Читать книгу Oszukana - Magda Stachula - Страница 10

Lena

Оглавление

10 marca 2019

Jezioro Powidzkie

Drewniane żaluzje przepuszczają słońce, które niczym paski zebry odbijają się na naszej pościeli. Ręka Nikodema leży na moim nagim brzuchu, ciepło jego ciała przypomina mi o wszystkim, co dobre i złe w moim życiu. Wyślizguję się z jego ramion i idę do toalety.

Na wczorajszej imprezie już więcej nie piłam, ale po powrocie do domu Nikodem otworzył wino i pozwoliłam sobie na dwa czy nawet trzy kieliszki. Hiszpańska cava, musująca, półsłodka, szybko przenosząca mnie w krainę zapomnienia. Od kilku miesięcy stała się moim przyjacielem, używką, z którą łatwiej zrobić kolejny krok do przodu, nie oglądając się za siebie.

Miło nam się rozmawiało, siedzieliśmy wtuleni w siebie przed kominkiem, w którym przyjemnie trzaskały iskry. Nie potrafiłam jednak się zrelaksować, bo wciąż nie dawał mi spokoju ten planowany wyjazd. Wodziłam opuszką palca po obrzeżach kieliszka, zastanawiając się, jak zahaczyć o temat, przy okazji nic nie zdradzając.

– A ten wyjazd? – zaczęłam. – Nie możemy zabrać ze sobą Biszkopta? – Uniosłam głowę i spojrzałam Nikodemowi w oczy. – Nie chciałabym go zostawiać u twoich rodziców.

Zabrzmiało to fatalnie. Dopiero gdy na głos wypowiedziałam te słowa, zdałam sobie sprawę, że może odebrać je w sposób, jaki nie powinien. Zdecydowanie nie powinien podejrzewać, że nie przepadam za jego matką.

– Uważam, że dla niego to będzie ogromny stres – tłumaczyłam, starając się uratować sytuację. – Tak naprawdę nie zna życia bez nas.

Uśmiechnął się i pogładził mnie po plechach.

– Mówisz o nim, jakby to było dziecko, a nie pies, a poza tym może właśnie przyszła pora, żeby poznał inne życie. Na pewno zechcemy gdzieś polecieć na wakacje i co wtedy? A tak zostanie u nich najpierw na kilka dni, a potem tygodni. Niech się przyzwyczaja.

Chyba uważał rozmowę za skończoną, bo sięgnął po butelkę i napełnił nasze puste kieliszki.

– A dokąd jedziemy?

– Tego ci nie zdradzę. – Popatrzył na mnie, wręczając kieliszek. – Niespodzianka, kochanie. Taka, której nie zapomnisz do końca życia.

Nie wygadał się, choć próbowałam podchodzić go jeszcze parę razy. Nawet po seksie, gdy leżeliśmy wtuleni w siebie, nie puścił pary z ust, choć kilkakrotnie nawiązywałam do wyjazdu.

Trochę jeszcze kręci mi się w głowie. Spuszczam wodę w sedesie i wracam do niego pod kołdrę. Biorę do ręki aparat leżący na nocnej szafce. Jego twarz poprzecinana paskami cieni i światła wygląda zmysłowo. Kilka włosów srebrzy się na skroni, zauważam też gdzieniegdzie siwe kępki zarostu. Pstrykam kilka zdjęć. Potem przeglądam je i usuwam te najmniej udane. Kolejna seria powtórzeń, tym razem skupiam się na detalach jego ciała, robię powiększenie ust, zamkniętych oczu. Gdyby moje życie potoczyło się inaczej, pewnie do tej pory znałabym więcej technik fotografowania i moje zdjęcia byłyby o wiele lepsze. Wzdycham głęboko i opadam na poduszkę.

Zza drzwi dobiega mnie drapanie. Biszkopt domaga się wyjścia na spacer. Jeszcze się nie przyzwyczaiłam do dzielenia życia ze szczeniakiem. Od dziecka marzyłam, żeby mieć psa, ale w moim rodzinnym domu mieszkały nieodmiennie tylko koty. Idealni kompani do utrzymania domu i pomieszczeń gospodarczych z dala od myszy, które na wsi są plagą. Nigdy nie było mowy o psie. Żadne tam podpuszczanie ojca, że przegoni złodzieja w nocy, nie sprawdzało się, bo kto na prowincji, gdzie wszyscy się znają od pokoleń, chciałby napaść na stary dom stojący tuż przy drodze.

Biszkopta – beżowego, radosnego labradora – pokochałam od pierwszego spotkania, gdy kilka tygodni temu Nikodem wrócił z nim do domu. Dzięki niemu nie czuję się przez całe dnie samotna. Łączy nas niezwykła więź, a poza tym mieszka tu krócej niż ja i dla niego też wszystko wokół jest nowe i ciekawe. Razem poznajemy okolicę. Codziennie urządzamy sobie długie spacery, choć jeszcze nigdy nie udało nam się przejść dookoła jeziora. Może latem, gdy będzie cieplej, podejmiemy to wyzwanie, o ile wtedy jeszcze tu będę. Uwielbiam patrzeć, jak hasa swobodnie między wysokimi trawami, biega za rzucanym mu patykiem i z radością w oczach przynosi mi zdobycz. To mój ulubiony czas w ciągu dnia, moment, kiedy jestem sobą.

