Читать книгу Przekręt z zaświatów - Paweł Szlachetko - Страница 7

Rozdział 2

Оглавление

Mucha ocknął się ze snu. Był wieczór. Leżał na sienniku ułożonym na kilkunastu cegłach. Golec kimał rozwalony w pościeli na tapczanie w przeciwległym rogu malutkiego pokoju. Dopiero po pewnym czasie Mucha zorientował się, że trzyma w objęciach pustą flaszkę po winie. Na przylepionej do szkła nalepce widniała dojrzała truskaweczka.

Obudził się niczym przed rokiem, kiedy znalazł się w tym mieszkaniu. Wtedy jednak leżał na podłodze. Kiedy wystarczająco otrzeźwiał, usiadł i odstawił butelkę na pobliski stół. Teraz też zrobił podobnie, potem przeciągnął się z głośnym ziewnięciem.

Po raz kolejny przyszło mu do głowy, że znajduje się w miejscu, które musiały nawiedzić wszystkie żywioły i kataklizmy ostatniego stulecia. Niemniej podobnie jak przed rokiem fakt ten nie zrobił na nim najmniejszego wrażenia. Mucha był z natury fatalistą, a że zawsze ciągnęło go do alkoholu przypuszczał, że pewnego dnia wyląduje w takim jak to miejscu. Spełniły się zatem jego przewidywania, zatem czemu tu się dziwić?

Może dlatego teraz spokojnie podniósł się na nogi, zrobił kilka chwiejnych kroków. Obudził się Golec. Mucha rozejrzał się dokoła. Podobnie jak pierwszego dnia znajomości powtórzył dawne pytanie.

– Ciekawe jak się tu znalazłem?

Tym razem, zamiast machnąć lekceważąco ręką, Golec po dłuższym zastanowieniu stwierdził z powagą.

– Z pewnością jest w tym palec Opatrzności. Najwyraźniej los, ma wobec nas dalekosiężne plany i dlatego się spotkaliśmy. Jakie i kiedy się one spełnią? – wzruszył ramionami. – No cóż, pozostaje tylko cierpliwie czekać, żeby się o tym przekonać.

– Ale jak długo? – zainteresował się Mucha. – Bo ja bym chciał już… teraz!

– Teraz?

– Aha.

– Wiesz chociaż co mówisz?

Mucha zrobił zdziwioną minę.

– Wiem. Teraz… kurna… to znaczy… teraz. – zaczął nerwowo zaczesywać grzebykiem rzadkie włosy

Golec westchnął głośno. Usiadł na tapczanie i spuścił na podłogę nogi.

– Czy zdajesz sobie sprawę z tego co mówisz?

– Bo co?

– Musisz wiedzieć, że „Teraz” składa się z już nieistniejącego „wczoraj”. Mucha spojrzał na przyjaciela zdezorientowanym wzrokiem, ale Golec się tym nie przejął. – Prawdę mówiąc sam byłem kiedyś przejęty tym odkryciem. Było ono dla mnie równie zaskakujące, co to, gdy jako pięciolatek dowiedziałem się od przedszkolanki, że nie wszystkie maluchy z mojej grupy mogą korzystać z tej samej łazienki.

– Możesz jaśniej – sapnął grubasek.

– A propos tej łazienki?

– Nie, tego „teraz” i „wczoraj”

– Proszę cię uprzejmie… Na „teraz” składa się dotyk zimnej powierzchni szkła, gdybyś wziął do ręki flaszkę, poruszona wiatrem zasłonka, dolatujący z ulicy klakson samochodu i świecące za oknem na niebie gwiazdy.

– Na razie wszystko jasne. – Mucha położył się na sienniku, słuchając z uwagą.

– Wszystko to, co opisałem nazwalibyśmy „chwilą”. Tylko, że takie podejście jest do bani, czyli całkowicie fałszywe.

– Zalewasz. – Zacuknął się Mucha.

