Читать книгу Prezent - Louise Jensen - Страница 11
5.
Оглавление– Siedem, osiem, dziewięć, dziesięć: szukam!
Moje powieki unoszą się gwałtownie i rozglądam się za przebłyskiem twojej rubinowoczerwonej sukienki, ale nigdzie cię nie widzę. Tatuś powiedział, że nie wolno nam odchodzić za daleko, więc musisz być w pobliżu, ale jesteś mniejsza ode mnie i potrafisz się wcisnąć w miejsca, w które ja nie mogę. Żwir chrzęści mi pod stopami, gdy biegnę. Mały, ostry kamyk dostaje mi się między palce. Kuśtykam do gigantycznej drewnianej sowy i siadam na zakurzonej ziemi; rozpostarte skrzydła ptaka chronią mnie przed gorącym żółtym słońcem. Odpinam pasek żelowego sandałka i wyrzucam odłamek żwiru z powrotem na ziemię.
Mewy łopoczą skrzydłami na bezchmurnym niebie, skrzecząc z głodu, a mnie burczy w brzuchu, gdy obok przebiega chłopiec, ściskając w dłoni hot doga i zostawiając za sobą woń smażonej cebuli i keczupu.
Upał mnie irytuje. Wlokę się noga za nogą do żywopłotu i staję na paluszkach, żeby zajrzeć na drugą stronę, ale tam cię nie ma.
Raz po raz słyszę odgłos metalowych kijów uderzających w piłeczki i podbiegam do boiska do minigolfa. W kieszeni brzęczą mi monety, które dostałam od tatusia na lody, i niemal już czuję zapach batonika Cadbury wetkniętego w lodową masę. Wyobrażam sobie, jak wpycham go głębiej do rożka, żeby zostawić to, co najlepsze, na koniec.
Rozglądam się po polu golfowym pełnym niemożliwych pochylni i przeszkód, szukając małej postaci z potarganym kucykiem i kolanami w strupach. Jeśli wkrótce cię nie znajdę, będę musiała zawołać cię po imieniu, a wtedy przegram, ale nie żałuję, bo dzięki temu będziemy mogły wreszcie kupić nasze rożki.
Nagle słyszę dźwięk, który przebija się przez huk fal uderzających o brzeg w oddali, i piski dzieci biegających po placu zabaw. Płacz. Powoli odwracam głowę, nastawiając uszu, próbując zignorować hałasy w tle. Znowu to słyszę. Płacz. To ty płaczesz. Wiem dokładnie, gdzie jesteś. Biegnę pędem do drewnianej chatki, w której przechowuje się kije golfowe oraz piłeczki, i padam na czworaka. Czuję twardą ziemię pod nagą skórą, a wysuszona trawa łaskocze mnie w golenie. Zaglądam do środka.
– Mam cię! – Wyciągam do ciebie rękę i pomagam ci wstać. Masz błoto rozmazane na twarzy. Strugi łez na policzkach.
– Strasznie długo to trwało – pociągasz nosem. – Myślałam, że mnie nie znajdziesz.
Kucam, wyciągam chusteczkę z kieszeni dżinsowej spódniczki i pomagam ci wysmarkać nos.
– Oczywiście, że bym cię znalazła – mówię. – Obiecuję, że zawsze cię znajdę.