Читать книгу Ulysses Moore. - Pierdomenico Baccalario - Страница 8
ОглавлениеRozdział 2
NA STACJI
– Mowy nie ma! – wykrzyknął Black Wulkan na widok Ricka Bannera i Tommasa Ranieri Strambiego w drzwiach. Opuszczony budynek stacyjny w Kilmore Cove był czymś w rodzaju hangaru wiktoriańskiego, w którym, całkiem jak w oranżerii, wyrósł mały las. Black Wulkan, były zawiadowca, oczyścił fasadę budynku, wyrywając jeżyny i pnący bluszcz, który się bardzo rozrósł, ale postanowił pozostawić drzewa.
Przed kasą biletową, gdzie niegdyś była posadzka z płytek, wyrósł miękki dywan z mchu.
– Posłuchaj, Black… – westchnął Rick.
– Nie, chłopcy, to wy posłuchajcie! Jestem zmęczony i jest mi zimno. Piekielnie zimno. A na dodatek jestem uczulony na kocią sierść. Jeśli więc chcecie wejść do środka, musicie zostawić tę bestyjkę na zewnątrz.
– Ale to puma!
– Mogłaby być nawet kangurem, ale tak czy owak gubi sierść i do domu jej nie wpuszczę!
Pumiątko jakby rozumiało, że to o nim mowa, przylgnęło jeszcze mocniej do chłopca. Nieomal ocierało się o jego policzek.
– Nie sprawiaj kłopotu, mała – szepnął Tommi.
Black Wulkan rzucił Rickowi surowe spojrzenie. – A można wiedzieć, po kiego licha zabraliście ze sobą tę przeklętą pumę?
– Nie zabraliśmy jej, przyszła za nami sama. Ściślej biorąc, przykleiła się do niego.
Tommi uśmiechnął się z zażenowaniem. – Przykro mi. Nie wiem teraz, co począć.
Black westchnął, parsknął, zaklął, lecz w końcu usunął się na bok, by zrobić im przejście. – Sprawdź, czy zechce tu pozostać między drzewami. Ale wybij sobie z głowy, że ją wpuszczę do salonu.
Chłopcy przeszli przez poczekalnię dawnej stacji. Nocne światło wpadające przez świetlik i szyby nadawało jeszcze bardziej nierealny wygląd paprociom i wysokopiennym roślinom pleniącym się wewnątrz budynku.
Black szedł przodem, niezbyt elegancki w swoich krótkich pomiętych spodenkach, z których wystawały krzywe nóżki w olbrzymich futrzanych kapciach. Doszedł do furtki po drugiej stronie torów, otworzył ją i zaczął wchodzić po wewnętrznych schodach.
– Żadnego kociska! – przypomniał Tommasowi, nawet się nie odwracając.
Chłopiec nic nie odpowiedział, ale wszedł zrezygnowany między drzewa i czas jakiś przekonywał zwierzątko, żeby odczepiło się od jego koszuli. W końcu uwolniony podbiegł do furtki, którą Rick szybko za nimi zatrzasnął.
Słyszeli, jak puma drapała i płakała po drugiej stronie, ale nie ulegli pokusie, by jej otworzyć. Odwrócili się i niewzruszeni poszli po schodach.
Z górnego piętra przenikało drżące światło wielu świec.
– Można wejść? – zapytał Rick, kiedy stanęli na podeście.
Nie czekając na pozwolenie, weszli do pokoju na pierwszym piętrze. Buchnęły na nich kłęby pary i przenikliwy zapach eukaliptusa, który przyprawił obu o napad kaszlu. Na środku pokoju stały dwie wielkie miedziane miednice z gorącą wodą. Black zsunął ze stóp futrzane kapcie i zanurzył stopy w miednicy. Druga była dla Julii Covenant.
Siedziała z zamkniętymi oczami na krawędzi koślawego tapczanu, wdychając balsamiczne wyziewy unoszące się znad miski. Zawinięta w szkocki pled, nawet w mdłym świetle świec najwyraźniej dygotała.
– Julia! – powitał ją Rick i dziewczynka otworzyła oczy. Podszedł do niej z wahaniem, onieśmielony swoją miłością, usiadł obok niej i ramieniem przyciągnął do siebie. Serdeczny gest, niezwykle jak na niego odważny. – Jak ci poszło? – zapytał.
– Och, nie pytaj… – wyszeptała, tuląc się do niego. – Całkowita porażka.
Tymczasem Tommaso zatrzymał się jeszcze przez chwilę w pobliżu podestu, nasłuchując odgłosów dochodzących z dołu. Kiedy te stopniowo ucichły, dołączył do reszty towarzystwa i szukał po omacku czegoś do picia.