– Ależ tak. Wszystko, co zarejestrowały nasze zmysły, już się stało w przeszłości. Obraz pokoju, który zanotowały moje oczy, istniał około dziesięciomiliardowej części sekundy temu; dobiegający z ulicy klakson, miał miejsce czteromiliardową część sekundy; firankę poruszył wiatr jedną dziesięciotysięczną część sekundy temu; zimno szkła poczułeś jedną tysięczną część sekundy temu; gwiazdy które widzimy teraz na niebie wysłały do nas światło od kilku do dziesięciu tysięcy lat temu. Jak zatem widzisz wszystkie te wydarzenia miały już swoje miejsce w różnych odcinkach przeszłości. Tylko my, nie wiedzieć czemu, mówimy, że wydarzyły się w tej lub tamtej chwili. Innymi słowy świat wokół nas jest zagmatwany, a wszystko co rejestrują nasze zmysły jest względne i nieprawdziwe. Jak zatem mogę ci odpowiedzieć na pytanie kiedy wydarzy się to „teraz”. Może nawet ono już się właśnie zaczęło dziać, tylko my nic o tym nie wiemy?

Mucha ponownie usiadł, a z jego miny można było wywnioskować, że nic nie zrozumiał z tego, co przed chwilą usłyszał.

– Pamiętasz listy z administracji, które wyjęliśmy dziś rano ze skrzynki? – Golec wpadł na pomysł przystępniejszego wyjaśnienia przyjacielowi poruszonego zagadnienia. – Jeden nam dziękował za terminowe wpłacanie czynszu. Następny informował, że w przypadku nie uregulowania zaległości odwiedzi nas komornik. Wreszcie w trzecim, a może pierwszym, przepraszano nas – sięgnął do kieszeni po zmięty wydruk – …za wszystkie pomyłki i niedociągnięcia wynikające z katastrofalnego niedofinansowania budżetu administracji, który pomyślnie zamknięto dziesięcioprocentowymi oszczędnościami.

Powiedz sam, które z tych pism napisano jako pierwsze, a które ostatnie, czyli najbardziej dla nas wiążące – czyli te z ostatnie?

Po dłuższym zastanowieniu Golec spojrzał na przyjaciela, ale ten już spokojnie pochrapywał odsypiając trudy poprzedniego dnia.

Czyżby – podrapał się w łysą czaszkę – drugi poranny sen był najlepszym sposobem na rozwiązanie zagadki błędnego identyfikowania pojęć oraz rzeczy otaczających ich w czasie i przestrzeni?

– DZIEŃ DOBRY pani Doroto – właścicielka osiedlowego spożywczaka pozdrowiła wchodzącą do sklepu dziewczynę. – Co się stało? Ma pani niespecjalną minę.

– Chwilowe kłopoty.

– Na pewno chwilowe? Moja propozycja jest nadal aktualna. Rzutka, młoda i ładna osoba w kasie, to zawsze dobra inwestycja.

– Z tą urodą to chyba pani przesadza – udała zdziwioną minę, ale komplement sprawił jej przyjemność.

– Żadna przesada. Już ja wiem, co mówię. Mamy ładne fartuszki. Jestem przekonana, że nie opędziłabym się od klientów.

Dorota wzięła koszyk i ruszyła między regały. Zatrzymała się koło stoiska z serami „Brie”. Właśnie jedna ze sprzedawczyń wystawiała paczki lekkiego serowego fingerfooda. Jej ulubionego.

– Zaszalejesz innym razem – mruknęła do siebie pod nosem.

Sięgnęła po zwykły serek topiony. Potem do koszyka włożyła jeszcze chleb, masło roślinne i dwa pomidory. Ruszyła do kasy.

Miała do zapłacenia niecałe osiem złotych. Otworzyła torebkę. Portfel powinien być na wierzchu. Pamiętała, gdzie go ułożyła. Może obsunął się niżej?

Po minucie przeszukiwania torby poczuła, jak łzy zaczynają cisnąć się do jej oczu.

– Stało się coś? – właścicielka sklepu zauważyła spanikowany wyraz jej twarzy.

– Chyba zgubiłam portfel – ponownie zajrzała do torby. – Ale jak? Przecież dokładnie zasunęłam suwak. W dodatku w portfelu miałam wszystkie dokumenty – spojrzała na koszyk z zakupami. – Pójdę odłożyć wszystko na miejsce.

– Nie trzeba – właścicielka oderwała wybity przez kasę paragon. – Będzie mi pani winna siedem złotych i osiemdziesiąt sześć groszy.

– Wrócę za dwadzieścia minut. W domu mam sto złotych.

– Proszę się nie spieszyć. Zajrzy pani do nas przy kolejnej okazji.

