Читать книгу Mity medyczne, które mogą zabić - Katarzyna Świątkowska - Страница 5

Wstęp

Оглавление

Tematy związane ze zdrowiem są interesujące dla większości dorosłych ludzi. To naturalne. Nikt przecież nie chce chorować i wszyscy pragniemy, by nasi najbliżsi byli zdrowi. Coraz więcej osób zdaje sobie sprawę z tego, jak prawdziwe jest twierdzenie: „Jesteś tym, co jesz”, albo: „Niech pożywienie będzie lekarstwem, a lekarstwo pożywieniem” (1). Tak, nasze zdrowie i samopoczucie zależą najczęściej od małych wyborów, dokonywanych każdego dnia. Nie tylko od lekarstw, choć postęp medycyny znacznie wydłużył średnią długość życia. To, co jemy i pijemy, wpływa na zdrowie na wiele sposobów. Złe odżywianie jest sprawcą co dwudziestego przypadku raka. Odpowiednia dieta wspomaga leczenie tej choroby (2). Zmiana diety może pomóc walczyć z depresją, poprawić nastrój, obniżyć poziom lęku. W badaniu opublikowanym w październiku 2019 roku w „PLOS ONE” wykazano, że objawy depresji znacznie spadły w grupie młodych dorosłych, którym zastosowano dietę śródziemnomorską przez trzy tygodnie. Tylko tyle wystarczyło, by obniżył się u nich poziom lęku i stresu. W grupie kontrolnej, która nie zmieniła sposobu odżywiania i pozostawała na typowej diecie zachodniej, nie obserwowano żadnej poprawy (3). Jednym z ważnych elementów diety śródziemnomorskiej są ryby i inne owoce morza, bogate w dobroczynnie działające na mózg (i nie tylko) tłuszcze omega-3. Piszę o nich w rozdziale „O tłuszczach, które leczą”.


No dobra, ale w gąszczu informacji trafiających do nas codziennie, trudno „ogarnąć”, co w końcu jest zdrowe, a co nie. Zgadzam się. O tym, przede wszystkim jest ta książka. Jak weryfikować wiadomości? Wiedza jest potęgą. Jestem fanką medycyny opartej na faktach („evidence based medicine”), dlatego, każde moje twierdzenie jest poparte odnośnikami do badań publikowanych w recenzowanych czasopismach. I zawsze gorąco zachęcam Czytelników do samodzielnego zapoznania się z nimi, by na tej podstawie wyrabiać sobie zdanie. Wtedy odkrywa się, jak ryzykowne jest traktowanie za źródła wiedzy pseudoktorów z YouTube.

Oczywiście, wszyscy jesteśmy omylni. Lekarze, czy naukowcy – też. W dzisiejszych czasach, kiedy wiedza tak bardzo szybko idzie do przodu, trzeba stale robić aktualizację i analizować, czy aby nie bazujemy na przestarzałych informacjach.

W połowie lat trzydziestych jedna z reklam przedstawiała lekarza twierdzącego, że po przepisaniu papierosów marki Philip Morris pacjentom z podrażnionym gardłem „każdy przypadek podrażnienia znika całkowicie lub zdecydowanie poprawia się” (zdumiewające, ale prawdziwe). Podczas wojen światowych papierosy dostarczano żołnierzom sprzymierzonym, promując palenie jako nawyk „zwiększający morale”. Jednak, dzięki naukowemu podejściu do zagadnienia, przeprowadzeniu rzetelnych badań, prawda wyszła na jaw. W XX wieku szybko rosła świadomość skutków zdrowotnych zarówno aktywnego, jak i biernego palenia. Zdemaskowano wysiłki przemysłu tytoniowego, mające na celu wprowadzenie w błąd opinii publicznej. Dzisiaj szkodliwość palenia jest niepodważalna. Długo utrzymywała się też wiara w płaską Ziemię. Ba, nawet jeszcze dzisiaj są tacy, którzy są o tym przekonani. Cyceron stwierdził: „Właściwością człowieka jest błądzić, głupiego – w błędzie trwać. Żyć – to myśleć”. Warto zadawać sobie pytanie: „dlaczego?”, „ale kto to stwierdził?”, „na podstawie czego?”.

Pewna kobieta, kiedy piekła szynkę, zawsze obcinała jej końce przed włożeniem do piekarnika. Pewnego razu, mąż tej kobiety zapytał:

– Dlaczego zawsze przycinasz mięso przed włożeniem do piekarnika?

– Moja matka tak robiła.

– A z jakiego powodu?

– Nie wiem. Zapytajmy jej.

