Add. MS 68906.
84
Sackville-West, Dziennik, 19 marca 1924, BL, Add. MS 71871C.
85
Tamże, 6, 9, 10, 14 marca 1924.
86
B.H. Fry, Friends, Philosophers and Fishermen, Basil Blackwell, Oksford 1932, s. 15.
87
Peter Parker, Isherwood, Picador, Londyn 2005, s. 153–154.
88
Christopher and His Kind, s. 10.
89
Tamże, s. 17.
90
Parker, s. 168.
91
Christopher and His Kind, s. 19–20.
92
Tamże, s. 28.
93
Spender do Isaiaha Berlina, 1931.
94
Christopher and His Kind, s. 30.
95
Michael De-la-Noy, The Life of Edward Sackville-West, Bodley Head, Londyn 1988, s. 117.
96
David Sylvester, The Brutality of Fact: Interviews with Francis Bacon, Thames & Hudson, Londyn 1987, s. 186.
97
Europe Revisited 1: The Rhineland, „The Spectator”, 20 września 1929.
98
Lilian T. Mowrer, Journalist’s Wife, Heinemann, Londyn 1938, s. 194.
99
Emily Pollard, Dziennik, 29 lipca 1930, University of North Carolina, Louis Round Wilson Special Collections Library, vol. 7, folder 19.
100
10 października 1930, Spender do Isaiaha Berlina.
101
Październik 1927, listy do Jamesa Sterna od Briana Howarda 1927–1955, BL, Add. MS 80860.
102
Czerwiec 1931, Paul Bowles do Daniela Burnsa i Edouarda Roditiego, Jeffrey Miller (red.), Letters of Paul Bowles, HarperCollins, Londyn 1994, s. 68, 72.
103
26 maja 1928, CAC, RDCH 1/2/41.
104
De-la-Noy, s. 112–113.
105
Lady Rumbold do matki, lady Fane, 17 grudnia 1929. Wszystkie cytaty z Rumbold pochodzą z dokumentów znajdujących się w zbiorach prywatnych, o ile nie zaznaczono inaczej.
106
Kessler, 22 stycznia 1929, s. 361.
107
Tamże, 10 maja 1929, s. 362.
108
Peter Edgerly Firchow, Strange Meetings, Catholic University of America Press, Waszyngton 2008, s. 134.
109
Piers Brandon, The Dark Valley, Pimlico, Londyn 2001, s. 90.
110
Cicely Hamilton, Modern Germanies, Dent & Sons, Londyn 1931, s. 13–14.
111
Europe Revisited 1, „The Spectator”, 20 września 1929.
112
Stephen Spender, World Within World: The Autobiography of Stephen Spender, Readers Union, Londyn 1953, s. 92.
113
Kessler, 4 czerwca 1930, s. 390.
114
Hamilton, s. 188.
115
Geoffrey Cox do matki, 3 sierpnia 1932.
116
Mowrer, s. 169.
117
Pollard, Dziennik, 25 lipca 1930.
118
Hamilton, s. 140, 145.