Dom Nikodema stoi nad Jeziorem Powidzkim, jakieś trzydzieści kilometrów od Gniezna, w którym mieszka cała jego rodzina. Posesja znajduje się w bezpośrednim sąsiedztwie plaży i lasu na niewielkim osiedlu domków letniskowych, wśród których ten największy i najpiękniejszy należy do mojego faceta. Przestronny, murowany, nowoczesny, z przeszklonym salonem z widokiem na jezioro, kominek, ogrzewanie podłogowe w łazience. Wokół wielki ogród.

– Właściwie to dom letniskowy. Wcześniej wpadałem tu tylko w wakacje, ale od pewnego czasu mieszkam tu na stałe – powiedział, kiedy pierwszy raz mnie tu przywiózł.

Kiwałam z uznaniem głową, podziwiając przepiękny dom, i zastanawiałam się, jak to możliwe, że nasze wyobrażenia o domku letniskowym są tak odmienne. Ja kojarzyłam je z ciasnym wnętrzem, przypominającym większą psią budę, w której temperatura w czasie upałów dochodzi do czterdziestu stopni. Przynajmniej w takich domkach bywałam w dzieciństwie, gdy wraz z rodzicami jeździliśmy na kilka dni nad Jezioro Białe.

– Choć teraz od kilku tygodni znów mieszkam w Poznaniu, bo mam tam pilne zlecenia – dodał, pokazując mi sypialnię i swój gabinet. – Nad jezioro przeprowadziłem się kilka lat temu, kiedy moja firma zaczęła budować osiedle domków jednorodzinnych z drugiej strony lasu. – Wskazał ręką w kierunku jeziora.

Dziś wiem, że praca to niejedyny powód przeprowadzki nad jezioro. Główną przyczyną były naciski ze strony Marii, która usilnie nalegała, aby jej syn zamieszkał bliżej. Stale jest jej do czegoś potrzebny, na każde zawołanie i z byle powodu zawraca mu głowę. Mam nadzieję, że gdy Klaudia urodzi jej wnuka lub wnuczkę, swoje zainteresowanie przeniesie z Nikodema i mnie na tę małą istotkę. Nie mogę się doczekać tego momentu.

Drapanie do drzwi przybiera na sile. Wstaję i na palcach przemierzam pokój. Gdy otwieram drzwi, Biszkopt na mój widok macha radośnie ogonem, robi kilka kółek i pędzi na dół. Sięgam po leżący na fotelu szlafrok, okręcam się nim i schodzę po schodach. Przez wielkie okno na półpiętrze widać drogę, którą właśnie przejeżdża jakiś motocyklista. Zbiegam boso po schodach. Salon tonie w słońcu, które wślizguje się do wnętrza przez wielkie przeszklone drzwi. Jezioro obiecująco mieni się odcieniami błękitu; gdyby nie bezlistne drzewa za oknem, można by uwierzyć, że to pełnia sezonu. Cieszę się, że Niko mieszka w bliskim sąsiedztwie wody, każdego dnia przypomina mi to rodzinne strony. Jezioro jest częścią mojej tożsamości.

Biszkopt drapie drzwi wejściowe, podbiegam do niego.

– Już, już – uspokajam go, chwytając za klamkę.

Jest jeszcze młody, zdarza mu się czasami załatwić potrzeby fizjologiczne w domu. Pcham drzwi i wypuszczam go na zewnątrz.

Promienie słońca oświetlają moje nogi. Wkładam crocsy i wychodzę przed dom. Siadam na szerokich schodach prowadzących z tarasu do ogrodu i patrzę, jak Biszkopt po załatwieniu porannych potrzeb zaczyna tarzać się w trawie. Mimowolnie uśmiecham się. Zazdroszczę mu tej beztroski, uczucia, które bezpowrotnie utraciłam. Mimo że słońce przyjemnie ogrzewa mnie ciepłem, poranek jest chłodny. Pocieram zmarznięte dłonie i wstaję. Podnoszę z ziemi patyk i rzucam Biszkoptowi. Psiak chwyta go w zęby i radośnie mi go przynosi. Powtarzamy to kilka razy, oboje czerpiąc z tej zabawy przyjemność. Poza tym robi mi się znacznie cieplej. Znów chwytam za kij i rzucam najdalej, jak potrafię.

– Biszkopt, aport! – wołam.

Kij uderza w płot i spada na ziemię. Pies pędem rusza w tamtą stronę, a ja nagle słyszę głośnie pęknięcie suchych gałęzi za moimi plecami. Gwałtownie odwracam głowę w stronę lasu, ale nikogo nie widzę. Biszkopt podbiega do mnie z patykiem w pysku i zastyga. Oboje patrzymy w stronę, z której dobiegł hałas, ale nie udaje mi się niczego dostrzec w ścianie lasu gęsto zasnutej drzewami. Nagle Biszkopt zaczyna głośno szczekać i rzuca się w stronę ogrodzenia. Kij wypada mu z pyska, uderzając mnie w stopę.

