Читать книгу Gomułka - Piotr Lipinski - Страница 6
Psy łańcuchowe burżuazji
ОглавлениеKiedy zaczął pisać pamiętnik, jego życie emeryta wypełniło się stałymi zajęciami. Na przykład słuchaniem Radia Wolna Europa i BBC. Włączając nadającą z Niemiec Zachodnich radiostację, zagłuszaną w Polsce, od razu uruchamiał głośno telewizor. Wiedział, że go podsłuchują. Nie chciał, aby esbecy w swoich raportach pisali, że śledzi informacje wrogiej stacji radiowej.
Co rano po śniadaniu wyjeżdżał do lasu i trzy godziny spacerował razem z psem. Czasami z żoną, a w święta z resztą rodziny.
Wracał do domu i na całe popołudnia, a czasami i wieczory zamykał się w swoim gabinecie. Nikt nie spędził z nim tyle czasu, co jego biurko. Stało się jego najwierniejszym słuchaczem.
Pisał jednak nieregularnie. Czasami pochłaniało go zbieranie materiałów źródłowych i sporządzanie konspektu. Szukał dokumentów z czasów okupacji i uwięzienia w latach pięćdziesiątych.
Wydarzenia układał dokładnie w głowie, zanim przelał je na papier. Rękopis ma jedną niezwykłą cechę – zaskakująco mało poprawek.
– Pisał osiem lat – opowiadał mi Andrzej Werblan, który te wspomnienia w latach dziewięćdziesiątych XX wieku, już po upadku PRL, przygotowywał do druku. – To jest tysiąc osiemset sześćdziesiąt kartek formatu A4 zapisanych kaligraficznym, odręcznym pismem. Poprawka zdarza się raz na dwadzieścia stron.
Rękopis przepisała maszynistka – na tej wersji Gomułka skorygował tylko błędy maszynowe. To bardzo rzadka umiejętność – komponowanie w pełni gotowego tekstu, w którym potem nie chce się dokonywać żadnej korekty.
Gomułka nie dawał się ponieść wenie. Był politykiem, a nie artystą.
W 1920 roku w patriotycznym porywie serca postanowił wstąpić do wojska, aby bronić Warszawy przed sowieckimi najeźdźcami. Na przeszkodzie stanął jego młody wiek – piętnaście lat.
W tym czasie komuniści powołali w Białymstoku Tymczasowy Komitet Rewolucyjny Polski, w skład którego weszli Polacy przebywający na terenach radzieckich. Tworzyli go między innymi kierujący sowiecką bezpieką Feliks Dzierżyński, a także Feliks Kon, Julian Marchlewski, Józef Unszlicht, Bernard Zaks. Ogłosili manifest, zgodnie z którym pokój mógł zapanować dopiero po podbiciu Polski. Zapowiadali powstanie Polskiej Socjalistycznej Republiki Rad.
Historyk Paweł Śpiewak w książce Żydokomuna przypomniał, że partia komunistyczna nie chciała bronić niepodległości Polski. Uważała państwo za twór zaborczy i oszukańczy. Zwalczała patriotyzm jako skierowany przeciwko Związkowi Radzieckiemu. Prawdziwy wróg czyhał w kraju – Józef Piłsudski, według komunistów faszysta i rodzimy imperialista.
Komuniści dwa lata wcześniej, na zjeździe założycielskim Komunistycznej Partii Robotniczej Polski, uznali, że „dla międzynarodowego obozu rewolucji socjalnej nie ma kwestii granic”7. Ogłosili krucjatę przeciwko wszystkim, którzy nie popierali rewolucji – również przeciwko socjalistycznemu premierowi niepodległej Polski Jędrzejowi Moraczewskiemu.
Młodemu Gomułce daleko więc było jeszcze do komunistów. Walczyć w obronie niepodległości zamierzał pod wpływem Polskiej Partii Socjalistycznej. To od socjalistów nauczył się patriotyzmu, pogardzanego przez komunistów.
Ojciec Gomułki prenumerował krakowski „Naprzód”, który przestał się mienić organem Polskiej Partii Socjalno-Demokratycznej, a zaczął być gazetą Polskiej Partii Socjalistycznej.
Gazeta napominała przed „wybuchem rozpaczy głodzonego ludu. Przymusowe zajęcie przez państwo wszystkiego zboża jedynym wyjściem. Albo paskarze, albo lud!”8.