Dorota wyszła przed sklep i ruszyła w stronę bloku, gdzie wynajmowała kawalerkę. Kiedy dochodziła do wejścia na klatkę schodową, niespokojnie zerknęła w górę. Biorąc pod uwagę pech, który ją ostatnio prześladował mogła się spodziewać, że za moment spadnie jej na głowę cegła.

Nim ruszyła schodami na górę, zerknęła w stronę skrzynki na listy. W jej przegródce coś się bieliło.

Znalazła białą kopertę. Nadawcą listu była kancelaria notarialna. Sprawdziła adres, czy przypadkiem listonosz się nie pomylił. Wszystko było w porządku. Otworzyła ją i wyjęła ze środka odręcznie zapisany papier firmowy. Znajdowała się na nim prośbą o spotkanie w dniu jutrzejszym o godzinie 17.30.

Ponownie zerknęła na nagłówek, gdzie widniało jej imię, nazwisko i adres. Bez wątpienia pismo było do niej adresowane. To na pewno nie była pomyłka.

Weszła na schody. Na pierwszym piętrze zatrzymała się przed drzwiami. Otworzyła kluczem zamek. Weszła do środka. W kuchni wypakowała chleb, ser, masło i pomidory.

Usiadła na krześle i jeszcze raz zerknęła na list od notariusza. Czego może od niej chcieć? Może nie iść?

Tak, to będzie najlepsze rozwiązanie.

Ponownie zerknęła na wystającą z koperty kartkę. Wyjęła ją. Po raz kolejny przebiegła oczami treść listu. Nic nie znaczące okrągłe zdania. Jednak nie grożono jej sądem… Może to nic groźnego? Cholerka! A gdyby nawet?

Zaczęła w duchu układać swoją mowę obrończą, jakby właśnie siedziała na ławie oskarżonych, a sąd zezwolił jej na wygłoszenie ostatniego słowa.

Jakiego ostatniego słowa? – skarciła się w duchu. Zejdź z chmur na ziemię!

– Pójdę. Dlaczego nie.

DOCHODZIŁA GODZINA trzecia po południu. Mucha i Golec siedzieli na murku i obserwowali przechodzących ulicą ludzi.

– Gdzie oni tak łażą, zamiast jeszcze siedzieć w pracy? – zdziwił się Golec.

W odpowiedzi grubasek przechylił trzymana w ręku butelkę wina i z nieukrywanym żalem dopił ją do końca. Niezrażony milczeniem kompana rudzielec kontynuował dalej.

– Masz rację – Golec westchnął ciężko. – Ludzka natura jest zbyt skomplikowana, żeby rozgryźć ją przy jednej butelce.

Zaskoczony tym odkryciem, które nawet nie przyszło mu do głowy, Mucha kiwnął potakująco głową. Dal tym do zrozumienia, że całkowicie podziela zdanie przyjaciela i gotów jest biec do sklepu po kolejną flaszkę napitek. W końcu tego dnia zarobili na parkingu prawie trzydzieści dwa złote.

Golec sięgnął do kieszeni. Nim jednak wyjął pieniądze, nieoczekiwanie ze starej kamienicy stojącej na wprost miejsca odpadł spory płat tynku i roztrzaskał się o chodnik. Na szczęście nikt tamtędy nie przechodził.

Choć dom wyglądał na zdewastowany, jednak po wnikliwszym przyjrzeniu się bryle frontonu, można było jeszcze odkryć resztki dawnego przepychu niewidoczne przy pierwszym pobieżnym rzucie oka. Czteropiętrowa kamienica miała regularnie rozłożone okna, po dziewięć na piętrze, każde ozdobione trójkątnym tympanonem. Środkowy pionowy rząd doposażony był w obszerne balkony, których klatki wykuto w brązie, zdobiąc ich pręty finezyjnymi wzorami kwiatowymi. Wyjścia balkonowe dodatkowo upiększono kamienną ornamentyką pnącego się bluszczu, którego motywy powtórzono na narożnych zwieńczeniach prawej i lewej strony budynku.

Na dole, pośrodku bryły, znajdowała się obszerna brama zwieńczona półkolistym łukiem. Wejście zamykały dwa drewniane skrzydła. Po obu stronach szczytu wjazdu strzegły wyrzeźbione w piaskowcu gryfy. Mityczne stwory dodatkowo dźwigały na ramionach najobszerniejszy ze wszystkich balkon pierwszego piętra, który całkowicie wykuto w kamieniu.

