Читать книгу Assassin's Creed - Oliver Bowden - Страница 9
5
ОглавлениеMój ojciec był człowiekiem, który pokonał słynnego łupieżcę grobów, Mennę. Bogowie jedni wiedzą, ile razy wbijano mi do głowy ten fakt. Mieszkańcy wsi wzięli sobie za punkt honoru, żeby przypominać mi o tym przy każdej możliwej okazji.
Kim był Menna? Dobre pytanie. Niektórzy twierdzili, że w ogóle nie istniał. Dość popularna teoria głosiła, że za złowieszczą postacią, którą znaliśmy pod tym imieniem, stało w rzeczywistości kilka osób albo nawet doskonale zorganizowana banda, która podtrzymywała wygodną iluzję, żeby napędzać strach.
Inni twierdzili, że Menna był osobą z krwi i kości, ale nie brał bezpośredniego udziału w działaniach swojej szajki. Że upasł się i ubogacił pracą swoich sługusów, których poczynaniami kierował z Aleksandrii, nie opuszczając podwórza okazałej posiadłości.
Najtrwalsza z plotek o Mennie – i ta, o której my, dorastający na ulicach Siwy, dyskutowaliśmy najczęściej – głosiła, że jak najbardziej istniał i że utrzymywał swoją bandę w ryzach, skutecznie łącząc wpływ swojej przerażającej osobowości z obietnicami wielkiego bogactwa. Mówiło się, że wyrywał ofiarom zęby, które splecione drutem, pomalowane na czarno i zaostrzone na końcach nosił zamiast własnych, co napełniało trwogą serce każdego, kto na niego spojrzał. Że był okrutny i bezlitosny i nie wyznawał żadnego boga poza mamoną. Mówiło się też, że zabijał wszystkich, którzy nie dali się przekupić albo stawiali mu opór, że zabijał też ich rodziny, a potem rozwieszał wnętrzności ofiar na drzewach, a oskórowane zwłoki zostawiał na miejskich placach jako ostrzeżenie dla każdego, w kogo głowie tliła się myśl o nieposłuszeństwie.
Mówili, że był demonem zesłanym przez bogów, by karać złoczyńców i gnębić niewinnych.
Był niewyobrażalnie zły.
Nieważne, ile z tego było prawdą – szajka Menny niezmiennie wyprzedzała o kilka kroków żołnierzy, którzy podążali jej tropem. Czasami jeden z rabusiów wpadał w sidła. Schwytanego torturowano i palono żywcem, odbierając mu możliwość przejścia do zaświatów, bezczeszcząc ciało w taki sam sposób, w jaki on i jego pobratymcy traktowali szczątki na grabionych cmentarzyskach.
Niewiele to zmieniało. Jedyny urzędnik, który nie dał się przekupić i próbował powstrzymać Mennę, nic nie wskórał i niedługo później zmarł w tajemniczych okolicznościach. Nieważne, jak wielkie siły angażowano do interwencji, działalność szajki nie ustawała, a mimo tortur, które stosowano wobec pojmanych bandytów, żaden nie zdradził ani tożsamości, ani kryjówki swojego przywódcy. Za bardzo się bali.
Okres najbardziej wzmożonej działalności Menny przypadł na czasy, kiedy byłem mały. Miałem wtedy może dziesięć lat. Na początku jego szajka była dla mnie tylko wytworem straszliwych opowieści. Istniała wyłącznie w rozmowach pomiędzy matką a ojcem, a co za tym idzie – w mojej wyobraźni późnymi wieczorami, kiedy leżałem w łóżku i próbowałem zasnąć.
Z tego, co podsłuchałem, wiedziałem, że Menna grasował na północy. Rabował piramidy, co oczywiste, ale i zarzucał sieć szerzej. To właśnie przez łupieżców w jego rodzaju, ściągających niczym ćmy ku płonącej pochodni do bogatych grobowców pełnych dóbr, które zmarli planowali zabrać na tamten świat, architekci faraonów zaczęli stosować więcej pułapek i ślepych zaułków. Mimo to nawet najwięksi bogacze, chowani obecnie w olbrzymich tajnych komorach albo w mauzoleach wykutych w litej skale, nie mogli czuć się bezpieczni. Ulubionym celem Menny byli jednak ludzie niezamożni – choć też nie ci najbiedniejsi – którzy swoją podróż ku zaświatom rozpoczynali na terenie nekropolii, czyli cmentarzyska sąsiadującego ze wsią albo miastem. To tam głównie żerował.
Menna działał według ustalonej metody. Jego ludzie, podszywający się pod kupców, zakładali obóz w wygodnej odległości od celu, jednak nie za blisko. Stamtąd część z nich wnikała w miejscową społeczność i przekupywała urzędników, podczas gdy inni przeprowadzali zwiad grobowców, przygotowywali mapę tuneli i wymyślali sposoby na ominięcie pułapek.
Podejście Menny do samej grabieży zmieniało się w zależności od charakteru nekropolii, ale najczęściej jego ludzie włamywali się do grobowców i po prostu zabierali wszystko. Pozwalało im to szybko zniknąć z miejsca zdarzenia, a oddzielaniem złota od tandety zajmowali się później, bezpiecznie ukryci.
Działalność ta, nietrudno się dziwić, sprawiła, że szajką zainteresował się mój ojciec, który jako obrońca Siwy – czyli jej mekety – poczuwał się w obowiązku pilnować, czy Menna grasuje w okolicy jego miasta.
A tego dnia, o którym rozmyślałem, grasowali bardzo blisko.