Читать книгу Czarne światło - Marta Guzowska - Страница 12
Rozdział 4
ОглавлениеPorządny terapeuta powinien mieć kozetkę, nie? Ale w gabinecie nie było żadnej kozetki, tylko wiklinowe fotele z Ikei, niezbyt wygodne. Trzeszczały przy każdym poruszeniu. W oknach tkwiły kraty.
Mój psychoterapeuta zmiękczał słowa.
– Po studiach ściągnąłem żonę i zamieszkaliśmy w Polsce jeszcze przed pieriestrojką. Z trójką dzieci, dwoje już dorosłych.
Spróbowałem przyjąć wygodniejszą pozycję. Fotel zatrzeszczał.
Lekarz się uśmiechnął. Prawy górny pierwszy przedtrzonowiec miał złoty.
– Profiesor Ybl…
Spojrzałem na niego zdziwiony, bo wymówił moje nazwisko poprawnie, nawet jeśli trochę zbyt miękko.
– …ja wam powiedział o swojej familii, a teraz wy mnie powiedzcie o…
– Mojej? – domyśliłem się.
– Nie. Jeszcze nie. Dościgniemy tego. W tej terapii, jak to wy mówicie, poznawczo-behawioralnej, jest sens badania przeszłości, jak będą konkretne pytania.
Patrzył na mnie przez chwilę w milczeniu. Ja próbowałem dostrzec, czy kraty są przyśrubowane od zewnątrz, czy od wewnątrz. Firanka zwisająca przez pół okna nie pomagała. Ten, kto chciał stworzyć w gabinecie domowy nastrój, powinien częściej dawać ją do prania.
– My już rozpoczęli leczenie farmakologiczne, no – zerknął w plik kartek, które trzymał na kolanach, ale zrobił to szybciej, niż zdążyłem mrugnąć – trochę będzie, zanim leki ustabilizują się w organizmie. Znaczitsia będą działać. A jak wy się czujecie?
– Chujowo.
Nie zareagował. Z drugiej strony, mógł nie znać tego słowa, a ja nie wiedziałem, jak to jest po rosyjsku.
– Ja chciał powiedzieć, czy coś wam boli. Mdłości, napady senności, spadek libido – wyrecytował listę objawów z polskiego podręcznika.
– Nie, ale miło, że pan pyta. Dokucza mi tylko to, co pan nagadał mojej partnerce.
– Ja nagadałem?
– Że nie wolno mi uprawiać seksu.
– Ja niczego takiego nie mówił. – Był tak zdziwiony, że chyba nie mógł kłamać. – Jeśli wy chcecie, ja mogę z nią później porozmawiać.
– Wolałbym to na piśmie. Z pieczątką.
Lekarz poprawił się na krześle.
– Profiesor Ybl, chodźmy do rzeczy. Ja bym chciał dzisiaj zacząć terapię behawioralną. Wy się zgadzacie?
Nie odpowiedziałem.
– U was bardzo mocny lęk ciemności. Jakiej ciemności?
– Ciemnej ciemności – wyjaśniłem najbardziej przystępnie, jak potrafiłem.
– Ja chciał powiedzieć – znowu na ułamek sekundy zerknął w papiery – czy u was musi być ciemność kompletna, czy trochę ciemno?
– Trochę ciemno.
Pokiwał głową.
– Od jak dawna?
Wzruszyłem ramionami:
– Odkąd pamiętam.
Tym razem przerzucił kartki, ale to też trwało tylko moment.
– Czego wy się boicie, profiesor Ybl?
Westchnąłem.
– Ja wiem, że polski język jest trudny i ma wiele idiomów. Nawet po kilkunastu latach rozumienie sensu słów może przysparzać kłopotów. Na rosyjskim w szkole nie uważałem, ale możemy rozmawiać po angielsku.
Znowu się uśmiechnął. Zacisnąłem zęby.
– Ja chciał powiedzieć: czego wy się boicie, jak jest ciemno? Proszę, wy się nie spieszycie z odpowiedzią. Podumajcie.
– Mogę wyskoczyć na kawę? – spytałem. – Najnowsze badania potwierdzają, że kofeina pobudza mózg.