– Cicho! – uspokajam go, masując obolałe miejsce.

Sarna? Nigdy nie widziałam ich przy ogrodzeniu. Czasami, gdy spacerowaliśmy po lesie, w oddali mignęły mi ich podskakujące białe zadki, ale teraz niczego takiego nie dostrzegam. Drzewa lekko kołyszą się na wietrze, wydając charakterystyczny dźwięk, ale nie taki jak ten, który przed chwilą słyszałam. Gdyby to było dzikie zwierzę, nie zastanawiałoby się, czy wydało jakiś odgłos i zainteresowało tym czyjąś uwagę, tylko kontynuowałoby swoje leśne harce i na pewno zobaczyłabym, jaka zwierzyna była na tyle odważna, by podejść pod ogrodzenie. To na pewno nie mieszkaniec lasu. Czy ktoś schował się w zaroślach? Ktoś mnie obserwuje? Ta myśl atakuje mnie, sprawiając, że zaczyna mi szumieć w głowie. Fala gorąca uderza z taką mocą, że mam ochotę zrzucić z siebie szlafrok, choć chwilę temu drżałam z zimna. Spoglądam na Biszkopta, który najeżony nie przestaje szczekać.

– Biszkopt, chodź! – krzyczę. – Chodź ze mną!

Jednak pies mnie nie słucha, przednie łapy oparł na płocie i nieprzerwanie ujada. A jeśli to on mnie tu odnalazł? Serce przyspiesza, przeszłość boleśnie odbija się od mojej posiniaczonej duszy. To niemożliwe. Jak by miał mnie tu znaleźć? Jestem w lesie, z dala od ludzi, na drugim końcu Polski. Tylko czy na pewno moja kryjówka jest idealna? Nie oglądając się już w stronę lasu, pędem puszczam się przed siebie, lądując prosto w ramionach Nikodema, który nagle staje w otwartych drzwiach domu.

– Co tu się dzieje? – pyta zaspanym głosem. – Biszkopt oszalał?!

Tulę się do niego.

– Lena, co jest? – Odciąga mnie od siebie i patrzy mi w oczy.

– Nie wiem – mówię. – Chyba jakieś dzikie zwierzę za płotem. Biszkopt jest wściekły, jeszcze nigdy go takiego nie widziałam.

Ujadanie psa jest tak głośne, że mam wrażenie, że Nikodem nie usłyszał żadnego mojego słowa.

– Biszkopt, spokój! – krzyczy. Jednak pies nie zważa na rozkazy pana i szczeka na kogoś lub coś w krzakach po drugiej stronie ogrodzenia. – Pójdę po niego – oznajmia Nikodem.

– Nie – protestuję i ściskam jego rękę. – Nie zostawiaj mnie samej – proszę.

Nikodem zerka na mnie badawczo i przyciąga mnie do siebie.

– Ej, to pewnie lis. Nie wejdzie tu, a gdyby nawet, Biszkopt podgryzie mu gardło.

Patrzę na niego przerażona i jeszcze mocniej obejmuję go w pasie, choć wizja, którą właśnie roztoczył przede mną, napawa mnie odrazą. Niko w samych bokserkach stoi boso na zimnych płytkach, wiatr telepie moim szlafrokiem, a ja w środku płonę.

– Zostawmy go tam – decyduje, wskazując głową w stronę lasu. – Naprawdę nie sądziłem, że boisz się lisów – mówi, kładąc rękę na moim karku i zamykając za nami drzwi domu.

Czy naprawdę uważa, że tak bym się zachowywała, gdybym przypuszczała, że za płotem czai się jakieś leśne zwierzę? Drżałabym, sądząc, że obserwuje mnie dzik lub sarna? Nikodem w ogóle mnie nie zna, nic o mnie nie wie. Wierzy w mój wizerunek, który stworzyłam dla niego w najdrobniejszych szczegółach. Ale to dobry znak, świetnie wykonałam zadanie, powinnam dostać szóstkę z aktorstwa. W tym momencie jednak nie przynosi mi to satysfakcji. Niepokój, który dopadł mnie kilka minut temu, potęguje się z każdą minutą.

– Usiądź. – Odsuwa krzesło barowe przy kuchennej wyspie. – Niech sobie szczeka, za chwilę sam się uspokoi. Zaparzę kawę.

Siadam na hokerze i patrzę, jak Nikodem wkłada kapsułkę do ekspresu. Odwracam od niego głowę i spoglądam przez okno. Zacietrzewiony pies nie przestaje demonstrować swojej wrogości. W gęstych krzakach za płotem nikogo nie dostrzegam.

– Proszę. – Stawia przede mną filiżankę z parującą kawą.

– Dzięki. – Przysuwam ją do siebie.

Nikodem posyła mi czuły uśmiech, a ja wiem, że nie patrzyłby na mnie w ten sposób, gdyby wiedział, kim jestem i co zrobiłam.

Oszukana

Подняться наверх