– Na stole znajdziesz srebrny czajnik – podsunął mu Black Wulkan. – Pamiętasz, co to lodowate zimno? – zwrócił się następnie do Ricka, naciągając sobie gruby koc na kolana i pocierając brodę, na której jeszcze wisiały małe sople lodu. – No, to my byliśmy tam, gdzie je wynaleziono.
– Aaaapsik! – kichnęła głośno Julia, jakby podkreślając jego słowa, odchyliwszy głowę do tyłu, na oparcie tapczanu.
Rick położył jej dłoń na czole: było rozpalone.
Nie był to najlepszy pomysł, by wysłać dziewczynkę razem z Blackiem przez Wrota Czasu, które się znajdowały w podziemiach latarni Kilmore Cove. Wrota te prowadziły do Thule, krainy mroźnej jak prehistoryczna Syberia, na najdalszej Północy. Miejsca z Wyobraźni gdzieś wśród lodów Arktyki, w Ziemi Franciszka Józefa.
Miejsce zdecydowanie przejmująco zimne. Zwłaszcza dla Julii, która dopiero co dźwignęła się z paskudnej infekcji.
– Jakieś ślady Nestora? – zapytał z nadzieją Rick?
Black Wulkan masował sobie palce u stóp w gorącej wodzie. – Ale gdzie tam! Nic, zupełnie nic. Z wyjątkiem śniegu, wiatru i lodu…
Tommaso nalał sobie filiżankę gorącej herbaty i wziął do ręki kartkę ze stołu, na której zapisali wszystkie Miejsca z Wyobraźni dostępne dzięki kluczom, jakie mieli w swoim posiadaniu:
Thule – w głębi schodów pod latarnią morską.
Eldorado – na tyłach cukierni Chubbera.
Wenecja – Dom Luster.
Agarthi – Turtle Park.
Na czele listy widniał Ogród Księdza Jana przekreślony: Black już tam był i nie znalazł żadnego śladu pobytu Nestora. Co do Atlantydy, prowadzące do niej Wrota Czasu w księgarni Kalipso lepiej było trzymać zamknięte po strasznej powodzi morskiej, która o mało co nie zmiotła z powierzchni całego Kilmore Cove. Brakowało klucza z kocią główką, który otwierał Wrota Czasu w domu panny Biggles, podobnie jak czterech kluczy z Willi Argo, którymi oczywiście – a byli tego pewni – stary ogrodnik otworzył poczerniałe i zadrapane drzwi prowadzące do Metis, na której mógł dopłynąć do każdego Miejsca z Wyobraźni, jakie sobie wymarzył.
Ale które z nich mógł wybrać Ulysses Moore? Wyruszył, nie uprzedzając nikogo i nie zostawiając żadnej wiadomości. Kiedy poprzedniego wieczoru jego przyjaciele powrócili do Willi Argo, znaleźli tylko pudełko z kluczami, w którym brakowało tych czterech od poczerniałych drzwi, i natychmiast zrozumieli: Nestor udał się na poszukiwanie Penelopy, swojej żony. Prawdopodobnie zdecydował się na to, gdy tylko się dowiedział, że żyje. Ale był stary i kulawy, a w każdym Miejscu z Wyobraźni czyhały zasadzki. Zasadzki śmiertelne, nawet jeśli ktoś się nazywał Ulysses Moore. Tak więc, tej samej jeszcze nocy postanowili go dogonić i dopomóc mu w poszukiwaniach. Stary ogrodnik jednak rozpłynął się w powietrzu…
– Drzwi prowadzą na dno jakiejś groty… – opowiadał tymczasem Black.
– Aaaapsik! – przerwała mu znowu Julia.
– …niedaleko miasta gigantów – ciągnął były zawiadowca stacji, rzucając na dziewczynkę zatroskane spojrzenie.
– Gigantów? – zapytał zaciekawiony Rick.
– Ludzi Północy: blondynów, wysokich i chudych, okrytych skórami, obwieszonych amuletami i bronią z kości. Tych, którzy trzymają mamuty, jako zwierzęta domowe… – Black zrobił przerwę i posłał znaczące spojrzenie w stronę Tommasa. – Żaden mamut na szczęście za nami nie poszedł!
– Bardzo śmieszne… – mruknął tamten przez zaciśnięte zęby.
– W każdym razie Nestora tam nie było – zakończył Black. – A jeśli wybrał się do Thule, to już zamarzł.
Nastała długa chwila ciszy, z której skorzystał Tommi, skreślając z listy dwa następne miejsca: Thule i Eldorado.
– Aaaapsik! – kichnęła znowu Julia. – A… wy?
