Читать книгу Wakacje w Trzeciej Rzeszy - Julia Boyd - Страница 9
6
POTWÓR CZY CUD?
ОглавлениеW liście do Stephena Spendera, napisanym kilka tygodni przed objęciem przez Hitlera stanowiska kanclerza, Christopher Isherwood narzekał, że niemiecka polityka zrobiła się nudna – „w gestach żebraków i konduktorów brakuje dawnej nieco upajającej świadomości kryzysu”197. Jednakże przemarsz z pochodniami, który miał miejsce 30 stycznia 1933 roku po inauguracji Hitlera, z pewnością nie zasługiwał na miano nudnego. Był to nazistowski rozmach na szeroką skalę oraz godne zwieńczenie dnia, który miał na zawsze odmienić świat.
Constantia Rumbold obserwowała go z okna swojego pokoju:
Kolumna światła ruszyła ulicami na podobieństwo migoczącego węża, pod Bramą Brandenburską, przez Pariser Platz i w Wilhelmstrasse. Maszerowała cała niemiecka młodzież. Podążali szóstkami, w brunatnych koszulach, każdy z rozpaloną pochodnią w dłoni, a w zwartych szeregach nie było luki przez bite pięć godzin. Pochodnie rzucały dziwne różowe, roztańczone światło na surowe zwykle szare ulice, a na murach igrały ogromne, zniekształcone cienie. Łopotały setki krwistoczerwonych flag z plamami swastyk, od sztandarów niesionych na ramieniu po papierowe chorągiewki w rękach dzieci198.
Po wyjściu na zewnątrz zdołała się przepchnąć przez tłum i stanęła przed Pałacem Kanclerskim, gdzie dojrzała w oknie zwalistą postać prezydenta Hindenburga, na wpół ukrytą za zasłoną. Kilkaset metrów dalej Hitler stał na baczność na balkonie, z wyciągniętą ręką. Mimo że odcinał się na tle rzęsistego światła, Constantia widziała jego „stężałą twarz, która dorównywała bielą przydużemu kołnierzowi”. Lilian Mowrer zapamiętała dotkliwy ziąb, iskry pochodni trzaskające w mroźnym powietrzu i przestępowanie z nogi na nogę, gdy na próżno usiłowała się rozgrzać. Nikt z obecnych nie zapomniał też tupotu i bicia w bębny, nazistowskich pieśni i okrzyków Deutschland erwache, die Juden kommen [Obudźcie się, Niemcy, nadchodzą Żydzi] oraz „triumfu wypisanego na wszystkich twarzach”. „Na chodnikach i pod ścianami domów”, pisała Constantia, „przepychały się niemieckie kobiety, matki, siostry i żony maszerujących mężczyzn, machały szalami i chusteczkami z nieco histerycznym śmiechem, zajmując progi i parapety”199.
Dla trzeźwo myślącej córki brytyjskiego dyplomaty bądź amerykańskich dyplomatów pokroju Mowrerów było to wstrząsające doświadczenie. Świadoma, że w taką noc ulica nie jest bezpiecznym miejscem dla cudzoziemca, Constantia wróciła do ambasady, gdzie zastała ojca samego w pokoju na tyłach budynku, usiłującego nie zważać na hałasy z zewnątrz. Kiedy szli spać, sir Horace zastanawiał się, do czego to wszystko doprowadzi. Było to pytanie retoryczne, gdyż Constantia wiedziała, że „nikt, kto widział duszę Niemiec maszerującą tej nocy, nie miał co do tego wątpliwości”200. Upłynęło jednak kilka miesięcy, zanim Hitler mógł narzucić swoją dyktaturę. W celu przeforsowania ustawy o pełnomocnictwach, która da mu całkowitą władzę, potrzebował bardziej przekonującego mandatu. Datę wyborów federalnych wyznaczono na 5 marca.
Kilka tygodni po inauguracji Hitlera Owen Tweedy i Jim Turcan jechali boczną drogą do Bonn używanym morrisem kupionym za dziesięć funtów. Zaprzyjaźnili się na studiach w Cambridge, gdzie Tweedy studiował języki nowożytne. Obaj mężczyźni, obecnie po czterdziestce, zostali ranni w czasie wojny. Następnie Tweedy spędził wiele lat na Środkowym Wschodzie, ale obecnie zarabiał na życie jako dziennikarz niezależny w Londynie. Wyruszył na obecną misję w nadziei, że sytuacja w nowych Niemczech zainteresuje gazety w rodzaju „Daily Telegraph”. Sympatyczny, roztrzepany Jim tymczasowo porzucił pracę inżyniera, aby dotrzymać mu towarzystwa. Byli w świetnych humorach. „Dzień wstał piękny, rześki i słoneczny”, a gdy „znaleźliśmy się bliżej Renu”, napisał Tweedy w swoim dzienniku, „zrobiło się świetnie, wioski były ładne i swojskie, otoczyły nas pola, bez żywopłotów, i całe mnóstwo drzew”. Jedynym zgrzytem była propaganda wyborcza, napotykana na każdym kroku. Tweedy doszedł do wniosku, że swastyka jest mniej natarczywa od wielkich liter używanych przez komunistów, zajmujących nieraz trzydzieści albo czterdzieści metrów ściany201.
