Читать книгу Assassin's Creed - Oliver Bowden - Страница 5
1
ОглавлениеPustynnego krajobrazu nie zakłócało nic poza chatką łowczego, która wyrastała z horyzontu niczym spróchniały ząb. Nada się, uznał Emsaf. Podjechał do schronienia, uwiązał konia w jego cieniu, po czym wszedł do chłodnego wnętrza, wdzięczny za grube gliniane ściany, chroniące przed najgorszym nawet upałem.
W środku zdjął nakrycie głowy i rozejrzał się. Miejsce nie było urządzone, pachniało stęchlizną. Z pewnością nie chciałby w nim siedzieć zbyt długo, ale doskonale nadawało się do tego, co planował.
A planował zabójstwo.
Odłożył na ziemię swój łuk i jedną strzałę wyciągniętą z kołczanu, a następnie poświęcił uwagę okienku, z którego rozciągał się widok na pokrytą piaskiem równinę. Mrużąc oczy, wyjrzał przez nie pod różnymi kątami, najpierw na stojąco, potem klęcząc na jednym kolanie. Na koniec sięgnął po łuk, nałożył strzałę na cięciwę i próbnie złożył się do strzału.
Zadowolony ze swoich przygotowań, odłożył broń na ziemię. Zjadł resztę melona, którego nabył na rynku w Ipu, i usiadł wygodnie. Pozostało mu czekać, aż jego cel się pojawi.
Brak zajęcia sprawił, że Emsaf wrócił myślami do rodziny, którą – powodowany listem przysłanym do niego z Dżerti – zostawił w Hebenu. Treść listu zaniepokoiła Emsafa tak bardzo, że z miejsca zaczął się pakować.
Swojej żonie i synowi powiedział tylko tyle, że ma zadanie do wykonania: „Takie, które nie może czekać. Wrócę najszybciej, jak będę w stanie. Obiecuję”.
Wyjaśnił Merti, że nie będzie go kilka tygodni, może nawet miesięcy, i że w międzyczasie będzie musiała sama obsadzić i udeptać ich pola. Ebemu, który miał ledwie siedem lat, zlecił opiekę nad gęsiami i kaczkami, a następnie wymógł na nim obietnicę, że pomoże matce przy bydle i świniach. Nie wątpił, że syn zrobi to, o co go prosił, bo był chłopcem o dobrym sercu, oddanym rodzicom i sumiennie wykonującym swoje obowiązki.
Merti i Ebe żegnali się z Emsafem ze łzami w oczach, on sam też z ciężkim sercem dosiadał konia, z ledwością zachowując niewzruszoną postawę.
– Oczekuję, że zaopiekujesz się matką, synu – nakazał Ebemu, udając, że strzepuje pyłek z powieki.
– Oczywiście, tato – odpowiedział Ebe. Jego dolna warga drżała.
Emsaf i Merti wymienili krzywe uśmiechy. Wiedzieli, że ten dzień może nadejść, ale i tak nie potrafili się z tym pogodzić.
– Pomódlcie się za mnie. Poproście bogów, żeby mieli mnie w opiece, aż wrócę – poprosił Emsaf, po czym obrócił konia i ruszył w kierunku południowo-zachodnim, tylko raz oglądając się za siebie. Żona i syn patrzyli, jak odjeżdża. Przepełniał go ból, jakby otrzymał cios nożem w serce.
Obliczył, że droga z północnej części Hebenu do celu zajmie mu dwanaście dni. Zabrał tylko najbardziej potrzebne rzeczy i podróżował nocą, wyznaczając kierunek na podstawie księżyca i gwiazd. Za dnia pozwalał koniowi odpoczywać, a sam spał, kryjąc się przed podstępnym, palącym słońcem w cieniu terpentynowców albo w napotkanych szopach.
