Читать книгу Zimny strach - Mads Peder Nordbo - Страница 14
7
ОглавлениеPo opuszczeniu mieszkania Else Matthew zauważył, że całe Nuuk zdążyła spowić zimna mgła. Drobniutkie lodowate kropelki unoszące się w powietrzu szczypały go w skórę, a woń arktycznego morza wraz z wilgocią wpełzły między szarawe bloki mieszkalne na terenie Radiofjeldet.
Skręcił w Lyngby-Tårbæksvej i zszedł długimi drewnianymi schodami zamontowanymi na skałach między Kiassaateqarfik i pomalowanym na niebiesko domem zebrań wyłaniającym się zza rogu budynku poczty.
Telefon zadźwięczał w kieszeni, informując o nowej wiadomości. To naczelny wypytywał o artykuł o samobójstwach w Ittoqqortoormiit sprzed trzech dni. Zaraz będę – odpisał zwięźle Matthew. Zamknął okno tej rozmowy i zaczął pisać wiadomość do Tupaarnaq. Mój ojciec dał znak życia. Moja siostra jest w Færingehavn z przyjaciółmi. Zostają tam do końca weekendu.
Odruchowo wyciągnął i zapalił papierosa, nie przestając iść w stronę szarego drewnianego budynku.
Nie zdążył schować telefonu, kiedy ponownie zabrzmiał sygnał przychodzącej wiadomości. Na ekranie pojawiło się powiadomienie o nowym esemesie od Tupaarnaq. Twój ojciec? Przyjeżdżam.
Matthew gapił się na małe, białe pole tekstowe na ekranie telefonu. Czyżby zamierzała wrócić do Nuuk? To właśnie miała na myśli? Nagle zrobiło mu się gorąco. Wydawało mu się, jakby wszyscy inni poruszali się na zwolnionych obrotach. Dym wypełnił jego płuca. Matthew wypuścił go i zobaczył, jak rozwiewa się w zimnej mgle. Obok przesuwał się niemrawo autobus przedsiębiorstwa Nuup Busii. Samochody. Twarze. Włożył papierosa do ust i zmrużył oczy, pisząc na telefonie: Super. Napisz do mnie, kiedy lądujesz w Nuuk, to po ciebie przyjadę. Przez kilka minut stał i patrzył na ekran, po czym wyrzucił niedopałek i schował telefon z powrotem do kieszeni. Dobrze wiedział, że teraz nie ma co czekać na odpowiedź.
List od Toma złożył na pół i wetknął w tylną kieszeń spodni wraz z dwiema fotografiami, które wyszperała dla niego Else. Po powrocie do domu sprawdzi, jak można najłatwiej dotrzeć do Ittoqqortoormiit. O ile dobrze pamiętał, najpierw leciało się do Reykjaviku, a stamtąd helikopterem na Wybrzeże Wschodnie.
W białym budynku mieszczącym poszczególne działy administracji rządowej – gospodarczy, do spraw prawa pracy i kadr – Matthew skierował się do wąskiego okienka, w którym siedziała jakaś Grenlandka i wpatrywała się w monitor.
Na jego widok uśmiechnęła się. Jej skóra i czarne włosy lśniły w ostrym świetle lamp wiszących nad recepcją.
– Słucham pana?
– Dzień dobry – zaczął Matthew. – Mam trochę dziwne pytanie, ale czy w tym budynku pracuje może mężczyzna o nazwisku Briggs?
Kobieta przytaknęła.
– Tak, czy jest pan z nim umówiony?
Matthew pokręcił głową.
– Nie, to prywatna sprawa. Dotyczy mojej rodziny.
– Ach. – Z powrotem skierowała wzrok na ekran i przez krótką chwilę sprawdzała coś, klikając myszą. – Powinien być teraz w pracy, więc może pan po prostu tam pójść.
– Okej… dziękuję.
Matthew rozejrzał się po pomieszczeniu. Znajdowało się tam wiele drzwi i korytarzy prowadzących do różnych części budynku.
Kobieta uśmiechnęła się ponownie i wskazała korytarz po przeciwnej stronie pomieszczenia.
– Czwarte biuro po prawej.
Matthew podziękował i skierował się w stronę korytarza. Był wąski i przypominał stary drewniany barak. Podobnie jak pozostałe drzwi, czwarte po prawej były otwarte. Mógł zajrzeć do każdego biura, w którym przy niskich biurkach siedzieli ludzie pochłonięci pracą.
