Читать книгу Czarne światło - Marta Guzowska - Страница 9
Rozdział 1
ОглавлениеTyle udało mi się ustalić, dopóki ktoś nie podpieprzył szkieletu. Podobnie jak wcześniej czterech innych.
– Ja nic z tego nie rozumiem – wyznał Adam. – Po co komu szkielet z wykopalisk?
Nikt mu nie odpowiedział. Nikt z wyjątkiem faceta z rowerem, który zaglądał każdego dnia, żeby sprawdzić, jak postępują prace.
– A bo to panie, co tu jest do rozumienia – zauważył przytomnie. – Ukradli i tyle. Panie, tera wszystko kradną.
– No tak – westchnął Adam. – Kto dzisiaj przyszedł pierwszy na wykop?
– Ja – chłopak z Darthem Vaderem na koszulce podniósł rękę, ale zaraz sobie przypomniał, że to nie szkoła, i ją opuścił. Nie pamiętałem jego imienia, bo nie było mi do niczego potrzebne.
– I nic nie widziałeś?
Darth Vader pokręcił głową. Głowami pokręciły też równocześnie Larysa i Inez (ja tego nie wymyśliłem, sama się tak przedstawiła). Miejscowy menel zatrudniony w charakterze siły roboczej oparł się na łopacie i splunął petem.
– A pan, panie Heniu? – facet z rowerem uznał, że włączy się do śledztwa. Dopiero teraz zauważyłem, że nie miał przednich górnych siekaczy.
– A co ja, panie Nowakowski, policjant jestem? – Menel splunął jeszcze raz, chociaż nie miał już peta. – Kazali kopać, to kopię. Ja nie jestem od pilnowania.
– A może ty coś widziałeś, Mario? – dopytywał się Adam.
– Ja przyszedłem ostatni – przypomniałem mu.
– Nic z tego nie rozumiem – powtórzył Adam. – Nic a nic. Widziałem już, jak z wykopalisk znikały cenne obiekty, bo ja wiem, na przykład średniowieczna srebrna biżuteria. Ale szkielet?
– A bo co tu jest do rozumienia, panie. – Facet z rowerem zbliżył się do krawędzi wykopu i omal tam nie wpadł.
– Może ktoś robi to dla dowcipu – zauważyła Inez.
– Chyba dla bardzo głupiego dowcipu. – Larysa siedziała na brzegu wykopu i grzebała patykiem w ziemi.
– Dowcipy z definicji są głupie – zwróciłem jej uwagę.
– Mario, nie pomagasz. – Adam popatrzył na mnie poważnie. – Wczoraj wykopaliśmy szkielet. Nie zdążyliśmy całości narysować, więc przykryliśmy go na noc folią. A dzisiaj rano zniknął. Nie została nawet najmniejsza kosteczka. I to już piąty.
Zastanowiłem się, w czym mogłoby pomóc podsumowanie tego, co wszyscy i tak już wiedzieli. I czułem, że żuchwa przykleja mi się do szczęki. Nie miałem siły jej oderwać, żeby coś powiedzieć.
– Co ja mam zrobić, do diabła? Przecież jak zaczniemy wykopywać następny, to też zniknie.
– Można zadzwonić na policję – mruknęła Inez.
– Już dzwoniłem. Cztery razy. Powiedzieli, że niska szkodliwość społeczna czynu i tak dalej, ale jak będą w okolicy, to wpadną spisać protokół.
– To dobrze, panie doktorze – Darth Vader obciągnął koszulkę – że przynajmniej jeden udało nam się wydobyć i ukryć.
Adam obrócił się i popatrzył na targowisko, puste, bo był dopiero czwartek. Plac zastawiały budy typu szczęki, każda zamknięta na kłódkę. Przy najbliższej stał ford kombi, stary model. Koloru nie można się było domyślić, bo karoserię pokrywał kurz.
– Pewnie – zgodził się Adam. – Pewnie, że dobrze. Ale boję się, że z bagażnika też go w końcu ukradną. Albo ukradną cały samochód, na litość boską!
– Nie wolno wzywać imienia Pana Boga nadaremno!
