Читать книгу Przekręt z zaświatów - Paweł Szlachetko - Страница 5

Miesiąc wcześniej

Оглавление

Minęła pierwsza w nocy. Ryk silników motocyklowych był ogłuszający. Oskar zatrzymał samochód na skraju parkingu. Pozostało jeszcze kilkanaście wolnych miejsc. W oczach przechodzącej obok dziewczyny zobaczył ironię zmieszaną z pogardą. Rzeczywiście, jego stare volvo nie prezentowało się najlepiej, ale miał w nosie opinie innych.

Sięgnął po komórkę. Wystukał numer.

– Jestem.

– Oki. Chyba masz dziurawy tłumik. Widziałem jak parkujesz.

Chciał wysiąść i rozejrzeć się w tłumie, ale ostatecznie został za kierownicą. Mimo późnej pory olbrzymi parking przed centrum handlowym w podwarszawskich Jankach był pełen samochodów. Na ich maskach i dachach siedziały dziewczyny. Między autami stały zaparkowane motory. Same superszybkie ścigacze. W tłumie kręcili się faceci ubrani w skóry, popijali piwo i wymieniali głośne pozdrowienia, Wśród nich biegali bukmacherzy z narzuconymi na marynarki karminowymi bluzami w odblaskowych barwach, żeby można ich było szybko zauważyć.

Drzwi otworzyły się i do samochodu Oskara wsiadł siwy czterdziestoletni mężczyzna. Oskar chodził za nim trzy miesiące i kusił coraz wyższą kasą, aż wreszcie, tamten zgodził się pokazać mu nielegalne wyścigi motocyklowe. Reportaż z imprezy z pewnością będzie hitem, a Oskar potrzebował hitu. Ostatnim razem, jak dowiedział się od siwego, zakłady na finałowy bieg sięgnęły sumy pięćdziesięciu tysięcy złotych. Czy tym razem będzie podobnie?

– Lepiej – stwierdził przybyły. – Już na pierwszy bieg postawiono sześćdziesiąt. Założę się, że jubileuszowy finał przekroczy siedemdziesiąt.

– Tysięcy złotych?

– Dolarów.

– Od czego zaczynamy?

– Na razie spokojnie zajaramy – siwy wyciągnął papierosy. – Pierwsze biegi ruszają za pół godziny.

Oskar odmówił, gdy tamten podsunął mu paczkę.

– Późno – spojrzał na zegarek, na którym minęła pierwsza trzydzieści.

– Spieszysz się gdzieś? – informator prychnął i przypalił sobie papierosa. – Na razie emocje rozgrzewają soliści.

– Chcę ich zobaczyć.

– Chcę ich zobaczyć.

Prawdę mówiąc nie miał na to większej ochoty, ale wolał, żeby tamten nie zasmradzał mu auta. Wysiedli. Ruszyli w stronę kręgu kilkudziesięciu dziewczyn i chłopaków. Kiedy do nich dochodzili, ludzie rozbiegli się na boki i ze środka wyjechał na motocyklu krępy chłopak ubrany w wojskowe battle dressy. Przeskoczył z rykiem silnika przez pasy dla pieszych i wkrótce słychać było tylko gwizd wchodzącego na coraz wyższe obroty BMW. Moment później z kręgu za pierwszym pogonił drugi, po nim trzeci i czwarty motocyklista.

– Po przejechaniu dziesięciu kilometrów robią szybki nawrót, pełen gaz i jadą z powrotem – Oskar usłyszał znudzony głos siwego.

Ktoś z tłumu krzyknął, że minęła dziesiąta sekunda.

– Znam tych gostków – siwy zaciągnął się głęboko – Każdy rozpędza maszynę do dwustu kilometrów. I nie byłoby w tym nic dziwnego, w końcu ich ścigacze mogą pędzić dużo szybciej, gdyby nie fakt, że niemal całą trasę pokonują na... tylnym kole.

