Читать книгу Ciężar nieważkości. - Mirosław Hermaszewski - Страница 10
CZĘŚĆ TRZECIA
musimy spośród Was wybrać najlepszych…
PIELGRZYMKA DO MEKKI KOSMOSU
ОглавлениеPo godzinie jazdy z moskiewskiego lotniska Szeremietiewo leśna droga skończyła się nagle. Mikrobus zatrzymał się naprzeciw niedużego budynku z wyraźnym napisem: CENTRUM SZKOLENIA KOSMONAUTÓW IM. JURIJA GAGARINA. Oficer, który odebrał nas z lotniska, skinął na wartownika i władczo rozkazał: „Otkrywaj”. Żołnierz zasalutował i szlaban poszybował w górę. Byliśmy w kolebce kosmonautów, w legendarnym i tajemniczym Gwiezdnym Miasteczku. Przez myśl przemknęło mi pytanie, czy jeszcze kiedyś przekroczę tę bramę. Droga była prosta, wiodła przez dorodny świerkowy las. Po chwili autobus zatrzymał się obok dużego pomnika – postaci człowieka w skafandrze. Prawie chórem powiedzieliśmy – to Gagarin. „Prawilno” – powiedział nasz opiekun i dodał: „Mamy taką tradycję, kto przybywa do Gwiezdnego Miasteczka po raz pierwszy, składa kwiaty Jurijowi”. Widząc nasze krzywe miny, spiesznie dodał: „Kwiaty są przygotowane, zresztą fotograf także”. Zauważyłem tę dobrą organizację i zmysł przewidywania gospodarzy.
Henio Hałka chwycił wspaniały bukiet kwiatów. Przejęci, uroczystym krokiem zbliżyliśmy się do stóp pomnika. Z szacunkiem oddaliśmy hołd pierwszemu kosmonaucie planety. Fotograf nie próżnował, przystąpił do akcji. Zauważyłem mnogość świeżych kwiatów. Czyżby już dzisiaj było tu tak wielu nowicjuszy – zadałem sobie sam pytanie. Zagadka rozwiązała się wkrótce. Zakwaterowano nas w małym sympatycznym hoteliku i tam spotkaliśmy gwarny tłumek, po czterech kandydatów z Czechosłowacji i NRD wraz z opiekunami-lekarzami. Razem było nas 15. Wśród nich spotkałem znajomego dowódcę pułku myśliwców z Peenemünde, pułkownika Bergera, u którego ongiś gościliśmy całą eskadrą podczas wspólnych ćwiczeń systemu obrony powietrznej UW.
Pragnąłem jak najwięcej zapamiętać z pobytu w Gwiezdnym. Pomny poprzednich „schodów”, które musiałem pokonywać jeszcze jako kandydat do Aeroklubu, powątpiewałem w sukces. Miałem też inne, rodzinne grzechy w życiorysie, o których pewne nasze służby na pewno nie wiedziały, bo w przeciwnym wypadku z tego powodu ani ja, ani moi bracia nawet jednego dnia nie służylibyśmy w wojsku. Obawiałem się, czy tu nie wpadną na trop moich stryjów i ciotek, których powojenny los rozproszył po świecie. Czterej bracia mojej mamy byli partyzantami – żołnierzami 27. Wołyńskiej Dywizji AK, a mąż stryjenki Władysławy, Kazimierz Seweryn, zginął w Katyniu. Stryjenkę Władysławę zesłano do Kazachstanu. Stryj Antoni przetrwał Łubiankę. Obydwoje przeszli szlak bojowy z generałem Andersem. Na emigracji w Londynie stryj Antoni był czynnym aktywistą Towarzystwa Polsko-Ukraińskiego. Niezrażony tragiczną przeszłością, działał na rzecz współpracy Polaków i Ukraińców. Dużo publikował w gazecie „Tydzień Polski”. Stryj Tadeusz, bosman MW, walczył na pokładach polskich niszczycieli Burza i Piorun. Stryj Zygmunt absolwent SGGW, przed wojną pracownik konsulatu w Tuluzie, członek ZWZ, za działalność konspiracyjną trafił do Oświęcimia, przeżył też Mauthausen. Po wojnie osiadł w Paryżu. Wszyscy oni zostali po tamtej stronie żelaznej kurtyny, gehenna mojej rodziny na Kresach też nie pasowała do rzeczywistości, choć mówiono oficjalnie, że mojego ojca zamordowali faszyści. O pacyfikacji polskich wsi na Wołyniu przez zwyrodnialców UON-UPA przez dziesiątki lat milczano. A dziś mówi się o tym niechętnie.
Zapoznanie się z Gwiezdnym rozpoczęliśmy w dniu następnym od laboratorium, gdzie co tylko możliwe oddaliśmy do analizy. Lekarze byli surowi, ale bardzo życzliwi, objaśniali cierpliwie nie tylko sposób przeprowadzania testów, ale również ich sens, denerwujących się uspokajali. W tej dobroci przodował kosmonauta generał Aleksy Leonow. Przesympatyczny, postawny mężczyzna, tryskający humorem szef oddziału szkolenia kosmonautów. Przechowałem go w pamięci jako uczestnika pionierskich misji. Pierwsza, w 1965 roku, zakończona efektownym, pierwszym w świecie wyjściem w otwartą przestrzeń kosmiczną, druga jego misja w 1975 roku także odbiła się szerokim echem. Leonow był wówczas dowódcą Sojuza-19 podczas pamiętnego pierwszego wspólnego rosyjsko-amerykańskiego lotu kosmicznego Sojuz-Apollo; w Polsce mówiło się Apollo-Sojuz. Później okazało się, że jest to człowiek niesamowitej pracowitości, wiedzy, życzliwości i dobroci, a kiedy trzeba – opiekuńczości, mężczyzna o sercu humanisty i duszy artysty. Kiedy widział napięcie lub znużenie na naszych twarzach, przerywał badania, zapraszał do muzeum, na salę gimnastyczną lub do lasu na ognisko. Leonow był pierwszym rosyjskim kandydatem do lotu na Księżyc. Dowiedziałem się o tym parę miesięcy później, i to w wielkim sekrecie.