Читать книгу Róża i ludzie miasta - Marta Lewandowska-Mróz - Страница 6
4
ОглавлениеNadszedł sądny dzień. Róża ubrała się w najładniejszą sukienkę, jaką miała, oczywiście prezent od drogiej mamusi. Zrobiła porządny makijaż zgodnie z zasadą „zachowuj się tak, jak wypada w twoim wieku, i skończ wreszcie z tym nastoletnim wizerunkiem, bo to śmieszne”. Jeszcze włosy i już. Od dwóch dni nie pije. Zamykając drzwi na klucz, zauważyła, że nie potrafi zapanować nad drżeniem rąk. Nie wiedziała, czy to syndrom odstawienia czy strach przez rozmową.
Dojazd do rodzinnego domu, domu rodziców, jak zwykła go nazywać, od kiedy go opuściła, zajmował jej dwie godziny. Przez ten czas mogła przemyśleć, poukładać i dopieścić to, co będzie chciała powiedzieć rodzicom. Wzięła nawet pod uwagę fakt, że będzie miała dodatkową publiczność: młodszy brat, Piotrek, jeszcze u nich pomieszkuje. Pewnie gdy zobaczy, w jakim stanie zdenerwowania jest Róża, nie pozwoli sobie na opuszczenie takiego przedstawienia.
Zaparkowała tuż przed podjazdem do garażu. Jej rdzawoczerwone cinquecento gryzło się z pięknie przystrzyżonym trawnikiem, idealnie powieszonymi firankami w oknach i cieszącym oko fikuśnym skalniakiem. Idąc w kierunku domu, Róża patrzyła na drzewka ozdobne przycięte idealnie w bombki. Ich widok napawał ją niepokojem. Coś podpowiadało jej, że gdyby mama miała taką moc i odpowiedni sekator, to ułożyłaby ją na swoją modłę.
Rodzicielka powitała ją zmartwionym spojrzeniem.
– Co się stało? – zapytała.
– Czemu miało się coś stać? – odpowiedziała pytaniem na pytanie. To zły początek – pomyślała.
– Bo się wystroiłaś jak stróż w Boże Ciało! – zawołał radośnie Piotrek, włączając się do rozmowy. Był w świetnym humorze, który nie pogorszył się nawet mimo piorunujących spojrzeń siostry.
– Chciałam z tobą porozmawiać, mamo.
– Jesteś w ciąży? – W tym pytaniu krył się cały zestaw uczuć: od nadziei po zażenowanie.
– Nie – odpowiedziała zrezygnowana. Wiedziała już, że jest na straconej pozycji. Miała kilka sekund, by przejąć inicjatywę i załatwić to szybko. Nie dała rady. Teraz czeka ją wyliczanka.
– Ten łachudra poprosił cię o rękę? Wiedziałam, że tak będzie! Mało miał twoich pieniędzy, to teraz chce połasić się na nasze? Ale gdzie wy chcecie wyprawić wesele? Przecież tutaj się nie pomieścimy! – Mama odpłynęła myślami, wyliczając gości.
– Nie, mamo! – zdążyła się wstrzelić przed kolejnymi pytaniami. – Nic z tych rzeczy.
– To wyrzuć to w końcu, a nie się tak czaisz!
– Rozstaliśmy się. – Napięcie w jej głosie było nie tylko słyszalne, ale niemal widoczne. Podczas tych dwóch godzin jazdy stwierdziła, że ta wersja będzie najbezpieczniejsza. Dzięki temu skieruje mamę na tor myślenia, który prawdopodobnie mniej Różę zaboli.
Mama stoi wstrząśnięta. Tego się nie spodziewała. Napięcie Róży ustąpiło lekkiemu rozbawieniu. A jednak potrafię cię czymś zaskoczyć – pomyślała. Po chwili mama się otrząsnęła.
– To dobrze. Nie chciałam cię martwić, ale nigdy z Arkiem nie przepadaliśmy za Romanem.
– Wiem. Ale teraz jest już po wszystkim – odpowiedziała Róża.
