Читать книгу Przekręt z zaświatów - Paweł Szlachetko - Страница 9

Rozdział 4

Оглавление

– Jak to, ona ma pieniądze – Kostrzewa–Dycki niemal wrzasnął i zmierzył Stryczka wściekłym wzrokiem. – Przecież miała być goła, bez grosza przy duszy, pracy, mieszkania, bez… – zabrakło mu słowa.

Maksymilian próbował się tłumaczyć i jednocześnie coraz bardziej kulił się w skórzanym fotelu.

– Notariusz sam dowiedział się o dziedziczonych przez nią pieniądzach w ostatniej chwili. Nic na to nie mógł poradzić. Takie jest prawo…

Boss stanął przed Stryczkiem, zaciskając dłonie w pięści.

– Czy ja ciebie wziąłem na swojego sekretarza, bo doskonale znasz wszystkie paragrafy kodeksów?

Stryczek nie bardzo wiedział, czy powinien przytaknąć.

– Nie, do kurwy nędzy – adwokat wrzasnął jeszcze głośniej. – Wziąłem cię, bo doskonale umiesz znajdować w prawie luki.

– Ależ te pieniądze niczego nie zmieniają w pańskich planach – Stryczek wiedział, że jak nie ostudzi gniewu miotającego się po gabinecie szefa, to może wylecieć za drzwi bez prawa powrotu. – Dziewczyna nie ma pracy i nigdzie jej nie znajdzie. Pieniądze starczą na skromne przeżycie kilkunastu miesięcy, ale nie na dźwignięcie z ruin tej cholernej rudery. Na twarzy Kostrzewy–Dyckiego cień uśmiechu. Stryczek odetchnął w duchu z ulgą.

– To pewne?

– Na tysiąc procent. Nasza panienka nie ma skąd wziąć tych pieniędzy. Dla niej to marzenie podobne do tego, co mój lot na Księżyc.

Kostrzewa–Dycki podszedł do okna i wsparł się na framudze. Dwadzieścia pięter niżej zobaczył dach kamienicy, którą musiał zdobyć.

Trzy lata temu przypadkowo dowiedział się o planach angielskiej korporacji budowlanej, która zamierzała wznieść największy hotel w Europie Środkowo–Wschodniej. Dostrzegł wówczas okazję, która mogła już nigdy nie powtórzy się w jego życiu.

Kosztowało go dużo zachodu i pieniędzy, by ściągnąć generalnego inwestora z Londynu do Polski. Mr Patrick Tanner nie był tak zielony, jak Kostrzewa miał nadzieję, że będzie. Angol, o dziwo, jako tako znał język polski i doskonale wiedział, że w nadwiślańskim galimatiasie prawnym. Miał też świadomość, że urzędnicy chętnie wyciągają ręce po łapówki. Potrzebował zatem kogoś, kto niczym w narciarskim slalomie prześliźnie się między paragrafami prawa budowlanego. No i taka osoba musiała wiedzieć komu, ile i za co wręczyć odpowiednie łapówki. Kostrzewa–Dycki był do tego idealnie stworzonym człowiekiem.

Kiedy Londyńczyk spytał o rekomendacje, Kostrzewa roześmiał się głośno i nie czekając na zachętę, nalał sobie do kieliszka burbona.

– Prawnie nadzorowałem działania deweloperskie czterech największych budów, określane przez władze mianem strategicznych. Dwie cukrownie, kombinat metalurgiczny i osiedle zaprojektowane na pięćdziesiąt tysięcy mieszkańców. Za każdym razem wytaczano mi sprawy sądowe o malwersacje, naginanie prawa – wypił duszkiem koniak – i jeszcze kilkanaście innych paragrafów. Nigdy do mojego garnituru nie przylgnęła bodaj malutka grudka błota, którym mnie obrzucano. W kolejnych procesach, które tym razem ja wytaczałem zasądzano wysokie odszkodowania od ludzi, którzy szczuci przez NIK i prokuratur próbowali wysunąć wobec mnie oskarżenia o korupcję.

