Читать книгу Wakacje w Trzeciej Rzeszy - Julia Boyd - Страница 7
4
„WRZĄCY KOCIOŁ”
ОглавлениеEmily Pollard polubiła Niemców. Ceniła ich zapał i dobre maniery, zasmakowały jej niemieckie potrawy, a nawet polubiła puchowe kołdry („chyba nie słyszeli o kocach, może nie znano ich w średniowieczu”). I choć odwiedziła więcej sklepów aniżeli wystaw ekspresjonistów, nie pozostała obojętna na nową falę, zauważając, że „Niemcy idą z duchem czasu znacznie sprawniej od nas”, a w tym przekonaniu utwierdziła ją wizyta na berlińskim lotnisku Tempelhof. Dawny pruski plac defiladowy do 1930 roku stał się największym lotniskiem na świecie i codziennie lądowało tam około pięćdziesięciu samolotów ze wszystkich zakątków Europy. Plasowało się wysoko na liście berlińskich atrakcji turystycznych, gdzie za drobną opłatą każdy mógł wejść i zostać, ile tylko chciał. „Zbierają się tam wielkie tłumy, aby posiedzieć przy stolikach, napić się i najeść przy wtórze warkotu silników”119, pisała Emily. Cicely Hamilton też była oczarowana. „Bez przerwy coś się dzieje lub zaraz stanie: kolejny cudny potwór wyruszy na spotkanie z wiatrem lub wyląduje Bóg wie skąd!”120.
Dwa lata wcześniej Tempelhof przyciągnął powszechną uwagę, kiedy John Henry Mears i Charles Collyer posadzili tam swój jednosilnikowy jednopłat podczas udanej próby pobicia rekordu najkrótszego lotu dookoła świata. Zanim dotarli do Berlina, zgubili się ponad bezkresną połacią pól uprawnych na zachód od miasta i uznali, że nie mają innego wyjścia, jak wylądować i zapytać o drogę:
Nagle usłyszeliśmy krzyki i zobaczyliśmy ogorzałego rolnika, który biegł w naszą stronę, wymachując rękami. Za nim pędziło trzech chłopców, grubych i jasnowłosych, wszyscy się darli. Za nimi dwie dziewczynki w powiewających fartuchach, z podskakującymi warkoczykami i piskliwymi głosikami. Zza stodoły wyczłapało stadko zaaferowanych gęsi, których hałaśliwe gęganie wzmogło ogólny chaos121.
Wyścig z czasem umożliwił im jedynie krótki pobyt w Berlinie, ale Mears zdążył odnotować szerokie bulwary „czyste jak kuchnia niemieckiej pani domu” oraz policjantów, „wytwornych i dystyngowanych jak oficerowie”. Pokrzepieni śniadaniem złożonym z szynki i jajek w hotelu Adlon i opasłymi kuflami ciemnego, spienionego piwa, zimnego jak lód, wyruszyli z Tempelhof z dwunastogodzinnym poślizgiem, pomachali na pożegnanie skrzydłami i odlecieli do Rosji. Dotarli do Nowego Jorku 22 lipca 1928 roku i ustanowili nowy rekord: ich lot trwał dwadzieścia trzy dni, piętnaście godzin, dwadzieścia jeden minut i trzy sekundy122.
*
Port lotniczy Tempelhof, symbol nowego ducha weimarskiego, był wielokrotnie pierwszą furtką dla gości, którzy każdego roku tłumnie napływali do ambasady brytyjskiej. A po przybyciu do Berlina sir Horace’a i lady Rumbold we wrześniu 1928 roku ich liczba rosła. I nic dziwnego. Ambasada zapewniała dogodne zakwaterowanie tym, którzy zamierzali zwiedzić stolicę bądź planowali dalsze wyprawy. Ethel Rumbold była pod wrażeniem swojej nowej rezydencji, jej „pięciu salonów, sali balowej i kolosalnej sypialni”, nie spodobały jej się za to „doprawdy upiorne schody oświetlone wysokimi mosiężnymi lampami, z białymi szklanymi kulami przez całą drogę na górę”. Ku swemu zaskoczeniu uznała Niemców za spokojnych i bezpretensjonalnych, „bez cienia dawnej arogancji”, co „mile wyróżnia ich na tle Francuzów, Belgów i Hiszpanów”123.
Sir Horace miał sprawować urząd pięć lat i gdy nad sceną polityczną gromadziły się ciemne chmury, dla wielu gości stanowił krzepiące przypomnienie, co oznacza bycie Brytyjczykiem. Jeden z gości wspominał jego „krągłe, czerwone, dziecinne oblicze, komiczny monokl i wybitnie kretyńską minę, za którą z iście brytyjską perfidią skrywał umysł ostry jak brzytwa”124. Na dworcu całą rodzinę powitał Harold Nicolson, który napisał do żony: „Rumbie, pani Rumbie, panna Rumbie & panicz Rumbie… wszyscy gęsiego wysiedli z pociągu, każde z powieścią Johna Galsworthy’ego w dłoni. W życiu nie widziałem nic równie angielskiego, krzepiącego i przyzwoitego”125. Lady Rumbold, córka dyplomaty i siostrzenica lorda Lonsdale’a, była urodzoną żoną ambasadora. Pełna humoru i ciepła, umiała oczarować każdego. Kiedy przyjechali do Berlina z dwudziestodwuletnią córką Constantią, ich syn Anthony (również przyszły dyplomata) podjął studia w Oksfordzie.
