Читать книгу Ulysses Moore. - Pierdomenico Baccalario - Страница 12
ОглавлениеRozdział 5
MAŁPY Z MORZA
– Uciekamy, prędko! – szepnął Jason do siostry.
– A mama i tata? – zmartwiła się Julia, wskazując samochód, który ześlizgnął się ze skarpy i z którego oboje zdołali wyskoczyć w ostatniej chwili. – Tam zostali rodzice!
Jason pociągnął ją za rękę. – Wygrzebią się! Nic im się nie stało!
Popchnął ją gwałtownie na ziemię i oboje nagle zamilkli. Kilka metrów od nich dwie przygarbione postacie kierowały się pod górę drogą wiodącą do Willi Argo. Jason i Julia spoglądali za nimi przez przemoknięte krzewy na poboczu drogi.
– Jason…
– Ciii! Usłyszą nas!
Ale przy takiej ulewie i armatach, które znowu podjęły ostrzeliwanie miasteczka, i przy szumie fal bijących o skały trudno by było doprawdy słyszeć ich szepty.
– To małpy – szepnęła Julia, rozpoznając chwiejny chód dziwnych istot, które pojawiły się na ulicy.
– Nie, ten tam!
Jason wskazał jej rosłą postać obok samochodu rodziców. Był to ciemnoskóry mężczyzna, odziany w łachmany; miał podartą bluzę, brudną koszulę rozpiętą na piersi, pretensjonalny zloty łańcuch i długie wisiorki przyczepione do włosów. Wyglądało na to, że to on wydaje rozkazy małpom.
– Myślisz, że… zrobią im krzywdę? – spytała Julia, czując ukłucie w sercu na myśl o uwięzionych w samochodzie i przerażonych rodzicach.
Zatroskany brat pokręcił głową. – Nie wiem…
Starał się poważnie zastanowić nad tą absurdalną sytuacją, ale zimny deszcz wciskał mu się w każdą fałdę ubrania i przeszkadzał zebrać myśli. Po raz nie wiadomo który Jason żałował, że nie ma z nimi Ricka, który zawsze umiał coś mądrze doradzić.
Piraci. Małpy. Brygantyna o czarnych żaglach, która nie przestawała ostrzeliwać ich z dział. Uwięzieni rodzice.
W tej sytuacji konieczna była pomoc kogoś z zewnątrz. Potrzebowali jej ogromnie, i to już.
Kryjąc się za krzakami, żeby ich nie zobaczyli ci na plaży, zaczęli iść nabrzeżem w stronę miasteczka.
– Dokąd idziemy? – szepnęła Julia, podążając za bratem. – Nie możemy zostawić rodziców!
– A co proponujesz? Chcesz, żeby schwytali i nas? – odpowiedział pytaniem Jason. – Idę zawiadomić ludzi.
Julia podbiegła do niego bliżej i zmusiła, żeby na nią spojrzał. Odgarnęła mokre włosy przylepione do czoła. – A potem? Co potem? – spytała, hamując kichanie.
– Nie wiem! Nie mam zielonego pojęcia! – wybuchnął Jason. – Ale nie będę tu stał i czekał na zmiłowanie. – Obrócił się na pięcie i zaczął biec w stronę miasteczka.
Julia spojrzała jeszcze przez moment na samochód rodziców zaryty w piachu na plaży. Potem wzięła głęboki oddech, odwróciła się i puściła biegiem za bratem.
Wbiegli w zaułki i wkrótce znaleźli się w pobliżu placu, na który niedawno wylegli wszyscy mieszkańcy miasteczka, żeby obejrzeć spektakl ogni nad zatoką. Teraz biegiem mijali ich, pędząc w popłochu.
– Przepraszam! Przepuśćcie mnie!
– Widzicie, co za historia…?
– Do schronów, szybko!
Parasole, mokre peleryny, ogólne „ratuj się kto może”.
Rodzeństwo próbowało iść pod prąd strumienia ludzi, którzy opuścili swoje domy, kierując się nie wiadomo dokąd i teraz biegli w jednym kierunku, jakby to był jakiś maraton. Dzieci bezskutecznie próbowały wyłowić w tym tłumie znajome twarze.
– Uwaga! – krzyknęła nagle Julia, gdy kula armatnia utknęła w piasku niedaleko nich.
