Читать книгу Osama - Lavie Tidhar - Страница 11
Zarys kobiety wśród deszczu
ОглавлениеUlewa rozpętała się nagle. Odległy grom rozpadł się na okruchy dźwięków i eksplodował na niebie nad Mekongiem. Wśród szarości zajaśniała błękitna błyskawica. Joe patrzył przez okno, obserwował bose dziecko biegnące przez kałuże, osłaniające się przed kroplami wielkim niczym taca zielonym liściem. Powietrze było wilgotne, pachniało roślinami i ziemią. Joe wiedział, że później, nocą, wychyną z ukrycia ślimaki i ruszą ulicami niczym senne lokomotywy, zostawiając za sobą wyraźne ślady. Wiedział też, że żaby ucieszą się luksusem sadzawek, które były dla nich niczym przepyszne wodne pałace. Wiatr przyniósł zakończony radiowym szumem urywek piosenki. Wysoko na niebie przeleciał samotny ptak, zatoczył koło i zniknął – maleńka kropka na horyzoncie.
Zobaczył ją, kiedy deszcz trochę zelżał, a przez szczeliny w pokrywie chmur spłynęły pierwsze promienie słońca. Szła przez ulicę, z pochyloną głową, skupiona na stawianiu kolejnych kroków. Jezdnia była pusta. Krople były rzadkie i świeciło słońce, lecz Joe nie widział jej twarzy. Przez chwilę miał wrażenie, że cały świat zamarł, stał się nieruchomym tłem i że ta dziewczyna jest jego jedynym żywym mieszkańcem. Potem chmury zamknęły się na powrót i kobieta zniknęła. Joe westchnął, odwrócił się od okna i sięgnął po papierosy.
– Dzień dobry – rozległ się cichy głos tuż obok.
Joe drgnął i upuścił zippo, które zdążył już unieść pół cala nad biurko. Podniósł wzrok. Spojrzała mu w oczy. Miała za sobą okno, a za szybą jasne promienie mieszały się z deszczem. Krople stały się tysiącem szybujących, miniaturowych pryzmatów.
– Nie słyszałem, kiedy pani weszła – powiedział i zerknął na niedomknięte drzwi. Dziewczyna się uśmiechnęła.
– Wydawał się pan taki zamyślony – odparła. – Nie chciałam przeszkadzać.
Była drobnej budowy, miała długie ciemne włosy. Patrzyła lekko skośnymi oczami i chociaż była zdecydowanie Europejką, figurę miała azjatycką. W Europie na pewno miała bezustanny kłopot ze znalezieniem ubrań w odpowiednim rozmiarze, tutaj nie mogła mieć najmniejszego. Uśmiech uwyraźnił delikatne zmarszczki w kącikach jej oczu i Joe zastanowił się, czy powstały wskutek płaczu, czy wesołości. Sam nie wiedział, skąd ta ciekawość.
– Czym mogę służyć? – zapytał.
– Jest pan detektywem? – Nie usiadła, a Joe jej tego nie zaproponował. Odniósł wrażenie, że kobieta dobrze się czuje, stojąc tak, na tle zmagających się ze sobą słońca i deszczu. Spróbował umiejscowić jej akcent.
– Ja... – podjął i wzruszył ramionami. Machnął ręką, wskazując całe biuro, cichnący deszcz. – O co chodzi? – dodał.
Nieznajoma podeszła bliżej, zatrzymała się tuż przy biurku i spojrzała na niego. Oceniała, jakby za jej pytaniem kryło się więcej niż zrozumiał. Dłoń dziewczyny opadła do blatu i spoczęła na książce. Jej palce zbadały grzbiet i okładkę. Podniosła ją i cofnęła się, wciąż plecami do okna. Otworzyła powieść i przejrzała żółknące stronice.
– Hotel Hilltop stoi w centrum Nairobi, przy Nigirama Road. – przeczytała. Joe zauważył, że nie miała problemu z poprawnym wymówieniem nazwy ulicy. – Na ulicy przed budynkiem tłoczą się pucybuci, sprzedawcy zdrapek i taksówkarze...
– Błąd – przerwał dziewczynie.
– Błąd? – zrobiła stropioną minę.
– Wydaje mi się, że tam jest przecinek, nie „i” – stwierdził. Coś mu się przypomniało, jakby już kiedyś znał kogoś z takim nawykiem, osobę, która, czytając na głos, zmieniała znaki przestankowe w słowa. Kogoś, kto lubił czytać; Joe poczuł się niezręcznie. – To tylko tanie powieścidło – rzucił na usprawiedliwienie. – Pomaga zabić czas.
Nie miał pojęcia dlaczego się tej dziewczynie tłumaczy. Zamknęła książkę i odłożyła ją z powrotem na biurko, ostrożnie, jakby miała do czynienia z drogim przedmiotem.
– Tak pan myśli? – spytała.
Zupełnie nie wiedział, co odpowiedzieć. On milczał. Ona stała. Przyglądali się sobie i Joe zastanowił się, co dziewczyna widzi. Miała długie i smukłe palce. Nieco spiczaste uszy.
– Chcę, żeby go pan odnalazł – odezwała się wreszcie i te szczupłe palce popieściły okładkę. Nie do końca był w stanie określić wyraz jej twarzy; wydawała się zagubiona, smutna i jakby bezbronna.
– Kogo?
– Mike’a Longshotta – wyjaśniła i zdumienie Joego przerodziło się w śmiech, który wyrwał mu się z ust zupełnie bez uprzedzenia.
– Tego autora?
– Tak – potwierdziła.
Deszcz za jej plecami ustawał. Głos dziewczyny przycichł, jakby stała od niego dalej niż w rzeczywistości. Joe sięgnął po książkę i zetknęli się palcami. Uniósł wzrok, nagle zapomniał języka w gębie. Pochyliła się, włosy spłynęły jej wokół twarzy, rozdzielone teraz tylko wąską szczeliną. Przesunęła swoją dłonią po jego i było w tym geście coś bardzo intymnego, intymnego i znajomego. Po chwili wyprostowała się, oderwała rękę od palców Joego i pokręciła głową. Zarzuciła włosy na plecy. – Pieniądze nie grają roli – dodała, sięgając do kieszeni. Położyła na blacie cienki prostokątny przedmiot.
– Co to jest? – zapytał.
– Karta kredytowa.
Przyjrzał się plastikowi, pokręcił głową, pozwolił chwili minąć.
– Jak się z panią skontaktuję?
Uśmiechnęła się i znowu zobaczył te zmarszczki. Znów zadał sobie tamto pytanie.
– To ja pana znajdę.
Joe podniósł kartę. Była matowa i czarna, pozbawiona jakichkolwiek napisów – tylko długi szereg cyfr.
– Ale... – zaczął, uniósł głowę i stwierdził, że dziewczyna, tak zupełnie po prostu, zniknęła.
Deszcz za oknem ustał na dobre, słońce świeciło wśród rzednących chmur.