Nie kłamał. A więc zabawa nie była tak nudna jak mówił. Dwanaście sekund później cztery motory w odstępach pięciosekundowych dotarły do punktu startu i wszystkie jechały dęba.

Siwy pociągnął Oskara za rękaw marynarki w stronę punkt startowego.

– Chodź, wcześniej znajdziemy jakieś przyzwoite miejsca... Tylko niech nie przyjdzie ci do głowy robienie ukrytych fotek telefonem – wskazał na aparat, który trzymał w dłoniach. – Faceci, którzy robią na wyścigach szmal są bardzo nerwowi.

Oskar wiedział że bez fotek w redakcji nikt by mu nie uwierzył, że zdobył tak wystrzałowy materiał. Dlatego po drugiej stronie ulicy przy stacji benzynowej ustawił w samochodzie fotoreportera. Kazał mu ze sobą zabrać najlepszy zoom jaki mieli w redakcji.

– Dlaczego mówię o fotkach? – siwy rzucił niedopałek i zdeptał nogą. – Na stacji benzynowej skasowano jakiegoś podglądacza. Chłopak miał dużo szczęścia, że tylko rozbito mu baseballami sprzęt fotograficzny.

Oskar zmusił się do lekceważącego wzruszenia ramionami, jakby chciał powiedzieć, „Ktoś tu miał pecha, ale to nie moja sprawa”. Poczuł jednak, że skóra ścierpła mu na plecach. Już nie był odważny jak wtedy, gdy wyruszał w stronę Janek. Prawdę mówiąc już w czasie jazdy, im bliżej był celu podróży, tym jego pewność siebie zmniejszała się w postępie geometrycznym. Teraz oscylowała w granicach zera. Ale wycofać się nie było jak. Czy siwy domyślił się, że wziął ze sobą fotoreportera?

Doszli do linii startu. Wokół zebrało się już sporo dziewczyn i chłopaków. Ktoś krzyknął, że ostatni solista, już zjechał z trasy. Czas na prawdziwe emocje!

– Ścigają się tylko pary – Oskar usłyszał tłumaczenie siwego. – Wygrywa ten, kto szybciej dojedzie do dwudziestego kilometra Alei Krakowskiej, zawróci i pierwszy przekroczy linię mety – wskazał na najbliższe pasy przejścia dla pieszych. Obowiązuje system pucharowy, przegrany odpada, zwycięzca przechodził do dalszej części. No i za każdym razem zgarnia sześćdziesiąt procent puli pieniędzy, które postawiono na jego bieg.

– Co z resztą?

– Trafia do kieszeni organizatora, minus pięć procent na opłacenie zbierających zakłady boków.

Oskar spojrzał w stronę Alei Krakowskiej, na której można było zobaczyć wjeżdżające do Warszawy i wyjeżdżające z niej auta osobowe i ciężarówki.

– To tylko podkręca emocje – siwy dostrzegł spojrzenie Oskara, – no i dodaje wszystkiemu niepowtarzalnego ostrego smaku ryzyka. – Przytrzymał przebiegającego obok bukmachera. – Kto dziś startuje?

– Idol, Winyl, Rolex, Turbo, Perkun, Gento, Ramirez i Troll.

Siwy rozejrzał się w koło.

– Nie widzę Idola.

– On zawsze ma wjazd gwiazdorski.

Minutę później na parking, z rykiem silnika, wtoczyła się czerwona Yamaha. Maszyną kierował postawny około dwudziestoczteroletni chłopak. Ostatnie kilkanaście metrów przejechał, stojąc na siedzeniu. Motor toczył się wolno, a on rozłożył ręce, jakby właśnie skończył spektakl i czekał na oklaski. Dostał je. Rozległy się też gwizdy, ale zagłuszył je radosny pisk dziewczyn.