Ksiądz, siwy i przygarbiony, wyszedł z bramy cmentarza tak szybko, jakby ćwiczył chodzenie z kijkami, ale bez kijków. Sutanna wlokła mu się po ziemi i przydeptywał ją co chwila. Drugi ksiądz, który próbował dotrzymać mu kroku, wyglądał jak wampir: miał czarne włosy, wystającą chrząstkę tarczowatą na szyi, wąskie ramiona, a na lewym policzku, obok kępki szczeciny, której nie zauważył przy goleniu, smugę niedokładnie rozsmarowanego filtru przeciwsłonecznego. Niestety nie był garbaty i nogi miał, przynajmniej na pierwszy rzut oka, tej samej długości.
Facet z rowerem się przeżegnał. A potem wsiadł na swój pojazd, nacisnął pedały i odjechał. Słyszałem skrzypienie łożysk, nawet kiedy już zniknął za rogiem.
– Niech będzie pochwalony. – Adam skłonił głowę.
– Na wieki wieków – mruknął siwy ksiądz. Podszedł do krawędzi wykopu.
– Nie ma go – powiedział.
– Tak, proszę księdza proboszcza, znowu ktoś nam ukradł szkielet. Dobrze, że ksiądz…
– To żywy trup. Wstał z grobu. Jest wśród nas. Chodzi ulicami naszego miasteczka. Ściągnęliście na nas Złego!
– Pan nie mówi poważnie – próbowałem się upewnić.
– Mario, do kurwy! – syknął Adam. – Do księdza się nie mówi „pan”.
– A przy księdzu się nie mówi „do kurwy” – zwróciłem mu uwagę.
Poczerwieniał. Albo tak mi się tylko wydawało, bo rosnące przy cmentarnej bramie topole rzucały cienie na jego twarz.
Proboszcz nie zwracał na niego uwagi. Był zajęty cytowaniem z pamięci:
– „Upiory są to, według powszechnego mniemania, ciała umarłych, niejakim sposobem ożywione. Te, nie czekając powszechnego zmartwychwstania, powstają z trumien przed czasem; z grobów wychodzą; na domy nachodzą; ludzi, których mogą, duszą; krew wysysają; na ołtarze łażą, one krwawią, świece łamią…”. Tak pisał ksiądz Jan Bohomolec.
– Proszę księdza – Adam otarł czoło, chociaż nie było upału – ksiądz Bohomolec pisał to w tysiąc siedemset siedemdziesiątym piątym…
– Poza tym, technicznie rzecz ujmując – wszedłem mu w słowo – nie ma tu mowy o ciele ani o trumnie. Odkopaliśmy tylko szkielet.
Ksiądz Wampir wsunął palec pod koloratkę i poruszył nim kilka razy, jakby wytrząsał okruchy chrupiącej bułeczki, którą jadł na śniadanie.
– Księże proboszczu! – Pociągnął staruszka za rękaw. Pochylił się, żeby zaszeptać mu do ucha, ale i tak usłyszałem. – To są przecież naukowcy.
Proboszcz nie zamierzał zniżać głosu, co mnie ucieszyło, bo nie lubię podsłuchiwać.
– Odmówiono mu pochówku na cmentarzu – machnął ręką w stronę muru. – Nie pochowano go w poświęconej ziemi, bo był nieczysty. A teraz powrócił. Wstał z grobu! Ja go widziałem!
– Proszę księdza, ten szkielet jest z końca dziesiątego wieku – wtrącił Adam. – Wtedy zarys cmentarza był zupełnie inny.
Studenci ciężko pracowali, jak to studenci na praktykach wykopaliskowych. Larysa wydłubywała szpachelką kamienie z podeszwy buta, Inez sprawdzała coś w komórce, a Darth Vader wodził wzrokiem od twarzy Adama do proboszcza, jak na jakimś cmentarnym meczu tenisowym rozgrywanym na bardzo małym korcie.
– Rozkopywanie grobów to bezczeszczenie zwłok! Szczątki zmarłych powinny spoczywać w spokoju.
Adam otarł czoło. Powietrze było nieruchome i zawierało dziwnie mało tlenu.
– Proszę księdza, powtórzę jeszcze raz: to są szczątki z dziesiątego wieku. A my ich nie bezcześcimy. Prowadzimy badania archeologiczne, firmowane przez uniwersytet. Po zbadaniu wszystkie szkielety zostaną powtórnie pochowane.
