Читать книгу Folwark komendanta - Norbert Grzegorz Kościesza - Страница 6

3. PIERWSZY WUJA

Оглавление

KSIĄDZ ARCHIPREZBITER

Puk… puk… – rozległo się stukanie.

– Proszę – powiedziałem stanowczo, myśląc o tym, jak ważną rzecz mam teraz do napisania. Odłożyłem pióro ze złotą stalówką i zamknąłem księgę rozchodów i przychodów biskupstwa, gdzie właśnie podkreśliłem jeden z ostatnich wydatków. Oficjalnie wylot na sympozjum katolickie na Majorkę, nieoficjalnie – koszty wakacji biskupa i kilku zaprzyjaźnionych z nim księży, w tym oczywiście i mnie. Apartamenty w pięciogwiazdkowym hotelu z basenami w Palma de Mallorca, kasyno, najlepszy alkohol, wycieczki po wyspie, no i oczywiście młode dziewczyny.

Poprawiłem okulary, które zaparowały mi na samą myśl o gorących hiszpańskich dziewczynach, i podciągnąłem poły czarnego garnituru, aby poprawić się w skórzanym fotelu.

– Proszę! – powtórzyłem głośniej.

Do gabinetu wszedł młody ksiądz, zdyszany, czerwony na twarzy i jakiś taki wystraszony.

– A ty co? Diabła żeś zobaczył?!

Młody kanonik szybko się przeżegnał, przełknął ślinę i zaczął:

– Księże archi… księże archiprezbiterze, jacyś ludzie do księdza – powiedział, ledwo łapiąc powietrze.

– Jacuś, co to za ludzie?

– Księże arch…

– Kurw… – Poprawiłem się nerwowo na fotelu. – Na Boga Ojca, Jacek, przestań mi tu tytułami sypać i mów po ludzku.

– No więc – spojrzał na mnie spode łba – jeden starszy, obszarpany taki, myślałem, że po dary z Caritasu przyszedł. Marynarka z urwaną kieszenią, poplamiona, spodnie też brudne, lewe oko podbite i zarośnięty jak dziad jakiś, rudy w dodatku. – Kanonik szybko wyrzucał z siebie słowa. – A mówią przecież, że rudy to fałszywy…

– Jak Boga kocham, ksiądz, a w takie głupoty wierzy… – mruknąłem pod nosem, przejeżdżając dłonią po ogolonej na łyso głowie. – A jak łysy, to też mu nie ufać, bo może być rudy. – Zaśmiałem się w myślach.

– …a z nim jakiś młody człowiek – ciągnął kanonik. – Może to syn jego, ale jakiś taki wystraszony. I ten starszy to okropnym językiem mówi, przeklina i bluźni. Powiedział, że do Caritasu nie chcą, ale że do księdza Kazika Caputowa już tak. – Skończył i spojrzał na mnie badawczo.

– No dobra, Jacuś, to dawaj mi tu tych ludzi, zobaczymy, co to za gagatki. – Podrapałem się w zamyśleniu po brodzie.

Kanonik obrócił się na pięcie i bez słowa wyszedł na korytarz. „Pewnie znowu jakieś żebraki”, myślałem, wyciągając paczkę cienkich papierosów cigaronne royal slims black. Odpaliłem jednego i zaciągnąłem się dymem tytoniowym, wciągając go mocno w płuca. Uniosłem brodę i puściłem dwa niebieskie kółeczka, które uleciały pod sufit.

– Jak dwie anielskie aureolki, kurwa. – Założyłem nogę na nogę, opadłem na miękkie oparcie i pogrążyłem się w rozmyślaniach.

Po jakichś dwóch minutach ponowne pukanie przerwało mój leniwy potok marzeń o własnym biskupstwie, a kto wie, może nawet o birecie kardynalskim? Siadłem szybko i chwyciwszy za dębowe biurko, przyciągnąłem się do niego, co nie poszło tak łatwo, zważywszy na ciężar fotela i na to, że kółka musiały toczyć się po grubym dywanie. Z szuflady wyjąłem koloratkę, którą włożyłem za kołnierzyk czarnej koszuli, na głowę nałożyłem kalotkę i po ponownym pukaniu powiedziałem:

– Wejść!

W drzwiach ponownie stanął młody kanonik, a zza niego wypchnął się rudy zarośnięty łeb z fioletowym siniakiem z lewej strony.

– O kurwa! – wyrwało mi się głośno.

Kanonik obiema rękami zasłonił uszy, skulił się i chyłkiem wymknął z powrotem na korytarz, a biegnąc nim szybko, rzucał pod nosem:

– Kyrie eleison, Kyrie eleison

GOŚCIE

Do Olsztyna zajechali późnym popołudniem, ojciec podjechał pod pałac biskupi stojący w pobliżu parku i Łyny. Zaparkował zielonego poloneza na chodniku i obaj ruszyli do bramy pałacu.

– Nic się nie odzywaj, ja będę mówił. – Ojciec spojrzał na Wojtka, sięgnął ręką do metalowej kołatki w kształcie głowy lwa i zastukał mocno w bramę. – Se, kurwa, dzwonków nie potrafią pozakładać, klechy jedne, tylko kołatki jak w średniowiecz…

Nic więcej nie zdążył powiedzieć, bo w drzwiach stanął młody kanonik.

