Читать книгу Mity medyczne, które mogą zabić - Katarzyna Świątkowska - Страница 7
ОглавлениеWiele osób, smarując kanapkę masłem, nie zastanawia się wcale nad tym, czy jest to zdrowe i co powiedziałby na to kardiolog? Ważne dla nich jest tylko, żeby było po prostu smacznie :). I to jest ok. Sytuacja zmienia się jednak, jeśli kogoś dopadnie nadciśnienie, „wieńcówka”, cukrzyca lub inne schorzenie. Osoba taka trafia do kardiologa, diabetologa lub lekarza rodzinnego i dostaje jasny komunikat, że w imię zdrowia, naczyń bez miażdżycy, serca bez zawału, powinna umieścić tłuszcze nasycone na czarnej liście. Pożegnać należy się z masłem, ze smalcem, tłustym mięsem, skwarkami na pierogach, bo to wszystko jest pełne „groźnych” tłuszczów nasyconych. Słyszy: „chcesz być fit i dłużej pożyć, a na starość rozpoznawać znajomych, pozbądź się ich koniecznie ze swojej lodówki i ze swojego życia” (tych tłuszczów, nie znajomych, rzecz jasna).
Tłuszcze te nazywamy „nasyconymi” ponieważ wiązania w ich cząsteczkach są nasycone wodorem. To sprawia, że w temperaturze pokojowej mają postać stałą. Bogate w nie masło czy smalec, po pobycie w lodówce twardnieją, nabierają takiej konsystencji, że trzeba kroić je nożem. Tłuszcze nasycone przez dziesięciolecia były poddawane miażdżącej krytyce, obwiniane o przyczynianie się do zawałów, udarów, miażdżycy (1-6). Autorytety medyczne i dietetyczne zachęcały, a wręcz nakazywały zastąpienie ich olejami (7,8).
Oleje roślinne najczęściej są tłuszczami NIEnasyconymi. Tłuszcze nienasycone zawierają w sobie między innymi: olej sojowy, słonecznikowy i rzepakowy. Ich wiązania w cząsteczkach nie są wysycone wodorem, co sprawia, że po wyjęciu z lodówki nadal maja płynną konsystencję.
Masło wraca jednak do łask.
Jest to kolejny przykład tego, jak (niekiedy) oficjalne rekomendacje nijak mają się z aktualnymi dowodami naukowymi (9).W świetle badań, tłuszcze nasycone są neutralne, czyli ani dobre, ani złe dla serca (10-19), a zarzuty wobec nich były formułowane na podstawie badań, które okazały się przeprowadzone nierzetelnie.
Zacznijmy od początku. Skąd wzięła się taka zła opinia o maśle? Masło jest bogate w tłuszcze nasycone, a one podnoszą poziom „złego” cholesterolu LDL (20,21). To był tok rozumowania: cholesterol jest składnikiem blaszek miażdżycowych (22). Spożywanie tłuszczów nasyconych podnosi poziom cholesterolu we krwi. Uważa się, że zbyt wysoki poziom cholesterolu przyspiesza rozwój miażdżycy (23). Przyznajmy jednak w tym momencie, że w 2019 roku nie jest to takie proste. Wokół tej kwestii bowiem wśród naukowców toczy się coraz bardziej zagorzała dyskusja (24-26). O niej za chwilę.
Ogromną rolę w powstaniu obecnych zaleceń odegrało słynne „Badanie Siedmiu Krajów”, które opublikował w 1970 roku znany analityk żywieniowy Ancel Keys. Porównał zdrowie i dietę 12 700 mężczyzn w średnim wieku we Włoszech, Grecji, Jugosławii, Finlandii, Holandii, Japonii oraz Stanach Zjednoczonych i wysnuł następujący wniosek: w populacjach spożywających duże ilości tłuszczów nasyconych (mięso, tłusty nabiał), zdarza się więcej zgonów z powodu chorób serca (27).
Jest tutaj jednak pewien problem. W analizie w „Badaniu Siedmiu Krajów” nie wzięto pod uwagę tych regionów, w których ludzie spożywali dużo tłuszczu zwierzęcego, ale choroby serca nie były częste. Zignorowano dane z krajów, w których spożycie tłuszczu było niskie, ale wskaźnik chorób serca wysoki (Chile) (28). Keys miał dostęp do większej bazy danych dotyczących diety i śmiertelności w dwudziestu dwóch krajach. Dlaczego wybrał tylko siedem z nich, które akurat poparły tę teorię, na zawsze pozostanie tajemnicą.
