Читать книгу Baku_Moskwa_Warszawa - Marcin Michał Wysocki - Страница 5

Lena

Оглавление

Do spotkania Leny byłem generalnie waginosceptykiem i tylko związek z Katią Iwanowną stanowił miłosny układ obfitujący w nieznane mi wcześniej gry i zabawy dla dorosłych. Ach, oczywiście: gdzież mógłbym zapomnieć o cycatej Elenie, jednak to była jedynie krótka i wstydliwa inicjacja seksualna, zresztą mało udana, która dopiero w mojej pamięci obrosła w podsycaną fantazjami legendę, utrwalaną przy okazji opowiadania kolejnej jej wersji chłopakom w wojsku. Dopiero Lena, mimo swojego eterycznego emploi, uzmysłowiła mi (i to dosłownie: każdym zmysłem), czym jest prawdziwe wyuzdanie i niczym nieskrępowane seksualne rozpasanie, otwierając przede mną arsenał konfiguracji i – nie bójmy się tego słowa – perwersji, o których wcześniej nie słyszałem ani nigdy mi się nie przyśniły. Myślę, że nawet mój osobisty szatan, który na co dzień na pełen etat podszeptuje mi różne świństwa, musiał się poczuć skonsternowany – że się tak wyrażę. A cóż takiego zboczonego robiła moja nowa dziewczyna w chwilach, gdy akurat nie przesypiała życia i nie marzyła o robieniu zakupów w nielimitowanym budżecie?

Otóż, po pierwsze, Lena chodziła po domu nago, a że naszym „wspólnym domem” stał się mój akademik (nie miała gdzie mieszkać, jak się okazało, a tego wieczoru, którego mnie zaczepiła na Arbacie, po prostu nie miała gdzie spać, więc byłem niejako jej jedyną szansą). Mnie, odurzonemu oszałamiającym urokiem jej wdzięków i umiejętności, zdawało się to nie przeszkadzać, lecz musiałem zadbać o to, aby nie paradowała tak z wywalonymi cyckami przed oczami Araba – mojego nowego dewizowego kolegi, który pojawił się w miejsce Tamira. Chłopak, gdy po raz pierwszy natknął się na jej wymuskane wyobraźnią Boga ciało, nagie, jak je Stwórca uwił z męskiego żebra, a potem mnie powierzył w opiekę, o mało nie zemdlał, a może i zemdlał, tyle że dopiero po tym, jak cofnął się do swojego pokoju niczym oparzony. Może się przestraszył, że przeoczył własną śmierć i przyszła po niego pierwsza z czterdziestu hurys niebiańskich, aby zaprowadzić go bezpiecznie do ogrodów Pana? Musiał jednak szybko dojść do siebie i zacząć chłodno kalkulować – o ile można tak powiedzieć o kolesiu, który dostał dosłownie bzika na punkcie mojej dziewczyny. Miałem nieodparte wrażenie, że pojawiał się w otwartych drzwiach pokoju przy każdej kolejnej okazji, czyli dokładnie w momencie, gdy Lena objawiała urbi et orbi to, co miała najlepszego, jakby zwyczajnie na nią czatował.

Po drugie – wracając do tematu wyuzdania – okazało się nagle, że łóżko, szczególnie ten trzeszczący klamot w akademiku, nie jest najlepszym miejscem do uprawiania seksu, w każdym razie należy je umieścić gdzieś na zdecydowanie dalszej pozycji, za parkowymi ławkami (o ile są suche), pniami drzew, o które można się wygodnie oprzeć i nie bać, że się wywrócą albo załamią (jak rozklekotane biurko z płyty pilśniowej w moim pokoiku), siedzeniami w półpustych kinach, a szczególnie w nocnych autobusach czy metrze, gdzie partnerka ma zdecydowanie więcej miejsca, aby usadawiając się przodem, pokazać, jak bardzo jej na tobie zależy (albo odwrotnie, gdy chcesz ją za coś przeprosić), nie mówiąc już o ciemnych miejskich zaułkach, bramach o smaku wódki i zapachu świeżo oddanego moczu.

Po trzecie, zabawki. Nie do wiary, czego to ludzie nie wymyślą! Lena, na długo nawet przed zachodnim zdegenerowanym konsumpcjonizmem, który kazał stworzyć cały przemysł erotyczny, aby odpowiedzieć na plugawe gusty kapitalistycznych społeczeństw, wymyśliła elektrostymulację opartą na bateriach do latarki i znalazła tyle zastosowań dla przedmiotów codziennego użytku, które stały się nieodzownym akcesorium naszych erotycznych podróży, że nie będę nawet przytaczał przykładów, aby dzisiejszych umysłów, choć zatrutych internetowym szlamem i dwudziestopierwszowieczną rozwiązłością, nie szokować, a maluczkich nie uczyć zberezeństw. Jednym słowem – eksperymentowaliśmy, które to słowo nie oddaje nawet cienia tego, co faktycznie uprawialiśmy. I nie ma tu miejsca na żaden dystans ani perspektywę. Grunt, że poruszony hałasami z naszego pokoiku sąsiad z jakiegoś nieznanego mi powodu przestał używać niektórych kuchennych przedmiotów, w tym… durszlaka. Hmm, co też on sobie wyobrażał?

A po czwarte i potraktujmy, że ostatnie: układy, układziki, gry i męsko-damskie konstelacje. Ech. I to było cudowne. Zero nudy, nieznośnej powtarzalności i schematu, który zabija spontaniczność i świeżość…

Zrozumiałem wtedy kilka ważnych rzeczy: mianowicie, że o związek trzeba dbać także w tej dziedzinie, aby się nie wypalił jak wszystko, co podlega działaniu czasu; nie dać się sobą znudzić. Ponadto, że dwoje dorosłych ludzi może robić – znów nie tylko w tej sferze – to, co im się żywnie podoba, co im tylko przyjdzie do głowy; mogą skakać na główkę z szafy jak „netoperek” (oj, tego chyba nie ćwiczyliśmy), jeśli tylko oboje mają na to chęć, nie robią sobie wzajemnie krzywdy i ufają, że żadne z nich nie przekroczy magicznej czerwonej linii, którą otwiera słowo „nie”. Jednocześnie doświadczyłem na własnej skórze, że ten kij miał dwa końce i o tych bezwstydnych doznaniach nie dało się zapomnieć. Wiedziałem, że jestem nimi skażony i że bez choćby namiastki wyuzdania nie będę pod tym względem nigdy szczęśliwy. Tak, to była swoista pułapka diabła.

Baku_Moskwa_Warszawa

Подняться наверх