Pokrzepiała: „Lokalne ataki bolszewickie na północny wschód od Bobrujska i w rejonie Przemościa i Borysowa odparliśmy ze stratami nieprzyjaciela”.
W następnym, 1920 roku „Naprzód” donosił o zimowej ofensywie: „Także i nasze wojsko ruszyło na wyprawę zimową w pierwszych dniach stycznia na odległej północy, w Inflantach. Wyruszyło wspomagane przez armię łotewską. Pierwszy dzień kampanii uwieńczony został zdobyciem Dyneburga, silnej twierdzy nad Dźwiną, i znacznym posunięciem się poza Dźwinę”. Dodawał: „Ochrona niepodległości narodów bałtyckich będzie odtąd zadaniem Polski”9.
Kolejnego dnia pismo ukazało się w mniejszej, czterostronicowej objętości, bo z powodu awarii gazowni drukarnia nie mogła uruchomić maszyn do odlewania wierszy. Całość więc składano ręcznie. Zdecydowano, że główne tematy na pierwszej stronie to zdobycie Dyneburga oraz rozpaczliwe bolszewickie kontrataki i katastrofa gospodarcza jako skutek ostatniej wojny światowej.
Dzień później pismo dementowało plotki o śmierci Lwa Trockiego. 14 lutego 1920 roku wspominało – za „Nowinami Codziennymi” – o pogłoskach, jakoby doszło do porozumienia między Paderewskim a Dmowskim. „Nar. Dem. obiecała Paderewskiemu poparcie przy wyborze prezydenta Rzeczypospolitej pod warunkiem, że Paderewski w następstwie ustąpi dla zrobienia miejsca Dmowskiemu”. Zapraszało: „Wojna czy pokój? Nad rosyjską propozycją pokojową obradować będzie krakowski lud pracujący na zgromadzeniu ludowym, które się odbędzie w niedzielę 15-go o godzinie 10 przed południem w sali Teatru Powszechnego przy ulicy Rajskiej. Referować będzie tow. poseł dr Zygmunt Marek”. Na ostatniej stronie w prawym dolnym rogu – niczym patriotyczna puenta numeru – ukazała się reklama: „Staropolski miód »Zagłoba« jest najprzedniejszym trunkiem narodowym”10.
Władysław czytał gazetę, chodził na wiece socjalistów i co roku maszerował pod czerwonymi sztandarami w pochodzie pierwszomajowym. Robotnicy tego dnia porzucali pracę, aby wspólnie, głównymi ulicami Krosna, czasami z orkiestrą na przedzie, przejść z Kleinówki, placu koło Komitetu Powiatowego PPS, w stronę należącego do organizacji Sokół boiska, na którym zawiązywał się wiec.
Pochód był wielkim przeżyciem. W przeddzień mówił majstrowi, że nie pojawi się w pracy, co ten przyjmował ze zrozumieniem. Rano ubierał się odświętnie, a klapę marynarki ozdabiał czerwoną kokardą. Kroczył ramię w ramię z ojcem.
Podziwiał tych, którzy nieśli sztandary, przysłuchiwał się tym, którzy przemawiali. Ci przedwojenni mówcy różnili się od wielu powojennych – nigdy nie czytali swoich przemówień. Według Gomułki czytający nie zdobyliby uznania robotników.
Po wojnie swoje wystąpienia jednak najczęściej odczytywał. Polacy zapamiętali ciągnące się w nieskończoność mowy wygłaszane charakterystycznym głosem, z przeciąganiem niektórych sylab.
Wiele z nich nie powstało jednak przy jego mahoniowym biurku. Pisali je współpracownicy, a Gomułka tylko poprawiał. Podobno właśnie tworzone przez podwładnych bywały nużące, a te wymyślane przez samego Gomułkę budziły emocje.
Jeszcze nie bolszewizował. Socjaliści – do których czuł sympatię – z pozoru wydają się pokrewni komunistom. Jednak z punktu widzenia tych drugich Gomułka był poważnym politycznym wrogiem, wyzutym z istotnej idei. Cechą znamienną komunizmu było sekciarstwo – silna niechęć do tych, którzy ideowo wydawali się im bliscy. Paweł Śpiewak podczas lektury przedwojennych kryptokomunistycznych pism „Tryby” czy „Lewar” z zaskoczeniem odkrył, że o socjalistach pisano w nich paskudnie i napastliwie. Nie wspominano za to o faszystach, liberałach czy piłsudczykach. W Niemczech Hitler dochodził do władzy, w Polsce panoszył się Obóz Narodowo-Radykalny, a komuniści zwalczali głównie konkurencyjną, lewicową inteligencję.