Pierwszym spotkaniem towarzyskim Rumboldów był „kameralny obiadek na trzydzieści osób” na cześć przywódcy Partii Pracy Ramsaya MacDonalda. Służba włożyła srebrną i czarną liberię („mniej krzykliwą od czerwonej i żółtej”), a stoły przystrojono złotą zastawą i różowymi goździkami. Na liście gości znalazł się Albert Einstein i państwo Oswaldowie Mosley („ona wyglądała prześlicznie i bardzo wytwornie, nie miała w sobie nic z laburzystki!” – mowa o dawnej lady Cynthii Curzon, drugiej córce pierwszego lorda Curzona, która zmarła na zapalenie otrzewnej w 1933 roku). Nie zabrakło również „zniewalającej” lady Droghedy i lorda Curzona. Jednak serce lady Rumbold skradł kanclerz Hermann Müller (1876–1931), który był kanclerzem dwukrotnie, w 1920 roku oraz w latach 1928–1930, a także jednym z niemieckich sygnatariuszy traktatu wersalskiego. „Jest doprawdy na wskroś niemiecki”, relacjonowała matce. „Potężny i gruby, z wielką, kanciastą głową i wałkiem tłuszczu na karku, typowy Niemiec! Ale zyskuje przy bliższym poznaniu, jest uroczy, bezpretensjonalny i naturalny”126.
Dwa dni wcześniej Ramsay MacDonald („niesłychanie interesujący osobnik, taki przystojny i distingué”) jako pierwszy cudzoziemiec przemawiał przed wypełnionym po brzegi Reichstagiem. „Przewodniczący przedstawił go jako człowieka, który bronił brytyjskiej neutralności na początku wojny, co doprowadziło mnie do białej gorączki”, wyznała z urazą lady Rumbold. „Poza tym spokojnie, skupił się na przyszłości. Dziwnie się czułam, siedząc z grupą bolszewików tuż za plecami; tak się złożyło, że byłam w żałobie po rosyjskiej cesarzowej!”127.
Niektórzy nadużywali gościnności: „Parlamentarzysta wciąż u nas bawi”, narzekała kilka miesięcy później lady Rumbold. „Przyjechał na dwie noce, tymczasem siedzi już osiem dni! Miły człowiek, ale nie wypada zostawać tak długo”128. Wspomnianym parlamentarzystą był konserwatywny reprezentant Chippenham Victor Cazalet, który – nieświadomy irytacji „uroczej” gospodyni – zachwycał się pobytem w ambasadzie. Tuż przed przyjazdem do Berlina, 5 stycznia 1929 roku, gościł u Bismarcków:
Dom bardzo wygodny (brzydki), gorącej wody pod dostatkiem. Leży prawie trzydzieści pięć kilometrów od Hamburga w środku wielkiej puszczy. Towarzystwo złożone z osiemnastu Austriaków, Niemców i Szwedów. Ci ostatni przemili, zabawni i pełni prostoty. Byłem zachwycony… Wszyscy znają angielski. Stołowaliśmy się na miejscu. Karp w galarecie, króliki itd. Można stracić apetyt. Większość posiadłości znajduje się w lesie, co opłaca się w Niemczech. W czwartek idziemy zapolować na zające i bażanty.
Kolejnego dnia polowali na dziki i jelenie:
Po lunchu sprawdzono nam wszystkim torby na wzór pruski. Po kolacji wszystkie zwierzęta wyłożono przed domem i oświetlono pochodniami. Wyszliśmy, żeby popatrzeć, grano na trąbkach różne melodie – zmarzliśmy na kość. Trębacz nadawał rytm. Główny leśniczy to wielka szycha, rodzaj głównodowodzącego. Nosił dwie pary okularów [lornetkę] i salutował z wielką uprzejmością, prowadząc nagonkę.
Obowiązkowa rundka po muzeum i prywatnej kwaterze Żelaznego Kanclerza nie zrobiła na Cazalecie wrażenia: „Niewiarygodnie brzydkie, nic godnego zapamiętania”. Dla wielkiego entuzjasty pokroju młodego parlamentarzysty pruskie polowanie było ciekawym doświadczeniem, niemniej jednak z ulgą wyjechał do Berlina i wygód ambasady brytyjskiej. W stolicy ujęła go niemiecka serdeczność wobec Brytyjczyków. „Nie wygląda na to, by żywili urazę. Prawie wszyscy cieszą się na twój widok i chętnie rozmawiają o wojnie”129.