Ale mimo agresywnych haseł z ulgą odkryli, że „Bonn to wciąż Bonn, krzepkie i pełne życia”. Uroczy, stary Weilburg, sto dwadzieścia kilometrów na wschód, z prowadzącymi w górę wąskimi, krętymi uliczkami i murem pruskim domów oprószonych śniegiem, stanowił kolejny, krzepiący ślad dawnych Niemiec, zapamiętanych przez Tweedy’ego z czasów szkolnych. W Kassel znaleźli starą oberżę – „jak Feathers w Ludlow” – gdzie zastali wspaniałego, grubego gospodarza ze wspaniałą, pulchną żoną, przemiłą obsługę, tanie pokoje, wyśmienity poczęstunek i serdecznych ludzi, którzy prześcigali się w radach, dokąd nasi bohaterowie powinni się dalej udać.
Przed Kassel spędzili w Niemczech cały tydzień, ale nie widzieli jeszcze żadnych oznak polityki terroru, zastraszania i przemocy fizycznej, stosowanych przez narodowych socjalistów w czasie kampanii wyborczej. Ba, nazistowska brutalność tak skutecznie uciszyła całą opozycję, iż pewien brytyjski rezydent, zmuszony do zachowania anonimowości z obawy przed odwetem, wyznał „The Nineteenth Century and After”, że protestować mogą tylko zagraniczni dziennikarze, głównie Amerykanie i Anglicy202. „Wroga krytyka ze strony Niemca”, pisał, „to samobójstwo, częściej ekonomiczne, czasami dosłowne”203. Lecz nawet ci w oczywisty sposób najbardziej narażeni nie byli przygotowani na skalę nazistowskich ataków. Abraham Plotkin, amerykański lewicowy aktywista o rosyjsko-żydowskich korzeniach, nie mógł się nadziwić samozadowoleniu niemieckich współpracowników. Kiedy 6 lutego spotkał w Berlinie grupę zamożnych Żydów, napisał w dzienniku: „Jakkolwiek to może się wydać dziwne i tak właśnie było moim zdaniem, nie wyglądali na szczególnie przejętych dojściem Hitlera do władzy. Wychodzą z założenia, że to było nieuniknione… i że najlepiej będzie pozostawić sprawy własnemu losowi”204.
W kolejny weekend Plotkin wraz z holenderskim związkowcem spacerowali po lesie opodal Berlina z przewodniczącym związku zawodowego niemieckiej branży tekstylnej, próbując uświadomić mu zagrożenie, przed którym stanęły związki zawodowe:
Pytałem go, jakie widzi rozwiązania, jeśli Hitler zrobi to lub tamto – na co uśmiechał się tylko i powtarzał, że wszystkie kwestie, które poruszyłem, zostały dokładnie omówione pod kątem różnych ewentualności… Hindenburg nie zdzierży dyktatury narzuconej siłą albo wbrew konstytucji… Nic nie mogło zmącić jego niewzruszonego spokoju205.
Hitler rzucił się w wir kampanii wyborczej; latał po całym kraju prywatnym samolotem „Richthofen” – wówczas najszybszym w Niemczech. Dwudziestego trzeciego lutego Gareth Vaughan Jones i Denis Sefton Delmer z „Daily Express” stali w śniegu w porcie lotniczym Tempelhof, czekając na przybycie nowego kanclerza. Obaj młodzi mężczyźni mieli towarzyszyć Hitlerowi na wiecu politycznym we Frankfurcie. Gdy Delmer uwieczniał tę scenę swoją kamerą, Jones, śmiały i dociekliwy dziennikarz, który właśnie powrócił z Rosji, robił notatki: „Potem okrzyk: Jedzie Führer! Nadjeżdża auto po śniegu. Wysiada mężczyzna o bardzo pospolitej aparycji. Wygląda jak kupiec z klasy średniej”. Będąc świadkiem chłopięcego zachwytu Hitlera nowym samochodem Goebbelsa, Jones zdziwił się jego swobodnym usposobieniem: „Nie jest pozerem, naturalny, nie gestykuluje przesadnie”. Pół godziny później Jones i Delmer znajdowali się dwa tysiące metrów nad Berlinem – w towarzystwie samych nazistów. „Gdyby samolot się rozbił”, nabazgrał Jones w swoim notatniku, „zmieniłaby się cała historia Niemiec”. Gdy Łaba wiła się pod nimi, obserwował, jak Hitler – z watą w uszach – studiuje mapę. Goebbels, siedzący tuż za nim, śmiał się bez przerwy. Niski, ciemnowłosy, o „niesamowicie żywym spojrzeniu”, przypominał Jonesowi górnika z południowej Walii. „Musi być jedną z największych postaci w Niemczech. Wygląda na bardzo inteligentnego”. Tymczasem ochroniarze Hitlera, w czarnych mundurach ze srebrną trupią czaszką i skrzyżowanymi piszczelami, byli szczególnie rozgadani. Jeden z nich – „wysoki, dobrze zbudowany młodzieniec z białymi zębami, jak bystry kierowca omnibusu” – opowiedział Jonesowi, że nie dalej jak kilka dni wcześniej złapał komunistycznego demonstranta i „rozwalił mu łeb” o pianino. Mimo to Jones nie dostrzegł we współpasażerach nic budzącego niepokój, „nie mogli być bardziej mili i serdeczni, nawet gdybym sam był zagorzałym nazistą”206.