Tak, sielanka. Powrót córki marnotrawnej na właściwe tory. Nie było tak źle – pomyślała. Nie zdążyła się jednak nacieszyć słodkim smakiem tej naiwnej myśli, bo już za rogiem czaiła się gorzka rzeczywistość.
– Po jakim wszystkim? Jezu, Róża, ale co teraz? Przecież ty masz już trzydzieści lat, a nie masz ani męża, ani dzieci, o własnym domu czy dobrej pracy nie wspominając! – Mama coraz bardziej się nakręcała.
– Trzydzieści lat to przecież nie wyrok – Róża próbowała się nieudolnie bronić.
– Ale bardzo blisko – wtrącił swoje trzy grosze Piotrek. – Teraz to pewnie żaden facet cię nie będzie chciał, bo jesteś za stara.
– Dzięki, Młody. Cieszę się, że mogę liczyć na twoją szczerą opinię i wsparcie – odpowiedziała w miarę spokojnie. Starała się ochłonąć, ale świadomość, że musi grać na dwa fronty, nie pomagała.
Weszli do domu, a Piotrek złapał niedbale paczkę chipsów i usadowił się wygodnie. Ciekawość pochłonęła go całkowicie i nawet nie próbował ukryć frajdy, jaką sprawiało mu słuchanie rozmowy i wtrącanie się do niej. Był w swoim żywiole.
– Nie dokuczaj siostrze – powiedziała mama, po czym dodała: – I bez twoich złośliwości ma ciężko. Najpierw zostawił ją doktor, a teraz nierób. Nie musisz jej dołować takimi głupimi tekstami.
Ta… to zadanie tylko dla mamusi – dopowiedziała sobie w myślach Róża.
– Ale nic to. Jakoś damy radę, nie Różuś? – zapytała słodko mama.
Różuś stała się czerwono-purpurowa. Nienawidziła tego określenia. Mama była zbyt pochłonięta swoimi myślami, by to zauważyć, i ciągnęła dalej:
– A wiesz co, to się nawet dobrze składa. Sąsiadka, ta z różowej willi, spod siódemki, no wiesz która, ma syna i on się ostatnio rozwiódł. Może zorganizuję jakiś wystawny obiad na twój powrót. Bo teraz to chyba wrócisz do domu, skoro nic cię tam nie trzyma. Twój pokój jest prawie nietknięty. Zabierze się te parę szpargałów i będzie jak dawniej.
– Ale ja się nie zamierzam na razie z nikim widywać.
– Jak to? Moja droga, teraz nie możesz sobie robić przerw. Zegar tyka…
– Tyk, tyk, tyk – wtórował matce Piotrek, pokazując swoje idealnie proste, białe zęby w uśmiechu. Róża musiała zmagać się z bólem związanym z aparatem ortodontycznym, haczącym dziąsła i język, wyrwanymi zębami, a i tak nie osiągnęła takiego rezultatu, jaki on miał od zawsze.
– Nie zamierzam się z nikim spotykać i nie zamierzam tutaj wracać – powiedziała stanowczo, z lekkim poirytowaniem.
– To co? Nic nie zrobisz? Nadal będziesz żyła na kocią łapę? – oburzyła się matka.
– Na kocią łapę to znaczy, że z kimś mieszkasz bez ślubu, mamo – poprawiła ją już spokojniej Róża.
– No widzisz, a ty nawet tego nie masz. Jesteś tak samo uparta i irracjonalna jak twoja chrzestna! – Zacięcie namalowało na szczupłej twarzy matki wyraźną zmarszczkę pomiędzy idealnie wymodelowanymi brwiami.
Uuu… To nie może wróżyć nic dobrego, skoro przywołała swoją siostrę, trzepniętą Anę, jak zwykła ją nazywać, gdy była sama z Arkiem. Mama w ogóle nie chciała o niej opowiadać, więc jedynie dzięki takim oto uroczym refleksjom i porównaniom mogła się czegoś dowiedzieć o kobiecie, z którą Róża miała tyle wspólnego. Wtedy gdy mama o niej wspominała i nie było jej stać na dodanie „ale nie będę mącić jej spokoju niesforną chrześniaczką”, pojawiały się fale lamentu, płaczu i łkania wraz z wymówkami i wyrzutami. I tym razem mama chciała pójść wydeptaną ścieżką, ale zatrzymała się w pół słowa, a jej twarz przybrała kolor porcelanowej truskawki.
