Читать книгу Ulysses Moore. - Pierdomenico Baccalario - Страница 11

Оглавление

Rozdział 5

DOM OBLIWII NEWTON

Rick Banner zbudził się bardzo wcześnie, pozdrowił matkę, która śpieszyła się do kliniki weterynaryjnej, by pomóc ostatnim ofiarom powodzi, wskoczył na swój nieodłączny rower i pomknął z Kilmore Cove w kierunku przeciwnym niż urwisko Salton Cliff.

Minął warsztat Złotej Rączki, gdzie przez ogrodzenie wydało mu się, że spostrzegł MV augustę, którą pożyczyli poprzedniego dnia. Motocykl znowu stał na swoim miejscu pod dachem pilnowany przez groźnego pitbula.

„Piękna przygoda” – pomyślał Rick, stając na pedałach.

Pamiętał doskonale upojny pęd, jakiego doświadczył na tym motorze, jego hałaśliwe przyśpieszenie i ramiona Julii, którymi obejmowała go w pasie. To było wspaniałe. Mimo że dzień zakończył się pożarem Willi Argo i śmiercią doktora Bowena…

Na to wspomnienie zadrżał.

Doktor spadł w ciemną przepaść pod mostem ze zwierzętami. Rick zamknął oczy i w głowie znowu mu zabrzmiał ten ostatni, mrożący krew w żyłach wystrzał z pistoletu. Zobaczył płomyk na czubku parasola Wojnicza i wyraz niedowierzania na twarzy Bowena, gdy zatoczył się do tyłu i zaplątał nogami w linę cumowniczą balonu. A chwilę potem… doktor spadł w otchłań przepaści.

Pochłonęła go ciemność.

„Kurczę, marny koniec”.

Rick potrząsnął głową, żeby uwolnić się od tych mrocznych myśli. Także dlatego, że nie pomagały mu skupić się na tym, co teraz było najważniejsze: odnalezieniu Penelopy i Ulyssesa Moore’a oraz sprowadzeniu ich do domu. Tym razem obojga.

Wiele o tym myślał i postanowił, że pierwszą sprawą do załatwienia jest spotkanie i rozmowa z Peterem Dedalusem. Trzeba mu opowiedzieć o balonie, poprosić by zbudował drugi i zejść ponownie w podziemia Labiryntu.

Ale przed udaniem się do Wenecji wieku osiemnastego, trzeba było załatwić dwie sprawy: nakarmić konia i pożegnać pewną osobę.

Pokonał wzniesienie na skraju miasta, minął cypel z latarnią morską i zatrzymał się przy stajni, w samą porę, by dać paszę Ariadnie. Łódź Leonarda jeszcze nie powróciła. Nieobecność latarnika i jego żony stawała się z dnia na dzień coraz bardziej uciążliwa. Było tak, jakby oni oboje postanowili wypisać się z całej tej historii. Jakby opuścili Kilmore Cove na zawsze.

Kto wie, co by powiedzieli na wiadomość, że księgarnia Kalipso została całkowicie zniszczona…

Rick rzucił klaczy ostatnią wiązkę siana.

„Nie da się niczego zbudować, nie rujnując czegoś…” – powiedziałby jego ojciec, gdyby żył.

– Wiesz co, tato? To wcale nieprawda – powiedział na głos chłopiec o rudych włosach, dziwiąc się sam tej niespodziewanej myśli.

Od morza wiał zmienny wiatr. Powierzchnia wody była usiana setkami lśniących diamencików, a drzewa na wzgórzach pochylały się to w jedną, to w drugą stronę.

Po raz pierwszy zdarzyło się, że Rick nie zgadzał się z maksymą swego ojca i to wcale nie było przyjemne uczucie. Czuł się, jakby przestało go chronić ojcowskie doświadczenie. Jakby nagle musiał zacząć myśleć wyłącznie na własny rachunek.

Wzruszył ramionami i wsiadł z powrotem na rower.

„Ja niczego nie musiałem burzyć, żeby zbudować coś z Julią” – powiedział do siebie, naciskając na pedały.

Ale co takiego zbudował, szczerze mówiąc? Serce zaczęło mu bić mocniej i to nie z powodu wysiłku pedałowania.

Dom Obliwii Newton wyłonił się nagle zza zakrętu i Rick nie umiał powstrzymać uśmiechu: ten z pewnością należałoby wyburzyć, żeby zbudować nowy. I w miarę możliwości sympatyczniejszy.

Była to betonowa budowla, niska i szeroka, podobna do odwróconego tortu, osadzona na niewielkim wzniesieniu trochę powyżej drogi wzdłuż wybrzeża. Liliowa bugenwilla oplotła fasadę i szczęśliwie osłoniła jej większą część.

