Читать книгу Stosunki międzynarodowe. Antologia tekstów źródłowych - Группа авторов - Страница 30

RAYMOND ARON
Pokój i wojna między narodami (teoria)26
ROZDZIAŁ II
Potęga i siła albo o środkach, jakimi posługuje się polityka zagraniczna
I. Siła, potęga i władza

Оглавление

Zarówno język francuski, jak niemiecki i angielski rozróżniają pojęcie potęgi i pojęcie siły, power and strenght, Macht und Kraft. Nie wydaje mi się, by sprzeczne z duchem tych języków było zarezerwowanie pierwszego z tych terminów dla stosunków międzyludzkich, do samego działania, drugiego zaś dla środków, siły mięśni jakiegoś człowieka czy uzbrojenia jakiegoś państwa.

Człowiek silny w sensie fizycznym to ten, który dzięki swej wadze lub sile mięśni jest zdolny stawiać opór innym lub przymuszać ich do czegoś. Siła jednak jest niczym, gdy brak jej bodźca, przemyślności i zdecydowania. Toteż proponujemy, by w odniesieniu do zbiorowości rozróżnić siły (wojskowe, gospodarcze, nawet moralne) i potęgę, która oznacza uruchomienie tych sił w określonych warunkach i w określonym celu. Gdy możliwe są przybliżone szacunki dotyczące sił, to w oparciu o nie można dokonać szacunku dotyczącego potęgi, jednak margines błędu będzie w tym przypadku większy. Rozbieżność między potęgą obronną i potęgą ofensywną, między potęgą w czasie wojny a potęgą w czasie pokoju, potęgą na danym obszarze geograficznym a potęgą poza tym obszarem jest tak duża, że mierzenie którejś z nich w przekonaniu, że jest to miara absolutna i sięgającą istoty rzeczy, wydaje mi się bardziej szkodliwe niż użyteczne. Szkodliwe dla polityka, który sądziłby, że posiada jakieś dokładne informacje, podczas gdy otrzymał tylko sprawiające wrażenie ścisłości dane o jakiejś wypadkowej o niejasnym znaczeniu. Szkodliwe dla uczonego, który stosunki pomiędzy państwami, a więc zbiorowościami ludzkimi, chciałby zastąpić porównywaniem potencjałów materialnych, pozbawiając w ten sposób swe badania prawdziwego sensu.

Pojęcie siły również wymaga pewnych rozróżnień. Przynajmniej do nastania ery atomowej istotą wojny, jej spełnieniem była walka. Jakakolwiek byłaby narzucona przez postęp uzbrojenia odległość między wrogimi liniami, starcie żołnierzy zawsze było próbą ostateczną, porównywalną z płatnością w gotówce, na której kończą się zawsze wszystkie operacje dokonywane na kredyt. Albowiem w rozstrzygającej chwili, a więc w dniu przystąpienia do walki, wynik zależy już tylko od faktycznie zmobilizowanych sił, surowców już przerobionych na armaty i pociski oraz przygotowanych do służby wojskowej obywateli. „Kierownictwo wojny nie otrzymuje bowiem węgla, siarki i saletry, miedzi i cynku, aby wyrabiać z nich proch i działa, ale gotowy już oręż o określonym działaniu” (Clausewitz 1958: t. 1, s. 106).

Potencjalną siłą nazwijmy całość materialnych, ludzkich i moralnych zasobów, jakimi każda jednostka dysponuje na papierze, siłą faktyczną zaś te z zasobów, które zostały zmobilizowane do prowadzenia polityki zagranicznej, tak w czasie wojny, jak i w czasie pokoju. W czasie wojny pojęcie faktycznej siły zbliża się swym znaczeniem do pojęcia siły wojskowej (jednak pojęcia te nie pokrywają się ze sobą całkowicie, bo na przebieg działań częściowy wpływ mają także inne niż wojskowe sposoby prowadzenia walki). W czasach pokoju faktyczna siła nie pokrywa się z siłą wojskową, bo dywizje, floty i lotnictwo, in being, lecz nie używane, są tylko jednym z wielu instrumentów, którymi posługuje się polityka zagraniczna.

Elementem pośredniczącym między siłami potencjalnymi i siłami faktycznymi jest mobilizacja. Siły, których może użyć jednostka polityczna rywalizująca z innymi jednostkami, odpowiadają nie jej potencjałowi, lecz jej zdolności mobilizacyjnej. Ta zaś zależy od różnorodnych okoliczności, które można sprowadzić do dwóch abstrakcyjnych terminów: wydolności i woli. A więc: warunków dotyczących wydolności gospodarczej czy administracyjnej i warunków dotyczących zdecydowania całej zbiorowości, potwierdzonego przez przywódców i znajdującego poparcie wśród mas, które to czynniki zmieniają się w zależności od epoki.

