Читать книгу Prezent - Louise Jensen - Страница 12
6.
ОглавлениеMgliste światło zaczyna zalewać moją sypialnię. Przekręcam się na bok, ściskam poduszkę i wyglądam przez okno, patrząc, jak słońce powoli wstaje, a niebo zmienia barwę z fioletoworóżowej na szarą, a potem na niebieską. Spałam niespokojnie. Żywe sny to częsty skutek uboczny prednizonu, ale gdy przesuwam dłonią po podeszwie stopy, niemal spodziewam się, że na zmięte prześcieradła posypią się ziarenka piasku. Krzyk mew, zapach hot dogów; oba te obrazy wciąż są tak wyraźne.
Po prysznicu wcieram w skórę masło kakaowe, moje palce przesuwają się po cieniutkiej bliźnie na piersi. Ed Sheeran śpiewa The City, a ja tłumię ziewanie, gdy siadam przed lustrem, wklepując w ciemne półksiężyce pod moimi oczami korektor rozświetlający Touche Éclat.
Muzyka lecąca z telefonu urywa się, gdy dzwoni tata. Odbieram i przełączam rozmowę na tryb głośnomówiący.
– Myślałem, że wpadniesz wczoraj po książki Lindy, żeby zanieść je do kliniki w poniedziałek.
– Przepraszam, tato, wyleciało mi to z głowy. Spędziłam cały dzień z mamą.
– Jak ona się miewa? – pyta.
– Dobrze.
Tata głośno wypuszcza powietrze z płuc i wyobrażam go sobie, jak zsuwa okulary i pociera odgniecenia na grzbiecie nosa. Prawie jakby chciał usłyszeć, że mama nie radzi sobie bez niego, że rozpaczliwie chce do niego wrócić. Ale nie mogę mu dawać fałszywej nadziei.
– Dlaczego sam jej nie zapytasz?
– To nie jest takie proste.
– To jest takie proste, jeśli wciąż ją kochasz. Kochasz ją jeszcze? Ona wspomniała o rozwodzie, tato! Powinieneś się z tym uporać, zanim będzie za późno – podnoszę głos.
Ojciec milczy długo, a potem zmienia temat.
– Jenno, rozumiem, dlaczego chcesz wrócić do pracy w poniedziałek, ale boję się, że za dużo na siebie bierzesz. Mam wrażenie, że to za wcześnie. Czemu nie przyjdziesz popracować u mnie? Miałbym na ciebie oko, a ty mogłabyś wychodzić, gdybyś tylko poczuła się zmęczona, bez obaw.
– Nic mi nie będzie. Linda i John będą nade mną czuwać. To tylko na część etatu. – Odbyliśmy tę rozmowę już chyba z milion razy. Zerkam na zegarek. – Muszę już iść – mówię.
– Wybierasz się w jakieś miłe miejsce? – W jego głosie brzmi nadzieja.