I tak też zrobili. Matka odpowiedziała:

– Cóż, moja matka przycinała mięso przed upieczeniem, więc i ja tak robię. Musicie zapytać mojej matki.

Udali się więc do babci.

– Babciu, z jakiego powodu przed włożeniem mięsa do pieca, przycinałaś je zawsze?

Babcia odpowiedziała:

– Ponieważ miałam za małą brytfankę!

Śledzenie badań dotyczących zdrowia jest pasjonujące. Na przykład, większość pacjentów przyjmuje swoje leki „na nadciśnienie” rano. Bo… tak się powszechnie sugeruje, choć nikt tego naukowo nie oceniał. Czy lepszy w tym wypadku wieczór, czy poranek. W końcu, zbadano to porządnie. Najnowsze badanie HYGIA (4) sugeruje, że najlepszą porą na przyjmowanie leków na nadciśnienie jest wieczór. Ciśnienie tętnicze wykazuje znaczną zmienność dobową. U większości osób obserwuje się poranny wzrost, a kiedy idziemy spać, ciśnienie spada o 10-20%. Ale nie u wszystkich. Niekiedy spadek nocny jest zredukowany lub nawet ciśnienie zamiast spadać, rośnie. I mamy problem. To stanowi czynnik ryzyka wielu chorób, w tym zawałów i udarów. Kilka badań już wcześniej zasugerowało, że to, jak ciśnienie zachowuje się, kiedy sobie smacznie śpimy, może więcej mówić o zagrożeniach zdrowotnych niż ciśnienie mierzone w ciągu dnia, a o zagrożeniu zawałem i udarem najtrafniej mówi średnie skurczowe ciśnienie krwi podczas snu.


W omawianym badaniu HYGA losowo podzielono 19 084 dorosłych na dwie grupy: pierwsza przyjmowała leki na nadciśnienie rano, druga przyjmowała je przed snem. Obserwacja trwała 6 lat. Przyjmowanie leków na noc, w porównaniu z przyjmowaniem rano, zmniejszało ryzyko: śmierci z powodu: chorób serca lub naczyń o 66%, udaru mózgu o 49%, zawału serca o 44%, niewydolności serca o 42% (4). Mocne, nieprawdaż?

Wielokrotnie jako lekarz obserwowałam, jak wycofuje się z rynku lek, który jeszcze niedawno był przepisywany, bowiem okazało się, że wcale nie jest skuteczniejszy od placebo, albo miał wiele trudnych do zaakceptowania działań niepożądanych. Z drugiej strony zadziwia mnie częsta sytuacja, kiedy pacjent nie stosuje się do zaleceń lekarza, nie przyjmuje przepisanych leków, bo się naczytał opinii w internecie, natomiast bezrefleksyjnie kupuje i łyka suplementy nie wiadomo gdzie i przez kogo wyprodukowane i nie wiadomo co zawierające (tego nikt nie sprawdza, nawet tych z apteki).

Na naszych oczach zostało ostatnio obalonych kilka mitów dotyczących odżywiania. Co jest zdrowe, a co nie? Do niedawna przecież mówiono: „Ogranicz picie kawy, ona wypłukuje magnez”. Obecnie, udowodnione: „Kawa chroni zdrowie. Dostarcza magnezu. Pomaga w odtruwaniu organizmu” (o tym w rozdziale o detoksie). Kiedyś, bardzo popularne było hasło: „Pij mleko – będziesz wielki!”. Dzisiaj wiele osób unika tego napoju. Czy słusznie? W świetle ostatnich badań, słodkie mleko ssaków, czyli też krów :), ma w sobie ukryty bioaktywny składnik, którym są egzosomy. Brzmi jak science fiction, jednak wygląda na to, że materiał „sprezentowany” w słodkim mleku przez krowę w postaci mikroRNA zamkniętego w egzosomach, może przetrwać trawienie w naszym przewodzie pokarmowym, wniknąć do krwi i krążyć sobie w nas, wpływając na to, jakie geny się ujawnią. W rozdziale „11 faktów o mleku, o których większość osób nie ma pojęcia” przytaczam najnowsze, sensacyjne badania związane z tą kwestią.

Czy „bez laktozy”, „bez glutenu”, oznacza automatycznie zdrowiej? Dlaczego tak wiele się o nich mówi? Modny temat, czy rzeczywiste źródło powszechnych problemów zdrowotnych? Trzeba się bać? O tym w rozdziałach „O co chodzi z tym glutenem” i „Laktoza odczarowana”.