Czy potęga ludzi sprawujących władzę jest tej samej natury, co potęga jednostek politycznych?

Związek pomiędzy pojęciami31 władcy wewnątrz jednostki politycznej i potęgi jednostki politycznej jako takiej jest łatwy do zauważenia. Jednostka polityczna pojawia się tylko w przeciwstawieniu do otoczenia, staje się sobą dopiero, gdy jest zdolna do działania na zewnątrz. I jako jednostka polityczna nie może ona działać inaczej niż za pośrednictwem jakiegoś czy jakichś ludzi. Ci, którzy dochodzą do potęgi – by dosłownie przełożyć wyrażenie z języka niemieckiego (an die Macht kommen) – to przywódcy, reprezentanci jednostki politycznej na zewnątrz. Lecz zarazem ich zadaniem jest zmobilizowanie sił swej jednostki, by mogła ona przeżyć w dżungli, w której igrają „bezlitosne potwory”. Innymi słowy, wobec faktu, że stosunki międzynarodowe nigdy nie wyszły ze stadium stanu natury, ludzie władzy, to znaczy ci, którzy są odpowiedzialni za naród, są zarazem ludźmi dysponującymi potęgą, czyli depozytariuszami dalekosiężnej zdolności wpływania na postępowanie swych bliźnich i nawet na samo istnienie zbiorowości.

Analiza ta nie prowadzi nas jednak do mieszania pojęć potęgi władcy. Działanie polityka, gdy jest skierowane do wewnątrz, ma inne znaczenie i dotyczy innego uniwersum, niż wtedy, gdy jest skierowane na zewnątrz, nawet jeśli i tu, i tam polega ono na zabieganiu o wpływ na postępowanie innych ludzi. Niezależnie od tego, czy suweren będzie dziedzicznym monarchą, czy też przywódcą partyjnym, czy powoływać się on będzie na swe urodzenie, czy na wynik wyborów, uważa się on za władcę prawomocnego i tym łatwiej znajduje posłuch, im szerzej ta prawomocność jest uznawana. Okoliczności, które umożliwiły temu to a temu dojście do władzy, często zostają spisane, podobnie jak zasady wedle których suweren powinien sprawować rządy. Wybór głowy państwa i sposób sprawowania zwierzchności są, krok po kroku, instytucjonalizowane. Instytucjonalizacja, w nowoczesnych społeczeństwach, nabiera charakteru prawnego i wyraża się w przestrzeganiu pewnych ogólnych zasad. Lecz we wszystkich epokach – przynajmniej implicite – istniało rozróżnienie pomiędzy rozkazami najeźdźcy i rozkazami prawomocnego władcy. Przynajmniej na początku najeźdźca używa lub odwołuje się do czystej siły, podczas gdy suweren uważa się za rzecznika samej społeczności pełniącego swą funkcję zgodnie z tradycją czy prawem, które ustanowiło reguły sukcesji zgodnie ze zrządzeniem losu lub też odczuciami ludu.

Jednakowoż mylenie władcypotęgą nie wynika tylko z roli, jaką depozytariusze władzy odgrywają na scenie międzynarodowej. Ci ostatni często na początku byli ludźmi dysponującymi potęgą, którzy odnieśli sukces. Wszystkie jednostki polityczne – w tym także państwa o ustrojach konstytucyjnych – swoje powstanie zawdzięczają przemocy. Małych Francuzów uczy się tego w szkole: przez tysiąc lat królowie budowali Francję. Autorzy naszych podręczników nigdy nie zdają się być skrępowani, ani gdy przywołują pamięć wojen, w czasie których królowie, walcząc z własnymi panami feudalnymi bądź z obcymi władcami, dokonywali zjednoczenia narodowego, ani gdy mówią o przemocy, którą posłużyli się rewolucjoniści w roku 1789, 1830 i 1848, obalając władzę królewską. Nawet w roku 1958 głosowanie w Zgromadzeniu Narodowym było raczej kamuflażem braku legalnych podstaw nowego ustroju niż aktem nadania mu pieczęci legalności. Groźba użycia przemocy – lądowania spadochroniarzy – to również pewna forma zadawania gwałtu.