– Tędy! – zawołał Jason, przebiegając na drugą stronę deptaka wzdłuż plaży. Miał w głowie dokładny plan: chciał dotrzeć na Pempley Road i stamtąd na stację do mieszkania Blacka Wulkana.
Biegli, trzymając się blisko ścian domów i kucając za każdym razem, kiedy słyszeli syk lub łomot. Na wysokości domu Ricka skręcili, nie patrząc przez moment w główną ulicę i wpadli na kogoś, kto biegł w przeciwną stronę.
– Black!
– Jason! Julia! Dzięki Bogu, że jesteście cali i zdrowi!
Stary przyjaciel, były zawiadowca stacji w Kilmore Cove, przejechał dłonią po brodzie gęstej jak las, strząsając z niej strugi deszczu, i wskazał Willę Argo spowitą w mroku. – Bałem się, że już was nie zobaczę!
Miał na sobie obszerny czarny płaszcz, który upodabniał go do potężnego nietoperza. W ręku trzymał długą rozsuwaną lunetę.
– A wasi rodzice?
– Schwytali ich.
Black przytulił do siebie najpierw jedno, potem drugie i powiedział: – Nie martwcie się, zobaczycie, że całkiem niedługo uściśniecie ich znowu!
– To Spencer, prawda? – zapytała Julia, wskazując brygantynę pośrodku zatoki.
Black popatrzył na okręt przez chwilę, po czym skinął potakująco głową. Wręczył lunetę Jasonowi, który nastawił ją na okręt. Po chwili zobaczył kapitana.
– Przeklęty łotr.
– Możesz użyć mocniejszych słów. On jest jak śmiertelna choroba. Myślisz, że już ją pokonałeś, i kiedy się tego najmniej spodziewasz, wraca.
W okularze lunety widać było mężczyznę o surowym profilu, przyglądającego się obojętnie obracaniu w gruzy Kilmore Cove. Stał oparty o burtę, z rękami założonymi do tyłu, w eleganckim mundurze marynarskim ze złotymi guzikami, w czapce z daszkiem ze złotą kotwicą nad czołem i w groteskowym naszyjniku z czaszek na szyi.
– Spójrz na jego uszy – powiedział Black.
Jason przesunął nieco lunetę i zobaczył, że Spencerowi brakuje kawałka prawego ucha. Pamiątka po ostatnim spotkaniu z Ulyssesem Moore’em… Opuścił gwałtownie lunetę. – Po co on tu się zjawił?
Black pochylił głowę. – Jak na razie po to, żeby dać nam do zrozumienia, że jest bardzo, bardzo rozgniewany.
Julia przejęła lunetę z rąk brata. – Wczoraj powiedziałeś nam, że… uwięziliście go na wyspie, z której nie ma wyjścia. I że uprowadziliście jego okręt.
– Tak – warknął Black. – A jego stara załoga się zbuntowała. Nie rozumiem po prostu, jak zdołał uciec!
– Może załoga wróciła po niego? – domyślił się Jason.
– Może. Ale zachodzę w głowę, jak udało im się odnaleźć okręt…
– A to… ten sam?
– Dokładnie ten, nie mam wątpliwości: Mary Grey, jego niezrównana brygantyna o czarnych żaglach… a przecież zwinęliśmy je wszystkie. I jak wam powiedziałem, okręt został dobrze ukryty w głębi nieprzebytych bagien. Już nie mówiąc o… Pioruny i błyskawice! Ale to… niemożliwe!
– Co jest niemożliwe?
Black wyglądał na wstrząśniętego. – Nawet jeśli uciekł z wyspy, nawet jeśli odzyskał swój okręt i załogę… to niemożliwe, żeby odnalazł kurs na Kilmore Cove! Niemożliwe!
Julia znowu zaczęła obserwować pomost brygantyny. – On nie jest sam.
– Kogo widzisz? – zapytał ją Jason.
– Kogoś z twarzą przysłoniętą kapturem. Ale ręce ma nie takie jak małpa.
– Razem z typem, którego widzieliśmy przy samochodzie rodziców, jest ich w sumie trzech.
– Jakim typem? – zapytał Black, otrząsając się ze swoich myśli.
Jason krótko mu opowiedział o wypadku i były zawiadowca pokiwał głową.
– A widzieliście jego nos? Uszkodzony tu i tu?
Jason przytaknął. – Znasz go? – zapytał.