Książę Yorku (późniejszy król Jerzy VI) na pewno nie zetknął się z wrogością, kiedy w marcu 1929 roku został pierwszym brytyjskim księciem, który od czasów wojny gościł w Berlinie. Wraz z księżną złożył w ambasadzie krótką wizytę w drodze do Norwegii na ślub księcia Olafa. „Mała księżniczka skradła nam serce”, pisała lady Rumbold, „to bezcenna perła. Tak ładna i delikatna, ślicznie się uśmiecha, prostolinijna, a zarazem pełna godności”130. Wizyta niespodziewanie się przedłużyła, gdy opóźnienie pociągu zmusiło parę królewską, aby została na noc i spędziła w ambasadzie dodatkowy dzień. Nie zmartwiło to lady Rumbold. „Nie mieli ochoty na zwiedzanie i pójście do kościoła, więc po spokojnym poranku wraz z Haroldem Nicolsonem zabraliśmy ich do klubu golfowego w Wannsee. Szczęściem nie zastali tam księcia koronnego”131, pisała do przyjaciółki, wiedząc, że przypadkowe spotkanie niemieckiego członka dawnej rodziny cesarskiej i jego brytyjskich królewskich kuzynów skończyłoby się dyplomatyczną wpadką. Poprzedniego dnia książę i księżna obejrzeli zamek, dawną rezydencję kajzera:
Nawet jego maleńką sypialnię, której nigdy się nie pokazuje i którą zamieniono w graciarnię z łuszczącą się tapetą. Była naprawdę mała i ciemna, wychodziła na dziedziniec, obok znajdowała się ciasna gotowalnia. W jego gabinecie stoi słynny stół, na którym 1 sierpnia 1914 roku podpisał rozkaz mobilizacji wojska. Wykonano go z drewna pochodzącego z „Victory”, a ogromny kałamarz przedstawia jego model, ze słynnym sygnałem Nelsona „Anglia oczekuje itd.” w postaci różnobarwnych flag. Osobliwe, nieprawdaż?132.
Wizyta przygnębiła księcia i skłoniła do refleksji nad ulotną naturą imperium. „Uznał to za przeraźliwie smutne”, zauważyła lady Rumbold. „Bezustannie nawiązywał do faktu, że wszystko zmieniło się w tak krótkim czasie i nikogo to nie obchodzi. Ma rację. To nader bezduszne. Pomyśleć, że Hohenzollernowie przeszli do historii!”133.
*
Los Hohenzollernów nadal fascynował cudzoziemców na przekór obsesji na punkcie współczesności Berlina. Cazalet napisał w dzienniku: „Berlin to ciekawe miasto. Nader malownicze, sporo się tu dzieje. Wszędzie drożyzna. Interesujący ludzie. Co wieczór trzy opery – wypełnione po brzegi. Doskonałe spektakle, kino b. dobre. Widziałem dwa bolszewickie filmy, pierwszorzędne zdjęcia, kiepska propaganda – co za czasy!”134.
Podobnie jak wielu odwiedzających, był pod wrażeniem jakości i różnorodności sztuki w weimarskich Niemczech. W 1927 roku Eddy Sackville-West postanowił zamieszkać w Dreźnie, ponieważ wiedział, że co wieczór może tam chodzić na „cudny koncert” lub do opery. Pięć oper Ryszarda Straussa miało swoją premierę w tamtejszej operze – uchodziła wówczas za najlepszą w Europie. Dwunastego kwietnia 1929 roku zmieniono stały repertuar na rzecz występu dwunastoletniego Yehudiego Menuhina. Tamtego wieczoru zagrał koncerty skrzypcowe Bacha, Beethovena i Brahmsa przed rozentuzjazmowaną publicznością. „Wielki budynek huczał od oklasków”, napisał „Volkstaat”. Tydzień wcześniej Yehudi zagrał z Filharmonikami Berlińskimi pod batutą Brunona Waltera i przyjęto go równie gorąco: „Na podest wchodzi jasnowłosy grubasek”, napisał jeden z krytyków, „i z miejsca zjednuje sobie powszechną sympatię, kiedy jak pingwin stawia jedną, a potem drugą nogę. Ale zaraz przestaniecie się śmiać, kiedy podniesie smyczek i zagra koncert skrzypcowy Bacha nr 2 E-dur”135. Henry Goldman, nowojorski bankier, który podarował Menuhinowi skrzypce (stradivariusa księcia Khevenhüllera), przyjechał z Nowego Jorku specjalnie na koncert. „Berliner Morgenpost” doniosła, że widownia, „w tym Einstein, Max Reinhardt oraz wszyscy poeci i muzycy Berlina, nagrodziła obdarzonego łaską Yehudiego burzą oklasków”. Einstein, podobno ze łzami w oczami, rozmawiał później z amerykańskim cudownym dzieckiem za kulisami: „Mój drogi chłopcze, dawno nie dostałem lekcji, jakiej ty mi dzisiaj udzieliłeś”136. Lecz ów zachwyt nad geniuszem żydowskiego chłopca tylko na krótko przyćmił uporczywy nurt antysemityzmu. Wprawdzie pod koniec lat dwudziestych Hitler nadal był postacią marginalną, ale nie przeszkadzało mu to mieszać z błotem żydowskich muzyków. Dla Brunona Waltera, który dyrygował orkiestrą podczas koncertu młodego Yehudiego, zegar już tykał.
