Читать книгу Klęska rozumu - Marcin Król - Страница 14
5. LOARA – RZEKA REWOLUCYJNA
ОглавлениеNie wszyscy mordowali, a wśród rewolucjonistów, zwłaszcza w pierwszym okresie, jaki bywa określany mianem rewolucji politycznej, niektórzy mieli rozumne zamysły. Należał do nich Honoré Gabriel Riqueti, hrabia de Mirabeau, człowiek niezwykły w każdym sensie tego słowa: błyskotliwie inteligentny, oszpecony przez ospę, znakomity uwodziciel i rozpustnik, dobry pisarz, wybitny polityk, przekupny i niezłomny. Mirabeau pragnął ograniczyć rewolucję do stworzenia ustroju monarchii konstytucyjnej. Jak wielu przywódców rewolucji w pierwszym okresie, był zagorzałym zwolennikiem Monteskiusza. Oczywiście, nie udało mu się wprowadzić na stałe monarchii konstytucyjnej, chociaż był na dobrej drodze, Ludwik XVI bowiem, który go cenił, nie chciał słuchać jego rad. Mirabeau miał szczęście, bo po prostu umarł w 1791 roku. Mniej szczęścia miał znakomity prawnik o poglądach podobnych do Mirabeau – Antoine Barnave, który pochodził z protestanckiej rodziny, więc nie mógł się uczyć w publicznej szkole we Francji, jednak ojciec, wybitny adwokat, i matka pochodząca z zamożnego mieszczaństwa zapewnili mu znakomite wykształcenie. W czasie pogrzebu Mirabeau wygłosił mowę, w której nazwał zmarłego „Williamem Szekspirem oratorów”. Był zwolennikiem umiarkowanych i konstytucyjnych reform i tylko cudem oraz na skutek powszechnego szacunku, jakim się cieszył, doczekał 1793 roku, kiedy to został zgilotynowany. Kiedy wstępował po stopniach prowadzących na gilotynę, założył stronę w książce, którą czytał po drodze.
Jednak od 1792 roku, czyli dokładnie od masakr wrześniowych, nikt już w pełni nie panował nad rozwojem sytuacji. Paradoksalnie, powstanie Komitetu Ocalenia Publicznego i oddanie całej władzy w jego ręce miało doprowadzić do ustabilizowania czy też normalizacji sytuacji. Doprowadziło jednak do wielkiego terroru, którego nie pragnęli ani Robespierre, ani Saint-Just, ani Couthon, czyli trzej przywódcy Komitetu Ocalenia Publicznego. Nie chcieli wielkiego terroru, chcieli tylko takiego, jaki zapewniłby bezpieczne utrzymanie władzy i prowadzenie zwycięskich już wówczas wojen. Znakomicie to oddają znowu słowa, słowa Robespierre’a: „Zniszczcie przy pomocy terroru wrogów wolności, a będziecie mieli rację jako twórcy republiki. Rządy rewolucji to despotyzm wolności skierowany przeciwko tyranii”. Robespierre wygłaszał te słowa z całkowitym przekonaniem, ale historycy i filozofowie do dzisiaj spierają się o ich sens, który – moim zdaniem – na poziomie logicznym po prostu nie istnieje, natomiast wypowiedź ta ma niesłychanie silną wymowę emocjonalną. Mordowanie staje się w tym momencie walką o wolność i ofiarą złożoną na ołtarzu wolności. Jak przyjemnie!
W tej mierze szczególnie się odznaczył Jean-Baptiste Carrier. Przed wybuchem rewolucji był prawnikiem (jak bardzo wielu z jej nawet najbardziej okrutnych aktorów, na co zwracał uwagę Edmund Burke i co przypominał Alexis de Tocqueville), w 1792 roku został deputowanym do Konwencji, a we wrześniu 1793 roku wydelegowano go do Nantes, aby ostatecznie rozprawił się z buntem Wandejczyków i ukarał winnych, co uczynił.
W Nantes i w okolicy pozostał do lutego 1794 roku, a represje i terror przezeń spowodowane nie miały sobie równych. Natychmiast po przyjeździe powołał brygadę policji politycznej oraz grupę bandytów i morderców, składającą się głównie z ludzi, którzy byli niegdyś niewolnikami na San Domingo, a nazwaną „kompanią Marata”. Carrier był być może człowiekiem niezrównoważonym, a na pewno alkoholikiem, jednak nic nie tłumaczy jego zapału, który oburzył nawet Robespierre’a. Carrier zresztą udawał człowieka bliskiego Komitetowi Ocalenia Publicznego, jednak próbował oskarżyć jego członków o „umiarkowanie”, potem uczestniczył w obaleniu Robespierre’a, jednak jego protektor, niezwykle – jak wiemy – sprytny i bezwzględny Fouché, obawiał się takiego kolegi i sprowokował jego zgilotynowanie już kilka miesięcy po śmierci Robespierre’a. Carrier próbował się bronić, ale czynił to nieumiejętnie. W pamięci historyków i Francuzów zapisał się jako archetyp potwora, chociaż był tylko pomocnikiem pomocnika potworów prawdziwych.
Nantes było w czasie jego pobytu miejscem najbardziej krwawych i – jeżeli wolno tak powiedzieć – spektakularnych morderstw. Jakby gilotyna i rozstrzelanie nie wystarczyły, pomocnicy Carriera wpadli na nowy pomysł: topienie. Grupa pijanych morderców zajmowała kolejne więzienia, na ogół zorganizowane doraźnie, bo w starych nie było już miejsca, a potem nawet zabierała ludzi z ulicy, przewoziła na barki na Loarze, rozbierała do naga i najczęściej wiązała kobiety z mężczyznami plecami do siebie. Przy okazji słychać było straszne krzyki wiązanych, bo oprawcy pomagali sobie bronią białą i bez opamiętania kaleczyli więźniów, a następnie z trudem mocowali do ich stóp kamienie i zrzucali do rzeki. Wszystkie kosztowności skrzętnie zbierali i następnego dnia sprzedawali publicznie na rynku w Nantes, chętnych nie brakowało. Tych, którzy nie utopili się od razu, dobijali strzałami z karabinów, ale trupy wypływały na powierzchnię, Loara była czerwona od krwi, a nad miastem unosił się straszliwy odór. Carrier określił Loarę mianem „rzeki republikańskiej”.
Tego wszystkiego było jednak za wiele i Carriera odwołano do Paryża, a wkrótce po zgilotynowaniu Robespierre’a, rozpoczęły się proces oprawców z Nantes oraz rehabilitacja skazanych. Spośród kilkunastu tysięcy ludzi, do których zabicia doprowadził Carrier, około czterech tysięcy zostało utopionych. Była to i jest najbardziej pamiętana zbrodnia terroru.