Uśmiechnął się po raz kolejny. Ktoś, kto od lat żyje z rodziną w kraju, gdzie nie lubią Ruskich, jest tak zahartowany, że nie miałem szans.
– Ja chcę poznać, jak to wpływa na waszą żyzń.
Zrobiłem głęboki wdech i równie głęboki wydech.
– Nie mogę iść w nocy siusiu, a kłopoty z prostatą przecież dopiero przede mną.
Patrzył na mnie i wyraz jego twarzy w ogóle się nie zmieniał.
– A jak pan myśli, jak to wpływa na moje życie? Jestem ograniczony do czasu pomiędzy wschodem a zachodem słońca, a jak raz kilku świrów zamknęło mnie w ciemnej łazience w nieogrzewanym pałacu, omal nie oszalałem.
Zaznaczył coś długopisem na jednej z kart.
– Odhaczył pan pozycję „świruje”? – zainteresowałem się.
Znowu się uśmiechnął. W złotym zębie odbił się prostokąt okna.
– Czy wy wiecie, otkuda ten lęk jest u was w życiu?
Odchyliłem się do tyłu. Wiklina posłusznie zatrzeszczała w rytm poruszeń mojego ciała.
– Ma pan na myśli: czy dysfunkcyjny ojciec zamykał mnie w ciemnej komórce, jeśli nie zjadłem owsianki w ciągu pięciu minut?
Poruszył głową, jakby coś mu weszło w kark.
– Niekonieczno ojciec…
– Nie wiem – przerwałem mu. – Nie mam pojęcia. Nikt mnie nigdzie nie zamykał: ani ojciec, ani matka, ani ciotka, ani druga ciotka. Rodzeństwa nie mam.
– A może być, że jak wy byli malieńkij, u was w życiu było coś traumatycznego, coś, co działo się w ciemności?
– Może. – Ta rozmowa zaczynała mnie nudzić. – Ale ja tego nie pamiętam, więc chyba nie ma to znaczenia.
– Wy mylicie się. – Pochylił się w moją stronę. – Może być, wy tego nie pamiętacie, ale wasze ciało tak.
– To może niech pan porozmawia z moim ciałem – rzuciłem pomysł. – A ja w tym czasie wyskoczę…
– Profiesor Ybl, pocziemu wy przyszli na tę terapię?
Oderwałem wzrok od okna.
– Na korytarzu czeka taka jedna pani. Jest niska, ładna i wygląda, jakby chciała kogoś pobić, rozpozna ją pan bez trudu. Proszę iść i ją zapytać.
Lekarz wyglądał na zrelaksowanego. Musiałem się bardziej postarać.
– Ja rozumiem, że ta terapia to nie wasza idea, i teraz wy robicie wsio, żebym ja napisał wam w papierach „nieuleczalny”.
Miałem wielką ochotę przytaknąć, ale tego nie zrobiłem.
– Jeśli wy chcecie, to też mogę wam dać na to papier. Dla tej pani, która czeka na korytarzu. Z pieczątką.
Napiąłem mięśnie, żeby wstać, ale on mówił dalej:
– Ale może wy powinni na chwilę zapomnieć o tej pani i zrobić coś dla siebia. Tylko dla siebia.
Nie znalazłem na to odpowiedzi. W każdym razie nie od razu.
Firanka w oknie poruszyła się. Może za sprawą ektoplazmy, bo przecież nie było wiatru.
Milczenie trwało tak długo, że zacząłem mieć nadzieję na koniec sesji. Drzwi uchyliły się, pielęgniarka wsadziła głowę do gabinetu, powiedziała: „Przepraszam, panie doktorze, nie wiedziałam, że ma pan pacjenta”, wycofała głowę i zamknęła drzwi.
Kiedy wreszcie się odezwał, drgnąłem.
– Jaka jest najgorsza rzecz, jaka może dla was być w ciemności? – spytał.
Wzruszyłem ramionami.
– Tych rzeczy jest mnóstwo. Może mnie pożreć potwór, mogę przestać istnieć…
Przez chwilę walczył sam ze sobą, żeby się nie uśmiechnąć, ale przegrał. Złoty ząb odbił promień słońca.