Bilety do filharmonii i opery nie były tanie, a Lilian Mowrer uważała je za tak „nieziemsko” drogie, że została nawet krytykiem londyńskiego czasopisma, aby móc oglądać tyle spektakli, ile dusza zapragnie. Wkrótce potem stwierdziła, że Niemcy to nie tylko najwięksi wielbiciele teatru w Europie, ale i najlepiej wyedukowani – chociaż na tle bystrej widowni Paryża i Londynu sprawiali wrażenie burżujów. Mowrer naliczyła ponad sto miast z własnym zespołem teatralnym i trzydzieści z operą, co stanowiło błogie dziedzictwo czasów sprzed zjednoczenia, kiedy to „Niemcy” składały się z trzydziestu ośmiu suwerennych państw i czterech wolnych miast. Niemieckie sztuki sceniczne wywarły na niej wielkie wrażenie. „Sama mechanika zmiany dekoracji jest genialna; cały plan znika albo rozpływa się w ciemności, a nowa scena wraz z aktorami jest windowana na podnośnikach albo spuszczana z góry”137. Miłośnicy intelektualnych doznań mieli do wyboru sztuki Hauptmanna, Wedekinda, Bronnena, a także („zdegenerowanego z wyglądu”138) Brechta oraz najnowsze dzieła Schoenberga, Hindemitha i Ryszarda Straussa. Architektura Bauhausu, ekspresjonizm, dadaizm i zjadliwe karykatury George’a Grosza niepokoiły i pobudzały. Jak ujęła to Mowrer, „w Niemczech czułeś, że naprawdę żyjesz”139.
Współczesne kino niemieckie było równie fascynujące i cudzoziemcy chętnie odwiedzali Universum Film AG (wytwórnię UFA, gdzie w 1929 roku kręcono Błękitnego anioła). W ramach odskoczni od obowiązków dyplomatycznych sir Horace i lady Rumbold spędzili dzień na planie, gdzie sfotografowali się z Marleną Dietrich. Przyglądali się również kręceniu rosyjskiego widowiska, w którym około stu kozaków „wjeżdża do Piotrogrodu”. „Byli to prawdziwi Rosjanie, dla nadania im wiarygodnego wyglądu”, poinformowała matkę lady Rumbold. „I dowodził nimi prawdziwy rosyjski generał. Zarabiał dwadzieścia pięć marek dziennie, za co był wdzięczny”. Ale ponieważ śnieg zrobiono z soli i wszystko na planie wyglądało tandetnie, „widok pozbawiał złudzeń”140.
Brenda Dean Paul, jedna z londyńskich „młodych i obiecujących”, należała do grona aspirujących aktorów, którzy szukali w UFA sławy oraz pieniędzy. Jej kariera zakończyła się klęską, pozostawiła jednak malowniczy opis kilku tygodni spędzonych w Berlinie. Młody attaché ambasady brytyjskiej wprowadził ją w nocne życie. W ciągu kilku dni poznała księcia Lexy’ego Hochberga z Pszczyny, Maxa Reinhardta i Conrada Veidta, najpopularniejszego berlińskiego aktora. Tak wspominała swój „zwykły” dzień:
Wstawałam około pierwszej, obiad na ogół bardzo późno (zgodnie z niemieckim zwyczajem), potem szłam (…) do Roberta w Kufürstendamm, zwykle po wizycie u Figaro, sławnego fryzjera na tej samej ulicy. U Roberta można dostać wszystko, od mint julep po wymyślne danie z ostryg. Siadasz przy długim kontuarze i widujesz całą śmietankę teatralną i filmową. Lunch kończyłam o trzeciej lub czwartej, potem dansing w Edenie lub Adlonie. Masz pojęcie, żeby tańczyć w Londynie w porze podwieczorku? Cóż to byłoby za ponure widowisko. Ale w Berlinie to moda i codzienność. Następnie koktajle w Jockey Club do siódmej albo ósmej, kiedy to Berlin wraca do domu odpocząć przed kolacją, którą jada się zwykle o dziesiątej. Z lokali często wybierałam Horscher, bo jestem bardzo łakoma. Istny raj dla smakosza. Stary i niegdyś wystawny dom mieszkalny zachował atmosferę edwardiańskiego grand luxe, z bordowymi ścianami oraz stołami na podobieństwo boksów w stajni pod ścianą dawnej biblioteki… rozmowa czy wybuch śmiechu ściąga kamienne spojrzenia. Nie tyle towarzyski posiłek, ile religijny obrządek… Czasem zamiast do Horscheru szłam do Nevy, słynnego rosyjskiego lokalu… Później, około jedenastej lub dwunastej, myśleliśmy o tańcach, wieczór dopiero się rozkręcał141.