MAKSYMILIAN STRYCZKOWSKI przywołał przechodzącego obok bukmachera. Zamierzał postawić na drugi bieg. Rywalizowała w nim para Turbo – Winyl. Od dłuższego czasu Maksymilian konsekwentnie obstawiał biegi, w których startował Turbo. Zawsze typował go na zwycięzcę. Dlaczego właściciela czarnego Kawasaki Ninja? Wynikało to z prostych wyliczeń. W czasie wszystkich poprzednich wyścigów Turbo wygrywał, a Maksymilian zgarniał dużą kasę.

Stryczek słyszał o Idolu, ale wcześniej nie widział go w akcji. Dziś wreszcie go zobaczył. Tamten miał szpanerski wjazd. Przyglądał się chłopakowi chwilę, gdy ten całował dziewczynę, którą przyciągnął do siebie z tłumu. Przystojny, pewny siebie i równie pewny wygranej.

– Co obstawiamy? – bukmacher pokazał kupon. – Wszystkie biegi, wybrane, czy tylko finał?

– Trzecia gonitwa, Turbo. Piąta, Turbo. Finał Turbo.

– Należy się pięćset pięćdziesiąt – bok wyciągnął rękę po kasę.

– Dotąd trójka chodziła po pięćset.

– Zakłady specjalne, trzeci wyścig w sezonie – oświecił go bukmacher, któremu wręczył sześć stów. – Tej nocy pula będzie największa, więc zjechali najlepsi.

– Słyszałem, że Idol jest niezły.

– Ostatnio mu się nie wiodło, ale dupencje i tak na niego lecą. Dziewczyny kochają takich drani.

Kilkanaście minut później w pierwszej parze wystartował Gento oraz Idol. Wygrał Idol z przewagą trzech sekund. W trzecim biegu triumfował Turbo z przewagą czterech sekund nad Winylem. W piątym Turbo wyeliminował Rolexa, a Idol Ramireza. Wreszcie nadeszła pora na finał.

Idol i Turbo. To miał być ich pierwszy bieg w nowym sezonie. Punktacja w rywalizacji między oboma w poprzednim wynosiła pięć do sześciu dla Turbo. Z okrzyków Idola wynikało, iż w tym sezonie zamierza zdetronizować rywala. Turbo nie dawał się sprowokować. Trzymał nerwy na wodzy i udawał, że nie słyszy pokrzykiwań przeciwnika.

Wreszcie obaj stanęli na starcie. Między motocykle weszła naga dziewczyna, która moment wcześniej zrzuciła z siebie futro ze srebrnych lisów. W prawej dłoni trzymała czerwoną flagę. Uniosła ją do góry.

– Dziesięć! – zawołała starterka, a odpowiedzią był krzyk tłumu. – Dziewięć! – Otworzone przepustnice motocykli wtłoczyły do silników większą porcję benzyny. – Osiem! – Krzyczeli wszyscy. Idol wyjął butelkę wódki i spokojnie odkręcił nakrętkę. – Siedem! – Pociągnął spory łyk. – Sześć! – Odstawił flaszkę na beton. – Pięć! – Opadły szyby kasków.. – Cztery! – Szczęknęły skrzynie biegów. – Trzy! – Palce zacisnęły się na manetkach gazu. – Dwa! –– Z tylnych kół poszedł dym. – Jeden! – Flaga opadła w dół.

Dwustukilogramowe potwory runęły z gwizdem przed siebie. Ktoś koło Stryczka wcisnął stoper.

– NO JAK WSIADASZ? Za chwilę miejsce będzie zajęte? – Idol uderzył dłonią w siedzenie za sobą.

– Jesteś pewien, że mamy się ku sobie?

– Zwycięzca bierze wszystko, więc i najładniejszą dziewczynę. – Jaromir widział, że blondynka tylko się z nim droczy, a on akurat miał na nią ochotę. – Nie wierzysz mi? – Dwudziestolatka pokręciła przecząco głową. – Spytajmy los. Orzeł jedziesz ze mną. Reszka... –zaśmiał się drwiąco. – Zabierasz się z przegranym Turbo.