Kiedy od tynku odleciał kolejny kawałek Golec zawyrokował głośno.

– Ludzie to nie baranki, ani motylki, tylko hieny ości i wilki. Materia bierze z nas przykład i dlatego świat zmierza ku zagładzie.

W czasie, gdy Golec tłumaczył przyjacielowi, jak doszedł do tego wniosku, pod stojącą na wprost kamienicę zajechał samochód ciężarowy. Prowadzącą na podwórko bramę otworzono na oścież. Wkrótce zaczęto wynosić meble.

– To chyba ostatni lokatorzy – Mucha kiwnął sennie głową w stronę kręcących się wokół samochodu.

– Ano, ostatni… Zawsze chciałem być kamienicznikiem.

– Że niby jak…?

– Miałeś kiedyś taką chałupę?

– Takiej…? W życiu!

– To teraz mamy.

– A na cholerę? Na balangi nasza kawalerka jest w sam raz.

– Tylko, że gościom dupy wystają na korytarz… Teraz, to będzie kulturalnie… No i sąsiedzi nie będą już tak się pieklić.

Mucha nie zamierzał kłócić się z przyjacielem, co raz to spoglądając na trzymaną w dłoni pustą butelkę po truskaweczce. Jak niedawno stwierdził Golec, obaj byli niewątpliwymi szczęściarzami, gdyż mogli być pewni, że ich wino nigdy nie będzie podrabiane. Dlatego właśnie zdecydował się na truskaweczkę, gdyż jej prosty i niewyrafinowany smak dawał pewność, że pije niepowtarzalną i jedyną markę na świecie.

Mucha całkowicie podzielał pogląd przyjaciela. Według niego wino rzeczywiście miało złożony truskawkowy bukiet, który szlachetnie potęgował benzoesan sodu.

– Więc co z tą flaszką? – spytał grubasek.

– Chce ci się iść w taki gorąc?

Mucha kiwnął głową, że „tak”. Golec znowu sięgnął do kieszeni. To on miał zawsze przy sobie wszystkie pieniądze. Kiedyś było inaczej, ale Mucha nigdy nie potrafił utrzymać przy sobie grosza. Golec więc zdecydował, że lepiej będzie, jak on zacznie sprawować pieczę nad wspólną kasą.

– Weź od razu dwie – wyliczył na dłoń przyjaciela złotówki. – Jak zwykle truskaweczkę. Lubię owoce leśne.

– Przecież truskawki nie rosną w lesie.

– Mój drogi – nie było nas, był las. Nie będzie nas, będzie las. Co według ciebie z tego wynika?

– Co?

– To ja się ciebie pytam, Marcowy Zajączku.

– Nie wiem.

– Że wszystko kiedyś, że się tak wyrażę, wyszło z lasu. Człowiek na ten przykład. A jak człowiek, to musiała i…no, no.

– Truskawka.

– No, to już znasz spory fragment naszej historii naturalnej… Acha… – zawołał za odchodzącym. – Tylko nie bierz butelki z białego szkła. Jakoś mnie od niego nerki bolą.

Mucha pobiegł do pobliskiego sklepiku pani Stasi. Wrócił po piętnastu minutach i usiadł na swoim poprzednim miejscu.

– Działo się coś?

– Stłukli lustro – Golec wskazał na zapełniony samochód meblowy. – Jak nic, czeka ich siedem lat nieszczęścia.

Od strony samochodu dobiegł krzyk malutkiej kobiety, która obsztorcowywała spoconego męża.

– Dasz wiarę – Golec oderwał plastikowy korek – że ten facet kiedyś kochał się w tej jędzy? Cholera, życie jest straszne – przechylił flaszkę i pociągnął długi łyk. Odłożył butelkę i dodał – Zresztą fakt ten, o wiele wcześniej, zauważył kiedyś mój sąsiad. Nie uwierzysz, ale gość był w czepku urodzony. Kiedyś ci o nim opowiem.

Słowa zawisły w próżni, gdyż Mucha, który na raz opróżnił butelkę, spał już przewieszony przez murek.

Pół godziny później załadowana ciężarówka odjechała. Golec zaś zaczął się zastanawiać, czy na ostatnim łyku, który chlupotał na dnie butelki, powinien skończyć? W końcu ostatni dzień wiosny zapowiadał się tak pięknie.

Przekręt z zaświatów

Подняться наверх