– Może to rzeczywiście członek jego starej załogi. Jak, u licha, on się nazywał..? OSTROŻNIE!
Cała trójka przylgnęła do muru, kiedy salwa pocisków poleciała na fasady domów nad morzem.
– Musimy powstrzymać Spencera albo zburzy całe Kilmore Cove! – zawołał Jason. – I musimy uwolnić rodziców!
– Tak! – potwierdził Black bardzo poruszony, przeszukując hałaśliwie kieszenie pod płaszczem. – Posłuchajcie: pierwsza sprawa, o której trzeba teraz pomyśleć, to ukryć bezpiecznie mieszkańców miasteczka.
Dzieci przytaknęły. Widziały ich biegnących w jednym kierunku i spytały Blacka, czy wie, dokąd pędzą.
– Tak. Przewidzieliśmy to – odpowiedział, majstrując coś przy pasku. – Peter zawsze powtarzał, że wcześniej czy później do tego dojdzie. Przygotowaliśmy się więc…
– Przewidzieliście bombardowanie?
– No, może nie akurat bombardowanie. Petera prześladował lęk przed atakiem kawalerii mongolskiej czy dusicieli z Malezji. Ale w każdym razie przed jakimś atakiem, co na jedno wychodzi…
W końcu jednym szarpnięciem uwolnił dwa ogromne pęki kluczy, wyglądające na takie, co to pojawiły się prosto ze średniowiecza. I tak rzeczywiście było, zważywszy, że inicjały na nich umieszczone pochodziły z kuźni Baltazara, mistrza ślusarskiego z Ogrodu Księdza Jana.
– Bierzcie! – zawołał Black, wręczając jeden pęk Jasonowi, a drugi Julii.
– I co mamy z nimi zrobić?
– To są klucze od schronów. – Black Wulkan tupnął mocno o ziemię. – Wiecie doskonale, że tu pod spodem znajduje się cały system grot i tuneli…
Jason i Julia przytaknęli.
– Ale nie wiecie, że są całkowicie wyposażone! A przynajmniej były w pełni wyposażone, kiedy byliśmy tam ostatni raz. Są łóżka, żywność, leki. Klucze powinny normalnie działać, jednak bądźcie ostrożni: drzwi schronów mają system zamków tak pomyślany, że zamknięte od środka nie dadzą się otworzyć od zewnątrz.
– A którędy się wchodzi do tych schronów?
– Tamtędy, dokąd wszyscy biegną. – Black wskazał ulice dokoła nich. – Są dwa główne wejścia: jedno przez szkołę, a drugie przez kościół Świętego Jakuba. Ojciec Feniks powinien już tam być…
– On też ma klucze? – zapytała Julia.
– Jasne. Ale idźcie mu pomóc, bo na pewno tego potrzebuje! – zachęcił ich były zawiadowca i poklepał oboje po przemoczonych plecach.
– A ty? – zapytał zdyszany Jason.
Black Wulkan wyjął lunetę z rąk Julii. – Ja… pędzę do latarni. I spróbuję wezwać pomoc.
– A kogo możemy prosić o pomoc twoim zdaniem? – spytał zdumiony Jason.
Black otarł krople deszczu z oczu. Jedyną rzeczą, jaka mu przyszła do głowy, był kontakt radiowy przez urządzenie, które zainstalował Leonard u siebie. Może mógłby za jego pośrednictwem skontaktować się z którymś z przyjaciół w podróży.
A zwłaszcza z jednym z nich…
– Peter Dedalus. Projektował broń – wyznał dzieciom. – Broń, której nigdy nie użyliśmy i z której nie wystrzeliliśmy ani razu, ponieważ Ulysses i pozostali nie zgadzali się, ale… – Wskazał dymiące urwisko Salton Cliff. – Jest ukryta pod nim, pod opieką Metis… I gdyby tylko dało się jej jeszcze użyć, byłaby cholernie przydatna akurat teraz.
– Jeszcze jak… – szepnął Jason.
Black klasnął. – Do roboty! Ruszamy! I zgotujemy temu bezdusznemu piratowi powitanie, na jakie zasługuje!
Gdy tylko się rozstali, Jason przypomniał sobie, że nie powiedział Blackowi o pozytywce. Wsunął rękę do kieszeni i wymacał ją czubkami palców. Potem zwiesił głowę i pomyślał, że w gruncie rzeczy ten mały przedmiot nie był wcale tak ważny, jak sądził.