W drogich nocnych klubach wieczór rozpoczynał się na poważnie po północy – inaczej niż w lokalach uczęszczanych przez Audena, Isherwooda i Spendera. Loelia Ponsonby (późniejsza księżna Westminsteru) „pożerała wzrokiem zniewalającego blondyna z dołeczkami”, siedzącego przy sąsiednim stoliku w Eldorado, „który tak naprawdę był sierżantem w ułanach”. A po odwiedzeniu klubu reklamującego się jako „dansing wyłącznie dla panów” zauważyła, że „mężczyźni w średnim wieku i sportowym ubraniu, uroczyście sklejeni w tangu, do tego stopnia przypominali karykatury poczciwych, niemieckich ojczulków, że nie sposób było traktować ich na poważnie”142. Jej przyjaciółka dwudziestopięcioletnia Constantia Rumbold opisała berlińskie nocne życie, wymieniając szereg modnych klubów, w tym Beguine, pierwszy z coraz liczniejszych czarnych barów stolicy:
Była to mroczna arkada oświetlona czerwonymi lampami, w której unosiła się woń podziemnej kolejki. Na wpół uchylone drzwi na końcu. Za drzwiami przytłumione bicie bębna i chaotyczna kakofonia saksofonu. Mgła sinego dymu, zajęte wszystkie stoły. Tutaj przesiadywali studenci, milionerzy, artyści i biznesmeni, przytuleni do modelek i wytwornych pań. Z oczami na wpół przymkniętymi, odurzeni muzyką, kołysali się rytmicznie na parkiecie, nie dbając o rozmowę. Jedna Murzynka śpiewała, gruba i w wydekoltowanej sukni… Mętne światło przygasło jeszcze bardziej, ona wystukiwała rytm stopami i zawodziła coraz głośniej i szybciej, coraz bardziej piskliwie… a jej wielkie ciało konwulsyjnie wiło się i skręcało, po czym dziko rozpościerała ręce, krzycząc, że nikt nie rozumie, jak jej tęskno za obiema „Karolinami”. Zawsze nagradzały ją gromkie oklaski. Potem znowu śpiewała, wciąż poruszając ciałem, a jej soczysty głos przetaczał się przez salę płaczliwymi falami.
Ale to nie był jeszcze koniec wieczoru. Ostatnią nagrodą dla „strudzonych włóczęgów” był rosół z gorącymi kiełbaskami w Künstler [Artystycznym Zakątku], ukrytym w bocznej uliczce. W odpowiedzi na dzwonek ciężkie drzwi zewnętrzne ledwo uchylano. Gość mijał ciche podwórze, następnie schodził po kamiennych schodach do niedużego, podziemnego pomieszczenia umeblowanego ławkami i stołami, niczym ponadto. W jednym rogu niewidomy mężczyzna cicho grał na pianinie. „Zupa była przepyszna i gorąca, a piwo złociste, i można było zobaczyć lub posłuchać malarzy, artystów, pisarzy i pseudointelektualistów, stłoczonych przy drewnianych stolikach”143.
*
A potem, 24 października 1929 – w Czarny Czwartek – doszło do załamania na giełdzie Wall Street, a wraz z nim runęły niemieckie nadzieje na trwały dobrobyt. Ale jeszcze przed krachem wiele wskazywało na to, że świetność złotych lat Republiki Weimarskiej jest tylko pozorna. Stephen Spender wspominał, że przytłoczyła go nędza, jaką widział w Hamburgu poprzedniego lata; dodał: „Straciłem ochotę na folgowanie moim ciągotom… udzieliła mi się powszechna zgryzota tego kraju, gdzie dawniej hordy prostytutek uchodziły za towar, dziś wydają mi się padliną i niczym innym: żadna to przyjemność widzieć siebie w roli cudzoziemskiego sępa”144.
Lilian Mowrer twierdziła, że przeczuła nadchodzący kryzys. Oprócz recenzowania spektakli pisała też na tematy ogólne, a niemieckie koleje państwowe zapraszały ją regularnie wraz z innymi dziennikarzami do mniej znanych zakątków kraju. Wstrząsnęła nią „orgia” publicznego szastania pieniędzmi, którą wszędzie napotykała:
Gdy pokazywano mi imponujące nowe budynki… przestronne domy mieszkalne dokoła placów wysadzanych drzewami albo domy jednorodzinne na nowo powstałych osiedlach, porównywałam je z tym, co zaobserwowałam w innych krajach. Odbudowane rejony Francji wyglądały blado na tle tego niemieckiego rozmachu145.
Ale, jak zrozumiała, główna wada tego „karnawału publicznej rozrzutności” polegała na uzależnieniu od amerykańskich pożyczek krótkoterminowych, toteż gdy pękła bańka mydlana i upomniano się o zwrot długów, konsekwencje dla Niemiec były katastrofalne.