– A jak wy myślicie, jakie jest prawdopodobieństwo, że to naprawdę wydarzy się? Słyszeli wy, a może czytali w gazecie, albo widzieli w wiadomościach o drugich ludziach, którzy przestali istnieć w ciemności, albo o takich, których pożarł potwór?
Milczałem.
Mówił dalej:
– Ludzkie ciało, o czym wy musicie… – szybko zerknął w papiery na kolanach. – Tak, o czym wy musicie bardzo dobrze wiedzieć z racji waszej profiesji, składa się z tkanek, takich jak skóra, mięśnie, kości i tak dalej. A każda z tych tkanek z kolei składa się z drugich struktur białkowych, których budowę wy znacie lepiej niż ja, bo ja tylko psychiatra. Więc ja nie będę dłużej przynudzał.
Pokiwałem głową w uznaniu dla jego polszczyzny.
– Ja chciał powiedzieć, że te struktury białkowe, z których składają się komórki ludzkiego ciała, nie tak łatwo unicestwiają się. Może tego dokonać bardzo wysoka tiemperatura, może odpowiedni typ promieniowania, ja sam nie znam dokładnie jaki. Ale nie ciemność. Brak światła nie dezintegruje struktur białkowych. Wy zgodzicie się ze mną?
Przytaknąłem.
– Tak jeśli idzie o wasze przekonanie, że może was pożreć potwór, to też bardzo mało prawdopodobne zdarzenie. Można rzec: całkiem nieprawdopodobne. A u was jest na myśli jakiś konkretny potwór?
Machnąłem ręką, żeby dać mu do zrozumienia, że chodziło mi raczej o potwora w sensie ogólnym.
– A wy próbowali sobie kiedyś tego potwora wyobrazić?
Zawiesił głos.
– Ma wielką paszczę. – Odchrząknąłem. – Taką, żeby móc mnie pożreć.
– A poza paszczą?
Znowu wzruszyłem ramionami.
– Ale czy to wielka małpa? Czy ryba? Czy dinozaur jakiś?
– Nie wiem.
Zerknął w papiery, znowu.
– Nie wiecie?
– Nie wiem, do cholery! – Zerwałem się z fotela. Zatrzeszczał, ale się nie rozpadł. – Nie wiem! Nie spędzam czasu w ciemności na wizualizowaniu szczegółów anatomicznych potwora ani na przypominaniu sobie, czego uczyłem się na studiach o promieniowaniu dezintegrującym struktury białkowe. Po prostu się boję! Rozumie pan? Nie mogę oddychać, mam wrażenie, że klatkę piersiową coś mi ściska, i naprawdę jest mi obojętne, czy to szczęki potwora, czy zwykła żelazna obręcz. Kręci mi się w głowie, chce mi się rzygać, a czasem naprawdę rzygam. Mam halucynacje, słyszę głosy i czuję ruch powietrza. Moje mięśnie tracą napięcie i nie mogę ustać na nogach. Coś jeszcze?!
Postawił kilka znaczków w swoich papierach, zanim podniósł głowę i znowu się do mnie uśmiechnął.
– Czy wam będzie lepiej, kiedy ja wam powiem, że to zupełnie typowe objawy?
– Nie, do kurwy!
Opadłem na fotel. Znowu zatrzeszczał. To było już nudne.
– Profiesor Ybl, ja chcę wam wyjaśnić, na czym będzie polegała terapia.
Zawiesił głos, jakby spodziewał się, że wykrzyknę: „hura!”. Rozczarowałem go.
– Naszym celem jest złapanie takiej, jak wy to mówicie, gorącej myśli. My mamy na ogół dwie, może być trzy takie myśli, które determinują nasze zachowanie. Na przykład myśl: mnie nie można polubić ani pokochać. To chyba nie wasz przypadek. Ja chciał tylko podać ilustrację problemu.
Znowu zawiesił głos, ale tym razem tylko na chwilę.
– Kiedy już te gorące myśli u was zidentyfikujemy, spróbujemy je zbilansować, znaczy znaleźć dowody na ich prawdę lub fałsz. Co wy o tym myślicie?
– Sprawdza pan, czy słucham. – Nie odrywałem oczu od firanki. – Niestety tak. W pustym pokoju nie tak łatwo odciąć się od pojedynczego źródła dźwięku. Ja w każdym razie tego nie potrafię.