Aż do poprzedniego wieczoru dom od bardzo dawna stał pusty. Po śmierci właścicielki przeszedł, wraz z pozostałymi dobrami zgromadzonymi w ciągu lat przez bogatą kobietę interesu, w posiadanie Blacka Wulkana, ojca Obliwii. Ten jednak nie miał zamiaru postawić tam nogi.

„I jak nie przyznać mu racji” – pomyślał Rick, pedałując aż do furtki.

Zadzwonił i czekał, zerkając poprzez kraty, aż ktoś otworzy. Ale nikt nie nadchodził.

Zawołał głośno i dopiero wtedy wyjrzała z góry uśmiechnięta czarnowłosa Anita Bloom.

– Nie słyszałam dzwonka! – wykrzyknęła.

„Oczywiście – dopiero w tym momencie przypomniał sobie Rick. – Przecież nie ma prądu!”.

Anita zeszła, żeby otworzyć zamek kluczem, i wkrótce Rick wszedł na teren posesji.

– Coś nowego? – zapytała dziewczynka.

Rick pokręcił przecząco głową.

Położył rower na ziemi, ściągając przedtem z kierownicy zegarek swego ojca i poszedł za Anitą po kręconych schodach prowadzących na pierwsze piętro.

Wnętrze domu Obliwii Newton było przestrzenią typu open space z dwoma ogromnymi oknami wychodzącymi na morze. Urządzone było w sposób dosyć niepokojący – meblami i przedmiotami w stylu futurystycznym. Trochę przypominało wnętrze… lodówki.

– A twój tata? – zapytał chłopiec o rudych włosach, rozglądając się onieśmielony dokoła.

– Jest na dole.

– Udało się wam dodzwonić do mamy?

Anita przytaknęła i dała znak Rickowi, by usiadł na tapczanie o wyglądzie groźnie nowoczesnym.

– Nie będę się rozsiadać – powiedział chłopiec. – Razem z Tommim przygotowujemy się do wyjazdu do Wenecji.

Dziewczynka spojrzała na niego pytająco.

– Nie do twojej Wenecji – uściślił Rick.

– Aha.

– Potrzebujemy Petera.

Anita zmrużyła oczy. Po dłuższym odpoczynku, prysznicu i solidnym posiłku odzyskała swoją dawną energię i spojrzenie pełne blasku i życia. Ale nie miała najmniejszego zamiaru ładować się w nową przygodę poza Wrotami Czasu.

– Nie sądzę, bym mogła wam towarzyszyć… – zaczęła mówić, jakby otrzymała specjalne zaproszenie.

– Nie przyszedłem tu po to, by cię namawiać – przerwał jej Rick. – Wiem, że wyjeżdżasz i chciałem cię tylko pożegnać.

To była prawda: po rozmowie telefonicznej z matką Anita z ojcem postanowili wypożyczyć samochód i pojechać po panią Bloom do Londynu, żeby rodzina znów była w komplecie.

– Wrócisz, prawda?

Anita uśmiechnęła się. – No tak. Przynajmniej żeby zabrać Tommiego. Jego rodzice okropnie się martwią. Dziś w końcu udało się nam z nimi porozmawiać i trzeba było wielkich zdolności dyplomatycznych mego ojca, żeby ich przekonać, że wszystko jest w porządku.

– Zaopiekuję się nim.

Zapadło milczenie i w powietrzu zawisły pewne pytania.

Na koniec Anita przerwała tę ciszę. – Widziałeś się z Jasonem? – zapytała, nie patrząc na Ricka i leciutko się czerwieniąc.

– Nie, ale rozmawialiśmy niedawno. Został ukarany.

– Rozumiem. A w miasteczku… co mówią o ostatnich wydarzeniach? – dziewczynka pośpiesznie zmieniła temat.

– Cóż, moja matka powiada, że nikt nie potrafi wyjaśnić, co wspólnego ma Bowen z pożarem Willi Argo. A przede wszystkim ludzie się dopytują, gdzie doktor przepadł. Dziś powinny się zacząć poszukiwania, które – jak wiemy – nie doprowadzą do niczego…

Anita pomyślała o paskudnym końcu doktora Bowena i głęboko westchnęła. Potem wstała i podeszła do okna. – Sądzisz, że istnieje jeszcze ktoś inny… zamieszany w tę historię z Wrotami Czasu? – zapytała cichutko, błądząc spojrzeniem po morzu pomarszczonym od wiatru.

– Ktoś inny mający złe zamiary? – Rick pokręcił głową. – Nie, nie sądzę, żeby byli jeszcze jacyś inni niegodziwcy.

Ale wcale nie był tego pewien.

Ulysses Moore.

Подняться наверх