Wyjął monetę. Podrzucił do góry i gdy spadała, złapał w locie. Podsunął zamkniętą dłoń pod nos dziewczyny i otworzył.

– Orzeł.

– Wygrałem.

– Zawsze wygrywasz?

– Jeśli mam ochotę iść do łóżka z najpiękniejszą dziewczyną nocy – przyciągnął ją do siebie.

Zaczęli się namiętnie całować. Pięciozłotówka wypadła z dłoni Idola i potoczyła się pod nogi Oskara. Podniósł ją. Obrócił w dłoni. Po obu stronach widniał wytłoczony orzeł. Fałszywka.

– Hej, moja kasa!

Oskar odrzucił monetę Idolowi. Palant, pomyślał.

– CHCIAŁEM ZOSTAĆ księdzem.

Golec westchnął głośno, wspominając lata, gdy jako pięcioletni berbeć nakładał na ramiona kocyk ze swojego łóżeczka i zmuszał rodzinę, by asystowała mu w odprawianiu mszy. Siostra dzwoniła łyżeczką w pokrywkę cukiernicy, gdy klęczała wraz z matką i ojcem, a on błogosławił pochylone przed nim głowy.

– I co? – Mucha nie mógł oderwać wzroku od ostatniej parówki, która leżała na wyszczerbionym talerzyku przed rudzielcem.

– Zostałem dziennikarzem… Niby to samo. Ludzie chcą ci wierzyć, ale podświadomie czują, że robisz ich w trąbę. Nie mają jednak wyjścia i codziennie kupują gazety, gdzie drukują twoje artykuły.

– Ja zawsze chciałem zostać politykiem.

Mucha spojrzał z roztargnieniem na leżącego w barłogu przyjaciela. Niewysokiego wzrostu i chudej postury zdawał się tonąć w fałdach trzech kołder. Jego płomiennoruda czupryna była swoistą boją, która w pościelowych odmętach wskazywała miejsce, gdzie akurat się znajduje.

– Chciałeś być politykiem, a zostałeś złodziejem. Jak się przyjrzysz temu bliżej, to znowu prawie wychodzi na to samo.

– Prawie? Jak?

– Srak!... Jedni i drudzy kradną.

– To niby co? – Mucha podrapał się w głowę – Wychodzi, że nie ma między nimi różnicy?

– Jest!

– …?

– Złodziej jest wsadzany do pudła za sprawą kodeksu karnego, który uchwalił polityk.

– O cholera, nie pomyślałem.

– A widzisz. Ludzie to nie baranki, ani motylki, tylko hieny ości i wilki.

– Dlaczego ości?

– Ości to końcówka wielu pejoratywów: niegodziwość, podłość, nikczemność. W tym jednym skrócie dopełniam i przepełniam sens wypowiadanej prawdy. No i trzymam rytm wiersza.

– Aha.

Golec dostrzegł głodne spojrzenie grubaska. Podniósł się, sięgnął po widelec, w którym pozostały już tylko dwa zęby. Nadział ziemiście wyglądający flak i w całości włożył go sobie do ust. Mucha głośno przełknął ślinę. Przyjaciel na powrót położył się w pościeli i podłożył pod głowę jasiek podobnego koloru, co niedawno zjedzona parówka.

Przez brudne okno do kawalerki wpadł jasny błysk słońca. Zdezorientowany panującym tu brudem promyk, próbował znaleźć choćby kawałek szkła, żeby czym prędzej odbić się refleksem i na powrót prysnąć przez okno. Niestety, puste butelki i słoiki, zwane przez nich pucharkami, leżały na podłodze w cieniu olbrzymiego stołu, przykrytego kawałkiem zielonej ceraty. Obok stały trzy krzesła. Jedno nie miało prawej nogi, drugie lewej, a trzecie było zupełnie ich pozbawione. Dlatego stało na niewysokim ceglanym słupku. Właśnie to najbardziej stabilne siedzisko zajmował Mucha.