– Doskonale. – Naprawdę się ucieszył. – Potem, kiedy już rozpracujemy te wasze gorące myśli, postaramy się znaleźć myśli zastępcze. A potem… Zresztą, teraz nie ma sensu sięgać tak daleko w przyszłość.
– Trudno się z panem nie zgodzić – burknąłem.
– W takim razie na dzisiaj to już koniec będzie.
Dźwignąłem się powoli.
– Mam też dla was domowe zadanie.
Opadłem z powrotem na fotel. Spojrzałem na niego i zrobiłem wszystko, żeby moja twarz wyrażała głębokie niedowierzanie.
– Nie, nie. Wy dobrze usłyszeli. Poproszę, żeby wy spisali wszystko, co wam przychodzi do głowy w ciemności.
– Spisali?
Pokiwał głową.
– Na kartce. Ale proszę nie cenzurować tego. Po prostu spisać wszystko, co przyjdzie wam…
Wciągnąłem głęboko powietrze.
– Ja co prawda słuchałem tylko jednym uchem tego, co pan do mnie mówi. Ale pan bierze kasę za każde spotkanie, więc powinien pan słuchać uważnie. Nic mi nie przychodzi do głowy w ciemności, rozumie pan? Nic! To nie moja głowa ma z ciemnością problemy, a w każdym razie nie świadomość, czy jak wy to tam między sobą nazywacie w tym wariatkowie. Ja po prostu nie mogę oddychać. Nie mogę utrzymać się na nogach. Umieram, rozumie pan?
– Rozumiem – powiedział. – Ale na razie wy nie umierli, tak?
Nie wiedziałem, czy to pytanie, czy stwierdzenie, więc milczałem.
– Może ja się źle wyraził. – Uśmiechnął się. – Profiesor Ybl, spiszcie wszystko, co wy czujecie w ciemności. Na następnym spotkaniu my porozmawiamy o tym.
Trzymałem już rękę na klamce, kiedy podniósł głowę znad papierów na kolanie.
– Czy jeszcze wasza familia żyje? Wasi rodzice? Ktoś, kto był z wami blisko w dzieciństwie?
– Bo?
– Bo można z nimi porozmawiać. Może naprawdę było coś traumatycznego, co miało związek z ciemnością.
Nacisnąłem klamkę i uchyliłem drzwi.
– U was bardzo silny mechanizm wyparcia. W takich sytuacjach, zamiast bić mur głową, najlepiej jest go obejść. Profiesor Ybl, wy się zastanówcie, czy wy z kimś możecie porozmawiać.
Otworzyłem drzwi na całą szerokość i wpadłem na Polę.
– Przepraszam, nie podsłuchiwałam. – Popatrzyła poważnie na lekarza. – Zauważyłam ruch klamki i myślałam, że już skończyliście.
Psychiatra wypróbował na niej swój uśmiech numer siedem, ten, w którym w złotym zębie odbijała się nawet firanka.
– My skończyli. Ja teraz…
Popatrzył na mnie.
– Profiesor Ybl, magu ja powiedzieć waszej prijaciółce o naszych zadaniach?
– Mówcie. – Jego sposób mówienia zaczął mi się udzielać.
– Spasiba. – Odwrócił się do Poli. – Ja teraz namawiam profiesora Ybla, żeby porozmawiał z kimś z żyjącej familii na temat dzieciństwa. Jeśli da nam się zahaczyć – wykonał palcami w powietrzu ruch imitujący cudzysłów – ważną informację, cała terapia będzie łatwiejsza. I krótsza, może to ma znaczenie, bo wy przecież płacicie.
Pola zadarła głowę i próbowała spojrzeć mi w oczy.
– To chyba nie powinien być problem, Mario – jej głos brzmiał niepewnie. – Twoja matka powinna coś wiedzieć.
– Matka – ucieszył się lekarz. – Szkoda, że wy od razu nie powiedzieli. Wy z nią jak najszybciej porozmawiajcie. Może być przez telefon, chociaż ja z doświadczenia wiem, że takie rozmowy dobrze przeprowadzać samemu. Daleko mieszka wasza matka?
– Blisko – warknąłem.
Zostawiłem Polę, żeby zamknęła za mną drzwi.