Читать книгу Ulysses Moore. - Pierdomenico Baccalario - Страница 10
ОглавлениеRozdział 4
SENNE KOSZMARY
– Pali się! – krzyknął Jason Covenant, zrywając się nagle ze snu.
Dopiero po kilku sekundach dotarło do niego, że znajduje się w swoim pokoju w Willi Argo.
Był cały spocony. Serce waliło mu jak oszalałe i prześladował go jakiś strach. Ale nie mógł sobie przypomnieć, z jakiego powodu: koszmar jakby wyparował mu z pamięci w chwili przebudzenia. Usiłował go sobie przypomnieć, ale na próżno.
Potem uświadomił sobie, że przez sen ściągnął z siebie ubranie, które teraz zgniecione leżało gdzieś w kącie materaca, więc wsunął się pod kołdrę, żeby po nie sięgnąć.
I natychmiast doznał tak dotkliwego bólu krzyża, że zabrakło mu tchu.
Kilka chwil pozostał bez ruchu, ale ból wcale nie malał, więc skulił się cały na poduszce i przycisnął ręce do piersi.
W głowie nie pozostało mu wiele z podróży do Agarthi, tymczasem w ciele wprost przeciwnie, bardzo dużo: powrócił zupełnie wykończony z zimna. Do tego stopnia, że poprzedniego wieczoru musiał odmówić przyłączenia się do pozostałych, ruszających na poszukiwanie Nestora, i padł wyczerpany na łóżko.
Odczekał z sięgnięciem po piżamę, aż poczuje się trochę lepiej i zrobił to bardzo ostrożnie. Dźwignął się do pozycji siedzącej na skraju łóżka, z rękami przylegającymi do boków.
Nie pamiętał już nawet, że boli go w krzyżu, bo poczuł teraz, jak go łamie.
Podniósł się i zdał sobie sprawę z przerażeniem, że właściwie nie ma takiego miejsca na ciele, które by go nie bolało.
Podszedł do okna z przymkniętą okiennicą, szurając bosymi stopami po podłodze.
Która mogła być godzina?
Odsunął zasłony – wyglądało na ranek.
Daleko nad horyzontem wisiały czarne niskie chmury, ale nad Kilmore Cove świeciło słońce. Mewy fruwały nad drzewami w parku. Morze iskrzyło się w słońcu. W powietrzu unosiła się obrzydliwa woń dymu.
Dymu i spalenizny.
Dymu, spalenizny i… benzyny.
Przetarł oczy i skierował wzrok na to, co pozostało z domku Nestora i na część ogrodu w pobliżu: same szkielety z czarnego drewna. Zwęglony stos. I masa popiołu. Wszędzie popiół unoszony wiatrem.
Pomału sobie przypomniał: poprzedniego dnia Bowen podpalił Willę Argo. A przynajmniej próbował to zrobić. Potem użył Pierwszego Klucza do otwarcia Wrót Czasu i zszedł aż do mostu ze zwierzętami, zanim wpadł ostatecznie w przepaść rozpadliny. To Jasonowi opowiedziano po tym, jak wrócił z Agarthi.
– Mała strata, krótki żal… – wyszeptał chłopiec, wstydząc się nieco własnego cynizmu.
– Jason? – odezwał się głos za jego plecami.
Obejrzał się w stronę uchylonych drzwi: Julia.
– Hej, siostrzyczko!
– Już nie śpisz?
– O czym ty mówisz? Wchodź, śmiało.
Siostra wślizgnęła się do pokoju, zamykając za sobą drzwi. – Jak się czujesz?
– Hmmm, powiedzmy, że miewałem w życiu lepsze chwile. W głowie mam zamęt i… wszystko mnie boli.
– To cena, jaką musisz zapłacić za swoją „wycieczkę” do Agarthi. Należało się lepiej ubrać… aaapsik!
– Na zdrowie! – odezwał się Jason ze złośliwym uśmiechem. – Coś mi się wydaje, że przyganiał kocioł garnkowi… – Po chwili spoważniał. – Jakieś nowiny w związku z Nestorem? – zapytał.
Julia spojrzała na niego i podsunęła sobie chusteczkę pod nos. Była blada, a oczy miała paskudnie podkrążone. – Żadnych. Pozostaje nam jeszcze sprawdzić tylko Wenecję i Agarthi.
– Nie sądzę, żeby się udał do Agarthi. – Jason pokiwał w zamyśleniu głową. – Nestor dobrze wie, że nawet jeśli uda mu się tam zdobyć jakieś informacje na temat Penelopy, zapomni o nich, jak tylko opuści to miasto, jak to się zdarzyło mnie… – Ziewnął. – Która godzina?