Od tych niezaprzeczalnych faktów łatwo przejść do interpretacji – tak zwanej realistycznej – której wyrazem jest socjologia Pareto. Walka o władzę, jako taka, byłaby współzawodnictwem potęg, a jej aktorami byłyby aktywne mniejszości. Przybranie przez władzę charakteru legalnego nie zmienia znaczenia samego zjawiska: klasy rządzące zwalczają się tak samo, jak zwalczają się jednostki polityczne, a klasa zwycięska korzystać będzie ze zdobytej potęgi w ten sam sposób, w jaki korzysta z niej najeźdźca.

Taka interpretacja w moim przekonaniu nadaje polityce fałszywy sens32. W istocie bowiem polityka jest nie tylko toczoną przez jednostki i grupy ludzi walką o dostęp do kierowniczych stanowisk i udział w podziale rzadkich dóbr, jest ona także poszukiwaniem sprawiedliwego porządku społecznego. Pozostaje jednak prawdą, że walka o władzę i sprawowanie władzy wewnątrz zbiorowości ludzkich mają pewne wspólne cechy z rywalizacją potęg, jaka rozgrywa się pomiędzy samodzielnymi jednostkami.

Ten, kto rządzi zgodnie z prawem, dysponuje faktycznie pewną – mniejszą lub większą – potęgą, a więc zdolnością narzucania swej woli, zależną od stopnia przewagi nad swoimi towarzyszami, partnerami, konkurentami i podwładnymi, oraz od prestiżu, jakim się cieszy w wąskich i szerokich kręgach społeczeństwa. Tak więc owa potęga – czy w odniesieniu do rządzących, czy do grup nacisku – nigdy nie wynika bezpośrednio z normatywnego rozdziału kompetencji i prerogatyw. Wpływ, jakim rzeczywiście dysponują poszczególni ludzie i ugrupowania, udział jednych i drugich w decyzjach państwowych – dotyczących czy to polityki międzynarodowej, czy to stosunków pomiędzy różnymi frakcjami własnej zbiorowości – zależą tak od środków działania, które znajdują się w ich posiadaniu, jak i od talentów przejawianych w posługiwaniu się tymi środkami. Konstytucja wyklucza posługiwanie się otwartą przemocą i określa reguły, wedle których odbywać powinna się walka o władzę oraz wyznacza jej ramy. Nie likwiduje ona jednak zawartego w niej pierwiastka „rywalizacji potęg”.

Także aktorów biorących udział w wewnętrznej grze politycznej, obok przekonań ideowych, ożywia pragnienie zdobycia potęgi. Swoje ambicje – które rzadko są wyprane z wszelkich pobudek osobistych – ludzie władzy zaspokajać będą nawet wtedy, gdy będą przekonani, że służą zbiorowości. Przepisy konstytucji, to, co oficjalnie robi parlament, administracja i rządy, nie pozwalają jeszcze dokładnie dowiedzieć się, jaki jest realny rozkład potęgi w danym kraju. Jakimi możliwościami dysponują reprezentanci kapitału, partii, idei i intryganci, w jakim stopniu potrafią oni przekonać o czymś rząd lub mu w czymś przeszkodzić, czy mogą kupić sobie współdziałanie ze strony prasy lub administracji, obudzić bezinteresowne poświęcenie, oddziaływać na poglądy elity i mas? Na tak sformułowane pytanie nie można odpowiedzieć ogólnie. Prawdą zaś jest, że byłoby naiwnością sądzić, iż wszyscy ci ludzie trzymają się dokładnie litery konstytucji i procedur prawnych. Jednak cynizmem i nieprawdą byłoby utrzymywać, że konstytucja jest czystą fikcją, a legalnie sprawujący władzę to jedynie figuranci i czyjeś sługusy. Nie można znaleźć żadnego przykładu państwa, w którym reguły gry nie miałyby wpływu na szanse graczy lub w którym legalne władze zgodziłyby się wykonywać wolę innych osób (nawet jeśli im zawdzięczały swoje wywyższenie).