Rok po krachu sir Horace odnotował, że ministrowie rządowi zaprzestali wydawania wielkich przyjęć, przestali też w nich uczestniczyć: „Nie stać ich na rewanż wobec cudzoziemców, a poza tym na pewno obawiają się reakcji urzędników, których pensje przycinają, na zdjęcia z wystawnych bankietów… uczty wydawane przez żydowskich bankierów, będące dotąd ważnym punktem w berlińskim kalendarzu, też nie odbędą się w tym roku. Przewiduję znaczną korzyść dla naszego układu trawiennego”146.
Trudności stopniowo narastały. Spender zauważył, że każdej wizycie w berlińskich sklepach towarzyszą nagabywania żebraków. Wielu francuskich obserwatorów jednak nie kryło wątpliwości w przekonaniu, że Niemcy po raz kolejny zasłaniają się kryzysem gospodarczym, żeby nie płacić reparacji. „Francuzi powracający z Berlina opowiadają o tamtejszej ekstrawagancji i ostentacyjnym zbytku”, wspomniał Harry’emu Kesslerowi André Gide147. A Emily Pollard, która miała latem 1930 roku okazję stołować się w Goslarze, wspominała „istną ucztę bogów”, gdzie wśród sześciu dań znalazła się zielona zupa z żółwia oraz potrawka z kraba148.
Niemniej jednak bliższa prawdy jest relacja Christophera Isherwooda, który rok po krachu mieszkał w slumsach z rodziną aktualnego chłopaka i napisał później: „To był wrzący kocioł dziejowy, który podda próbie wszystkie polityczne teorie, tak jak gotowanie weryfikuje przepisy z książki kucharskiej. W tyglu berlińskim kipiało bezrobocie, niedożywienie, panika giełdowa, nienawiść wobec traktatu wersalskiego oraz inne mocarne ingrediencje”149. Innymi słowy, wymarzone warunki, aby narodowi socjaliści przekonali wyborców, że uwarzona przez Hitlera mieszanka dyktatury, nienawiści i przewrotnego patriotyzmu to ich jedyna nadzieja na narodowe odrodzenie.
*
Kiedy 26 lutego 1924 roku Hitler stanął przed sądem w Monachium pod zarzutem zdrady po nieudanym puczu, wielu żywiło przekonanie, że to dopiero początek jego politycznej kariery. Dwa dni później „Manchester Guardian” donosił: „Hitler ma swoje pięć minut. Jego mowa obronna, którą znajdziecie w dzisiejszych gazetach, wywarła olbrzymie wrażenie”. Trzydziestoczteroletni Hitler zwrócił uwagę całego narodu „potokiem teatralnej ckliwości oraz biciem piany”. Jego pełne żaru potępienie rządu weimarskiego, Żydów i traktatu wersalskiego trafiło na podatny grunt – z uwzględnieniem sędziego, który zasądził absurdalnie niską karę dziewięciu miesięcy pozbawienia wolności. Dziennikarz „Manchester Guardian”, który obserwował przebieg procesu, wyraził zdziwienie domniemanym brakiem motywu Hitlera. „Jakby nie miał poczucia, że walczy za uciśnionych”, pisał. „Knuł i ryzykował życie własne i innych z nieokreślonych pobudek”. Zdaniem wysłannika gazety nic nie wskazywało także na osobisty interes bądź ambicje, które tłumaczyłyby podjęcie równie ryzykownych działań. Tak czy inaczej, wizerunkowy sukces Hitlera podczas rozprawy nie ulegał wątpliwości, mimo że narodowi socjaliści pozostali na marginesie niemieckiej polityki jeszcze przez kilka lat po jego wyjściu z więzienia. Jednak właśnie w tamtym stosunkowo spokojnym okresie Hitler wyrósł na niekwestionowanego lidera swojej partii. Odtąd już na zawsze miał pozostać Führerem.
Potem, 14 września 1930 roku, na scenie politycznej zaszły dramatyczne zmiany, kiedy naziści uzyskali sto siedem miejsc w wyborach federalnych. Długie oczekiwanie dobiegło końca. Co więcej, nauczony doświadczeniem nieudanego puczu, Hitler dążył do celu legalnymi metodami. Magnat prasowy, lord Rothermere, przebywający wówczas w Monachium, nie krył zachwytu w przekonaniu, że Hitler otworzył dla Niemiec nową erę. Przekonywał rodaków, że niemiecki faszyzm ma wiele do zaoferowania Europie – zwłaszcza w kontekście walki z komunizmem150. Rumbold był bardziej sceptyczny. Miesiąc później, 13 października, po pierwszym zgromadzeniu Reichstagu od czasu wyborów, doniósł królowi Jerzemu V:
Byłem w Reichstagu, kiedy ci niemieccy faszyści wkroczyli w swoich okropnych mundurach, składających się z koszuli khaki, bryczesów i owijaczy, z hakenkreuzem na ramieniu. Jeden z liderów wystąpił w pumpach, w których prezentował się niezbyt korzystnie. Przybyli do Izby w płaszczach, aby ukryć mundury, i takiego wejścia nie powstydziłby się kabaretowy Mussolini. Ale chociaż ich zachowanie bywa śmieszne i dziecinne, z pewnością tchnęli w kraj nowego ducha, który przejawia się usilnym pragnieniem zmian151.