Przy czwartych drzwiach wisiała tabliczka tylko z jednym imieniem i nazwiskiem. Robert Briggs.
Serce łomotało Matthew w piersi, wziął kilka głębokich oddechów, ostrożnie dotykając obrączki ukrytej w kieszonce spodni. Potem wszedł do biura przez otwarte drzwi.
Pośrodku pomieszczenia znajdował się mężczyzna dobrze po pięćdziesiątce. Wydawał się wysoki, mimo że siedział na krześle.
Matthew odchrząknął.
Mężczyzna podniósł wzrok.
– Pan kogoś szuka?
– Tak – zawahał się Matthew. – Zdaje się, że pana. Czy mam przyjemność z panem Briggsem?
– Tak. W czym mogę pomóc? Czy zwolniono pana?
– Nie, nie… Jestem dziennikarzem z gazety „Sermitsiaq”. – Matthew zrobił krok do przodu. – Ale przyszedłem w prywatnej sprawie. Nazywam się Matthew Cave.
– Cave?
– Tak, i o ile się nie mylę, służył pan kiedyś w wojsku razem z moim ojcem… w bazie w Thule.
Briggs obrócił się na krześle i przez kilka sekund wpatrywał się w Matthew.
– Zgadza się, pracowałem w Thule, ale to było dawno temu.
– Zdaje się, że minęły dwadzieścia cztery lata od czasu, gdy mój ojciec tam służył – odpowiedział Matthew. – Ma na imię Tom.
Briggs wciąż patrzył mu prosto w oczy. Wolno pokręcił głową.
– Nie pamiętam żadnego Toma z tamtych czasów… niestety. Dobrze zrozumiałem, że to pana ojciec?
– Tak, Tom Roger Cave – odparł Matthew, pocierając pozbawiony obrączki palec serdeczny. – Powinniście być prawie rówieśnikami.
– W moich czasach nie było tam żadnego Cave’a – oświadczył Briggs. Zacisnął wargi i wzruszył ramionami.
– Służył tam do roku 1990 – nie ustępował Matthew. – Mieszkaliśmy tam z mamą, kiedy byłem zupełnie mały.
– Przykro mi – uciął Briggs. – Nie pamiętam go.
– Rozumiem. – Matthew spuścił wzrok. Czuł, jak podłoga ciągnie ku sobie jego ciało, jakby całe przemieniło się w ołów. – Tak sądziłem, że to będzie pudło.
– Zatem ojciec nie dał znaku życia od 1990 roku?
Matthew ponownie spojrzał na rozmówcę.
– Nie… ani słowa. Tuż przed tym, kiedy ukończyłem cztery lata, wyjechaliśmy z mamą do Danii, a ojciec miał do nas dołączyć, ale nigdy się nie pojawił.
– Przykro mi – odparł Briggs. – Jeśli przez dwadzieścia cztery lata nie dał znaku życia, to może oznaczać, że nie żyje.
– Mieszkał tu, w Nuuk, przez pewien czas… po 1990 roku.
– Ale przed chwilą powiedział pan…
– Dowiedziałem się o tym dopiero w zeszłym miesiącu – przerwał mu Matthew.
– Czyli uważa pan, że on żyje? – zapytał Briggs i kącikiem ust wydał z siebie świszczący dźwięk.
– Tak. – Matthew zmarszczył brwi i spojrzał zdziwiony na Briggsa. – Mieszkał tu w latach dziewięćdziesiątych razem z pewną kobietą… Urodziło im się dziecko, czyli mam przyrodnią siostrę, ale wciąż nie wiem, gdzie on może być.
Briggs przeczesał dłonią krótkie, jasne włosy i zabębnił palcami po głowie.
– Powiedziano mi, że uciekł, kiedy pan przybył do miasta – powiedział Matthew. – Moja siostra miała wtedy dwa lata. Od tego czasu ojciec nie dał żadnego znaku życia.
– Nie jestem w stanie panu pomóc, panie Matthew. Niestety.
– Rozumiem. – Matthew, strapiony, spuścił wzrok. – Przepraszam, że zawracałem panu głowę.
– Nie szkodzi – odpowiedział Briggs z uśmiechem. Zawahał się. Popatrzył z powagą na Matthew. – Co skłoniło pana do tego, żeby przyjść tu akurat dzisiaj?
– Otrzymałem list od ojca i… no tak, skierowałem się tutaj, bo matka mojej przyrodniej siostry wspomniała o panu.