W późniejszych analizach, po wzięciu pod uwagę danych ze wszystkich dwudziestu dwóch krajów, zauważono też, że nie tyle tłuszcz, co większe spożycie białka zwierzęcego zwiększało choroby serca (28). Cóż, białko w roślinach jest otoczone fitoskładnikami zmniejszającymi szansę na raka, czy zawał i prebiotykami wspierającymi pożyteczne bakterie, które w nas żyją. Tych składników nie znajdziemy w żadnym mięsie. Dlatego warto jeść roślinki jak najczęściej, bez obawy, że przemienimy się w królika.
W latach osiemdziesiątych hipotezy „antytłuszczowe” nabierały rozpędu, choć był pewien problem z Francją. Spożycie tłuszczów nasyconych i cholesterolu było tam na poziomie podobnym do Finlandii, ale śmiertelnych ataków serca było pięć razy mniej. W Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii spożycie tłuszczów nasyconych było porównywalne z Francją a śmiertelność z powodu chorób układu krążenia była tam znacznie wyższa. Nazwano to „francuskim paradoksem”. Termin został stworzony przez Francuzów: Renauda i De Lorgerila. Francuzi ochoczo ogłosili światu, że to przez ich wino i sery (31), szczególnie przez czerwone wino, które w ogóle jest pewnego rodzaju „superfood” i właśnie niemu Francuzi zajadający spore ilości tłuszczów nasyconych zawdzięczają zdrowie swoich serc.
Hm… w latach dziewięćdziesiątych sprzedaż wina w Europie spadała, młodsi woleli piwo, uważając picie wina za staromodny zwyczaj. Branża winiarska wykorzystała „francuski paradoks” w kampaniach marketingowych. Skutecznie zaszczepiła w wielu osobach przekonanie, że picie czerwonego wina jest dobre dla serca.
Idea super. Objadamy się czym chcemy i poprawiamy stan naczyń i serca butelką wina. Fakt, w czerwonym winie mamy polifenole – aktywne związki roślinne. Najbardziej przebadanym wśród nich był i jest resweratrol. Roślinki go sobie produkują, by obronił je przed owadami, bakteriami i ultrafioletem. W badaniach laboratoryjnych resweratrol wywierał korzystny wpływ na zwierzaki, nawet na ludzkie tkanki, ale ilość wina potrzebna do uzyskania takiego efektu w ciele ludzkim równałyby się około czterdziestu litrom wina dziennie. Żadna wątroba z taką ilością by sobie nie poradziła. (Pisałam sporo o winach, resweratrolu i tym podobnych w ostatniej książce, czyli w II części „Mitów medycznych”). W każdym razie, wiele badań potwierdziło, że umiarkowane spożycie alkoholu, ale JAKIEGOKOLWIEK alkoholu, nie tylko wina, wiąże się ze zmniejszoną śmiertelnością z powodu zawałów serca, choć… za to… zwiększa śmiertelność z powodu raka, marskości wątroby i wypadków samochodowych (32-35). Trudny wybór… :)
A „francuski paradoks?”. Później domalowano do tego „obrazka” dużą ilością owoców, warzyw, zbóż, oliwy z oliwek, a także pewną ilość ryb i drobiu, z którymi Francuzi zjadali swoje sery, sosy i foie gras. Okazało się, że to była prostu dieta śródziemnomorska, która we Francji „rządziła”, uznana za najzdrowszą pod słońcem (29,30). Nie było to tylko wino.
Wracając do masła, smalcu i innych tłuszczów nasyconych, to, jak już wyżej wspomniałam, przez lata miały one bardzo złą reputację. Tradycyjna hipoteza zakładała, że obniżenie poziomu cholesterolu w surowicy, wynikające z zastąpienia ich olejami roślinnym przełoży się na mniejsze odkładanie się cholesterolu w ścianie tętnic, tym samym spowolni postęp miażdżycy i zmniejszy częstość występowania zawałów i udarów.
Fakt. Mamy dowody na to, że takie postępowanie (zapominamy o maśle, smalcu, boczku i tym podobnych) obniża nam ładnie cholesterol w surowicy. Jest tylko jeden problem. Spada jedynie cholesterol, co wcale nie idzie w parze ze zmniejszeniem zagrożenia zawałem czy udarem. Żadne randomizowane kontrolowane badanie nie wykazało, że zastąpienie nasyconych tłuszczów olejami roślinnymi zmniejsza liczbę przypadków choroby wieńcowej lub zgonów (36,37). Są natomiast takie, które sugerują coś wręcz przeciwnego. Warto z nimi się zapoznać: