Читать книгу Amber-Gold - Krzysztof Beśka - Страница 10

2

Оглавление

Zbliżała się północ, gdy na podwórku powiatowego szpitala świętego Aleksandra przy Rynku Fabrycznym zatrzymała się dorożka. Mimo dość wysokiej temperatury, która utrzymywała się także po zachodzie słońca, miała podniesiony dach.

Stanisław Berg wyskoczył z dryndy i szybkim krokiem ruszył w kierunku wejścia do budynku. Był w połowie drogi, zostało mu do pokonania dziesięć, może dwanaście kroków, gdy na jego drodze wyrósł potężny cień. Detektyw nie zwolnił jednak, a rytm uderzeń obcasów jego trzewików o bruk nie został w żaden sposób zakłócony.

– Dobry wieczór, szefie – przywitał go tubalny, schrypnięty głos; takim głosem na niektórych ulicach tego przemysłowego miasta „prosiło się grzecznie” o kilka kopiejek, a najlepiej złotego imperiała.

– Witaj, Ciupa.

– Już myślałem, że szef się nigdy nie odezwie… – westchnął wielkolud.

– Wszystko gotowe? – chciał wiedzieć Berg.

– Z mojej strony tak. Chodźmy.

Roch Ciupa był byłym pielęgniarzem w zakładzie dla umysłowo upośledzonych i epileptyków przy ulicy Tkackiej, dokąd Stanisław Berg trafił, oczywiście przez przypadek, przed dwoma laty. Wkrótce okazało się, że dyrektor szpitala, doktor Chrystian Antoni Zahn, to szarlatan prowadzący niedozwolone eksperymenty na pacjentach. Przed jednym z takich zabiegów z wykorzystaniem prądu elektrycznego Stachowi udało się wymigać. Ocalił zdrowie, a może nawet i życie. No i zyskał wiernego pomocnika w postaci Rocha Ciupy, który wiele raz jeszcze Stachowi skórę ratował. I choć ich kontakty w ostatnim czasie z oczywistych względów uległy pewnemu rozluźnieniu, teraz, w godzinie próby, mimo że w potrzebie był ktoś trzeci, nie trzeba było dwa razy Ciupie powtarzać.

Weszli do szpitala. Pięć minut później ponownie byli na zewnątrz.

– Teraz najważniejsze. – Stach cicho gwizdnął.

Drynda podjechała pod same drzwi. Na koźle siedział dumny Józef Staśko z Bałut, których chyba nawet w najśmielszych snach się nie spodziewał, że jego propozycja pracy dla prywatnego detektywa spotka się z tak szybkim odzewem. Zresztą co to za robota, przewieźć wstawioną pannę i nie bardziej trzeźwego od niej kawalera. Ale widać dla pana Berga coś znaczyć musieli.

Dziewczyna była nieprzytomna, trzeba ją było podawać z rąk do rąk. Staśko chciał nawet pomóc, ale wielkolud, który czekał na nich na podwórzu szpitala, kazał mu trzymać ręce przy sobie. Po czym chwycił ją jak psiaka i skierował kroki w stronę drzwi, które przytrzymywał detektyw.

– Nieźle musieliśta dać do pieca – zachichotał wozak, miał przecie jeszcze u siebie pasażera.

– Bywa – chrząknął Łukasz Zawodziński, który całkowicie już wrócił do rzeczywistości, choć pewnie wolałby, żeby to nigdy nie nastąpiło.

– Narzeczona pańska?

– Nie. Ścisz już pan gębę, źle cię czuję.

– Dobra już, dobra – rzucił fiakier, po czym przystąpił do skręcania sobie papierosa.

W tym samym czasie, gdy w pogodne niebo nad Łodzią uniósł się pierwszy obłoczek cuchnącego niemożebnie dymu, Stanisław Berg i Roch Ciupa dźwigali szpitalnym korytarzem nieznaną ofiarę zabawy u Zawodzińskiego. Nie było to łatwe, gdyż ciało dziewczyny już stężało, do tego musieli przemieszczać się w absolutnej ciszy.

Wreszcie znaleźli się u celu. Drzwi, zgodnie z przewidywaniami, które zresztą też miały swoją cenę, zastali otwarte. Stach przekręcił włącznik światła. Na środku pomieszczenia stało w rzędzie osiem kamiennych stołów. Połowę z nich zajmowały podłużne kształty przykryte białymi prześcieradłami. W dwóch przypadkach wystawały spod nich stopy.

– Boże, jaka ładna! – Roch Ciupa, który dopiero teraz mógł się przyjrzeć niesionej przez siebie dziewczynie, zapłakał krótko. – Co zrobiła, żeby zasłużyć sobie na taki podły los?

– Spotkała na swojej drodze nieodpowiednich ludzi – skwitował Stach; jemu głos również się łamał. – Nikt tego nie chciał. Wypadki się zdarzają.

– Sprałbym chętnie pysk temu gnojowi. To będzie wypadek – warknął ze złością pomagier detektywa, kiedy dziewczyna spoczęła na jednym z wolnych stołów sekcyjnych i zdjęli z niej koc, w którym zabrali ją z mieszkania Łukasza Zawodzińskiego.

– Dopiero po wypłacie.

– To się rozumie, szefie. Boże, taka ładna, taka młoda…

Zafurkotało w powietrzu. To Berg rozprostował prześcieradło, którym rychło zakryli ciało nieznajomej. Roch pomodlił się cicho. Trzeba było wracać. Atoli głuchota i ślepota odpowiednich ludzi nie mogła trwać zbyt długo.

Pięć minut później siedzieli ponownie z dryndzie Józefa Staśki.

– I co? – zapytał Zawodziński.

– Gówno – prychnął Roch Ciupa.

Stach chrząknął znacząco.

– Musiała zostać w szpitalu – ogłosił przesadnie głośno.

– Nieźle musieliśta dać do pieca – zachichotał znów wozak.

Najpierw zostawili Ciupę przy Piotrkowskiej pod pięćdziesiątym, następnie odwieźli winowajcę na Andrzeja. Dopiero kiedy Stach został sam, zacisnął do bólu obie dłonie i przygryzł wargi, do krwi. Śmierć nieznajomej dziewczyny kosztowała go bardzo wiele. Czuł, że jeszcze więcej zapłaci za swoją rolę w tej brudnej historii. Spojrzeć w lustro po czymś takim? Czy to będzie w ogóle możliwe?!

– Jesteśmy na miejscu, panie Berg – usłyszał głos wozaka.

Zapłacił dorożkarzowi z Bałut ekstra. Ledwo jednak Staśko ruszył z miejsca, zza rogu wyjechał powód zaprzężony w czwórkę koni. Stach znał go bardzo dobrze. I już był pewien, że dzień się jeszcze nie skończył. Może inny na jego miejscu kląłby na ten stan rzeczy. Ale nie Stanisław Berg. Wiedział, co oznacza pojawienie się tego powozu pod jego domem. Zresztą i tak nie potrafiłby zasnąć.

Amber-Gold

Подняться наверх