W oczach komunistów Gomułka był więc wrogiem. Ale nigdy tego nie doświadczył, bo w jego otoczeniu żadnych komunistów nie było.
W 1922 roku zapisał się do Związku Zawodowego Robotników Przemysłu Chemicznego. Rok później stanął na czele związanego z socjalistami koła Robotniczego Stowarzyszenia Kulturalno-Oświatowego „Siła”. Wystawiali sztuki Chrapanie z rozkazu, Grube ryby. Polegli przy próbach do Tkaczy pióra rewolucyjnej pisarki Antoniny Sokolicz – przedstawienie okazało się zbyt trudne. Grali w szachy i domino, czytali socjalistyczny „Naprzód”. Organizowali zabawy noworoczne i karnawałowe.
Ocierał się o związkowców i socjalistów, ale szukał ludzi bardziej radykalnych. Jakaś siła – może młody wiek – pchała go do tych, którzy nie szukali kompromisów. Komuniści w okolicach Krosna jednak nie mieli żadnego znaczenia.
Wybrał się na wiec Związku Proletariatu Miast i Wsi, komitetu wyborczego działającej na pograniczu legalności Komunistycznej Partii Robotniczej Polski. Udało jej się w 1922 roku wprowadzić do Sejmu dwóch posłów.
Gdy przybył na miejsce tego zgromadzenia, spotkał granatową policję, która nie pozwalała się zatrzymywać robotnikom. Jeszcze nawet nie usłyszał, co organizatorzy mają do powiedzenia, a już uznał, że ci, przeciw którym są władze, pewnie odpowiadają jego wyobrażeniom o rewolucyjnej lewicy. Utwierdziła go w tym właśnie obecność policji, która kojarzyła mu się coraz gorzej.
W 1924 roku pojechał do Bielska na II Zjazd Robotniczego Stowarzyszenia Kulturalno-Oświatowego „Siła”. W czytelni Domu Robotniczego znalazł wśród wyłożonych gazet „Trybunę Robotniczą”, pismo Związku Proletariatu Miast i Wsi.
„Stanowiło to prawdziwy przełom w moim życiu – zanotował we wspomnieniach. – »Trybuna Robotnicza« była dla mnie przewodnikiem, który przeprowadził mnie przez Rubikon oddzielający komunistów od pepeesowców – KPRP od PPS. Wbrew pepeesowskiemu środowisku, w którym przebywałem, przeszedłem tę granicę i podjąłem walkę z PPS”11.
Gomułka zaczął kolportować „Trybunę Robotniczą” wśród znajomych. Słał do niej składki na więźniów politycznych.
Co czytał w „Trybunie Robotniczej” w 1924 roku? Co go pchnęło do przekroczenia granicy? Do dziś zachowały się zaledwie pojedyncze egzemplarze gazety. Wypełniały ją opisy okrucieństw policji i drakońskich kar wymierzanych komunistom przez sądy. Polska w „Trybunie Robotniczej” to kraj, który bezwzględnie niszczy ludzi takich jak Gomułka – młodych robotników i ich starszych kolegów. Czego sam nie zaznał, to mógł wyczytać ze szpalt czasopisma.
Jedno z najczęściej wydrukowanych słów w „Trybunie Robotniczej” brzmi: „skonfiskowano”. To ślad ingerencji cenzury, która nie dopuszczała do publikacji niektórych części tekstów, a nawet tytułów. Duże fragmenty stron pozostawały więc niezadrukowane na żądanie urzędu. We wtorkowym numerze z 8 kwietnia 1924 roku (u góry zaznaczono: „Po konfiskacie nakład drugi”) największy nagłówek na pierwszej stronie brzmiał: „Walka górników potężnieje. Przeciw ciężarom SKONFISKOWANO sanacji”. Zaraz pod nim znalazł się tekst: „Robotnicy! Górnicy i metalowcy Śląska i obu Zagłębi węglowych. SKONFISKOWANO Nie pozwólcie, aby ich rodziny cierpiały głód! Pospieszcie im z pomocą!”12.