– Jeśli złodziej je odda – mruknęła Larysa, ale chyba tylko ja to usłyszałem.
Proboszcz skupił się na pierwszej części wypowiedzi Adama.
– Choćby były sprzed potopu, trzeba je zostawić w spokoju. W Biblii jest napisane: Strzeż się, by cię nie zwiodła obfitość i nie zmylił hojny okup.
Wszyscy przez chwilę milczeli, może się zastanawiali, jak się ma zacytowany ustęp do tematu rozmowy. Potem ksiądz Wampir zerknął na zegarek, jakby miał nadzieję, że na jego tarczy znajdzie instrukcję wydostania się z trudnej sytuacji. I znalazł.
– Księże proboszczu, pani Ewa prosiła, żeby ksiądz dzisiaj wcześniej przyszedł na obiad, bo ona ma potem wizytę u lekarza.
Trudno powiedzieć, czy na proboszcza podziałało słowo „obiad”, czy słowo „lekarz”, raczej to pierwsze. Obejrzał się za siebie, na bramę cmentarza.
– Bezbożnicy! – wycedził przez zęby. – Ja wszystko powiem na mszy! Całą prawdę o waszych bezbożnych praktykach. A pan, panie Heniu, niech pan więcej nie przychodzi na plebanię po rzeczy z darów.
Menel oparty na łopacie splunął.
– Każdy musi zarobić, proszę księdza proboszcza – wychrypiał głosem, który sugerował, że on akurat zarabia na flaszkę. – A ja tam się wampirów i strzygów nie boję.
– Jak panu mało tego, co pan dostaje za opiekę nad grobami, to trzeba znaleźć uczciwą pracę, a nie z tymi… – Proboszcz o mało też nie splunął, ale się opamiętał. – Powinien pan się wstydzić, panie Heniu!
– Proszę księdza… – zaczął Adam, ale nie dane mu było dokończyć.
– Sprowadziliście Złego! – proboszcz krzyknął i nawet ja podskoczyłem. – Ja go widziałem!
Adam potarł czoło. Proboszcz obrócił się na pięcie i pomaszerował przez pusty plac. Przy każdym jego kroku wzbijał się w powietrze obłoczek kurzu i osiadał na fałdach sutanny.
Nikt nic nie powiedział, dopóki proboszcz nie zniknął pomiędzy rzędami metalowych bud.
– No i super. – Adam znowu potarł czoło. Było już czerwone. – Teraz proboszcz ogłosi z ambony, że jesteśmy czarcim pomiotem, i miejscowi przyjdą nas obrzucić zgniłymi jajami.
Larysa zachichotała. Spojrzenie, które rzucił jej Adam, miało wepchnąć jej śmiech z powrotem do gardła, lecz jego moc okazała się za słaba.
– Prosiłem cię, Mario, żebyś się bardziej postarał. To jest małe miasteczko, opinia proboszcza się liczy, czy to ci się podoba, czy nie.
Chciałem zaczerpnąć powietrza, żeby mu odpowiedzieć, ale nie miałem na to siły. Na nic nie miałem siły.
Ksiądz Wampir nie spieszył się na obiad.
– Ksiądz proboszcz to bardzo tradycyjny człowiek. Ma ograniczo… bardzo sprecyzowane poglądy. – Znowu sięgnął palcem za koloratkę. – Porozmawiam z nim wieczorem. Postaram się go przekonać, że jesteście poważnymi naukowcami.
Otarłem pot z czoła. Nie powinienem się pocić w końcu października. Kiedy miałem na sobie tylko sweter i siedziałem od dłuższego czasu bez ruchu na odwróconej do góry dnem skrzynce po owocach.
– Bo wiecie panowie, myśmy mieli tu niedawno serię takich nieprzyjemnych wydarzeń. Ktoś powypisywał sprejem na nagrobkach cmentarza takie różne hasła. Satanistyczne. Pewnie gównia… Pewnie jakieś dzieciaki. Dzisiaj rodzice na różne rzeczy pozwalają.
