Читать книгу Róża i ludzie miasta - Marta Lewandowska-Mróz - Страница 5

3

Оглавление

Róża wynajmowała lokal na trzecim piętrze bloku, przy ruchliwej ulicy. Nocami, gdy miała melancholijny nastrój, wsłuchiwała się w dźwięk autobusów sygnalizujących odjazd z przystanku i zastanawiała się, czy w odpowiednim momencie ona też dostanie taki sygnał i dotrze na właściwe sobie miejsce. Na razie musiała odłożyć marzenia o drodze i utrzymać się na powierzchni. Mąż Ester załatwił jej L4, dzięki któremu miała wziąć się w garść, uprzątnąć swoje sprawy i może mieszkanie, jak dobrze pójdzie. W rzeczywistości podczas pierwszego tygodnia jej samopoczucie walczyło o przetrwanie wśród niedojedzonych resztek jedzenia, zużytych chusteczek higienicznych oraz pustych butelek po winie. Po swojej stronie miała zastępy energetyzujących piosenek, motywacyjnych książek oraz kontrolne rozmowy telefoniczne z Ester, która nie mogła jej wspierać osobiście przez ten czas, bo szefowa dawała jej nadgodziny i deadline’y nie do utrzymania.

Gdy nazbierała wystarczająco dużo melodii, pokrzepiona rozmową z Ester, która jak z rękawa rzucała motywacyjnymi tekstami – może rzeczywiście sobie je wypisała, byłaby do tego zdolna – Róża postanowiła odgracić mieszkanie i uczynić z tego metaforę uprzątnięcia Romana i małej, nieporadnej Róży ze swojego życia. Po kilku godzinach jej się udało, ale nadal coś nie dawało jej spokoju. Coś, co napawało ją niepokojem równie silnym albo i większym niż kolejne spotkanie z którymkolwiek z byłych. Starała się sobie wmówić, że zrobiła kawał dobrej roboty i teraz może odpocząć. Próbowała odłożyć na bok to, co nieuchronne. Nie mogła jeszcze stawić temu czoła, mimo przekonywań Ester przez ostatni tydzień. Czemu to spotkanie wywoływało w niej taki niepokój?

No cóż, żeby odwiedzić swoją mamę, Róża zawsze musiała się przygotowywać, a teraz gdy ma jej do przekazania wiadomość, że znowu jest sama, musi być gotowa na wszystko. Ani jej mama, ani ojczym nie przepadali za Romanem, i z wzajemnością, do tego stopnia, że przestali ją odwiedzać w jej wynajętej kawalerce.

Nie można ich za to winić. Mimo że Róża nigdy nie powiedziała tego wprost, łatwo można było wywnioskować, że Roman był na jej utrzymaniu: duchowo, fizycznie i finansowo.

– Wiem, że widzisz w nim księcia z bajki – usłyszała kiedyś przy kawie od swojej mamy – ale jedyną bajką, z jaką mi się kojarzy, jest Zmierzch. To jest wampir energetyczny, wysysa z ciebie wszystko, co najlepsze.

Biorąc pod uwagę relacje ukochanego z rodzicami, Róża nie powinna się obawiać reakcji mamy, ale to tylko logiczny punkt widzenia. Mamie daleko było do bycia logiczną i nie była to jej jedyna wada. Inną, która doprowadzała ją do frustracji, był „aniemówizm”. Wystarczyło tylko jedno spojrzenie i te trzy magiczne słowa, a ona już zaczynała zgrzytać zębami. Ostatni raz miała okazję doświadczyć tego w kontekście rozstania z Grzegorzem, tym samym kolegą psychologiem, który oczekiwał wynagrodzenia w naturze.

– A NIE MÓWIŁAM?! Czemu ty mnie nigdy nie słuchasz, co? Przecież mówiłam ci, że on cię prędzej czy później zostawi, Różyczko.

– Bo co? Bo jestem od niego młodsza i głupsza? Czy może niewystarczająco ładna? – zripostowała z naburmuszoną miną. Czerwień jej polików i przymrużone oczy sprawiały, że wyglądała jak mała, wściekła dziewczynka. Nigdy nie była dobra w ripostach.

– No cóż… Miss Polonia to ty nie jesteś, po ojcu odziedziczyłaś urodę, to już wiadomo. Ale tu raczej chodzi o to, że starsi mężczyźni traktują takie dziewczęta jak zabawki. Bawią się, dopóki nie stwierdzą, że się zepsuła. – Mama za to w ripostach była wyśmienita.

Brr… kolejny dreszcz. Na taką rozmowę trzeba się przygotować – pomyślała. Machinalnie sięgnęła po butelkę i wlała sobie whisky, przykrywając tylko samo dno szklanki. Dno osiągnięte, tak na zachętę – stwierdziła.

W tym roku kończy trzydzieści lat. Trzy lata straciła z Romanem vel Pattisonem. Był jak narkotyk popijany whisky i doprawiony kubańskim cygarem – dawał porządnego kopa, jak nic innego, ale następnego dnia trzeba było to porządnie odchorować. Ona po odstawieniu tej mieszanki chorowała miesiąc. Teraz został jej tylko wór butelek – znalazła jeszcze siedem w piwnicy – wzmożona sympatia do alkoholu i niska, niższa niż wcześniej, samoocena.

Róża myślała, że w tym wieku będzie miała dom, kochającego męża i dwójkę dzieci. Takie życie jak z żurnala. Co gorsza, jej mama też tak myślała. A z marzeń została jej tylko wynajmowana kawalerka z balkonem. Jest jeszcze praca, w której może nie być przez miesiąc i nikt nie zainteresuje się, co się z nią dzieje. Praca, w której dla kolegów i koleżanek nie istnieje. Nigdy nie daje się wciągnąć w żadne „dworskie intrygi” i po prostu robi swoje, co sprawia, że jest jeszcze mniej popularna. Nie to, co w domu. Kiedy jedzie do rodzinnego domu, staje się gwiazdą: jej rozterki, problemy i występki są wystawiane na światło dzienne w rodzinnym zaciszu czy – jak kto woli – sądzie rodzinnym. Jedzie tam z duszą na ramieniu, jak skazaniec, który wie, że wyrok był już znany jeszcze przed rozprawą.

Róża i ludzie miasta

Подняться наверх