Zarazem ujawniają się podobieństwa i różnice pomiędzy prowadzeniem „polityki wewnętrznej” i „polityki zewnętrznej” oraz przyczyny, dla których teorie jednej i drugiej różnią się – przynajmniej z pozoru. Teoria polityki zewnętrznej może jako punkt wyjścia potraktować takie pojęcia, jak: aktorzy (jednostki polityczne), nieobecność arbitra i obowiązującego powszechnie prawa, wojna – jako punkt odniesienia, ewentualność, z jaką należy się realnie liczyć, oraz – w konsekwencji – kalkulacja sił, bez której postępowanie zagrożonego agresją aktora byłoby bezsensowne. Teoria ta jest natomiast niejednoznaczna o tyle, że jej podstawowe pojęcia są w sposób nieuchronny dyskusyjne. By zmniejszyć niepewność dotyczącą tych podstawowych przesłanek, o polityce można myśleć w kategoriach ciągłej rywalizacji (Who gets what? How? When?), w kategoriach potrzeby poszukiwania za wszelką cenę ładu pokojowego (wojna domowa jest największym złem i każdy ład jest od niej lepszy), w kategoriach poszukiwania idealnego ładu, i wreszcie – w kategoriach komplementarności i sprzeczności ludzkich pragnień (równość i hierarchia, autorytet i wzajemny szacunek itd.).

Państwa, które wzajemnie uznają swoją suwerenność i swoją równość, z definicji nie mają nad sobą wzajem żadnej władzy. Politycy, którzy zawiadują administracją, wojskiem i policją, stoją u szczytu hierarchii wyznaczonej prawem. Różnica pomiędzy dwoma sposobami postępowania – dyplomatyczno-strategicznym z jednej strony i politycznym z drugiej – wydaje mi się zasadnicza, nawet jeśli istnieje między nimi wiele podobieństw. Potęga na scenie międzynarodowej różni się od potęgi na scenie wewnętrznej, bo ma inny wymiar, posługuje się innymi środkami i działa na innym terenie.

* * *

Jaką rolę odgrywają potęga i siła w stosunkach międzynarodowych? Dziś w szkołach wojskowych w Stanach Zjednoczonych jest to już pytanie klasyczne. Odpowiedź na nie jest jednak pozbawiona niejednoznaczności, bo samo pojęcie power oznacza, jak już zauważaliśmy, i zasoby,siły wojskowe, i potęgę.

Status jednostki politycznej wewnątrz jakiegoś systemu międzynarodowego wyznaczany jest przez masę zasobów materialnych i ludzkich, które jest ona w stanie przeznaczyć na działania dyplomatyczno-strategiczne. Wielkie mocarstwa, niezależnie od epoki, uważa się za zdolne do przeznaczenia na działania zewnętrzne znacznych zasobów, a w szczególności uważa się je za zdolne do wystawienia licznych hufców wojska. W społeczności międzynarodowej istnieje pewna hierarchia prestiżu, która w przybliżeniu jest odzwierciedleniem hierarchii ustanowionej przez doświadczenia poprzednich walk.

Stosunki sił ustanawiają również, w dużej mierze, hierarchię wewnątrz koalicji: hierarchia ta nie jest jednak koniecznie wyrazem stosunku potęg poszczególnych państw, w których państwo zajmujące najwyższą pozycję narzuca swoją wolę wszystkim innym mającym niższy od niego status. Gdy tylko państwo mające przewagę nie może posługiwać się siłą wojskową, musi ono sięgać po pośrednie metody nacisku, które niejednokrotnie okazują się nieskuteczne, lub też po środki perswazji. Sojusze są zawsze kierowane przez Wielkich, jednak Mały może czasem zawieść dużego tam, gdzie ten wcale niekoniecznie chciałby iść. To on zachowuje ostatnie słowo w dyskusji dotyczącej jego własnych interesów, bo w końcu stawia Wielkiego przed wyborem pomiędzy ustępstwami i użyciem siły. Taktyka odmowy lub obstrukcji, taka, jaką praktykował na przykład generał de Gaulle w latach 1940–1944 w stosunku do Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych, po wielekroć pozwoliła słabym narzucać swoją wolę. Gdy tylko Wolni Francuzi zainstalowali się w Saint-Pierre i Miquelon, Stany Zjednoczone nie mogły już ich stamtąd usunąć inaczej niż siłą, a w samym środku wojny Roosevelt nie mógł wydać rozkazu rozpoczęcia walki przeciw Francuzom, którzy byli symbolem swej ojczyzny okupowanej przez wspólnego wroga33.

Nawet stosunki pomiędzy rywalizującymi państwami nie są, w zwykłych czasach, prostym odzwierciedleniem ich stosunku sił. Negocjatorzy mylą się co do sił jednej i drugiej strony, i co więcej, nie czują się zobowiązani do tego, by zawarta przez nich umowa dokładnie odzwierciedlała ewentualny rezultat wojennej próby. Tak długo, jak „się rozmawia”, zamiast „walczyć”, racje faktyczne i racje prawne nie są dla rozmówców obojętne. Dyplomacja, będąca substytutem wojny, nie ogranicza się do katalogowania przypuszczalnych jej rezultatów. Wypowiedziane przez generała de Gaulle’a34 zdanie – „Każdemu wedle czynów jego oręża” – jest prawdą tylko w przybliżeniu i na dłuższą metę. Ma wartość jako mądra rada – państwa nie powinny stawiać sobie celów, które byłyby nieproporcjonalne w stosunku do ich zasobów. Jednak traktowanie go dosłownie oznaczałoby nieświadomość subtelności stosunków pomiędzy niezależnymi zbiorowościami.