Na pierwszy rzut oka grubasek był mężczyzną w nieokreślonym wieku. Nieokreślonym ze względu na niezbyt częste golenie brody, która okalała jego pucołowatą twarz. W przeciwieństwie do Golca, Mucha był wysoki, o słusznej tuszy i obliczu, w którym zwracały uwagę wielkie niebieskie oczy. Stale malowało się w nich zaskoczenie podobne temu, które można zobaczyć w spojrzeniach dzieci, zaciekawionych, a zarazem zadziwionych otaczającym ich światem. Na łysej czaszce, tuż nad czołem, rosła rzadka kępa blond włosów, które stale przeczesywał trzymanym w dłoni wyszczerbionym grzebieniem.

No cóż, jednym Pan Bóg daje rozum – chudy Golec stwierdził kiedyś filozoficznie – drugim duży brzuch, a trzecim... na wino. Na koniec dodał z żalem, że z chęcią zrzekłby się rozumu za stały dopływ gotówki na wino, ale... Wzdychał ciężko, jego życzeń nikt „na górze” nie brał pod uwagę.

Kilka lat wcześniej, kiedy jeszcze można było określić wiek Muchy, ten pewnego dnia zagapił się w okno suteryny, przez które widać było koła parkujących w pobliżu samochodów. Mucha był doskonałym programistą. Według niego świat w rzeczywistości był jednym wielkim oprogramowaniem, które należało sensownie zmodyfikować, żeby wszyscy mogli być szczęśliwi. Choć poświęcił na udoskonalanie owych kodów sporo czasu i zapisał kilkaset stron różnorodnymi wzorami matematycznymi nie bardzo wyszła mu nawet przeróbka własnego życiowego oprogramowania.

Na pierwszym roku politechniki, w czasie dwudniowej suto zakrapianej alkoholem prywatki, zgodził się ożenić z dziewczyną, która wmówiła mu, że córeczka, które urodziła miesiąc wcześniej, jest jego i powinien na nią łożyć co miesiąc stosowną sumę. Grubasek nie był pewien swojego ojcostwa, ale, że od roku dużo pił no i udzielał się towarzysko, zatem mogło mu się przydarzyć nieszczęście.

Mucha bardzo przejął się tym, że został ojcem i były dni, że nawet nie kupował sobie piwa. Niekiedy też wydawało mu się, że mała jest nawet do niego podobna. Nowo poślubiona para zamieszkała w wynajętej kawalerce. Idylla trwała dosyć krótko. Kilka miesięcy później któryś ze znajomków wytłumaczył mu czyj w rzeczywistości jest bachor i w jaki to koncertowy sposób jest przez ślubną dojony z pieniędzy.

Następnego dnia Mucha siedział w zadymionej papierosami pracowni, przed mrugającym do niego leniwie komputerowym ekranem. Ponieważ był wziętym programistą, to miał prawo do długich chwil bezmyślnej refleksyjności. W takich momentach pracujący obok byli przekonani, że rozmyśla nad „tylnymi drzwiami” do kolejnego oprogramowania, które po złamaniu kodów zabezpieczających ich boss z zyskiem sprzeda na czarnym rynku. Zatem Mucha tamtego popołudnia długo gapił się w okno. Rozmyślał o swoim ojcostwie, puszczalskiej żonie oraz talerzu pełnym gęstej zupy grochowej z wkładką mięsną w postaci żeberka z jasnymi kawałkami okalającego kość tłuszczu.

Mucha jadł niewiele, a mimo to miał bardzo słuszną posturę. Wszystko, jak mniemał, przez owe wyobrażenia zjadanych codziennie sutych obiadów, w trakcie których nie żałował sobie niczego, zwłaszcza tłustego mięsa podsmażanego na pryskającym smalcu i w międzyczasie wypijanych kilku setek dobrze zmrożonej wódeczki. Prawdopodobnie miał rację, że tyje od imaginacyjnego obżarstwa. Oto bowiem, gdy przeszedł na myślową dietę, po tygodniu spadało mu z wagi dwa kilo.