– My byliśmy pożerani przez owady – odpowiedział Rick, odruchowo drapiąc się po ramieniu. – A kiedy już przedarliśmy się przez gęstą dżunglę, wróciliśmy do Złotego Miasta. Nawet jeśli byliśmy tam wcześniej z Wojniczem, zawsze to robi wrażenie…
– Taak… – szepnął Tommaso, powracając myślą do tego czarownego miejsca poza czasem. Złote Miasto. Błyszczące, świetliste i wspaniałe, z tysiącem kolorowych wstęg i dekoracji zawieszonych między domami niczym wspaniałe naszyjniki i bransolety zdobiące ciało dostojnej królowej. I jeszcze wieże nad jeziorem i nieziemski dźwięk wydawany przez tysiące złotych liści poruszanych wiatrem…
– Pomimo wszystko – ciągnął Rick, zwracając się do Blacka Wulkana – udaliśmy się do wskazanego nam konkwistadora.
– Żyje jeszcze?
– Tak. Żyje i prosperuje. Otworzył nawet coś w rodzaju lokalu.
Były zawiadowca zatarł ręce, aż poczerwieniały. – Stary poczciwy Francisco Bizzarro de la Vega. Najbardziej leniwy konkwistador w historii! Wiesz, co nam kiedyś powiedział? – wspominał z błyskiem w oku. – „Po co przemierzać dżunglę z powrotem i wracać do Hiszpanii, kiedy można leżeć brzuchem do góry i łowić ryby w złocistym jeziorze?”.
– Wygodna filozofia.
– Tak. Szkoda tylko, że potem…
Black nie dokończył zdania.
– Co potem?
– Zostawmy to. Złe wspomnienia i źli ludzie. Co wam powiedział? – zapytał były zawiadowca, zmieniając nagle temat.
– Że dawno już nie widział Ulyssesa Moore’a ani nikogo z jego przyjaciół. Co najmniej od dziesięciu lat.
– Dwunastu – uściślił Black. – Zresztą rok mniej, rok więcej.
Znowu nastała dłuższa cisza zakłócana teraz odległym miauczeniem pumiątka, najwyraźniej wojującego z drzewami na stacji.
– Co to za hałasy? – spytała zdziwiona Julia.
– Malutka puma Tommasa – odparł Rick, patrząc z rozbawieniem na chłopca z Wenecji.
– Przybłąkała się – wyjaśnił Tommi wyraźnie speszony.
– Kocię… pumy? Ależ to cudownie! – zawołała z entuzjazmem Julia. – Czemu jej tu nie przyprowadziliście?
– Mowy nie ma! – uciął krótko Black Wulkan. – I biada ci, jeżeli stłucze szybę! – dorzucił surowo, zwracając się do chłopca.
– Są trzy możliwości – podsumował zamyślony Rick. – Pierwsza, że Nestor nie wyruszył do żadnego z miejsc, do których można dotrzeć za pomocą naszych kluczy, lecz tam, gdzie można jedynie dopłynąć na Metis. Druga, że owszem, wyruszył, ale osoby, które o niego pytaliśmy, nie widziały go…
– A trzecia? – zapytał Tommaso.
– A trzecia, że Nestor przekonał je, żeby nie ujawniały nam, że go spotkały – dokończyła Julia zamiast Ricka.
– I niby dlaczego miałby to zrobić? – zapytał z niedowierzaniem Tommaso.
Black pokiwał głową. – Kto go kiedy zrozumiał, tego przeklętego kuternogę? – Plasnął gniewnie dłonią o powierzchnię gorącej wody. – Mógł się udać gdziekolwiek. A kiedy powiadam gdziekolwiek, rozumiem… wszędzie.
Cała czwórka spojrzała po sobie zatroskana.
– W porządku – rzucił na koniec Black. – Postępujmy pomalutku. Teraz idziemy wszyscy spać. Jutro podejmiemy nasze poszukiwania.
– Czy mogę zostać tutaj na noc? – zapytał Tommaso, ziewając.
– Jasne, ale puma jutro rano zniknie – odparł szorstko Black. – Nawet gdybym musiał na siłę odstawić ją do dżungli.
Tymczasem Rick pomagał Julii wstać z tapczanu. – Dasz radę? – pytał z przejęciem.
Dziewczynka zadrżała, przytulając się do niego jeszcze mocniej.
Rick dotknął ustami jej rozpalonego czoła. – Odprowadzę cię do domu – powiedział łagodnie, pomagając jej włożyć suche już buty.
Kiedy Julia była gotowa zmierzyć się z przenikliwym chłodem nocy, pożegnali się.
Ale Black ich prawie nie słyszał. – Może być wszędzie… – mruczał do siebie ze stopami zanurzonymi w wodzie teraz już ledwo ciepłej.