Читать книгу Pustelnik - Mads Peder Nordbo - Страница 4

1

Оглавление

Sandnæs, Grenlandia Zachodnia

8 listopada 2014

Zawsze czuł się samotny, ale nigdy tak bardzo jak teraz. Jego spojrzenie przesuwało się badawczo po rozsianych wokół rowach, kopcach ziemi i kamiennych pryzmach, które kilkaset lat wcześniej były domami normańskiej osady Sandnæs.

Tuż obok niego znajdowały się pozostałości dawnej studni, a dookoła nich grubą warstwą ścielił się śnieg, biały i nienaruszony.

Sięgnął ręką za siebie i oparł się o cembrowinę. Kamienie były nierówne, ale w przeciwieństwie do pozostałych zabudowań dawnej osady duża część studni wciąż tam stała.

Czarna paszcza głębi pochłaniała światło i wołała go do siebie. Tęsknił za życiem pod ziemią, za korytarzami i ciemnością. Ale nie tutaj. To miejsce nie należało do niego, a pod ziemią nie było nic.

Gdzieś nad nim krótko, głucho zakrakał kruk. Przeleciał tuż obok jego głowy i skierował się w stronę wznoszącej się za ruinami góry. Pozostałe kruki odpowiedziały mu ze swoich kryjówek w górskich szczelinach i uskokach. Tam, wysoko, leżał gęsty śnieg, szczeliny w białych ścianach przypominały zmęczone, ziejące pustką oczy. Gapiły się tym tępym wzrokiem na fiord długo przed pojawieniem się człowieka. Obserwowały, jak przychodzą i odchodzą kolejne epoki lodowcowe, czuły, jak mróz wbija się w nie klinem i rozsadza je na części. Duże bloki skalne odrywały się od nich z bolesnym lamentem.

Nagle za jego plecami zaskrzypiał śnieg.

– Erik? – szepnął i uśmiechnął się do siebie, a jego sztywny rudy zarost rozsunął się, obnażając żółtawe zęby. Uśmiech pojawił się także w oczach, rozjaśniając ich niebieską barwę.

Zaczynała zapadać ciemność, najgęstsza była tuż przy brzegu, skąd dochodził odgłos kroków.

Niedaleko ukazała się postać idąca wolno między niskimi, pokrytymi śniegiem ruinami.

– Erik? – powtórzył cicho i zmarszczył brwi.

Postać nie przypominała Erika, który był wyższy, znacznie szczuplejszy i miał krótkie czarne włosy. Wyglądała raczej jak jakaś staruszka.

– Kim jesteś? – zapytał. Szorstka cembrowina studni obcierała tył jego ud. – Czekam na Erika Abelsena. Przyszedł tu z tobą?

Postać nie odezwała się ani słowem, szła dalej prosto ku niemu. Nie miał już wątpliwości, że to kobieta, i stwierdził, że nie jest zdrowa. Z jej twarzą było coś nie tak. Miała szarobrązową barwę i była gładka niczym wygarbowana skóra. Wlepił w nią wzrok. W miejscu oczu i ust ziały otwory. Włosy były długie i zmierzwione, nie zauważył nawet śladu brwi.

– Abelsen nie żyje – wysyczała kobieta chrapliwym głosem, niskim i głębokim.

Zrobił krok w tył, jedną ręką chwytając się cembrowiny. Zapadnięte oczy i usta kobiety przywodziły na myśl mumię.

– Erik?! – krzyknął i rozejrzał się na wszystkie strony. Złapał się za usta. Jego krótki, urywany oddech zderzył się z zimną skórą dłoni. – Erik? Jesteś tu? Już wystarczająco długo czekam. – Głos mu zadrżał. – Chcę wrócić do domu. – Potem spojrzał na kobietę i głęboko odetchnął. – Zabiję cię, jeśli mnie dotkniesz.

Stara wymamrotała coś po grenlandzku.

– Wynocha! – wrzasnął wielki mężczyzna. Kropelki śliny rozprysnęły się na jego brodę. – Wynoś się! Mówię poważnie! Zabiję cię!

– Ja już umarłam – odparła kobieta ochryple.

Rozejrzał się dookoła. Kiedy Erik go tu zostawiał, obiecał, że go stąd zabierze. „To potrwa tylko kilka dni – powiedział. – I wrócę. Najpierw ta wrzawa musi się trochę uspokoić”.

Ciemne oczy kobiety lśniły w martwej twarzy.

Spojrzał w nie i zmarszczył brwi.

– To jakaś maska?

W tej samej chwili postać doskoczyła do niego i popchnęła go całym swoim ciężarem. Próbował się jej uchwycić, ale mu się nie udało i powoli przegiął się w tył.

Jego ciało z dużą siłą kilkakrotnie uderzyło o kamienne ściany studni, zanim spadło na błotniste dno, w które się zapadło. Udało mu się znaleźć oparcie dla rąk i podciągnąć do pozycji siedzącej. Podniósł wzrok ku kręgowi światła nad głową. Piekły go ramię i plecy, które promieniowały bólem od uderzeń o szorstkie kamienie. Ściany dookoła niego były wilgotne, ale niezamarznięte. Mróz nie chwycił jeszcze wystarczająco mocno, żeby zmienić błotniste dno studni w twarde podłoże. Jego oddech tworzył obłoczki pary rozwiewające się w powietrzu. Wymacał mokre kamienie. Były gładkie. Nie istniała żadna droga na górę.

– Halo?! – wrzasnął i z trudem się podniósł. Buty zapadły się w błoto, które sięgało do kolan. Woda przesiąkła przez spodnie. – Halo! Przepraszam, że krzyczałem! Pomóż mi stąd wyjść!

Ponownie obmacał kamienie. Z trudnością wyciągnął z błota jedną nogę obutą w kalosz i próbował ją oprzeć o ścianę, ale cały czas się ześlizgiwała.

– Halo! Pomóż mi!

W jasnym kręgu nad nim ukazała się twarz kobiety. Uśmiechnął się do niej.

Odpowiedziało mu jej martwe spojrzenie.

– Pomóż mi! – zawołał znowu i położył dłoń na obolałym karku. Utkwił wzrok w jej oczach, mimo że go przerażała.

Teraz, gdy otaczał ją jasny krąg światła, jej twarz wydawała się ciemna.

– Kim jesteś? – zapytał.

– Qivittoq.

– Qivittoq – powtórzył ze zrozumieniem. – Nie jadłem od wielu dni, jestem bardzo głodny.

– Zeżryj sam siebie – powiedział głos na górze i w gęste, zimne błoto tuż przed jego nogami spadł nóż.

Kobieta zniknęła, pozostawiając za sobą niezmącony krąg światła i ciszy.

Wkrótce ciemność pochłonie fiord i góry, a krąg nad nim zrośnie się z czarnymi kamieniami, które z każdą minutą coraz ciaśniej zwierały się wokół niego.

Pustelnik

Подняться наверх