Cztery dni później, pięć po dziewiątej wieczorem 27 lutego, Denis Sefton Delmer, który zdążył wrócić już do Berlina, otrzymał telefon od obsługi parkingu z informacją, że gmach parlamentu płonie. Pobiegł tam niezwłocznie i jako jeden z pierwszych przybył na miejsce; płomienie strzelały w niebo przez szklaną kopułę kolumną ognia i dymu. „Co chwilę podjeżdżały wozy strażackie, z daleka brzęczące dzwonkami”. Lady Rumbold i Constantia wracały właśnie do domu po koncercie beethovenowskim pod batutą Wilhelma Furtwänglera. Widząc zamieszanie, zaparkowały samochód i dołączyły do tłumu gapiów. Delmerowi udało się dotrzeć do jednego z wejść Reichstagu w chwili, gdy Hitler wyskoczył z auta i w asyście Goebbelsa i ochroniarza „przeskakiwał po dwa stopnie w rozwianym płaszczu i czarnym kapeluszu z opadającym rondem zsuniętym na tył głowy”. W środku zastali Göringa – większego niż kiedykolwiek w płaszczu z wielbłądziej wełny i stojącego w rozkroku „niczym pruski strażnik z filmu UFA”. Poinformował Hitlera, że komuniści wzniecili pożar, a winnych już aresztowano. Delmer ruszył za Hitlerem i jego świtą w głąb budynku: „Podążaliśmy przez pomieszczenia i korytarze wśród kałuż wody i zwęglonych szczątków, przez kłęby cuchnącego dymu. Ktoś otworzył żółte, lakierowane drzwi i zajrzeliśmy na chwilę w gorejący piec sali obrad. Jakbyśmy otworzyli drzwi piekarnika”. Hitler odwrócił się do niego i rzekł: „Oby to była robota komunistów. Jest pan świadkiem zarania nowej epoki w niemieckiej historii, Herr Delmer. Ten pożar to dopiero początek”207.
„Na niebiosa! Krzykom i hipotezom nie ma końca”, napisała lady Rumbold kilka godzin później208. Zgodnie z panującym przekonaniem poinformowała matkę, iż choć mało prawdopodobne, by cała prawda wyszła na jaw, większość ludzi, łącznie ze zwolennikami Hitlera, obstaje przy wersji, że ogień został podłożony przez samych nazistów w celu zdyskredytowania komunistów przed wyborami209.
W przeddzień pożaru Tweedy i Turcan znaleźli się na „piekielnie wytwornej thé dansant [popołudniowej zabawie tanecznej]” w Stadt Hamburg, najlepszym hotelu Lubeki. Dotarli tam jak „dwóch brudnych Ripów Van Winkle” po odwiedzeniu jednego z wychwalanych obozów pracy dla bezrobotnych, w sercu skutej lodem prowincji. Obóz ten – długi, niski budynek jak łódź przewrócona do góry dnem – przypominał Tweedy’emu dom Peggotty z Dawida Copperfielda. Po obejrzeniu całości oraz inspekcji jednej ze schludnych sal sypialnych został zaproszony na obiad. Na dźwięk gwizdka wszyscy wstali i zaśpiewali średniowieczny marsz Nie poddawaj się. Po nieapetycznej zupie z kakao i skrobi przyszła kolej na wielkie porcje ziemniaków z sosem, odrobiną mięsa oraz połówką korniszona. Los młodych ludzi zwarzył Tweedy’emu humor. „To straszne, że ci chłopcy, dla których życie powinno się dopiero zaczynać, znaleźli się w ślepym zaułku”. Jednakże podróż do Lubeki wkrótce poprawiła mu nastrój. Jechali nieutwardzoną drogą przez urocze wioski, których sielskie domy z czerwonej cegły rzucały długie cienie na śniegu w gasnącym świetle. Lubeka, ze swymi olśniewającymi czternastowiecznymi uliczkami, iglicami i spadzistymi dachami, stanowiła istną ucztę dla oka – „najlepsze średniowieczne miasto, w jakim byłem”, zanotował Tweedy.