Nikt nie podjął tematu metod pedagogicznych stosowanych przez dzisiejszych rodziców, więc ksiądz Wampir mówił dalej.
– Ale napisy to jeszcze nic. Ktoś rozkopał kilka grobów. Nie tych średniowiecznych, tylko tamtych. – Ksiądz Wampir machnął ręką w kierunku cmentarnego muru. – Ludzie się do tej pory nie mogą otrząsnąć. Wiele osób już nawet zadeklarowało, że wykupią miejsce na cmentarzu w sąsiedniej parafii, ale na szczęście udało mi się je przekonać, że człowiek po śmierci powinien leżeć tam, gdzie żył.
– Na szczęście. – Przesunąłem dłonią po włosach. Poczułem jak drobinki piasku spadają mi na nos i osiadają na brwiach. – To byłaby niepowetowana strata. Mam na myśli stratę finansową, bo przecież za pogrzeb daje się, co łaska, niezłą sumkę.
Adam szturchnął mnie w nerkę. Chciałem mu powiedzieć, ile się czeka na przeszczep, ale ksiądz odezwał się pierwszy.
– Może to ten sam wandal ukradł wasze szkielety. Albo wandale, bo przecież to ciężka robota rozkopać grób.
– Jak dla kogo. – Menel od łopaty znowu splunął. – Dla mnie to pół dnia roboty. Trzeba mieć krzepę.
Machnął łopatą, żeby zademonstrować nam swoją.
– Panie Heniu, pan nie powinien zadzierać z księdzem proboszczem – zwrócił mu uwagę Wampir. – Bo to on decyduje, kogo zatrudnić do opieki nad cmentarzem.
– Ja nic złego nie robię, proszę księdza, i niech ksiądz mi tu niczego nie wmawia. Uczciwie zarabiam na życie.
Menel pokuśtykał pod mur, oparł się o niego plecami, pogrzebał w kieszeni i wyciągnął paczkę papierosów. Nie spuszczałem go z oka, bo dzisiaj już nie tak łatwo o chodzący i gadający przypadek przebytego polio.
– Spróbuję porozmawiać z księdzem proboszczem – powtórzył Wampir.
– Będę księdzu bardzo wdzięczny – westchnął Adam.
– Może powinniśmy sobie mówić po imieniu. Nie lubię stawiać sztucznych barier, a wy nie jesteście przecież nawet naszymi parafianami. Jestem Janusz.
Ksiądz Wampir wyciągnął rękę. Podałem mu swoją, bo była uwalana ziemią. Chciałem sprawdzić, ile sekund minie, zanim wytrze dłoń o spodnie.
– To ty jesteś tym słynnym antropologiem, prawda? Słyszałem od naszego burmistrza, tutaj każda informacja rozchodzi się błyskawicznie.
Siedem, osiem, dziewięć…
– …to wielki zaszczyt dla naszego małego miasteczka. Może wpadlibyście któregoś dnia na plebanię na kawę?
– Raczej nie. – Nie spuszczałem wzroku z jego ręki. Czternaście, piętnaście, szesnaście… – Ksiądz proboszcz na pewno nas poszczuje psami.
– Nie mamy psów.
W małym miasteczku słowo „ironia” było w równie powszechnym użyciu jak słowa „naukowy światopogląd”.
– Bardzo chętnie, bardzo chętnie – wtrącił Adam, żebym tylko nie powiedział na głos tego, co myślałem. – Mogę przynieść naszą dokumentację, zdjęcia i plany i pokazać księdzu proboszczowi, jeśli tylko zechce.
– Świetny pomysł – ucieszył się ksiądz Wampir zwany Januszem.
Dwadzieścia jeden! Wytarł dłoń w prawą nogawkę, kiedy myślał, że nie patrzę. A potem pochwycił moje spojrzenie.
– To był naprawdę wampir? – starał się zmienić temat.
Wyprostowałem się. Powoli. Czułem się jak na jodze, której nigdy nie miałem ochoty ćwiczyć.
– To był osobnik maturus, płeć nieokreślona, ogólny stan zachowania szkieletu nie najlepszy. Kości długie charakteryzują się dość grubymi ściankami kostnymi. Według opisu Miśkiewicza schorzenia przyżyciowe mogą tłumaczyć specyficzny układ ciała…
Nie widziałem jego twarzy, bo stał pod słońce, ale po sposobie, w jaki kilka razy przestąpił z nogi na nogę, poznałem, że osiągnąłem swój cel, czyli zanudziłem go na śmierć.
