Читать книгу Zimny strach - Mads Peder Nordbo - Страница 6
1
ОглавлениеTasiilaq, Grenlandia Wschodnia
14 października 2014
Tupaarnaq stała na stromym zboczu na peryferiach małego miasteczka i patrzyła w dół na rozrzucone skupiska czerwonych, zielonych, niebieskich i żółtych domów, które lśniły w pomarańczowym blasku jesiennego słońca. Na morzu między osadą i nagimi górami po przeciwległej stronie odnogi fiordu dryfowała kra pochodząca z lądolodu. Niektóre bryły osiadały na dnie i tkwiły nieruchomo, inne sunęły wraz z prądem powolnym tempem. Śnieg kładł się na górach w postaci długich jęzorów, w wielu miejscach ciągnących się aż do samego morza. Wkrótce wszystko miało zostać pogrzebane przez biały puch.
Przesiadywała tam każdego dnia – tuż obok dzikiej ścieżki od dziesięcioleci wydeptywanej przez zwierzynę i myśliwych. Widać było stamtąd prawie każdy dom w miasteczku, którego nienawidziła bardziej niż czegokolwiek innego. Obserwowała, gdzie kierują się samochody powracające z heliportu, a przez lunetę celowniczą strzelby rozpoznawała ludzi wychodzących z domów lub wchodzących do środka.
Niedaleko niej stanęli dwaj Grenlandczycy, którzy kilka minut wcześniej zeszli ze ścieżki, obchodząc ją szerokim łukiem. Spostrzegła, jak jeden z nich wskazuje w jej stronę, a drugi kiwa głową.
Mimo że obydwaj mieli strzelby zarzucone na ramiona, stali z pustymi rękami. U ich pasów nie widać było żadnej upolowanej zwierzyny, a puste plecaki zwisały workowato. Nie o tym jednak rozmawiali. Rozmawiali o niej. Nikomu nie mogła się podobać uzbrojona kobieta, a już na pewno nie taka, która dzień za dniem przesiadywała na dzikiej ścieżce.
Tupaarnaq była pewna, że większość mieszkańców Tasiilaq wiedziała, kim jest, ale nikt nie mówił jej „dzień dobry” ani jej nie zagadywał.
Zamknęła oczy, przesuwając dłonią po nagiej skórze głowy, zimnej i gładkiej. Gdyby odczuwała chłód, na pewno zmarzłaby tutaj, siedząc nieruchomo i wyczekując od wielu godzin. Temperatura była bliska zera, może nawet ujemna. Wciągnęła głęboko powietrze. Miało dla niej silną moc oczyszczającą.
W Tasiilaq nikt nigdy niczego nie widział ani niczego nie mówił, mimo że ludzie wiedzieli o wszystkim.
Naprężyła mięśnie pod czarnym ubraniem, najpierw ramion, później klatki piersiowej, brzucha i nóg. Zacisnęła zęby, napinając mięśnie szczęki. Ścięgna w jej ciele wydłużały się i ponownie rozluźniały pod zakrytym przez ubranie gąszczem tatuaży.
Lodowaty wiatr musnął gładką skórę jej czaszki. Wypuściła powietrze z płuc i otworzyła oczy. Mężczyźni wciąż tam stali.
– Na co się tak gapicie? – szepnęła. Wydychane powietrze skropliło się tuż przed jej ustami. Sięgnęła po strzelbę i poczuła nienaruszoną powierzchnię zimnego drewna i stali, jej czystość. Wyciągnęła broń przed siebie i odbezpieczyła prawą dłonią. Zachowując zupełny spokój, uniosła kolbę i skierowała lufę w stronę mężczyzn.
Jeden z nich błyskawicznie zrzucił swoją strzelbę z ramienia i umieścił ją przed sobą, ale nie zdążył wycelować w kobietę, kiedy padł strzał.