Jeszcze do niedawna zalecano, by jeść maksymalnie 2 żółtka w tygodniu. Dzisiaj dysponujemy dowodami, że regularna konsumpcja jaj nie tylko nie szkodzi naczyniom i sercu, ale poprawia wzrok i pamięć. A cholesterol w nich zawarty nijak ma się do tego, co się dzieje z cholesterolem we krwi. O najnowszych badaniach z tym związanych – w rozdziale „10 powodów dla których warto jeść jaja”.

Coraz więcej osób robiąc zakupy w supermarkecie czyta etykiety, ale i tak nie są pewni, co jest OK dla zdrowia, co można bezpiecznie wrzucić do koszyka, a jakich produktów lepiej się wystrzegać. Często miewamy dylemat: „na czym smażyć?” (jeśli już musimy). Czy olej rzepakowy naprawdę zasługuje na miano „oliwy północy”? Może lepiej sięgnąć po „stary, poczciwy” smalec? Czym smarować pieczywo? W książce tej pomagam rozwiewać powszechne wątpliwości. Przytaczam aktualne badania dotyczące tych kwestii. Dla wielu ich wyniki będą z pewnością sporym zaskoczeniem.

Mitów dotyczących zdrowia jest mnóstwo. Ciągle jesteśmy bombardowani komunikatami od różnych sprzedawców suplementów, diet, terapii, metod diagnostycznych, którzy działają według sprawdzonej w handlu zasady: „Ja cię nastraszę, a ty kupisz mój produkt”. Wielu dorosłych bawi się w znaną z dzieciństwa zabawę „w lekarza”. (Dzieci można zrozumieć, ale żeby poważni dorośli???). Co z tego, że nie posiadają żadnego medycznego wykształcenia. To im w niczym nie przeszkadza, by z wielką pewnością siebie, zabierać się za diagnozowanie i leczenie innych. A rynek jest wielki. Jeśli mamy jakieś dolegliwości, staramy się wytropić ich przyczynę. Mamy taką naturę. I do akcji wkraczają ci, którzy postanowili na tym zarobić. Zdarza mi się to nieustannie. Kiedy poznaję nową osobę i zaczynamy rozmawiać, kiedy „zejdziemy” na tematy zdrowia, okazuje się często, że ona wydała już niemałe pieniądze na badania, terapie, testy w gabinecie „medycyny alternatywnej”. I robi „wielkie oczy”, kiedy przytaczam dowody na to, że nie są one wiarygodne. Została oszukana. To ważne, by powierzając swoje zdrowie komuś, kto zajmuje się „medycyną alternatywną”, zastanowić się, czy w przypadku niektórych metod, mamy do czynienia bardziej z „alternatywą od rozumu” niż z „medycyną”.


Tutaj modne obecnie są robaki (im straszniejsza nazwa, tym lepiej), grzyby (najlepiej pokazane na kolorowym wykresie ciała), nietolerancje pokarmowe „diagnozowane” na podstawie poziomów IgG (tutaj mamy tabelki tego, co możemy jeść i co musimy odrzucić) – o tym w rozdziale o testach na nietolerancje pokarmowe. Na topie jest też borelioza. Chwytliwy temat. Każdy dorosły miewa bóle stawów (no, przynajmniej od czasu do czasu), czuje się osłabiony (jeszcze częściej). Na dodatek, prawie każdy stał się kiedyś ofiarą kleszcza. Nawet, jeśli go nie zauważył, to mogła go dopaść zakażona „kleszczowa” nimfa, która jest wielkości ziarenka maku (tak, taka mała a taka wredna, łatwo ją przeoczyć na skórze). Kiedy przyczyna dolegliwości jest niejasna, pojawia się hasło: BORELIOZA. A jakie są fakty? Rzeczywiście, to choroba (niekiedy) podstępna. Tylko, po pierwsze – dysponujemy autentyczną diagnostyką umożliwiającą jej wykrycie, po drugie – leczy się ją antybiotykami, a nigdy w życiu suplementami, czy „terapią biorezonansową” (cokolwiek by to nie znaczyło :), bo w nauce prawdziwej - nie alternatywnej, nawet nigdzie nie funkcjonuje takie określenie jak biorezonans) (5).