– W sam raz pora, żebyś wstał. Już i tak za długo spałeś.
Dokładnie w tej samej chwili z dołu doszły ich głosy rodziców: wyglądało na to, że o czymś żywo dyskutują.
– Czekają nas nieprzyjemności? – zapytał Jason zmartwiony.
– Na to wygląda – uśmiechnęła się Julia.
– Hej, synu-zjawo! – zawołał, udając dobry humor pan Covenant, gdy tylko Jason wsunął głowę do kuchni i boso, na palcach przemykał się na swoje miejsce. – Właśnie o tobie mówimy.
„No to klops” – pomyślał chłopiec, jeszcze nie całkiem rozbudzony. Nie wystarczyła powódź, która zrujnowała doszczętnie miasto. Ani pożar domku Nestora i cała reszta. Nic nie mogło przeszkodzić rodzicom w wygłoszeniu kazania w starym stylu. W porządnym zmyciu głowy za urwanie się z lekcji.
Jason nie odezwał się ani słówkiem. Usiadł na swoim stałym miejscu i przyglądał się, jak matka krząta się po kuchni, szykując śniadanie. Nie zaszczyciła go przy tym bodaj jednym spojrzeniem: taki miała sposób na zakomunikowanie mu, że była rozgniewana.
Ciepłe grzanki z masłem jednak smakowały wybornie.
– I patrz mi w oczy, kiedy do ciebie mówię! – ciągnął pan Covenant, który przeciwnie niż żona, nie miał najmniejszego zamiaru milczeć.
– Ale jeszcze do mnie nic nie mówiłeś!
– Nie żartuj sobie, Jason! I odgarnij włosy z oczu!
Jason gniewnie odrzucił włosy do tyłu.
Tymczasem ojciec usiadł naprzeciwko niego i podjął temat. – Więc jak udała się szkolna wycieczka? Rozerwałeś się?
Jason parsknął. Nie było sensu ciągnąć dalej tej gry. Wymyślili z Rickiem chytry plan wycieczki, żeby zapewnić sobie dwa wolne dni… Ale z powodu tego wszystkiego, co się w międzyczasie wydarzyło w Kilmore Cove, nakryto ich.
– Posłuchaj, tato… Przykro mi – szepnął ze spuszczonymi oczami.
I natychmiast pożałował. Nie powinien tak szybko się poddawać. Powinien zawalczyć. Zaprzeczać aż do końca. Nie chciał tak łatwo przyznać ojcu racji, dając mu pełną satysfakcję.
Ale już było z późno. Już nawarzył piwa.
– Przykro ci? – zapytał pan Covenant zdumiony. – I to jest wszystko, co masz nam do powiedzenia? Że ci przykro? Czy ty masz bodaj blade pojęcie, co myśmy tu z matką przeżyli?
Stary sposób na wywołanie poczucia winy. Jason zrobił wszystko, by nie dać się w to wciągnąć.
– Można wiedzieć, co ci wpadło do głowy? Jak mogłeś coś takiego… nam zrobić?
A teraz stara śpiewka na temat zatroskanych rodziców. Tę także znał. „Wytrzymaj – powiedział sobie. – Wytrzymaj, a to się zaraz skończy”.
Ale ojciec niewzruszony ciągnął: – Zastanawiam się, jak ci przyszły na myśl takie wzniosłe przeprosiny. Dwa dni na wycieczce szkolnej w…? O czym miałeś odwagę nam tu opowiedzieć? O obserwatorium astronomicznym? O skałach w Dover?
– W Londynie – mruknął Jason przez zaciśnięte zęby. Nawet przy przeprosinach wypada zachować pewien styl.
– Niby w Londynie, aha… A tymczasem? Co naprawdę robiłeś? Gdzie byłeś?
Jason wybrał ostrożne milczenie. Nie podniósł wzroku znad grzanki, nawet kiedy usłyszał kroki siostry, która weszła do kuchni i usiadła koło niego. Nawet jeśli nie oczekiwał od niej pomocy, było mu jednak raźniej. Przynajmniej Julia wiedziała, jak naprawdę wyglądały sprawy.
– Chcemy tylko poznać prawdę, Jasonie – wtrąciła się w tym momencie matka, trzymając w ręku dzbanek z kawą.
No tak, ostatecznie nadeszła podniosła chwila.
Prawda.