Mężczyźni poderwali się, podczas gdy echo wystrzału odbijało się od spadzistej góry tuż za nimi.
– Co ty, kurwa, wyprawiasz, popieprzona babo?! – wrzasnął jeden z nich, wymachując rękami. – Wynoś się tam, skąd przyjechałaś!
Opuściła strzelbę. Drugi mężczyzna także coś do niej krzyczał, ale go nie słuchała. Spojrzała w zarośla powykręcanej wierzby karłowatej tuż obok.
– Ej, ty!
Podniosła wzrok i utkwiła go prosto w jego oczach. Kroczyła w ich stronę. Strzelbę zarzuciła z powrotem na plecy.
– Nie chcemy cię tutaj – stwierdził mężczyzna. – Wynoś się stąd do domu.
– Nigdy nie miałam domu.
– Trudno się dziwić, skoro zamordowałaś swoją rodzinę – odpowiedział. Jego głos drżał.
Tupaarnaq zatrzymała się. Od mężczyzn nie dzieliło jej więcej niż pięć metrów. Ten, który krzyczał, wciąż trzymał broń wycelowaną prosto w nią. Jego palce kurczowo zaciskały się na kolbie.
– Zabiłam tylko jednego. – Mięśnie drżały jej pod skórą. – To nie był człowiek.
Mężczyzna uniósł strzelbę do strzału.
– Ty pierdolona dzi…
– Przestań – powstrzymał go ten drugi, kładąc mu rękę na ramieniu. – Nie możesz tak po prostu jej zastrzelić.
– Ludzie będą mieli gdzieś tę morderczynię – warknął mężczyzna. Wzrok utkwił w lufie, ignorując lunetę celowniczą.
– Tak nie można – nie ustępował ten drugi.
Tupaarnaq prychnęła i zmierzyła wzrokiem rozwścieczonego mężczyznę.
– Jesteś tak samo przeżarty złem jak twój brat.
– Był twoim ojcem! – krzyknął jej na to w odpowiedzi.
– Był potworem – odparła. – Nigdy nie miałam ojca.
Mężczyzna wydał z siebie ryk i skierował strzelbę na podłoże skalne kilka metrów obok Tupaarnaq. Nabój za nabojem opróżniał magazynek. Echo wystrzałów roznosiło się w powietrzu, świstając w uszach kobiety. Tam, gdzie trafiły pociski, wzbijały się niewielkie tumany pyłu i sypkiego śniegu.
Pokręciła głową.
– Zupełnie jak twój brat.
Ten drugi chwycił strzelającego za kurtkę. Zerkał na Tupaarnaq ponad ramieniem przyjaciela.
– Nie powinno cię tu być – powiedział ściszonym głosem. – Wywołujesz w ludziach strach i złość.
– Kiedy skończę, co mam do zrobienia, wrócę do Nuuk – odpowiedziała, znów krocząc w ich stronę. Pochyliła się nad ziemią i z zarośli wyciągnęła zabitego zająca. Jego białe zimowe futro upstrzyła krew. Tupaarnaq uniosła zwierzę tuż przed swoją twarzą i przekrzywiła głowę. Wzruszyła ramionami, rzuciła truchło pod nogi mężczyzn, a następnie ominęła ich i zaczęła iść na przełaj w stronę miasta.
Czekała tak tutaj od prawie dwóch miesięcy. Wiedziała, że on kiedyś się tu pojawi. Pewnego dnia będzie szedł tą ścieżką, a wtedy ona zajdzie mu drogę. Podobnie jak ponad dwanaście lat temu powstrzymała swojego ojca, gdy po powrocie do domu zastała go siedzącego tuż obok ciał jej matki i sióstr. Z bronią w ręku. Darł się wniebogłosy, kiedy rozcinała mu brzuch, a później poderżnęła gardło. Morze krwi. Jej ojciec nie żył od dawna i nie pozostał po nim żaden ślad, a teraz przyszła kolej na Abelsena.