Pewnego wieczora wstał jeszcze przed zachodem słońca i wprawnym okiem przyjrzał się horyzontowi. Jego uwagę przyciągnęła ledwie zauważalna nieprawidłowość w rozedrganym gorącym powietrzu, którego fale przykrywały horyzont niczym warstwy mułu. Zanotował to w pamięci i postanowił następnego dnia upewnić się, że nie ma powodu do niepokoju. Zadbał, żeby wstać ponownie o tej samej godzinie, i potwierdził, że niestety, w pasie światła rozciągającym się w poprzek horyzontu, w tym samym miejscu, co poprzednio, widać ciemną kropkę. Niewątpliwie był śledzony. Co gorsza, przez kogoś, kto znał się na rzeczy i podążał za swoim celem w stałej odległości.
Musiał potwierdzić swoją teorię, chociaż w ten sposób mógł zdradzić osobie, która go ścigała, że ją zauważył. Zwolnił tempo. Plamka wśród fal gorąca na horyzoncie pozostała tej samej wielkości. Następnego dnia podróżował w palącym słońcu, a wieczorem dostrzegł, że jego cień najwyraźniej zrobił to samo. Innej nocy puścił się galopem, wyciskając z konia wszystko, na co mógł sobie pozwolić. Ktokolwiek go tropił, poszedł w jego ślady.
Emsaf znalazł się w sytuacji bez wyjścia. Musiał na pewien czas porzucić misję i rozprawić się z ogonem. Zadawał sobie pytanie, w którym momencie śledząca go postać wpadła na jego trop. Emsaf był doświadczonym zwiadowcą i zachowywał wszelkie środki ostrożności.
Dobrze, stwierdził. Przemyślmy to. Dostrzegł swój cień piątego dnia podróży, co go cieszyło, bo oznaczało, że póki będzie się trzymał z dala od domu, Merti i Ebemu nic nie grozi. Teraz potrzebował sposobu, by nakłonić osobę, która za nim podążała, do ujawnienia się.
Niedaleko Ipu Emsaf natrafił na osadę. Kupcy rozstawili w niej stragany, z których sprzedawali licznym podróżnym oliwy, tkaniny oraz soczewicę i fasolę w wysokich słojach. Emsafowi udało się znaleźć mężczyznę, który zmierzał w stronę Teb, i zapłacił mu za dostarczenie wiadomości, zapewniając, że adresat dodatkowo go wynagrodzi. Nabył też prowiant, ale nie chciał zostawać wśród ludzi dłużej niż to konieczne. Na widok mijających go rolników i wołów przypominał sobie o Merti i Ebem i poczuł ukłucie tęsknoty za domem. Niedługo później przeprawił się przez Nil na Pustynię Zachodnią i zaczął planować kolejne posunięcie. Miał nadzieję podpuścić swojego prześladowcę.
Dwie noce później, przemierzając pustynną równinę, napotkał chatkę łowczego. Doszedł do wniosku, że to idealne miejsce na zasadzkę.
Tak jak przewidział, po pewnym czasie jego cel pojawił się w zasięgu wzroku – samotny jeździec, coraz wyraźniej odcinający się na tle rozmytego horyzontu. Emsaf podziękował bogom za słońce za plecami, nałożył strzałę na cięciwę i skierował ją w stronę postaci na koniu. Zwrócił uwagę na znajomą już mu pelerynę i na umaszczenie konia.
Naszedł czas.
Emsaf wziął głęboki oddech, nie spuszczając celu z oka. Naciągnął łuk i trzymał go w tej pozycji przez dłuższą chwilę. Za długą – odniósł wrażenie. Musi wypuścić strzałę, zanim jego mięśnie zaczną drżeć z wysiłku i pojawi się niebezpieczeństwo, że nie trafi. Musi to skończyć tu i teraz.
Rozwarł palce prawej dłoni.
Strzała dosięgnęła celu. Jeździec, którego wciąż dzielił od Emsafa spory dystans, zwalił się z wierzchowca, wzbijając w powietrze chmurę piachu i pyłu. Emsaf nałożył kolejną strzałę i ponownie naciągnął łuk, na wypadek, gdyby spoczywający na ziemi człowiek dał oznaki życia.
Nie dał.