Gdyby im ją powiedział, prawdę, ściągnąłby na siebie największą burzę w całym swym życiu. Chyba że rodzice przedtem padliby na apopleksję. Prawda była taka, że on razem z Anitą i Rickiem wsiedli w tajemnicy do samolotu do Tuluzy, udali się na poszukiwanie Miejsca z Wyobraźni zagubionego w Pirenejach, wspinali się po skałach, rozmawiali z ostatnią mieszkanką w miasteczku, któremu groziło rozpłynięcie się w powietrzu, weszli przez niedokończone Wrota Czasu, które prowadziły do tajemniczego Labiryntu ukrytego w czeluściach Ziemi, z którego ledwo zdążyli uciec na pokładzie małego balonu zbudowanego przez Petera Dedalusa i…
Jason chciał coś powiedzieć, ale w końcu wydał tylko głośne westchnienie i z powrotem spuścił głowę, zamykając się w milczeniu z poczuciem winy.
Pani Covenant popatrzyła chwilę na niego z miną wyraźnie zawiedzioną. Potem powróciła do swojej zwykłej krzątaniny po kuchni.
– Nie chcesz odpowiedzieć? – zapytał surowo pan Covenant. – Nie chcesz nam powiedzieć, co robiłeś? Nieważne. Wszystko jedno, czy powiesz czy nie, od tej chwili jesteś ukarany. Będziesz mógł wychodzić tylko na jedzenie. I tylko wtedy, kiedy cię zawołamy. A poza tym pozostaniesz w swoim pokoju. Czy wyraziłem się jasno?
– Ale…!
– Żadnego „ale”, Jasonie. Tym razem naprawdę przebrałeś miarkę.
– A co będzie ze szkołą? – zatroszczył się po raz pierwszy w życiu chłopiec.
– Dziś autobus szkolny nie jeździ. Jutro też nie. I do wieczora będziemy bez prądu.
– Nie możecie kazać mi siedzieć w zamknięciu przez cały dzień!
– Czyżby? A to dlaczego?
Jason rzucił siostrze błagalne spojrzenie. – Powiedz coś chociaż ty!
Ale Julia tchórzliwie wzruszyła tylko ramionami.
– Teraz skończ swoją grzankę i zmykaj na górę! – uciął krótko ojciec.
Jason poderwał się z krzesła. Chciało mu się wyć i zbuntować przeciwko temu, co w jego oczach było potworną niesprawiedliwością. A tymczasem nie zdołał wymówić słowa. On, który pokonał tysiące trudności i ocalił połowę świata od zagłady, nie znalazł siły, by sprzeciwić się tej absurdalnej karze!
– W gruncie rzeczy… – wtrąciła się pani Covenant – może jest alternatywa, Jasonie, jeśli aż tak bardzo nie chcesz siedzieć cały dzień w swoim pokoju.
Jason spojrzał na matkę i poczuł, jak mruga iskierka nadziei. Jego mama! Jego kochana mama!
– Możesz mi pomóc przy robieniu porządków po tym bałaganie, jakiego narobili ci wandale. Wszystko jest do wysprzątania, ogród do uporządkowania, a spalone pnie do usunięcia…
Jason opadł na krzesło, zawiedziony.
– Nestor wziął sobie kilka wolnych dni, biedak – ciągnęła matka. – Musi być do głębi poruszony tym, co się stało. To zrozumiałe.
– Ale to nie wszystko – dodał tajemniczo pan Covenant.
W kuchni zapadło dziwne milczenie.
Rodzice spojrzeli po sobie, potem kiwnęli przecząco głowami. Ale Julia to zauważyła i postanowiła zgłębić sprawę. – Zechcielibyście może powiedzieć nam, o co chodzi?
– O nic!
– Zupełnie nic.
Julia jednak miała zazwyczaj nosa w sprawach dorosłych, pewien szósty zmysł, i nie dała się tak łatwo zbyć.
– Coś planujecie – nalegała.
Jason odrzucił sobie znowu włosy do tyłu, obserwując zaciekawiony sytuację.
Pani Covenant zebrała nerwowo talerze ze stołu. – Jeszcze o tym nie rozmawialiśmy z wami, dzieci, ponieważ na razie to dopiero pomysł, jeszcze nie podjęliśmy de-
cyzji…
Oparła ręce na ramionach męża.
„Zły znak – pomyślał Jason. – Zjednoczenie sił”.
– Wiecie dobrze, jak bardzo lubimy ten dom, ale…
– Ale…? – zapytały zgodnym chórem bliźnięta, coraz bardziej zaniepokojone.
– Jesteśmy przekonani, że dalsze mieszkanie w Willi Argo stało się doprawdy niemożliwe.
– Jak to „niemożliwe”…?
Pani Covenant zacisnęła ręce na ramionach męża i spojrzała z czułym uśmiechem na dzieci, które się w nią wpatrywały skamieniałe. – Myślimy zatem o powrocie na stałe do Londynu – powiedziała jednym tchem.