Następnego dnia mieli do pokonania trzysta kilometrów dzielących ich od Berlina. Znudzeni „śmiertelnie monotonnym” krajobrazem północnych Niemiec i drogą, która ciągnęła się w nieskończoność, postanowili przenocować w niedużym mieście Ludwigslust. Następnego ranka, kiedy wyjeżdżali, gospodyni zjawiła się w stanie wielkiego wzburzenia na wieść o pożarze Reichstagu – Alles ist veloren in Berlin [Wszystko stracone w Berlinie], krzyknęła, załamując ręce. Es brennt uberall! [Pali się wszędzie!]. „Czy pozwolą nam wjechać do miasta?”, zastanawiał się Tweedy. „Może to początek grubszej afery”. Siedemdziesiąt kilometrów od Berlina zjedli obiad w małej miejscowości, gdzie wrzało od plotek. Hitler wkroczył na ścieżkę wojenną, komuniści podłożyli ogień, ich przywódcy siedzą za kratkami, w stolicy ogłoszono stan wojenny. „Powodzenia. Jesteście Anglikami, więc macie szansę się prześlizgnąć. W razie czego możecie tu wrócić. Mamy wygodne łóżka i pyszne jedzenie”. Z duszą na ramieniu dojechali do Spandau, około dwudziestu kilometrów na zachód od centrum Berlina. Wszędzie panował spokój. Potem do Charlottenburga, Tiergarten i w końcu do Bramy Brandenburskiej, gdzie zastali jedynie korek.
Drugiego marca, trzy dni przed wyborami, Tweedy poznał Taverne, małą restaurację, którą upodobali sobie zagraniczni korespondenci. Były to niskie, zadymione pomieszczenia pełne drewnianych ławek i długich stołów, przesiąknięte zapachem wina, piwa i kawy. Gwar rozmów zagłuszał orkiestrę210. Co wieczór zbierali się tam dziennikarze, aby wymienić informacje o ostatnich okropnościach. Robert Bernays, świeżo wybrany liberalny deputowany, początkowo uważał konspiracyjną atmosferę Taverne za absurdalną, dopóki nie zrozumiał, że korespondenci naprawdę są w niebezpieczeństwie i bynajmniej nie grożą im tylko rozdmuchane zarzuty szpiegostwa. Na Tweedym jednak nie zrobili wrażenia – „niechlujna banda mruków, jak Bloomsbury w najgorszym wydaniu”. Większą przyjemność sprawiło mu przyjęcie w ambasadzie egipskiej, gdzie wśród Boliwijczyków, Szwajcarów, Szwedów i Amerykanów spotkał Finkę, która „wyglądała dosłownie jak wiórek masła”. Na innym przyjęciu Tweedy i Turcan poznali „głównego adiutanta Hitlera, barwną postać, coś jak przerośnięty kwiatek w mundurze oficera marynarki wojennej”211.
Ich pierwsze spotkanie z mrocznym obliczem nowych Niemiec miało miejsce w przededniu wyborów, kiedy zobaczyli chłopca katowanego przez oddział nazistów. „Zdrętwieliśmy ze strachu i wzięliśmy nogi za pas”, napisał Tweedy. „Nie posiadaliśmy się ze szczęścia, gdy zamknęły się za nami drzwi hotelu”. Jak to ujął inny Brytyjczyk przebywający w Berlinie w czasie wyborów, „Strach zrobił tchórzy z nas wszystkich”212.
Wyborczy sukces Hitlera 5 marca nikogo nie zdziwił. Tweedy słuchał ogłoszenia wyników w zatłoczonej recepcji hotelu. „Wszyscy zareagowali spokojnie, nikt nie wiwatował. Hitler wygrał i to byłoby na tyle”. Tydzień później Tweedy nie mógł się nadziwić zmianie, która zaszła w tak krótkim czasie. „Wybory spowodowały w Niemczech tyle zmian wewnętrznych i zewnętrznych, iż nie sposób uwierzyć, że przebywamy w tym samym kraju, do którego wjechaliśmy miesiąc temu. Nazizm przechodzi wszelkie granice”. Dwa dni później wyjechali z Berlina, szczęśliwi, że mogą uciec od powyborczego chaosu.
Tweedy, podobnie jak wielu innych cudzoziemców, nie wiedział, co myśleć. To nieokrzesane, nowe społeczeństwo nie wzbudzało sympatii, ale może zbyt wiele wymagał? Bądź co bądź Hitler „nie jest złym człowiekiem”. Fakt, wydaje się podszyty „histerycznym obłędem”, ale czyż każdy wielki zryw nie rodzi się z ekscentrycznego umysłu? W ciągu minionych tygodni Tweedy odbył niezliczone rozmowy z ludźmi z wszelkich możliwych środowisk. Wielu było wrogich Hitlerowi, lecz znacznie więcej uległo czarowi nowej „wiary”. Była „prężna, ekscytująca i żywa. Nikogo nie traktowała z góry, znosiła społeczne bariery, dostarczała bodźce i wielką pompę”. Innymi słowy, była to nowa dobra nowina. Co więcej, pisał Tweedy, „policja jest do rany przyłóż”.