„Trybuna Robotnicza” informowała o głodówce więźniów politycznych w Krakowie. Aresztowani wysłali do gazety list: „Warunki, wśród jakich tu żyjemy, są okropne. Brud – zimno – choroby. Brak pomocy lekarskiej i lekarstw uniemożliwiają wszelkie leczenie. O tym, jak władze więzienne odnoszą się do naszych żądań, świadczyć może odpowiedź inspektora więziennego na zapytanie rodzin, dlaczego więźniowie nie przyjmują jedzenia. »Za dobrze im się powodzi – najedli się, więc głodują. Przecież się ich nie bije« – oświadczył pan inspektor”.
Jedna trzecia drugiej strony pozostała pusta. Powtarzające się trzy razy słowo „skonfiskowano” świadczyło o tym, że usunięto tyle właśnie materiałów. Nawet trudno wyobrazić sobie drastyczność wyciętych tekstów, skoro mogła się ukazać notatka o tytule Katowanie na policji w Stryju: „W sobotę, 30 ub. m. 18-letni Julian Rybczyński, uczeń ślusarski w Stryju, miał nieszczęście dostać się w szpony »stróżów bezpieczeństwa«. Niewinny żart, rzucony w stronę posterunkowego przez młodego, nieodpowiedzialnego chłopca, spowodował niezwłocznie jego aresztowanie. Aresztowanego sprowadzili policjanci na inspekcję, okładając go po drodze kolbami i kułakami. Najohydniejsza scena rozegrała się jednak w lokalu inspekcji. Rybczyńskiego skrępowano i zakneblowano mu usta, po czym rozpoczęto tortury. Ofiarę nieopatrznej wesołości (z dzikimi zwierzętami i z policją nie można żartować!) zbito w tak straszny sposób, że ciało chłopca przedstawiało jedną spuchłą i siną masę. Pod wpływem strasznego bólu Rybczyński zemdlał. Po oprzytomnieniu spisano protokół (oczywiście nie ma w nim wzmianki o torturach!) i na wpół żywego biedaka uwolniono. Główną rolę w tym »urzędowaniu« grał ajent Stecuła”.
Na kolejnej stronie wydrukowano interpelację ukraińskiego posła w sprawie „barbarzyńskiego pobicia i dzikich gwałtów” w policyjnych aresztach we Lwowie. Przywoływała skargę jednego z aresztantów: „Komisarz Kajdan wziął znowu druty elektryczne i kłuł mnie w język, wargi, uszy i w całą twarz. Potem dopiero pytał, czy jestem komunistą […]. Pod wpływem tych pobić i wobec groźby komisarza Kajdana, że o ile nie będę odpowiadał dalej, to założy mi na organ płciowy żelazną cygarniczkę i że będę musiał śpiewać jak kanarek – przyznawałem się do wszystkiego możliwego i niemożliwego”.
Pozbawiony słowa „skonfiskowano” był tylko blok reklam: „Na raty. Wszelką konfekcję męską i dziecinną, płaszcze gumowe dla pań i panów, ubrania robocze, tzw. ferszalunki, z najlepszych materiałów i w pierwszorzędnym wykonaniu, po niskich cenach dostarcza »Toga« zakład odzieżowy – Lwów, pl. Bilczewskiego 9. (Naprzeciw kościoła św. Elżbiety)”. „Idź do Lufta. Sprzedaję o 50 procent taniej niż wszędzie. Daję na 18 rat. Towar wydaję przy pierwszej racie”.
Na czwartej, ostatniej stronie, pojawiły się apele: „Robotnicy! Tyle razy ugoda Was zdradziła! Niech zamiast niej walką Waszą kierują Ogólno-Robotnicze Komitety Akcji!”, „Niech w każdym ośrodku proletariackim powstanie Robotniczy Komitet Akcji”.
Kolejny numer, z 31 maja (znowu: „Po konfiskacie nakład drugi”), apelował: „Robotnicy muszą wystąpić przeciw obniżeniu płac”. Informowano w nim: „Od kilku tygodni w podziemiach aresztu policyjnego w Borysławiu dzieją się rzeczy straszne. Niedawno pobili tam policjanci robotnika Halibardę tak okropnie, że ten dogorywa w szpitalu. Zamordowano również robotnika Cholewkę. Aby sprawić pozory samobójstwa, zamordowanemu wsunięto do kieszeni buteleczkę z trucizną”. Na pierwszej stronie znalazła się też jedna pozytywna informacja: „Według ostatnich wiadomości Ag. Wsch. z poważnego źródła rosyjskiego, które ze swej strony zaczerpnęło wiadomość z bezpośredniego źródła francuskiego, Herriot po porozumieniu ze swymi przyjaciółmi politycznymi postanowił natychmiast po objęciu władzy uznać de jure rząd sowiecki”13.