Właśnie o tym, oraz innych ważnych sprawach Mucha myślał tamtego popołudnia. Wreszcie po godzinie patrzenia w widoczny w okienku wycinek nieba wstał z miejsca i oznajmił wszystkim na głos: „Ja to wszystko pierdolę”.

– Niby co? – padło gdzieś z boku pytanie, ale nie usłyszano już odpowiedzi.

W efekcie jego oświadczenie wywarło jeszcze bardziej piorunujące wrażenie na podobnych doń, pracujących na czarno programistach. Nie ze względu na bezpośredniość i stanowczość wyznania, ile na zdanie, w którym po raz pierwszy grubasek użył podmiotu, orzeczenia i dopełnienia. Do tego bowiem czasu porozumiewał się z otoczeniem monosylabami, które z czasem skarłowaciały do onomatopei, wyrażających: dezaprobatę, gniew lub akceptację wręczanych mu co miesiąc tysiąca czterystu pięćdziesięciu dwóch złotych pensji. Tak, więc po wyrażeniu głośnej opinii, Mucha trzasnął za sobą drzwiami zadymionej nory, która należała do firmy–krzak.

Co się potem z nim działo? Nikt, wraz z nim samym, nie mógł odtworzyć wydarzeń następnego roku, gdy odszedł z Eastern Media Global Corporation.

Dokładnie trzysta sześćdziesiąt pięć dni później na tyle odzyskał jasność umysłu, że zorientował się, że leży na podłodze i kurczowo ściska w objęciach pustą butelkę po tanim winie. Na etykiecie można było podziwiać pięknie wyrysowaną dojrzałą truskaweczkę.

Jakiś czas potem wstał i rozejrzał się zaciekawiony dokoła. Stał pośrodku zagraconego i zaniedbanego pokoju. Chociaż słowo „zaniedbany” odnosiło się jedynie do zakurzonego wazonu. Ten, biorąc pod uwagę kolor znajdującego się na jego dnie osadu i rozstawione wokół butelki taniego truskawkowego wina, z pewnością służył domownikom jako... karafka.

Na prawo od wejścia stała olbrzymia trzydrzwiowa szafa. Mebel był pozbawiony zamknięcia, które zastępował zawieszony na rozpiętych sznurkach materiał ściągniętej niegdyś ze słupa flagi państwowej, teraz nieokreślonego koloru.

Obok szafy tremo z wybitym lustrem, zardzewiała dwupalnikowa kuchenka gazowa oraz brązowy zlew. Dalej tapczan, stół i trzy krzesła, z których pierwsze nie miało prawej nogi, drugie lewej, a trzecie…

Od pierwszego dnia, kiedy po raz pierwszy rozejrzał się wokół, nic nie zmieniło się w wystroju wnętrza kawalerki. Podobnie jak teraz rudzielec, nazywany Golcem, leżał na wąskim tapczanie w skotłowanej pościeli. Właśnie wówczas się poznali.

– Ciekawe w jaki sposób się tu znalazłem? – spytał Mucha i zaczął grzebykiem czesać rzadkie włosy.

W odpowiedzi Golec machnął lekceważąco ręką.

Właścicielem mieszkania był znajomkiem rudego. Mucha nigdy nie miał okazji go poznać. Według słów nowo poznanego przyjaciela, na piętnaście minut przed jego przebudzeniem tamten poszedł na melinę kupić trzy truskaweczki. Dlaczego nie wrócił?

Obaj nigdy nie zadali sobie tego pytania. Po prostu przejęli władanie mieszkaniem, o którym dziwnym trafem zapomniała również administracja. Elektrownia i gazownia wykreśliły jego istnienie z kartoteki już kilka lat wcześniej i odcięly dopływy energii. Od tej pory lokum wpadło w czarną dziurę urzędniczego niebytu.

Przekręt z zaświatów

Подняться наверх