Ponieważ po Reichstagu zostały zgliszcza, otwarcie parlamentu odbyło się w kościele garnizonowym w Poczdamie 21 marca przed grobem Fryderyka Wielkiego. Korpus dyplomatyczny stawił się w komplecie. „Dostaliśmy piękne miejsca w galerii naprzeciw krzesła prezydenta”, wspominała lady Rumbold, „toteż widzieliśmy i słyszeliśmy doskonale. Muszę przyznać, że organizacja była na najwyższym poziomie, żadnych zgrzytów i wszystko o czasie”. Za pustym krzesłem cesarza siedział książę, a galerię powyżej zajęli starzy generałowie i admirałowie – „pięknie prezentowali się w szarych mundurach z orderami”. Wszędzie widać było brunatne koszule SA [Oddziałów Szturmowych]. Lady Rumbold opisywała, że „Hitler, uderzająco podobny do Charliego Chaplina [Dyktator wszedł na ekrany dopiero w 1940 roku], siedział na brzeżku krzesła, drobny i żałosny w czarnym surducie”213. Tamtego wieczoru kolejny wielki przemarsz z pochodniami omal nie przeszkodził Rumboldom w dotarciu do opery, gdzie naziści zjawili się en masse na Die Meistersinger [Śpiewakach norymberskich] Wagnera.
Tweedy i Turcan dotarli już wówczas do Jeny – „urokliwego miasteczka z minionej epoki”. Zatrzymali się w gospodzie („bardzo podobnej do Red Lion w Cambridge”) pełnej nazistowskich zwolenników świętujących otwarcie Reichstagu:
Nasi współbiesiadnicy byli wspaniali. Członkowie koła łowieckiego wlewali w siebie hektolitry piwa, starsze panie o nieobecnym wzroku, wspominające dawne, dobre czasy, które teraz być może wrócą; byli tam również studenci, całe rodziny oraz dziewczyna w jakby nazistowskim mundurze. Harmider panował straszny, ale wszyscy się świetnie bawili i odpowiednio zachowywali.
Dwa dni później, 24 marca, Hindenburg podpisał ustawę o pełnomocnictwach i tym samym przekazał Hitlerowi władzę, o którą ten usilnie zabiegał. Ubezwłasnowolnienie Reichstagu zdmuchnęło ostatni płomyk demokracji.
*
Po wyborach nadeszły nietypowo ciepłe dni – „pogoda Hitlera”, stwierdziła żona dozorcy domu, w którym mieszkał Isherwood, przy Nollendorfstrasse, usianej obecnie swastykami, podobnie jak pozostałe berlińskie ulice. Rezygnacja z ich wywieszenia byłaby nierozsądna, zauważył Isherwood. Nierozsądnie byłoby również nie ustąpić z drogi umundurowanemu naziście lub odmówić datku, gdy naziści wpadali do restauracji i kin ze swoimi puszkami. Nie sposób było uciec przed głośnikami, przez które nadawano przemówienia Göringa i Goebbelsa – Deutschland erwache [Zbudźcie się, Niemcy].
Niebawem zaczęły znikać gejowskie bary. Bystrzejsi chłopcy zeszli do podziemia, a „niemądrzy fruwali po mieście, wzdychając do przystojnych bojówkarzy w mundurach”214. Ponieważ było tajemnicą poliszynela, że Ernst Röhm jest homoseksualistą, optymiści z branży zapewne wierzyli, że nadszedł ich czas. Ale w ciągu kilku tygodni wymordowano lub uwięziono setki z nich – „dla ich dobra” – w nowo otwartym obozie koncentracyjnym w Dachau.
Prześladowanie homoseksualistów było jednakże niczym na tle prześladowania Żydów. Rankiem 1 kwietnia oddziały szturmowe w całych Niemczech zajęły pozycje przed żydowskimi sklepami i zablokowały ich wejścia. Trzymały tablice z napisem Deutschland erwache: die Juden sind unser Unglück [Zbudźcie się, Niemcy: Żydzi są naszą klęską]. Poprzedniego dnia, tankując morrisa pod Lipskiem, Tweedy zauważył przy sąsiedniej pompie ciężarówkę pełną sprzętów domowych. Podczas rozmowy z właścicielem odkrył, że ten wraz z żoną to „Żydzi na wylocie”. Po miesiącach zastraszania postanowili dać za wygraną, zwinąć manatki i jechać do Szwajcarii. Ich historia, która wkrótce stanie się udziałem wielu ludzi, wydała się wówczas Tweedy’emu „dziwna, ale wymowna”. Na tyle poznał już nazistowskie Niemcy, aby mieć świadomość, że „Żydom się dostanie”. Po wysłuchaniu audycji na temat starannie zaplanowanego bojkotu napisał: „To jedna z nielicznych okazji, kiedy współczuję Żydom”. Niespełna miesiąc po wyborach Tweedy wiedział już tyle o Niemczech Hitlera, że zanim oddał celnikom na granicy bagaż do przejrzenia, zamazał nazwiska wszystkich osób, o których pisał w swoim dzienniku.