Briggs przesunął się do przodu na sam skraj krzesła, wlepiając w Matthew jednocześnie zaskoczone i stanowcze spojrzenie.
– Czyli odezwał się do pana?
– Tak, ale dopiero dzisiaj… do tego list przyszedł bez nadawcy. Po prostu rozpoznałem jego charakter pisma.
– Ma pan go przy sobie?
Matthew pokręcił głową. Briggs nie przestawał próbować nawiązać z nim kontaktu wzrokowego.
– Co tam było napisane?
– Niewiele… Tylko tyle, że chciałby ze mną porozmawiać o jakimś tupilaku.
– Tupilaku? – Briggs zmarszczył czoło, na moment zamknął oczy i wypuścił głośno powietrze nosem. Następnie znowu podniósł wzrok. – Czy to jedyna rzecz, jaką do pana napisał przez ostatnie dwadzieścia cztery lata?
– Tak. – Matthew czuł, że zaczyna się pocić. Wetknął palce do tylnej kieszeni spodni i wyciągnął dwie fotografie przedstawiające Toma i Arnaq. – To ojciec z siostrą.
Briggs sięgnął po zdjęcia. Patrzył na nie, garbiąc się nieznacznie.
– No dobrze – powiedział, podnosząc się z krzesła. Był wyższy od niego o niecałą głowę i wyglądał na człowieka, który dużo czasu poświęca na trening. Ominął Matthew i zamknął drzwi do biura. – W moim świecie Tom zmarł w 1990 roku. – Pokręcił głową. – Ale jesteś jego synem, poznaję po oku, i nie ma wątpliwości, że to on jest na tych zdjęciach.
– O czym pan mówi?! – wykrzyknął Matthew. – Nagle się okazuje, że pan go jednak zna?
Briggs westchnął głęboko.
– Usiądź na chwilę.
– Zatem znał pan ojca?
Briggs pokiwał głową zmęczonym ruchem i wskazał na krzesło.
– Proszę usiąść.
Matthew usadowił się naprzeciwko biurka.
– Nie wiedziałem, że Tom ma też córkę. – ciągnął Briggs. – Ale pamiętam dość dobrze dzień jego śmierci… albo jak to powiedzieć, może ten dzień, kiedy jak sądziłem, zmarł.
– Nie rozumiem, co pan ma na myśli – odpowiedział Matthew. – Dlaczego miałby nie żyć? Kiedy to było?
– W marcu 1990 roku.
– Ale dlaczego pan uważa, że on wtedy umarł?
Briggs siedział zgarbiony na krześle.
– Znałem twojego ojca naprawdę dobrze. Jeszcze zanim sprawy przyjęły zły obrót. Był trochę nieobliczalny, ale poza tym w porządku. Dorastaliśmy razem w Portland, w stanie Oregon. – Wyciągnął przed siebie rękę i podwinął trochę rękaw. – Dorobiłem się tej blizny, kiedy Tom i ja zawarliśmy braterstwo krwi. „Tnij głęboko”, powiedział. Porąbany gówniarz. Kosztowało mnie to trzy szwy i porządne lanie w domu za próbę samobójczą.
– Czyli niespodziewanie okazuje się, że znał pan także ojca, kiedy był dzieckiem?
– Nie ma w tym nic niespodziewanego – oznajmił Briggs. – Musiałem najpierw przetrawić kilka rzeczy. Ale rzeczywiście, mieszkaliśmy w domach oddalonych od siebie o dwie ulice i byliśmy nierozłączni aż do college’u, potem rozdzieliliśmy się na kilka lat. Kiedy Tom pewnego dnia oświadczył, że chciałby wstąpić do marynarki, pomyślałem: „Dlaczego nie?”. Sam nie zaszedłem wtedy specjalnie daleko, natomiast Tom spędził cztery lata, studiując biochemię na Uniwersytecie Oregońskim. – Zabębnił palcami w stół. – Mogę opowiedzieć o Tomie mnóstwo innych rzeczy, ale chyba najlepiej wybrać do tego dzień, kiedy będziemy mieli wolne, prawda?
– Rzeczywiście. – Matthew odchrząknął i odetchnął głęboko. – Ale dlaczego uważa pan, że on nie żyje?
Briggs spojrzał mu w oczy.
– Widziałem jego trumnę… widziałem wszystkie trzy trumny, które przetransportowano samolotem do USA.
Matthew wyjrzał przez okno, z którego rozciągał się widok na ulicę i rdzawobrązowy budynek TelePost.
– Umarło więcej osób?