Gazeta ostrzegała: „Polscy i żydowscy spekulanci zbożowi”. Zamierzała przedstawić „Psy łańcuchowe burżuazji”, ale ten tekst, oprócz tytułu, zdjęła cenzura. Na ostatniej stronie ostrzegała: „Do robotników wszystkich trzech zagłębi naftowych! Do całej klasy pracującej Polski! Pod pręgierz opinii proletariackiej! PPS prowokuje walki bratobójcze!”.
Wszystkie te słowa owładnęły umysłem Gomułki, potęgując młodzieńczy bunt.
W okolicach Krosna nie istniała nielegalna Komunistyczna Partia Robotniczej Polski. Postanowił więc stworzyć własną partię. Zwerbował do niej dwóch robotników działających razem z nim w Sile.
Czytał „Trybunę Robotniczą” i przekazywał dalej: trzeba zwalczać socjalistów, bo to agenci burżuazji. Tylko komuniści pragną obalenia kapitalizmu. Od socjalistycznej braci odgrodził go mur niechęci, który zburzył dopiero lata później.
Gomułka wysyłał dziennikarskie korespondencje do „Trybuny Robotniczej”. Szczególnie był dumny, kiedy w „Niezależnym Chłopie” – w 1925 roku zapisał się do radykalnej Niezależnej Partii Chłopskiej, ale później nie przywiązywał do tego wagi – cenzura zabroniła opublikować jego tekst o socjalistycznych sługusach. W piśmie ukazał się tylko tytuł Pobielane groby, a pod nim biała plama, którą Gomułka chwalił się znajomym robotnikom.
Ale same słowa przestały mu wystarczać.
Przykleił sztuczne wąsy. Za pas wetknął pistolet. „Nadawałbym się do Tupamaros”14 – wyobraził sobie wiele lat później przy mahoniowym biurku, pochylony nad kolejną kartką wspomnień. Myślał o dniu, gdy zdecydował się na zamach terrorystyczny.
Zaczęło się od niepohamowanej miłości do broni. Podczas I wojny światowej przynosił do domu znalezione na polach granaty ręczne, amunicję karabinową, trotyl. Chociaż do tych pierwszych brakowało mu zapalników, to podpalał je lontem i wrzucał do rzeki, aby ogłuszyć ryby.
Pewnego jesiennego wieczoru dobrał się do rewolweru, który ojciec chował na dnie amerykańskiego kufra. Pociągnął za spust, bo nie wiedział, że broń jest nabita. Przestrzelił szybę w oknie i narobił smrodu w pokoju.
Potem podczas strajku powszechnego w 1923 roku cały czas nosił ze sobą parabellum. W domu trzymał siedmiostrzałowy nagan i nieduży pistolecik. Wkrótce kupił francuski karabin z dwudziestoma magazynkami pocisków. Wprawiając się w strzelaniu, naderwał mięsień w dłoni, bo broń nie miała kolby.
Arsenał ukrywał w zamaskowanym schowku w chlewiku, gdzie miał też podręczny warsztat ślusarski. Kiedy w 1925 roku zaczęły krążyć pogłoski, że zagraniczni właściciele zamierzają zamknąć rafinerię, Gomułka z dwoma robotnikami postanowili dokonać zamachu na okna dyrektora. Nie na samego dyrektora, lecz właśnie na szyby w jego domu. Po ostrzelaniu zamierzali listownie ostrzec, że jeśli fabryka upadnie, sługusi obcego kapitału zostaną ukarani śmiercią.
W nocy Gomułka zajął pozycję strzelca, a dwaj jego koledzy próbowali zbić latarnię oświetlającą drogę przy willi dyrektora. Stał z naganem w dłoni, podczas gdy współtowarzysze miotali kamienie. Każdy jednak mijał żarówkę. Spadały po drugiej stronie ogrodzenia na posesję. Nagle z tamtej strony usłyszał dwa strzały. Gomułka zobaczył rozbłyski i pomyślał, że ktoś ostrzeliwuje jego wspólników. Oparł dłoń na łokciu lewej ręki i sam pociągnął dwa razy za spust. Od strony domu odpowiedziała kanonada. Dwa pociski świsnęły Gomułce nad głową.