– Szczęść Boże – powiedział łagodnym głosem, mierząc starego od dołu do góry. – Potrzebujący pomocy proszeni są o udawanie się do Caritasu na ulicy… – Wyciągnął lewą rękę, wskazując kierunek, ale nie zdążył nic więcej powiedzieć, bo Zdzisiek chrząknął.

– Ojczulku, my nie do Caritasu, kurwa – wycedził przez zęby.

Młody kanonik pobladł.

– Oooo – jęknął cicho, jakby ktoś mu nadepnął na jaja. – Ale ja, ale…

Ksiądz nie wiedział, co powiedzieć, zdumiony brakiem szacunku dla sutanny.

Stary spojrzał na niego, a przekrwione i sine lewe oko stało się jeszcze czerwieńsze.

– Ojczulku, biegnij dla mnie, ino szybko, po księdza Kazika Caputowa, z tobą nie będę tu gadał. – Poprawił poplamioną marynarkę. – Do Caritasu, kurwa, a co ja jestem, z zakonu braci bosych?!

Wystraszony kanonik pobiegł w głąb ciemnego korytarza, gdzie echem odbijał się stukot jego butów.

– Ja pierdolę, kurwa, do Caritasu. – Stary nie mógł przeżyć takiej zniewagi.

– Ojciec, no, wyglądasz, jakbyś uciekł z jakiejś obor…

– Jak cię zaraz zdzielę w pysk, to gwiazdy zobaczysz. – Zamachnął się ręką na syna, który skulił głowę przed ciosem. Zdzisiek opuścił rękę. – Chociaż ja niewierzący, to nie uchodzi, żeby cię bić w takim miejscu, smrodzie. Chodź do środka, co będziemy tu tak sami stali jak te dwa ciule.

Na ścianach długiego korytarza i przedsionka pałacu wisiał szereg obrazów przedstawiających różnych biskupów na przestrzeni kilkuset lat. Wojtek chodził i zerkał ciekawie na pucułowate twarze spoglądające na niego z wysokości. Głowy w biskupich kalotkach, obserwujące go z profilu, zazwyczaj miały na plecach mantolety w kolorze purpury, spod nich wystawały białe rokiety. Na piersiach wisiały zdobne pektorały wysadzane drogimi kamieniami. Ręce zaś były złożone jak do modlitwy i przyozdobione białymi rękawiczkami, na których widniały złote sygnety biskupie, nierzadko z czerwonymi rubinami.

– Co się tak, kurwa, gapisz w te obrazki, jeszcze mi tu biskupem zostaniesz! – wrzasnął ojciec, aż echo poniosło się korytarzem w głąb pałacu. – Tłuste pasibrzuchy siedzące na tronach i ściągające dziesięcinę z ludu, nieroby jeb…

– Tato, przestań, wszystko słychać – speszył się Wojtek.

W tym momencie wrócił kanonik, który otworzył im wcześniej drzwi biskupiego pałacu.

– Proszę panów za mną, poprowadzę na pokoje księdza archiprezbitera…

– No popatrz, synek, to wuja już archi… arczi… ar… kimś tam przy biskupie został. – Zdzisiek pociągnął nosem i potarł go z zażenowaniem palcem. – Też, kurwa, słowo wymyślili, arczipioter – zamruczał pod nosem. – To pewnie od apostoła Piotera czy jak?

– Archiprezbiter, proszę pana – poprawił go kanonik, który jak się okazało, miał doskonały słuch. – I to archiprezbiter biskupi – podniósł znacząco palec – pierwszy po naszym pasterzu biskupie Edmundzie Pi…

– Ojczulek zamknie już dziób, bo nerw mnie bierze, i prowadzi nas do mojego brata. – Denerwował go piskliwy głosik przewodnika. – Nie przyszedłem tu do was na nauki, plebanku.

Ksiądz aż podskoczył, przyspieszył kroku, podciągnął czarną sutannę i czym prędzej przebierał nogami obutymi w czarne lakierki, by doprowadzić obu gości do drzwi archiprezbitera. Obawiał się zwłaszcza tego starszego z podbitym okiem. „Może on jakiś pijany albo narkoman”, myślał, prowadząc ich, aż stanęli pod jednymi z większych drzwi na końcu korytarza. Obejrzał się, czy aby któryś z dwóch mężczyzn nie zaginął po drodze. Obrzucił ich karcącym wzrokiem.

– Z wielebnym archiprezbiterem witamy się, mówiąc: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. – Jeszcze raz spojrzał na skrzywioną minę starego i westchnął głośno. – No, dla was dwóch powinno wystarczyć, jak powiecie ekscelencji „szczęść Boże”. – Młody kanonik przeżegnał się trzy razy i zapukał do drzwi.

– Kurwa, ekscelencyja – zamruczał stary. – Ja pierdolę, w dupie im się przewr…

W tym momencie drzwi gabinetu się otworzyły.

Folwark komendanta

Подняться наверх