Szczęśliwy, że wyjeżdża, nie czekał na rozwój sytuacji. Lady Rumbold owszem. „To było okrutne i barbarzyńskie”, pisała do matki215. W Berlinie, wzdłuż całej Kurfürstendamm, najsłynniejszej tutejszej ulicy handlowej, zaklejono witryny jaskrawożółtymi plakatami o podobnej treści, okraszonymi w wielu przypadkach karykaturą żydowskiego nosa. Część obcokrajowców przekornie robiła zakupy w wyludnionych sklepach. Lilian Mowrer chodziła do Kaufhaus des Westens, Isherwood zaś do domu towarowego Israel [Kaufhaus Nathan Israel, wówczas najstarszy dom towarowy w Berlinie]. Przy wejściu natknął się na chłopaka z Przytulnego Zakątka, obecnie bojówkarza w brunatnej koszuli. Cudzoziemcy zrozumieli niebawem, że wielu niemieckich znajomych, bez względu na dawne przekonania, przystępuje do nazistów, aby przetrwać. W maju, tuż przed definitywnym opuszczeniem Berlina, Isherwood tak pisał o swojej gospodyni:
Już się przystosowuje, tak jak przystosuje się do każdego nowego reżimu. Dziś rano słyszałem nawet, jak żarliwie rozmawia z żoną dozorcy o Führerze. Gdyby ktoś jej przypomniał, że w listopadowych wyborach głosowała na komunistów, zaprzeczyłaby z mocą i w dobrej wierze. Po prostu się aklimatyzuje, zgodnie z prawem naturalnym, jak zwierzę, które zmienia futro na zimę216.
James Grover McDonald, przewodniczący Stowarzyszenia Polityki Zagranicznej i niebawem komisarz Ligi Narodów do spraw uchodźców z Niemiec, przybył z Ameryki do Berlina kilka dni po bojkocie. Wysoki i jasnowłosy, wspomniał w swoim dzienniku, że Niemcy uważają go za idealny okaz nordyckiej wyższości. W takim razie dlaczego, pytali go przy każdej okazji, nie podziela ich poglądów rasowych? „Przecież na pewno pan, doskonały Aryjczyk, powinien być przychylny naszym przekonaniom?” – zauważył pewien ekonomista. Tłumaczono mu, że Niemcy „toczą białą batalię”, bez pomocy zepsutych Francuzów, którzy „nabierają cech murzyńskich”, i Amerykanów, którzy sami powinni się oczyścić. Namówiono go do udziału w nazistowskim pogrzebie, żeby sam mógł zobaczyć nową moralność w akcji. Nikt nie zwracał uwagi na „śliniącego się” księdza, lecz gdy nazistowski funkcjonariusz strzelił obcasami i zabrał głos, przez tłum przeszedł dreszcz. „To przywództwo duchowe”217. Siódmego kwietnia Hitler powiedział McDonaldowi w czasie prywatnej rozmowy: „Zrobię coś, co reszta świata chciałaby zrobić. Oni nie wiedzą, jak pozbyć się Żydów. Ja im pokażę”218.
Ale, jak McDonald wkrótce się przekonał, antysemityzm nie ograniczał się do narodowych socjalistów. Jadąc z Berlina do Bazylei, rozmawiał ze współpasażerem, którego wziął za komiwojażera. Tamten nie był nazistą, lecz poglądy miał sprecyzowane: „Żyd to wirus zatruwający niemiecką krew i rasę. Żyd pozostanie Żydem, nie przeistoczy się w inne stworzenie. Stanowi zaledwie jeden procent niemieckiej populacji, ale zdominował naszą kulturę. To niedopuszczalne”, stwierdził i enigmatycznie dodał: „Jego wpływ jest widoczny u Niemców bardziej niż innych ras”219.
*
Oprócz cudzoziemców, głównie dziennikarzy, którzy usiłowali obnażyć prawdziwą naturę nazistowskiej rewolucji w pierwszych miesiącach istnienia Trzeciej Rzeszy, byli też tacy, którzy wychwalali nowy porządek. Dla nich Hitler był wizjonerem, natchnionym wodzem, który zapewnił ludziom pracę, stworzył wspaniałą nową infrastrukturę, a przede wszystkim przywrócił krajowi dumę, podczas gdy inne narody podupadły na duchu. Zanim doszedł do władzy, liczba obcokrajowców w Niemczech malała. Ale teraz ci, którzy mieli w tym zawodowy interes, wracali, ciekawi rodzącej się Rzeszy, aby wyciągnąć własne wnioski na podstawie napływających zewsząd sprzecznych informacji. Czy mają do czynienia ze współczesną utopią, do której winny dążyć pozostałe państwa, czy może, jak przekonywały liczne gazety, na ich oczach rozgrywa się mrożący krew w żyłach spektakl brutalności, represji i antysemityzmu?