Następnego dnia zorientował się, jak bardzo spartaczyli akcję. Strzelał do nich dozorca willi, a oni przed akcją nawet nie sprawdzili, czy ktoś pilnuje własności dyrektora.
Po latach czuł jednak niechęć do lewicowych rewolucjonistów, którzy przeciw kapitalizmowi walczyli terrorem i porwaniem. Ale kiedy był młody? Chęć rewolucyjnej zmiany świata i wczesny wiek stanowiły mieszankę, z której mógł się narodzić terrorysta na miarę urugwajskich tupamaros. Dziś trudno uwierzyć, że w młodości był takim narwańcem.
W jednym z pustych zbiorników naftowych – w rafinerii odpowiadał za ich konserwację – zbił z drewnianych skrzynek swoje pierwsze w życiu biurko. Już nie wystarczało mu przekonywanie do rewolucji kilku zaprzyjaźnionych robotników. Targała nim potrzeba ewangelizowania mas.
Na miejsce swojego oratorskiego debiutu wybrał zgromadzenie skrzyknięte przez socjalistów w 1925 roku w Krośnie. Przyjechać na nie zapowiedział poseł Herman Lieberman. Gomułka umyślił sobie na tym kilkusetosobowym mitingu przedstawić to, co o świecie sądzą komuniści.
Bał się tego wystąpienia. Nie, że go pobiją. Nie, że będą wyklinać. Zwyczajnie zjadała go trema, bo jeszcze nigdy nie przemawiał przed takimi tłumami. Wiedział, że sala będzie przeciwko niemu. Zamierzał mówić do ludzi zebranych wokół innych idei niż te, w które sam wierzył.
Siedział na dnie metalowego baniaka jak mnich w celi. Skupiony tylko na własnych myślach. Z góry sączyło się niewiele światła. Trzy dni schodził na dół i w półmroku notował. Układał w głowie kolejność zdań. Potem uczył się ich na pamięć. Jak najlepsi, nie zamierzał mówić z kartki.
Metalowe ściany odbijały echem jego słowa. Choć właściwie to jego całe przemówienie było echem tego, co wyczytał w artykułach pism Związku Proletariatu Miast i Wsi oraz Niezależnej Partii Chłopskiej.
Przyszedł przed zebraniem, żeby zająć miejsce w pierwszym rzędzie. Udzielono mu głosu zaraz po wystąpieniu posła. Zaczął mówić o wyzysku robotników przez kapitalistów. O drakońskich wyrokach na komunistów. Nawoływał do porzucenia socjalistów. Namawiał do współpracy gospodarczej ze Związkiem Radzieckim.
Nawet nie bardzo zapamiętał, co mu odpowiedział Lieberman. Był tak podekscytowany, że nie potrafił trzeźwo ocenić, jak go odbierali inni. Utkwił mu w głowie tylko jeden epitet. Poseł nazwał go „adiutancikiem Królikowskiego”, czyli komunistycznego parlamentarzysty Stefana Królikowskiego.
W głowie huczały mu oklaski, jakie otrzymał od robotników. Jego debiut pewnie więc wypadł całkiem dobrze. Wkrótce poczuł gorycz odpowiedzialności za słowa. Robotnicy klaskali, ale zza stołu prezydialnego nie padły żadne brawa. Niedługo później usunięto go ze stanowiska przewodniczącego Związku Młodzieży Robotniczej „Siła”.
Ale od tej chwili w Krośnie mówiono już o nim jako o komuniście.
Zabierając się do opisania roku 1926, ważnego w historii Polski za sprawą przewrotu majowego, chyba sam nie spostrzegł, jak istotny był też w jego biografii. Wynotował wszystkie wydarzenia, nie dostrzegając przełomów, jakie nastąpiły w dwudziestym pierwszym roku jego życia. A wówczas runął jego męski świat.
W 1926 roku znowu został bezrobotnym. Po pożarze zamknięto rafinerię w Krośnie. Pracę stracił też jego pięćdziesięciotrzyletni ojciec, który nigdy już nie uzyskał zatrudnienia. Rodzina korzystała z zasiłków, lecz te szybko się skończyły. W domu zarabiały więc tylko kobiety – matka w polu u sąsiadów, a młodsza siostra Ludwika na krawiectwie. Starsza siostra Józefina wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych. Pierwszy raz mężczyźni pozostawali na utrzymaniu kobiet.