Dysproporcja pomiędzy potencjałami narodów i osiągnięciami ich dyplomacji często ma za przyczynę grupowanie się jednostek przeciwko tej spośród nich, która wydaje się predestynowana do odgrywania roli „wichrzyciela”. Suwerenne państwa z założenia za wrogów uważają pretendentów do hegemonii, to znaczy państwa, które mogłyby pozbawić je autonomii i swobody podejmowania decyzji. Dlatego też wyrosły z klasycznej szkoły dyplomata, jak Bismarck, bałby się nadmiernego powiększania Rzeszy. Oczekiwał, że Rzesza ograniczy swe ambicje i w ten sposób, dzięki mądrości i umiarowi, zostanie jej wybaczony wzrost jej znaczenia. Potęga jego kraju zaprzęgnięta w służbę porządku europejskiego – oto, co w oczach Żelaznego Kanclerza było koniecznym warunkiem bezpieczeństwa Niemiec i środkiem na uniknięcie zawiązania koalicji przez przeciwników, których w ten sposób pruskie zwycięstwa nie powinny były ani upokarzać, ani niepokoić. W pierwszym okresie po roku 1870 to nie zwycięskie Niemcy, lecz pokonana Francja zyskała nowe zdobycze terytorialne. W latach 1870–1914 rzadko zdarzało się, by przedstawiciel Rzeszy wykazywał się zdolnością przekonywania, która odpowiadałaby zbrojnej sile, jaką jego kraj był w stanie zmobilizować w przypadku wojny. I działo się tak albo z powodu braku talentów dyplomatycznych, albo w wyniku spontanicznego oporu, na który napotyka każde państwo będące potencjalnym hegemonem.

Albo „monarchia światowa” – jak nazywali ją XVIII-wieczni pisarze – albo przedsięwzięcia o bardzo ograniczonym zasięgu: alternatywa ta była niepisanym prawem systemu europejskiego, i potencjalnie dotyczy ona każdego systemu państw. Albo Wielki nie chce tolerować istnienia równych sobie i musi do końca budować imperium; albo godzi się na to, by żyć jako pierwszy pośród suwerennych jednostek, i wówczas musi skłonić innych do uznania swego pierwszeństwa. Niezależnie od tego, jakiego dokona wyboru, jego żywot będzie niebezpieczny, gdyż nigdy nie odniesie wszystkich koniecznych zwycięstw i zawsze będzie podejrzany o zamiar dominacji.

Jeśli państwa chciałyby być wielkie po to, by cieszyć się bezpieczeństwem, byłyby ofiarami dziwacznej iluzji. W historii jednak zbiorowa wielkość bywała dostatecznym zadośćuczynieniem.

31

Określanymi w języku angielskim i niemieckim tymi samymi słowami powerMacht.

32

Polityce uważanej za podsystem całości życia społecznego.

33

Wysepki St. Pierre i Miquelon u wybrzeża Nowej Fundlandii, podobnie jak większość francuskich posiadłości zamorskich, opanowane były przez administrację lojalną wobec Petaina, która jakoby zapewniać miała pomoc logistyczną dla niemieckich łodzi podwodnych. Prezydent Roosevelt zwrócił się do władz Kanady o „załatwienie tej sprawy”, co de Gaulle uznał za groźbę dla suwerenności Francji i zarazem okazję do „odbicia” wysepek reżimowi Vichy. Tak się też stało, co rozgniewało Roosevelta, Stany Zjednoczone utrzymywały bowiem z tym reżimem poprawne stosunki. Autor czyni aluzję do rozważań Roosevelta, czy by nie posłać tam krążownika; powiadomiony o tym przez Edena, de Gaulle odparował, że wówczas amerykański okręt wojenny zostanie potraktowany jako nieprzyjacielski (przyp. tłum.).

34

Zdanie to znalazło się na końcu raportu napisanego w styczniu 1940 roku przez pułkownika de Gaulle’a.

Stosunki międzynarodowe. Antologia tekstów źródłowych

Подняться наверх