– To już nasz szósty pochówek antywampiryczny – wtrącił się Adam. – Wszystkie z końca dziesiątego wieku. To unikat na skalę europejską. Zazwyczaj odkopuje się jeden, góra dwa tego typu groby. A my mamy aż sześć, i pewnie będzie więcej!
Ksiądz Wampir po raz kolejny sięgnął za koloratkę. Okruchów z bułki musiało być tam sporo.
– Wcale mnie to nie dziwi. Podobno ten region w ogóle ma silną tradycję wiary w gusła i zabobony. Wiecie, jeszcze moja babcia opowiadała historie, od których włos się jeży. Pamiętam taką, która wydarzyła się jeszcze przed wojną. W trzydziestym ósmym bodajże.
Myślałem, że księdzu nie wolno mówić „bodajże”. Ale nie strzelił w niego piorun, niebo było bezchmurne.
– Babka była ze wsi pod Toruniem i tam kiedyś umarł jeden gospodarz, i trumnę wystawiono w chałupie, jak to na wsi, żeby baby mogły przy nim śpiewać pieśni. No i baby śpiewały, a nieboszczyk nagle zaczął się poruszać. Baby wyleciały z chałupy z krzykiem, że to strzygoń. Nikt nie chciał wejść do środka, dopiero później zebrało się kilku najodważniejszych chłopa, każdy wziął drąg, siekierę, widły, co tam kto miał. Kiedy wpadli do izby, nieboszczyk siedział w trumnie i próbował z niej wyjść. Ale jak go jeden walnął kłonicą, to się osunął i więcej nie poruszył. Na wszelki wypadek chłopi obcięli mu głowę, co poskutkowało, bo więcej już nie próbował wstawać.
Ksiądz Wampir zwany Januszem zaśmiał się krótko. Zabrzmiało to jak kaszel.
– Było nawet później śledztwo policyjne w tej sprawie, podobno gazety o tym pisały. Chłopi zeznawali przy świadkach, że to bardzo dobrze, że mu zdążyli obciąć głowę, zanim zaczął atakować ludzi ze wsi.
– Tak. – Pokiwałem głową. – Piękne czasy. Nie to co teraz. Jeszcze nie tak dawno pana, z takim wyglądem, też by zatłukli kłonicami.
Ksiądz przez chwilę gapił się na mnie bez słowa. W końcu wydusił tylko:
– Mieliśmy mówić sobie na ty.
Adam się ocknął. Odwrócił się do studentów i pokazał palcem ścianę wykopu, z której sterczała kość piszczelowa następnego szkieletu.
– Dobra, kochani, do roboty. Macie odczyścić jedynkę. Ale zostawcie co najmniej dziesięć centymetrów ziemi nad szkieletem, bo jak zaczniemy, to trzeba go będzie od razu wydobyć.
– Ja dzisiaj nie kopię – powiedziała Larysa. – Kopałam wczoraj. Dzisiaj kolej na Inez.
– Ja będę robiła rysunki profilu, bo wczoraj nie dokończyłam. – Inez schowała komórkę do kieszeni.
– Ja miałam robić rysunki! Też się chcę tego nauczyć.
– Dziewczyny, dajcie spokój – spróbował zażegnać spór Adam. –Najpierw pokopie Larysa, a potem się zamienicie.
– Ja się nie będę zamieniać. Muszę skończyć rysunek z wczoraj.
– Wczoraj się umówiłyśmy, że dzisiaj to ja będę rysować!
Menel odrzucił peta i przykuśtykał bliżej.
– Cisza, panieneczki. Ja będę kopał, bo wy do nocy nie skończycie.
– No właśnie. – Adam przesunął palcami pod kołnierzem koszuli. – Najpierw będzie kopał pan Henio. Piotrek, ty mu pomożesz przy taczce, dobrze?
Darth Vader skinął głową.
– Larysa zrobi w tym czasie szkic topograficzny, a Inez dokończy wczorajszy profil. Może być?
