Читать книгу Troje na huśtawce - Natasza Socha - Страница 8
Marzec zimny, chociaż widziałam już dużo krokusów. Jestem pełnoletnia i studiuję
ОглавлениеPrzekartkowuję w głowie wspomnienia. Mam teraz dwadzieścia lat i właśnie siadam naprzeciwko dwulatka, który próbuje nakarmić mnie plasteliną. Jestem w trakcie studiów i okropnie się cieszę, że zarabiam swoje pierwsze pieniądze.
– Masz się uczyć. – Z ust matki padają dość oczywiste słowa, które przecież musi powiedzieć, bo jest moją matką.
Ale jakoś dochodzimy do porozumienia i zaczynam pracę u Aurelii. Trzy razy w tygodniu, zaraz po zajęciach. I czasem w weekendy, kiedy ona ma ochotę na kino albo zwykły spacer po mieście bez wózka. I bez oplutej bluzki. Aurelia oczywiście jest też od czasu do czasu zakochana, bo fakt, iż ojciec Tytusa ją zostawił, nie oznacza jeszcze, że wypłukał z niej potrzebę konfrontacji z płcią męską. Konfrontacji na każdym polu, także erotycznym, a ponieważ lubię Aurelię coraz bardziej, zabieram wtedy Tytusa do siebie.
– Serio? – pyta wtedy moja matka, a ja tylko się uśmiecham.
Tytus jest uroczy. Słodki. Kleisty w sposób przyjemny. Śliniący się fascynująco. Pełzająco-kroczący przez moje życie. I wtulający we mnie przed zaśnięciem. Mama nie rozumie tej fascynacji, ot dziecko jak każde inne, poza tym powinnam zajmować się nauką.
– W twoim wieku ważniejsze są studia. Im lepsze oceny będziesz miała, tym większa szansa na pracę.
Uśmiecham się pod nosem. Jeszcze do niedawna uważali z ojcem, że po filozofii w ogóle nie znajdę pracy. Więc chyba oceny nie miały żadnego znaczenia. A Tytus był najpiękniejszym dzieckiem na świecie.
Nawet nie wiecie, jak się cieszyłam, że dostałam tę pracę. Że weszłam w życie Aurelii na dobre. Kiedy się wyprowadzaliśmy z mieszkania na Woźnej, chciałam gryźć i kopać, choć tylko dwa razy głośniej chlipnęłam. W końcu przenieśliśmy się do nowego domu, do bliźniaka, do połowy bliźniaka, ale za to od południowej strony. I ogródek miał być, i babcia obiecała, że zasadzi mi w nim piwonie. Babcia ze strony mamy. Bo ta ze strony taty mieszała z nami na Woźnej i na szczęście nie chciała nigdzie się ruszać. Zresztą to mieszkanie było dla niej idealne – dwa pokoje plus jadalnia, w której do tej pory spałam ja. Było ciasno, ale jakoś mi to nie przeszkadzało. Nie chciałam się wyprowadzać, chociaż wizja własnego pokoju i dużo większej łazienki była oczywiście kusząca.
– Mogę do ciebie czasem zaglądać po szkole? – Wpadłam na świetny pomysł, patrząc z nadzieją na babcię.
– Co się pytasz. Przychodź codziennie.
No i właśnie dzięki temu mój ciąg dalszy z Aurelią mógł się dalej wydarzać. I byłam pod ręką, kiedy trzeba było zaopiekować się Tytusem.
– Serio, ty? – zdziwiła się Aurelia, kiedy zadzwoniłam do niej z bijącym sercem i nadzieją, że się zgodzi. Ogłoszenie wisiało na klatce schodowej, a ja od razu wiedziałam, o czyje dziecko chodzi. To byłoby absolutne spełnienie marzeń, więc zaklinałam w głowie rzeczywistość i powtarzałam jak mantrę: „zgódź się, błagam”. – To w zasadzie wcale nie jest taki głupi pomysł. My się chyba całkiem dobrze znamy, no i dorastałyśmy na jednym podwórku. – Aurelia puściła do mnie oko. – Wejdź.