– Właśnie, Anastazja! Ostatnio robiąc porządki, znalazłam coś. Poczekaj tutaj! – przykazała.
Róża nie pamiętała ciotki, ale już była jej dozgonnie wdzięczna za wyrwanie mamy z samonakręcającego się stanu zagłady. Nawet Piotrek był tak zdezorientowany zmianą tematu, że poleciał za mamą, by zobaczyć, co sprawiło, iż śmiała przerwać takie dobre widowisko. On żywił się takimi ekscesami i pochłaniał całą energię wytworzoną podczas druzgocących Różę spotkań. Co więcej, przeważnie sam je prowokował, by potem zagrać w nich główną rolę. Ale ponieważ był najmłodszy, pozwalano mu na dużo, dużo za dużo, jeśli ktoś zapytałby Różę o zdanie.
Miał dwadzieścia dwa lata i nie zamierzał się wyprowadzać od rodziców, w przeciwieństwie do jej starszego brata Sebastiana, który jako pierwszy wyfrunął z rodzinnego gniazda. Młodszy brat był synem Dagmary i Arka, co sprawiło, że wychował się w tak zwanym środowisku bezstresowym i był bez końca rozpieszczany. Nie miał też pomysłu na to, co dalej robić ze swoim życiem. Może Róża akurat w tym momencie nie była właściwą osobą, by to oceniać, ale według niej tego chłopaka po prostu zżerało lenistwo. Siedział w swoim pokoju i bez przerwy w coś grał. Rodzicom mówił, że pracuje jako tester gier. Róża bardzo chciałaby w to wierzyć, ale zdawała sobie sprawę, że jej młodszy braciszek w jednej rzeczy – oprócz zębów – bije ją na głowę: jest milion razy lepszy w kłamaniu. Nie to, żeby Róża się brzydziła kłamstwem, ona też by chciała, by po niej nie było widać łgania, by na poczekaniu mogła wcisnąć rodzicom kit bez mrugnięcia powieką. Zazdrościła mu tej umiejętności do czasu, aż zbyt częste jej wykorzystywanie sprowadziło na niego poważne kłopoty. Rozmyślania o bracie przerwało jej wejście Arka – jej ojczyma.
– Cześć, Róża, fajnie, że przyjechałaś. Ładnie wyglądasz – rzucił z uśmiechem.
Róża odwzajemniła uśmiech, podziękowała za komplement, po czym dodała:
– Wiesz, rozstałam się z Romanem – powiedziała to nadzwyczaj spokojnie. Ze strony Arka nie musiała obawiać się krytyki i oceniania. Kiedy już było wiadomo, że się pobiorą, Róża miała nadzieję, że mama przejmie trochę luzu od swojego małżonka. Czasami sama zaskakiwała siebie swoją naiwnością.
– O kurczę. Przykro mi, ale na pewno wszystko się ułoży. Jesteś mądrą i ładną dziewczyną, jeszcze znajdziesz swojego księcia. Napijesz się czegoś?
– Poproszę kawę z mlekiem.
– Już się robi – powiedział, udając, że zapisuje zamówienie w niewidzialnym notesie. – A gdzie Dagmara?
– Poszła po jakąś rzecz dla mnie od ciotki.
– Aaa… No tak! Ostatnio nie mogła przez to spać – przewrócił oczami, a potem pochylił się ku pasierbicy, jakby chciał powierzyć jej tajemnicę. Ona też się ku niemu skłoniła. – Znalazła coś, co Anastazja zostawiła dla ciebie jako prezent na osiemnaste urodziny.