Wśród pierwszych apologetów reżimu znalazł się brytyjski naukowiec Thomas Philip Conwell-Evans, chociaż – jak zaznacza Karina Urbach w swojej książce Go-Betweens for Hitler – do dziś nie jest jasne, czy rzeczywiście był zwolennikiem nazistów, czy pracował dla wywiadu brytyjskiego220. Na początku 1933 roku wykładał stosunki międzynarodowe na Uniwersytecie Albrechta w Królewcu (niem. Königsberg), gdzie filozof Kant spędził większość życia. Zważywszy na pozycję Królewca jako stolicy Prus Wschodnich oraz bliskość Polski i krajów bałtyckich, nic dziwnego, że jego studenci byli żywo zainteresowani sprawami zagranicznymi. „Codziennie o czwartej siadają przy stole w korytarzu i toczą ożywioną rozmowę na temat bieżących wydarzeń”, pisał Conwell-Evans. Nigdy nie zaprzeczał istnieniu nazistowskiej przemocy, lecz – podobnie jak wielu innych proniemieckich komentatorów – uważał doniesienia prasy za mocno przesadzone. Poprzez wyolbrzymianie ulicznych pobić i przepychanek gazety tworzyły mylne wrażenie, że takie zachowanie jest nieodłącznym aspektem narodowego socjalizmu, podczas gdy tak naprawdę, przekonywał Conwell-Evans, „to sprawka mniejszości, która kompromituje ideologię swoim postępowaniem. Zdecydowana większość to idealiści, skłonni do poświęceń i działania na rzecz społeczności”221. Podobnie jak wielu prawicowców, Conwell-Evans czuł głęboką więź z Niemcami. Popieranie ich było godne pochwały, nie tylko z powodu sprzeciwu Hitlera wobec niesprawiedliwości układu wersalskiego, lecz z uwagi na więzy krwi. Zamiast sprzeczać się o drobiazgi w rodzaju „kwestii żydowskiej” bądź garstki zniechęconych radykałów, Brytyjczycy i Amerykanie winni stanąć ramię w ramię z anglosaskimi niemieckimi braćmi, by walczyć ze wspólnym wrogiem – komunistami.
W przeciwieństwie do Conwella-Evansa Robert Bernays był zagorzałym krytykiem narodowego socjalizmu, jednakże i on nie krył podziwu dla żelaznej determinacji nazistowskich studentów, z którymi spotkał się w czasie krótkiej, pouczającej wizyty w Niemczech. Jeden z młodych studentów uniwersytetu berlińskiego zaprosił go do swojego pokoju. Pomieszczenie, jak stwierdził Bernays, w pełni oddawało ducha ideologii nazistowskiej. Było wprawdzie puste i spartańskie, ale każdy przedmiot miał szczególne znaczenie – zwłaszcza ogromna mapa Niemiec na ścianie i lista zaznaczonych na czerwono, skonfiskowanych kolonii. Jedyne zdjęcie w pokoju przedstawiało Hitlera, a jedynymi meblami był drewniany stolik oraz dwa krzesła z twardym oparciem. W kącie leżał sprzęt wspinaczkowy, w drugim – strój do pojedynku. Poza tym znajdował się tam odbiornik radiowy i rząd kufli – pamiątka zakrapianych wieczorów studenckich. Bernays zauważył, że najlepszy scenograf filmu o narodzinach nazizmu nie wymyśliłby bardziej przekonującej sceny222.
Evelyn Wrench, prezes zarządu „Spectatora”, który również przyjechał do Rzeszy w początkach jej istnienia, pragnął „zrozumieć tamtejszy punkt widzenia”. Wprawdzie zdecydowanie potępiał traktowanie Żydów przez reżim, lecz próbował nadać mu kontekst. Po powrocie do Anglii w kwietniu poinformował, że wielu spośród jego niemieckich znajomych trwało w przekonaniu, że rządowy antysemityzm jest tymczasowy. Skwapliwie przypominali Wrenchowi, że Niemcy właśnie przeszły niemal bezkrwawą rewolucję, a w takich chwilach, „jak wy, Anglicy, wiecie z historii”, zdarzają się różne, nieraz godne ubolewania rzeczy. Pomny irlandzkiej „krwawej niedzieli” z 1920 roku Wrench – zawsze gotów łagodzić sytuację – przyznał ochoczo, że nie tylko w Niemczech zdarzają się takie przykre incydenty. Antyżydowska kampania, podsumował, jest spowodowana powszechnym (a co za tym idzie, poniekąd uzasadnionym) poczuciem, że w czasach wysokiego bezrobocia i trudności gospodarczych Żydzi „się obłowili”. I chociaż słyszał, jak berlińska młodzież wykrzykuje na ulicach Juden verrecke [śmierć Żydom], wrócił do Anglii w przeświadczeniu, że niemiecki rząd wkrótce zaniecha antysemickiej krucjaty. „Najlepsze, co możemy zrobić dla Żydów w Niemczech”, przekonywał, „to starać się zachować bezstronną postawę wobec Niemiec i pokazać, że naprawdę chcemy zrozumieć ich aspiracje”223.
Inni obserwatorzy podzielali jego zdanie, podobnie jak przytakiwali peanom Conwella-Evansa. Wspomnienia gościnności, schludnych domów, wytężonej pracy na polach, kolorowych skrzynek z kwiatami, kufli spienionego piwa, a przede wszystkim niemieckiej, podniesionej na duchu młodzieży odsuwały na drugi plan wizję agresji w brunatnych koszulach. „Wiosna wisi w powietrzu”, pisał amerykański dramaturg Martin Flavin w marcu 1933 roku:
Rozkwitają pąki. Jest absolutnie i bez reszty pięknie. Próżno szukać oznak zgryzoty. Prowincja spokojna i urocza, a w miastach cicho jak makiem zasiał. Frankfurt (gdzie piszę te słowa) to chyba najcudowniejsze małe miasto świata. Być może mam słabość do Niemiec i Niemców. Czystość, porządek i zapał, lubię te cechy. Lubię też młodzież i siłę oraz fakt lub złudzenie podążania dokądś, posiadania celu – a do tego przemawia do mnie tragiczna natura ich położenia – smutne poczucie opóźnienia i rozpaczliwa próba nadgonienia – czegoś, co (o ironio) być może już się dokonało i tylko czeka na tę gęstą, czarną chmurę, która zawisła nad wschodnim niebem224.