Zalewa nas każdego dnia ogrom informacji. Ciągle ktoś chce nam coś sprzedać. Jak nie dać się naciągnąć? Ta lektura pomoże uchronić wiele osób przed wydaniem pieniędzy na kuracje, badania, suplementy, które jednoznacznie zostały zakwestionowane i zdyskredytowane przez wiarygodne źródła naukowe. Najgorsze jest, że wiele z nich nie tylko naraża ludzi na niepotrzebne wydatki, ale też może stanowić zagrożenie dla zdrowia. Jak ktoś przyjdzie do emerytki i wyłudzi pieniądze „na wnuczka”, będzie ścigany przez prawo. Ktoś, kto wyszuka ci nieistniejącą chorobę, żeby sprzedać na nią swoje suplementy, czy „terapię biorezonansową” pozostaje bezkarny. Jeśli tylko straci się pieniądze, to pół biedy. Gorzej, że ufając takim „pseudodoktorom” można narazić zdrowie. Popularne są, na przykład, różne zabiegi „oczyszczające”, w tym „lecznicze” przepłukanie okrężnicy, które nie tylko nie ma najmniejszego sensu medycznego, ale skutkuje zaburzeniami w mikrobiocie jelitowej, a nawet są opisywane przypadki perforacji jelita. Piszę o tym w rozdziale o „oczyszczaniu”.

Polegamy na wiedzy innych. W co wierzyć? Jak weryfikować to, co słyszymy? Zadawanie umiejętnych pytań jest kluczem. W końcu, kto pyta, nie błądzi. Nawet moi znajomi i niektórzy pacjenci zaczęli stosować tę zasadę (z czego, nie da się ukryć, jestem dumna :)). Kiedy spotykają się z jakąś nową teorią, zadają od razu pytanie: „Ale KTO TAK powiedział? GDZIE to było OPUBLIKOWANE? Czy w RECENZOWANYCH (czyli uznanych w świecie naukowym) źródłach? Ile badań to POTWIERDZIŁO”? Jeśli odpowiedzią jest: „wyczytałem GDZIEŚ w internecie” lub „w książce”, to delikatnie mówiąc, musi to dawać do myślenia. Niedawno rozmawiałam z pewną kosmetyczką (niesamowicie miła, śliczna, kompetentna osoba) o serii zabiegów. Zaintrygowała mnie ich reklama, którą widzę wchodząc na moją siłownię, mówiąca, że „zmniejszają wcięcie w talii o 5,2 cm a cellulit o 67%”. Zapytałam z niedowierzaniem, czy one rzeczywiście mogą przynieść taki efekt. Usłyszałam, że owszem, ale warunkiem jest regularne ćwiczenie (3-4 razy w tygodniu), wykupienie całej serii, czyli dziesięciu zabiegów, picie odpowiedniej ilości wody. Jak to ja, nie mogłam sobie darować i zapytałam:

– A… czemu wody? Nie może być, na przykład herbata? Woda, to tylko woda, a herbata to woda z dobroczynnymi polifenolami (temat prześledziłam dokładnie, zapoznałam się z wieloma badaniami, więc jestem przekonana, że nie gadam bzdur).

Pani odpowiedziała, że herbata może być, ale już na każdą filiżankę kawy należy wypijać dodatkowe dwie filiżanki wody.

Zapytałam:

- A jakie badania to stwierdziły?

Pani w śmiech:

- Hm… czytałam gdzieś w internecie.

Wtedy przyznałam się, że temat wpływu kawy na zdrowie zbadałam dogłębnie i jak mało kto. Nawet opisałam te badania w mojej pierwszej części „Mitów Medycznych”. W świetle badań, nie przesądów, kawa nie działa odwadniająco na spożywających regularnie napoje z kofeiną.

Pani na to westchnęła:

- A tak, słyszałam, że pani pisze książki.

:)

Ostatecznie, zabiegi wykupiłam. Wprawdzie, przemknęło mi przez myśl, że to, co opisują w tej reklamie jest „zbyt piękne, żeby było prawdziwe”. I jeszcze, co gorsza, nie znalazłam w Pubmedzie badań klinicznych potwierdzających takie, ani nawet podobne obietnice. Zamiast tego zapytałam parę koleżanek lekarek o OPINIĘ. Nie odradzały, choć same, w sumie nie miały doświadczeń. W efekcie, po 10 zabiegach mój budżet był uboższy o dwa i pół tysiąca złotych. Bogatsza za to byłam o doświadczenie, jaka to ja potrafię być naiwna. I o kilka dodatkowych popękanych naczynek na nogach. Nic więcej. Skóra była bez zmian. W talii nie ubyło nawet pół centymetra. Myślę, że rynek niektórych zabiegów kosmetycznych rządzi się podobnymi prawami, jak rynek niektórych suplementów. Wykorzystują tęsknotę do szybkich, cudownych rozwiązań, która gdzieś tam drzemie w każdym z nas. Oferta ciągle się zmienia. Wciąż pojawiają się nowe propozycje suplementów, ciągle są wprowadzane nowe aparaty kosmetyczne, bo te, które są dłużej na rynku zostały wypróbowane i ludzie przekonali się, że nie działają tak, jak obiecywali ich sprzedawcy.