Sir Horace odnosił wrażenie, że nowi nazistowscy deputowani odgrywają komedię, a ich faszystowskie pozdrowienie to wciąż nowość – nawet dla nich. „Niebawem natarli na komunistów”, pisał do matki. „Jedni i drudzy obrzucali się obelgami. Tymczasowy przewodniczący – osiemdziesięciotrzyletni »bóbr«, dostojny i czcigodny – nie był w stanie przerwać tej szczeniackiej burdy”152.
Później tego samego dnia przemoc rozgorzała na ulicach. Wstrząśnięty Rumbold opisywał synowi, jak grupy młodych nazistów rozbijały witryny sklepów żydowskich, w tym słynnych domów towarowych Wertheim i Tietz. Sir Horace z pewnością nie dostrzegał sprzeczności między swoim szczerym oburzeniem wobec takiego postępowania a beztroskim antysemityzmem, na który – podobnie jak wielu przedstawicieli jego pokolenia i sfery – regularnie sobie pozwalał. „Liczba Żydów w tym miejscu jest zatrważająca”, pisał do swojego poprzednika, sir Ronalda Lindsaya, niedługo po przyjeździe do Berlina. „Nie sposób od nich uciec. Rozważam zamówienie amuletu dla ochrony przed »złym nosem«, obawiam się jednak, że nawet to ich nie zrazi”153. Jego wzgardę widać również we wzmiance o „jakimś syjonistycznym zjeździe”, na którym miał okazję „poznać tłumy Hebrajczyków przy kolacji”154. To samo dotyczyło jego dobrodusznej żony: „Doprawdy spotykamy najdziwniejszych ludzi. Wczoraj jedliśmy podwieczorek z Afgańczykami. Dzisiaj najpierw mamy podwieczorek z grupą Żydów, którzy zwą siebie narodem wybranym (trudno o coś bardziej wymownego), a następnie z Turkami. Jutro uświetnimy swoją obecnością salony Persów. Czy Lucy obcuje w Oslo z takimi personami?”155.
Nawet ekonomista John Maynard Keynes, autor The Economic Consequences of the Peace (1919), który ochoczo wychwalał żydowskich przyjaciół w rodzaju Einsteina oraz bankiera Carla Melchiora, napisał po wizycie w Berlinie: „Ale gdybym tam mieszkał, mógłbym stać się antysemitą, gdyż biedny Prusak jest zbyt wolny i ociężały dla innego rodzaju Żydów, nie chochlików, lecz sługusów diabła, z rogami, widłami i ogonami”. Dodał, że przykro jest widzieć cywilizację „pod wstrętnym pantoflem nieczystego Żyda, który ma całą władzę, spryt oraz pieniądze”156.
Cicely Hamilton, bystra obserwatorka, która z pewnością nie należała do grona zwolenników nazistów, podzielała pogląd wielu rodaków i próbowała usprawiedliwić niemiecki antysemityzm. Główną przyczyną Judenhetze [nagonki na Żydów] jej zdaniem była zawiść:
Naród, który tyle wycierpiał i klepie biedę, patrzy teraz na rasę, która bogaci się na gruzach jego niedawnej świetności. Nic dziwnego, że w sercu wzbiera mu zawiść i sprzeciw wobec spekulantów. Dlaczego Izrael panoszy się na Kurfürstendamm, niegdyś arystokratycznej dzielnicy cesarskiego Berlina, odpowiedniku londyńskiej Mayfair, jeśli nie dzięki temu, że utuczył się na nieszczęściach bliźniego?157.
Wyndham Lewis, pisarz, malarz i współtwórca wortycyzmu lub – jak nazywał go Auden – „samotny wulkan prawicy”158, poruszając „kwestię żydowską” w swojej książce zatytułowanej Hitler, posunął się krok dalej i skwitował temat jako „rasową zasłonę dymną”:
Poradziłbym Anglosasom: nie pozwólcie, aby te trudne sprawy odwróciły waszą uwagę (ale przywołajcie Niemca do porządku, kiedy jest z wami). Dopuśćcie jednak do głosu Blutsfühl [więzy krwi]… na korzyść tego dzielnego i nieszczęśliwego ubogiego pobratymca. Niech błaha Judenfrage [kwestia żydowska] wam w tym nie przeszkodzi!159.
Książka Hitler, ze swastyką na okładce, stanowiła pierwszą wyczerpującą analizę fenomenu Führera i ukazała się zaledwie cztery miesiące po krótkiej wizycie Lewisa w Berlinie w listopadzie 1930 roku. Przemoc, zapewniał czytelników, prowokują komuniści, a policja dolewa oliwy do ognia, strzelając do niewinnych nazistów.