Lecz kolejne propagandowe zagranie Goebbelsa musiało ostudzić zapał entuzjastów. Ceremonialne palenie książek w ponad trzydziestu uniwersyteckich miastach obnażyło nazistowskie intencje, przywołało na myśl słynne słowa Heinricha Heinego: Dort, wo man Bücher verbrennt, verbrennt man am Ende auch Menschen [Gdzie palą książki, wkrótce ludzi palić będą].
Szesnastoletnia Dymphna Lodewyckx przyjechała z Australii do Monachium, aby podjąć naukę w jednej z tutejszych szkół średnich. Szybko przywykła do hajlowania Hitlerowi przed i po każdej lekcji oraz pisania wypracowań na tematy w rodzaju „Jak niemieckie dziewczęta mogą wspomóc nasz naród?”. Dziesiątego maja znalazła się wraz z matką w tłumie oglądającym „uroczy przemarsz studentów z pochodniami przez oświetlone miasto”. Gdy dotarli do Königsplatz, rozpalili wielkie ognisko, wokół którego leżały tysiące książek – potępionych jako zdegenerowane bądź antyniemieckie – i przeznaczonych na podpałkę. Dla Dymphny, być może zbyt młodej, aby pojąć skalę wydarzenia, widok „migoczących pochodni, płonących książek, strzelających płomieni i malowniczych studentów” był „godny podziwu”225
197
Isherwood, Christopher and His Kind, s. 92–93.
198
Constantia Rumbold, bez daty.
199
Tamże, i Mowrer, s. 247.
200
Constantia Rumbold, bez daty.
201
Owen Tweedy, Dziennik, 16 lutego 1933, University of Oxford, St Antony’s College, archiwum Middle East Centre, GB165–0289. Kolejne cytaty z wypowiedzi Tweedy’ego pochodzą z tego samego źródła i obejmują daty od 16 lutego do 31 marca 1933.
202
Pierwszy przypadek w długiej historii tego tytułu, że współpracownik mógł pozostać anonimowy.
203
„Reflections on the German Revolution”, The Nineteenth Century and After, maj 1933, s. 518.
204
An American in Hitler’s Berlin: Abraham Plotkin’s Diary 1932–1933, Catherine Collomp i Bruno Groppo (red.), University of Illinois Press, Urbana–Chicago 2009, 6 lutego, s. 148.
205
Tamże, 11 lutego, s. 157.
206
Gareth Vaughan Jones, Hitler diary, National Library of Wales, Gareth Vaughan Jones papers, B1/9.
207
Denis Sefton Delmer, „Daily Express”, 2 lutego 1933, oraz Trail Sinister, Secker & Warburg, Londyn 1961, s. 185–200.
208
Lady Rumbold do matki, 1 marca 1933.
209
W swojej książce Reichstag fire: legend and truth (1963) Fritz Tobias dostarcza przekonujących argumentów za tym, że pożar nie był dziełem nazistów, a Marinus van der Lubbe, Holender skazany za ten czyn na karę śmierci, działał sam i z własnej inicjatywy.
210
Philip Gibbs, European Journey, William Heinemann, Londyn 1934, s. 313.
211
Chodzi o Ernsta „Putziego” Hanfstaengla. Pół-Amerykanin, studiował na Harvardzie i przyjaźnił się z Hitlerem. W 1933 roku został szefem Biura Prasy Zagranicznej.
212
Harold Picton, From Republican to Nazi Germany, Letchworth, 1938, s. 175.
213
Lady Rumbold do matki, 22 marca 1933.
214
Christopher and His Kind, s. 96, 98.
215
2 kwietnia 1933.
216
Christopher Isherwood, The Berlin Novels, Vintage Books, Londyn 1999, s. 488–489.
217
Advocate for the Doomed: Diaries and Papers of James G. McDonald, Richard Breitman, Barbara McDonald Stewart, Severin Hochberg (red.), Indiana University Press, Bloomington 2007, 4 kwietnia 1933, s. 40.
218
Tamże, 7 kwietnia 1933, s. 48.
219
Tamże, 9 kwietnia, s. 50.
220
Karina Urbach, Go-Betweens for Hitler, Oxford University Press, Oksford 2015, s. 300.
221
Conwell-Evans, Impressions of Germany, „The Nineteenth Century and After”, styczeń 1934, s. 72–82.
222
Robert Bernays, Special Correspondent, Victor Gollancz, Londyn 1934, s. 124.
223
Evelyn Wrench, What I saw in Germany, „The Spectator”, 13 kwietnia 1933.
224
University of Chicago Library, Special Collections, Martin Flavin papers, Box 1, Folder 9.
225
Cytowana w Mark McKenna, An Eye for Eternity: The Life of Manning Clark, Miegunyah Press of Melbourne University, Melbourne 2011, s. 133.