Prawdziwa historia z ostatnich tygodni. Ktoś z moich bliskich znalazł w gazecie reklamę magnetycznych bransoletek redukujących ból stawów. Ma bóle związane z chorobą zwyrodnieniową. Kupił te magnesy. Nie zadziałały. Bolało dalej. Ale pocztą, „gratis” (lubimy dostawać „gratisy”, nie?) producent bransoletek, nieproszony o to, przysłał tabletki, które miały (według producenta) zawierać wyciągi roślinne. Przyniósł mi ulotkę dotyczącą tych suplementów. Ładna. Kolorowa. Porządny papier. Nawet jej nie przeczytałam. Suplementy w świetle prawa są równe kiełbasie. I dlatego nie mogę wykluczyć, że w tych pigułkach, niezależnie od tego, jak ślicznie o nich jest napisane, znajdują się silne leki przeciwbólowe i przeciwzapalne, które owszem, zmniejszą ból, ale za cenę zwiększonego ryzyka zawału czy udaru. Szczególnie jest to groźne w przypadku osób po udarze czy zawale. O tym pisałam wielokrotnie i przytaczałam dowody, także nie będę się powtarzać. Powiedziałam tej osobie: Bransoletki, to był zakup typu „nie zaszkodzi, a może pomóc” (choćby dlatego, że efekt placebo istnieje, zostało to udowodnione, i niekiedy nie zaszkodzi z niego skorzystać). Jednak połykanie tabletek, które nie wiadomo gdzie (a może w jakiejś brudnej piwnicy), z czego i przez kogo zostały stworzone i co zawierają, to HAZARD. Szczególnie w przypadku osoby po zawale czy udarze, czy z innymi chorobami układu krążenia.

Błądzenie jest rzeczą ludzką. Zawsze było tak, że musiano przeprowadzić wiele badań, by dowiedzieć się jak bardzo naukowcy (i cała reszta ludzi) się niekiedy mylili. Mamy szczęście, że żyjemy w XXI wieku. Często słyszę to pytanie – „Czy za parę lat znowu nie okaże się, że naukowcy w 2019 roku się mylili, skoro dzisiaj tyle dogmatów naukowych, obowiązujących przez ostatnie kilkadziesiąt lat upada?”. Odpowiedź jest prosta. Jesteśmy dzisiaj jak globalna wioska. Tego wcześniej nie było. Internet sprawił, że naukowcy, z każdego zakątka świata mogą wymienić się poglądami, przedstawić szerokiemu gronu odbiorców wyniki swoich badań. Nie muszą mieć znanego nazwiska, wysokiego stanowiska w hierarchii, czy promotorów w świecie nauki, żeby ich posłuchano. Wystarczą sensowne argumenty i fakt, że badania prowadzone w różnych zakątkach świata przynoszą takie same wyniki, są powtarzalne. I to jest super :).


Źródła:

1. JM Appel. Smoke and Mirrors: One Case for Ethical Obligations of the Physician as Public Role Model Cambridge Quarterly of Healthcare Ethics, Volume 18, Issue 01, January 2009, pp 95-100.

2. Fang Fang Zhang, Frederick Cudhea, Zhilei Shan, Dominique S Michaud, Fumiaki Imamura, Heesun Eom, Mengyuan Ruan, Colin D Rehm, Junxiu Liu, Mengxi Du, David Kim, Lauren Lizewski, Parke Wilde, Dariush Mozaffarian, Preventable Cancer Burden Associated With Poor Diet in the United States, JNCI Cancer Spectrum, Volume 3, Issue 2, June 2019, pkz034.

3. Francis HM, Stevenson RJ, Chambers JR, Gupta D, Newey B, Lim CK (2019) A brief diet intervention can reduce symptoms of depression in young adults – A randomised controlled trial. PLoS ONE 14(10): e0222768.

4. Ramón C Hermida, Juan J Crespo, Manuel Domínguez-Sardiña, Alfonso Otero, Ana Moyá, María T Ríos, Elvira Sineiro, María C Castiñeira, Pedro A Callejas, Lorenzo Pousa, José L Salgado, Carmen Durán, Juan J Sánchez, José R Fernández, Artemio Mojón, Diana E Ayala, Hygia Project Investigators, Bedtime hypertension treatment improves cardiovascular risk reduction: the Hygia Chronotherapy Trial, European Heart Journal, ehz754.

5. Barrett S. ’Electrodiagnostic’ devices. BioResonance Tumor Therapy. Quackwatch web site. Available at http://www.quackwatch.org/01QuackeryRelatedTopics/.

Mity medyczne, które mogą zabić

Подняться наверх