– Ja też chciałam się nauczyć robić szkic topograficzny!
– Ty możesz sobie skończyć ten swój głupi rysunek!
Chłopak z Darthem Vaderem na koszulce pochylił się nad wykopem. Pod Darthem Vaderem był jakiś napis, ale słońce świeciło mi w oczy, więc nie mogłem odczytać.
– To ja już będę leciał. – Ksiądz Wampir zadreptał w miejscu. – Obowiązki wzywają. Zaproszenie na plebanię jest aktualne.
Przesunąłem dłonią po karku. Miałem wrażenie, że ktoś wbił mi w ciało drewniany kołek, jak wampirowi, tylko w złym miejscu.
Usiadłem na krawędzi wykopu, tam, gdzie nie wolno, bo się może zarwać, i sięgnąłem po termos z kawą. Topole przy ogrodzeniu cmentarza szeleściły, ale na skórze nie czułem powiewu. W cieniu największego drzewa, przy bramie stał facet. Miał na głowie kaptur bluzy, a na nosie okulary przeciwsłoneczne. Uniosłem dłoń. Pochylił głowę, odwrócił się i odszedł.
– Nie siedź na profilu, Mario. – Adam podszedł i usiadł obok. – Co za cholerny dzień! Nie ma czym oddychać.
Facet w kapturze skręcił za mur i już go nie widziałem.
Wyjąłem ze skrzynki z narzędziami latarkę i zacząłem nią pstrykać. Pstryk-pstryk. Pstryk-pstryk. W ostrym słońcu nic się nie zmieniało.
– Zostaw, Mario, bo zepsujesz.
– Latarkę?
– To latarka na ultrafiolet. Czarne światło, jak w kryminałach. Będziemy szukać śladów kolagenu w kościach.
– W kościach sprzed prawie tysiąca lat? – upewniłem się.
– Czytałem, że w sprzyjających warunkach można znaleźć kolagen nawet w kościach sprzed czterech tysięcy lat. Może udałoby się nam wziąć próbki DNA.
– Może i tak – zgodziłem się. – Jak znajdziemy te szkielety, które nam ktoś podpieprzył, to na pewno uda nam się dokładnie przebadać DNA złodzieja.
Adam się zaczerwienił. Wyjął mi z ręki latarkę i włożył ją do skrzynki na narzędzia.
– Lepiej zostaw, bo to drogie.
– Drogie? – zdziwiłem się. – Widziałem ostatnio taką na eBayu za dwa dolary pięćdziesiąt. Plus koszty przesyłki.
– Cholera, poważnie? Ja za to dałem dwieście euro. Z grantu.
– Trochę przepłaciłeś.
Ulicą jechał samochód. Wrzucił kierunkowskaz i skręcił na plac. Ominął wielkim łukiem przygarbioną babę, która siedziała pod cmentarnym murem na małym stołeczku. Przed babą na skrzynce po owocach obitej ceratą ustawione były znicze.
Samochód zaparkował przy pierwszej budzie targowiska, równolegle do auta wykopaliskowego. Pola wysiadła, położyła sobie ręce na kości ogonowej i odgięła się do tyłu. Potem się uśmiechnęła i pomachała.
– No i co z tym szkieletem? – spytała, kiedy podeszła na tyle blisko, żeby nie musieć krzyczeć. – Coś już wiadomo?
Cienka nitka znamienia nad górną wargą, ta, która nadawała jej wygląd dziecka umorusanego czekoladą, zapulsowała. Nie mogłem przestać się na nią gapić.
– Nic nie wiadomo. – Głos Adama był grobowy, stosowny do miejsca. – I jeszcze mieliśmy krótkie spięcie z proboszczem.
– Naprawdę? – zdziwiła się Pola i każdy głupi mógł usłyszeć, że pyta wyłącznie przez grzeczność. Adam nie był głupi, więc zajął się przeglądaniem dziennika.
– Mario. – Pola położyła mi dłoń na ramieniu delikatnym ruchem. Zbyt delikatnym. – Musimy się zbierać.
Jej głos był łagodny. Zbyt łagodny.
Odpowiedziałem skinieniem głowy. Też łagodnym i delikatnym jak jasna cholera.