Читать книгу Pustelnik - Mads Peder Nordbo - Страница 10

6

Оглавление

Zamieszczenie artykułu o wielorybie na stronie internetowej gazety zajęło Matthew ponad godzinę. Zanim podjął na nowo pisanie o sprawie Tupilaka i mrocznych śladach śmierci ciągnących się za tym wojskowym eksperymentem od 1990 roku, chciał odwiedzić ojca w szpitalu, aby wypełnić luki w swoim śledztwie.

Nadciągał zmrok. W listopadzie dni były krótkie, niedługo zostanie jedynie kilka godzin światła dziennego, choć nie stanowiło to tak dużego problemu, jak mu się wydawało, kiedy przeprowadził się do Nuuk. Śnieg świecił bowiem takim blaskiem, że za dnia ciemność nigdy nie była zupełna, a już na pewno nie przypominała bezśnieżnego duńskiego mroku panującego przez większość okresu zimowego.

Skręcił między dwa zdewastowane drewniane bloki mieszkalne i wciągnął głęboko do płuc mroźne powietrze. Nie palił od dnia, w którym obiecał swojej przyrodniej siostrze Arnaq, że rzuci papierosy, i teraz czuł, że powietrze wypełnia jego klatkę piersiową z większą łatwością.

W pobliżu przycupnęło stadko czarnych jak smoła arktycznych kruków. Ich rozmiar dziwił go niezmiennie za każdym razem, kiedy zbliżał się do któregoś z nich. Niektóre miały prawie metr długości, a rozpiętość ich skrzydeł była jeszcze większa. Dzioby, podobnie jak oczy, miały czarny kolor. Wraz z tym, jak pokrywa śnieżna rosła, te wielkie ptaki stawały się coraz bardziej agresywne i natarczywe w poszukiwaniu brakującego pożywienia. Jeśli zapomniało się zamknąć wieka śmietników, para kruków potrafiła roznieść ich zawartość po okolicy w ciągu zaledwie kilku minut.

Do szpitala Sana nie było daleko, idącemu Matthew zdążyły się już ukazać niektóre z jego niskich żółtych zabudowań. Ojciec był tam pacjentem, odkąd Bradley i Reese go postrzelili, najpierw w Ittoqqortoormiit, a później na lotnisku w Nuuk, gdzie zginął Briggs. Matthew był pewien, że ojciec też miał zginąć, jednak udało mu się wymknąć śmierci z kilkoma ranami postrzałowymi.

Zwolnił tempo, kiedy rozległ się sygnał jego telefonu. Dzwonił Ottesen.

– Co tam? Gdzie jesteś?

– W drodze do ojca.

– Rozumiem. Grupa archeologów znalazła martwego mężczyznę w okolicach dawnej osady Sandnæs.

– Co takiego? – Matthew pochylił się instynktownie, gdy dwa wielkie kruki przeleciały tuż nad jego głową.

Jeden z ptaków wydał z gardła ciąg chrapliwych dźwięków.

– Zmarły to rosły mężczyzna o rudym zaroście – ciągnął Ottesen. – Leży martwy na dnie starej studni. Na miejscu mamy już dwóch ludzi, ale za godzinę sam tam polecę helikopterem. Zabierzesz się ze mną?

– Czy to Bárdur?

– Na to wygląda.

– Rozumiem. Możesz przyjechać po mnie pod szpital?

– Tak.

Matthew milczał przez krótką chwilę.

– Jak zmarł?

– Z pragnienia? Zimna? Utraty krwi? Nie wiem. Ale brakuje mu dłoni.

– Dłoni?

– Tak. I wygląda na to, że sam ją sobie odciął, tak twierdzą tamci. Dobra, muszę pędzić. Do zobaczenia za godzinę.

Matthew się zatrzymał. Bárdur był człowiekiem o zwichrowanej psychice, ale mimo wszystko wydawało się zbyt nieprawdopodobne, aby odciął sobie dłoń. Urodził się w powoli wymierającej osadzie Færingehavn i dorastał pod opieką ojca w bardzo purytańskiej społeczności, której filary stanowiły surowe wychowanie, szkoła czytania Biblii i przemoc. Z czasem nasiliły się u niego zaburzenia psychiczne. Kiedy jego ojciec zniknął, Bárdur został sam na świecie i skończył jako jednoosobowa armia wykonawcza Abelsena, ślepo mu posłuszna. Był to chory psychicznie człowiek, nieodczuwający bólu, własnego ani innych – Tupilak z krwi i kości ukształtowany przez zło, które rozsiewał Abelsen.

Pustelnik

Подняться наверх