Róża była zdziwiona, ale dużo ciekawsze wydało jej się rozmawianie o tym, co słychać u Arka. Był mechanikiem samochodowym i złotą rączką. Już się zaczęła relaksować, gdy do kuchni wpadła zziajana mamusia z zawiniątkiem w ręku. Na jej twarzy malowało się zmieszanie i poczucie winy – bardzo ciekawe zjawisko i tak rzadkie do zaobserwowania w jej przypadku. Dwa zero dla ciotki – pomyślała Róża. Tuż za matką wpadł Piotrek, który nie odstępował jej na krok. Nawet on, oczko w głowie mamusi, nie dostąpił zaszczytu rozmowy na temat ciotki. Wszystko było owiane tajemnicą i zaklęte w jednym prostym i znienawidzonym zdaniu: „Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie”. Róża czuła, że ta sytuacja w końcu zmierza w dobrym kierunku.
Mama podała jej zawiniątko i rzuciła jakby od niechcenia:
– Masz. Miałam ci to dać na któreś twoje urodziny, chyba osiemnaste, ale gdzieś mi się zapodziało i byłam zbyt zajęta organizowaniem przyjęcia.
– Dziękuję, że sobie teraz przypomniałaś. – Róża starała się powiedzieć to w najbardziej neutralny sposób, jaki potrafiła. Wiedziała, że dalsze usprawiedliwianie się mamy wywoła jeszcze większe pretensje do całego świata. – Co to jest?
– Nie wiem, nie sprawdzałam. Przecież to dla ciebie – odburknęła matka obrażona.
Róża trzymała teraz w ręku przedmiot wielkości koperty, owinięty w szary papier i lniany sznurek. Było widać, że ktoś bardzo się postarał, by wyglądało to wyjątkowo.
Piotrek krążył wokół siostry jak satelita i zniecierpliwiony powtarzał dwa słowa:
– Otwórz to! Otwórz TO!
Róża udała, że na przekór bratu chowa zawiniątko do torebki. Uważnie przyglądała się mamie, która dopiero po schowaniu prezentu przyłożyła brzeg filiżanki do ust. Ona też była bardziej niż ciekawa, co jest w środku, i widać było, że miała nadzieję, iż Róża ulegnie namowom brata.
Po kilku chwilach mama pomogła jej zapomnieć o podarunku, wypierając tę myśl wyrzutami związanymi z brakiem perspektyw na dalsze życie. Popołudnie i wieczór upłynęły pod znakiem parodii konferencji prasowej. Była zasypywana pytaniami: od tych najbardziej filozoficznych „Co teraz?”, „Jak będziesz żyła?”, po te najbardziej abstrakcyjne, które przeważnie były tworzone przez łapanie za słówka. Kiedy matka zauważyła, że cierpliwość córki jest już na wyczerpaniu, podeszła do niej bliżej i szepnęła do ucha:
– Wiesz, że pytam cię o to wszystko, bo najzwyczajniej w świecie się o ciebie martwię. Chcę dla ciebie jak najlepiej. Nie możesz mieć do mnie o to pretensji. – I przytuliła córkę.
– Wiem, mamo. Doceniam to.
KONIEC. Kurtyna opadła i przedstawienie się skończyło. Część publiczności w postaci Piotrka, rozczarowana dobrze znanym zakończeniem, wzięła resztę chipsów i poszła do pokoju. Podsumowując – kolejny spektakl zakończył się bez większych zmian czy poprawek w tekście. W nagrodę za dobrze zagraną rolę Róża otrzymała całą torbę słoików, wędlin, owoców, warzyw i słodyczy.
– Musisz coś jeść, znowu schudłaś. – Tym razem ton mamy był bardziej dobrotliwy i opiekuńczy.
– Nie mogę więcej jeść, bo zamierzam wziąć udział w castingu do old models – Róża uśmiechnęła się szeroko.
Kiedy sobie żartowały, mama miała to spojrzenie, które zawsze sprawiało, że Róża chciała zostać. To, co do siebie czuły, było bardzo intensywne, ale i tak samo skomplikowane. Po śmierci ojca Róży nie mogły znaleźć wspólnego mianownika, dzięki któremu mogłyby dzielić się swoimi uczuciami i doświadczeniami. Od tamtej pory matka starała się zrobić wszystko, by oszczędzić jej cierpienia; niestety to zachowanie często było odbierane jako brak zaufania i próba przejęcia kontroli nad życiem córki.