Lewis uczestniczył w „spotkaniu potworów” w Sportpalast, gdzie Hermann Göring, nowo wybrany do Reichstagu, i geniusz propagandy Joseph Goebbels przemawiali do dwudziestotysięcznego tłumu. „Dało się tam zaobserwować coś na kształt fizycznego nacisku przemożnego niezadowolenia”, zauważył160. Lilian i Edgar Mowrerowie byli na podobnym zgromadzeniu: „Jeszcze zanim dotarliśmy na Potsdamer Strasse, naszą taksówkę zatrzymały patrole zwolenników w brunatnych koszulach, którzy przepuścili nas dopiero po obejrzeniu naszego zaproszenia”, wspominała Lilian. W końcu wpuszczono ich do auli pomalowanej na jaskrawe, futurystyczne kolory. Wszystkie z dwudziestu tysięcy miejsc były zajęte i ludzie tłoczyli się w przejściach. Jeszcze więcej zgromadziło się z tyłu, „niczym wielki chór”. Oddziały umundurowanych mężczyzn w skórzanych wysokich butach i czapkach z daszkiem pilnowały porządku. „Sztywno stali na baczność, gotowi jednak zdusić w zarodku najmniejszy przejaw niesubordynacji. Ich postawa była wyzywająca i bojowa, a miny agresywne. Atmosfera groziła wybuchem, jak w fabryce prochu”161. Nie przeszkadzało to Wyndhamowi Lewisowi napisać: „Trzeba zrozumieć, że Adolf Hitler nie jest podżegaczem”162. Na poparcie tego stwierdzenia zatytułował jeden z rozdziałów „Adolf Hitler: orędownik pokoju”.
Pierwszemu znaczącemu sukcesowi wyborczemu towarzyszyła demonstracja arogancji i brutalności. Mimo to wielu zagranicznych obserwatorów odnosiło wrażenie, że naziści wyznaczyli tempo ówczesnej rzeczywistości. Nawet tak doświadczonym dyplomatom jak sir Horace Rumbold niełatwo było wróżyć z politycznych fusów. Niemniej jednak, jak napisał do Arthura Hendersona, ministra spraw zagranicznych, był przekonany, że ich determinacja, by umocnić pozycję Niemiec na arenie lokalnej i międzynarodowej, „zapuści korzenie i stanie się bodźcem dla tego lub innego niemieckiego rządu w przyszłości”163.
119
Pollard, Dziennik, 26 i 28 lipca 1930.
120
Hamilton, s. 160–161.
121
John Henry Mears, Racing the Moon, Rae D. Henkle Co., Nowy Jork 1928, s. 99.
122
Tamże.
123
Lady Rumbold do matki, 11 września 1928.
124
Loelia, hrabina Westminster, Grace and Favour, Weidenfeld & Nicolson, Londyn 1962, s. 135.
125
Martin Gilbert, Sir Horace Rumbold, Heinemann 1973, Londyn, s. 325.
126
Lady Rumbold do matki, 16 października 1928.
127
Tamże.
128
Tamże, 11 stycznia 1929.
129
Victor Cazalet, Dziennik, 1–12 stycznia 1929, archiwum Eton College, MS 917/2/4.
130
Lady Rumbold do matki, 16 marca 1929.
131
Lady Rumbold do przyjaciółki, 27 marca 1929.
132
Lady Rumbold do matki, 16 marca 1929.
133
Tamże.
134
Cazalet, dziennik, pierwszy tydzień września 1928.
135
„Berliner Zeitung”, 12 kwietnia 1929.
136
„Observer”, 28 kwietnia 1929.
137
Mowrer, s. 181.
138
Kessler, s. 353.
139
Mowrer, s. 221.
140
Lady Rumbold do matki, 13 stycznia 1929.
141
Brenda Dean Paul, My First Life, John Long, Londyn 1935, s. 78, 80–81.
142
Loelia, księżna Westminster, s. 115.
143
Constantia Rumbold, Changing Night Haunts of Berlin, ok. 1930.
144
Stephen Spender do Isaiaha Berlina, 30 stycznia 1930.
145
Mowrer, s. 210.
146
Rumbold do Harolda Nicolsona, 3 listopada 1930.
147
Kessler, 29 listopada 1931, s. 405.
148
Pollard, Dziennik, 25 lipca 1930.
149
Christopher and His Kind, s. 43.
150
„The Spectator”, 26 września 1930.
151
Rumbold do króla Jerzego V, 31 października 1930.
152
Rumbold do matki, 19 października 1930.
153
Gilbert, s. 319.
154
Rumbold do Constantii, listopad 1928.
155
Lady Rumbold do matki, 27 lutego 1931.
156
John Maynard Keynes, 22 czerwca 1926, Collected Writings of John Maynard Keynes, Macmillan, Londyn 1981, vol. 10, s. 383.
157
Hamilton, s. 180–181.
158
W.H. Auden w liście do lorda Byrona, cz. V, Edward Mendelson (red.).
159
Wyndham Lewis, Hitler, Chatto & Windus, Londyn 1931, s. 42.
160
Ibid, s. 10.
161
Mowrer, s. 229–231.
162
Lewis, s. 46.
163
Rumbold do Arthura Hendersona, 31 października 1930.