Uśmiechnęłam się. Pamiętam, jak jeszcze mieszkała tu jej mama i jakaś ciotka, wiecznie niezadowolona z życia. I ojciec, choć dojeżdżający, bo pracował jako kierowca tira. Ciąża Aurelii, szybkie rozstanie z ojcem dziecka – to było dla nich zdecydowanie za dużo. Nic dziwnego więc, że mieli pretensje, żale, bo rodzina się rozpadła, bo dziecko nie ma ojca, a Aurelia to zdecydowanie zbyt lekko podchodzi do życia. Wiedziałam o tym wszystkim od babci, bo jak wiadomo, w kamienicach nie ma tajemnic. Część jest przekazywana szeptem sąsiadkowym, część można podsłuchać przez ściany, resztę dośpiewuje listonosz. Dobrze, że rodzice i ciotka Aurelii wyprowadzili się do Krakowa, zabierając ze sobą te wszystkie urazy i uszczypliwe komentarze. A ona dzień później przemalowała drzwi na soczysty zielony kolor, następnie zaś kupiła psa.
– To na znak ostatecznego pożegnania się z dawnym życiem – wyjaśniła mi kiedyś. – Rodzice nigdy nie chcieli słyszeć o żadnym zwierzaku, więc po prostu musiałam go mieć.
Doskonale ją rozumiałam. Pies na szczęście okazał się wyjątkowo dopasowany i nigdy nie było z nim żadnych problemów. Kochał Tytusa miłością straszliwą, a Aurelię traktował z przymrużeniem oka. Mnie lubił.
– Dobra, biorę cię – oznajmiła, a ja wyobraziłam sobie, jak wyciągam ramiona i ją obejmuję. Oczywiście pozostałam przy sferze wizji, nie mogłam się przecież aż tak narzucać ze swoim szczęściem.
Wiecie, że ja wtedy w ogóle po raz pierwszy byłam w jej mieszkaniu? Nasze pogawędki odbywały się albo na klatce schodowej, albo na podwórku, albo wreszcie w kawiarni, w której pracowała Aurelia. Było więc coś niesamowitego w tym, że przekroczyłam próg jej mieszkania i mogłam zobaczyć, jak się w nim urządziła. Wąski korytarz w kolorze fuksji, z mnóstwem zdjęć wiszących na ścianach. Niemal na wszystkich była Aurelia lub Tytus. Lub oboje minus ojciec. Nic dziwnego, w końcu sam poprosił o skasowanie go z listy uczestników. Z korytarza wchodziło się do kuchni połączonej z jadalnią i to chyba była nowość, bo w tamtych czasach nikt nie łączył tych dwóch pomieszczeń.
– Kazałam zburzyć ścianę. – Aurelia zrozumiała moje zawahanie wzrokowe.
Dobrze to wyglądało. Zielona kuchnia z zielonymi szafkami, a do tego błękitna jadalnia, w którą ta zieleń dyskretnie wchodziła. Okrągły stół pomalowany białą farbą i błękitne naczynia, które na nim stały. Niby nic wielkiego, ale dla mnie ten pomysł, to wykonanie, te kolory nieoczywiste i ta inność mieszkaniowa były tylko dowodem na to, co podejrzewałam od dawna.
Aurelia była po prostu niezwykła. Nie pasowała do tamtych czasów, odstawała od stereotypu ówczesnej matki, lubiła stawać w poprzek i pokazywać język konwenansom. Nie obchodziło jej zdanie innych, liczyło się przede wszystkim to, czego ona chciała. Ale to nie tak, że była wyrachowana. Po prostu na pierwszym miejscu stawiała swoje potrzeby, nie przejmując się drobiazgami. Wtedy te warkoczyki na jej głowie były czymś absolutnie nowym, innym, co wzbudzało zaciekawienie, ale i niechęć. Zupełnie się tym nie przejmowała, a im intensywniej ktoś jej się przypatrywał, tym pewniej się czuła. Bardzo jej tego zazdrościłam. Ja zawsze bałam się innych. Ich opinii, ich zdania na mój temat, nawet ich myśli. Kiedyś próbowałam sobie pomalować usta pomarańczową szminką, ale jeszcze szybciej ją zmyłam. Ten kolor pasował tylko do Aurelii.
Tytus obudził się piętnaście minut po tym, jak przyszłam, i od razu do mnie podszedł. Wzięłam go na ręce, posadziłam na kolanach i stopiłam się niczym wosk w andrzejki.
Sama nie mam dzieci.
Nie wyszło.
Nie wyszło też z mężem, choć może zbyt szybko posłuchałam wtedy Aurelii?
Nie chciało mi się niczego naprawiać, nie chciało mi się wybaczać, poza tym w jakimś sensie byłam dumna z tego, że teraz obie jesteśmy singielkami. To nas jeszcze bardziej do siebie zbliżyło.
– Zaczęłaś swoje małżeństwo tortem i szampanem, czemu nie miałabyś go tak zakończyć? – zapytała mnie tego dnia, w którym zostawił mnie mąż, i przyniosła kilka butelek białego wina oraz tort wielkości tyranozaura.