– To interesujące – Anglik już sam nalał mu alkohol do koniakówki.

– Możecie wszystko robić oficjalnie i na przykład zacząć budowę, która… w wyniku urzędniczego maratonu w uzyskiwaniu koniecznych zezwoleń skończy się w przyszłym dziesięcioleciu. Zaś początkowy koszt wyceniany na sto dziewiętnaście milionów funtów z pewnością dwukrotnie przekroczy tę sumę. Ja gwarantuje wzniesienie wieżowca w dwa lata, za założone w planie inwestycyjnym pieniądze. Milion, w formie gratyfikacji, wpłynie na moje prywatne kontro w Szwajcarii z pominięciem wiedzy urzędników polskiej skarbówki.

– Jedna z cukrowni, której zapewniał pan opiekę prawną właśnie się zawaliła.

– Bo kontrahent od początku próbował mnie dymnąć.

– Nie rozumiem.

– Zrobić mi „fuck” i kopiąc w dupę krzyknąć „off”. A ja tylko od nich chciałem zagwarantowanych mi w cichym aneksie do umowy należnych czterystu tysięcy. Zaznaczam, że czterystu tysięcy złotych, nie dolarów, czy funtów. Czyż zatem nie mam prawa mówić, że próbowano mnie skrzywdzić? W efekcie moich działań prawnych dwie firmy zostały zmuszone do wycofania się z prac budowlanych. Goniony terminami inwestor podnajął lewusów, którzy zrobili szybko i… strasznie kiepsko.

Kostrzewa–Dycki dostał stanowisko szefa nadzoru wykonawczego ze strony angielskiego kontrahenta. Jeśli ktoś z Polakiem uczciwie, on również dbał o dotrzymanie swoich zobowiązań. Może właśnie dlatego w trakcie tamtej rozmowy od razu powiedział o swoich wątpliwościach. Działka, sama w sobie, była wyśmienita, centrum miasta, wszędzie blisko, węzeł komunikacyjny, ale postawienie hotelu w tym miejscu wiązało się z dużym ryzykiem – Jakie masz uwagi? – twarz Tannera wyrażała życzliwą obojętność.

– Ulice w tym rejonie są wąskie, zatem dojazd dużych ciężarówek na budowę będzie utrudniony. Ale to w sumie najmniej istotny problem. Rzecz w tym, że wokół hotelu będzie zbyt mało przestrzeni. Wszystkiego nie da się upchnąć w podziemiach. To tak, jakbyśmy zaprosili kogoś zza granicy do odwiedzenia Warszawy i pierwszego dnia wpakowali go do autobusu w godzinach szczytu. Z tego co wiem zakupiliście inną działkę w równie atrakcyjnym rejonie Warszawy. Dlaczego zatem wybieracie gorsze miejsce?

Angol nie odpowiedział na pytanie, lecz z obojętnym wyrazem twarzy polecił zabranie się za budowę, która musi być ukończona w terminie. Kostrzewa–Dycki wystarczająco mocno trzymał za gardło wykonawców, żeby ci nie wywiązali się w terminie ze zleconych zadań. Za miesiąc mijał termin oddania do użytku całego gmachu. Wszystko było prawie gotowe. Na ostatnich piętrach trwały drobne prace kosmetyczno–wykończeniowe. Na jego szwajcarskie konto wpłynęło już osiemdziesiąt procent umówionej sumy. Kostrzewa–Dycki nie miał sobie nic do zarzucenia… Założenia projektowe wykonano w stu procentach. Wnikliwe kontrole za każdym razem potwierdzały skrupulatne trzymanie się założeń architektonicznych i rygorystycznego przestrzeganie reżimu technologicznego.

Przekręt z zaświatów

Подняться наверх