Gomułka pomyślał wtedy, że powinien wyjechać do Związku Radzieckiego. Nielegalnie. Pchały go tam i wiara w rewolucję, i potrzeba pracy. Naiwnie – jak się okazało – sądził, że za wschodnią granicą będą na niego czekali z otwartymi ramionami.
Przez pół roku, kiedy pozostawał bez zatrudnienia, kolportował wydawnictwa Niezależnej Partii Chłopskiej. Napisał więc do jej posła Alfreda Fiderkiewicza z prośbą o pomoc.
Spodziewał się zachęty, poparcia, może nawet entuzjazmu. Ale odpowiedź go zmroziła. Poseł odradzał wyjazd. Tak bardzo, jak tylko potrafił. Tłumaczył, że przedostających się przez zieloną granicę Polaków Sowieci aresztują i umieszczają w obozach. Przetrzymują długo, aby potwierdzić tożsamość. To mocno kłóciło się z przekonaniem Gomułki, że ojczyzna proletariatu jest najlepszym miejscem na świecie. Pierwszy raz z zaufanego źródła – a nie za pośrednictwem polskiej państwowej propagandy – dowiedział się o rysach na wizerunku Związku Radzieckiego.
Swojemu pamiętnikowi nie powierzył niektórych wspomnień. Nie przypomniał pierwszej miłości ani pierwszego pocałunku. Ale dobrze zapamiętał pierwsze więzienie. To też był rok 1926.
Za kraty trafił wiosną. W 1926 roku wyruszył w pochodzie pierwszomajowym. Ale nie chciał już iść pod sztandarami socjalistów. Wolał towarzyszyć zwolennikom Narodowej Partii Chłopskiej, bo ci byli w okolicy najbardziej radykalni. Podczas pochodu w mniej więcej trzydzieści osób śpiewali swoje pieśni, sprzedawali „Niezależnego Chłopa”. Socjalistyczna straż porządkowa zażądała, aby zaprzestali kolportażu. Doszło do awantury, ale robotnicy ulokowali sympatie po stronie zaatakowanych i w rezultacie Gomułka szybko zbył wszystkie egzemplarze.
Policja spisała raport i tydzień później przeprowadziła rewizję u Gomułki. Osadzono go w areszcie. Zapamiętał szczegóły tego pierwszego razu. Siedział samotnie w celi z drewnianą, czystą podłogą. Na żelaznym łóżku leżały siennik i poduszka wypchane słomą. Na nich koc. Taboret, półka na ścianie, miska, kubek i łyżka. A w kącie – blaszany kibel, konewka z wodą i miska do mycia. Z sufitu zwisała zakratowana żarówka, zapalana z zewnątrz. Małe, zakratowane okno i drzwi okute blachą, z judaszem pośrodku.
Tymczasem w Warszawie eksplodował przewrót majowy. Kiedy na Kleinówce znowu zebrali się socjaliści, tym razem z poparciem dla Piłsudskiego, do rezolucji włączyli żądanie uwolnienia Gomułki. Choć przecież od dawna ich krytykował. Areszt uchylono.
Gomułka podziękował socjalistom za pomoc, ale z rezerwą myślał o przewrocie majowym. Jeszcze nie wiedział, że Piłsudskiego początkowo wsparli nawet komuniści. Później jednak swoją decyzję nazwali „błędem majowym”. Komunistom marzyło się, że popierając Piłsudskiego, przyczynią się do upadku Chjeno-Piasta i prawicy. Ale Piłsudski szybko pozbawił ich złudzeń, gdy policja rozgoniła komunistyczny wiec poparcia.
Wkrótce z interpelacją w sprawie Gomułki wystąpił w Sejmie poseł Alfred Fiderkiewicz, który wcześniej odradzał mu wyjazd do Związku Radzieckiego.
Kiedy Gomułka skończył pisać o przedwojennym areszcie, pomyślał o fałszywej praworządności w komunistycznej Polsce.
Pamiętał, że komunistę przed wojną można było aresztować bezprawnie – w więzieniach sanacyjnych przetrzymywano kilka tysięcy komunistów. Ale udawało się też publicznie piętnować takie postępowanie władz. A kiedy sam po wojnie trafił do więzienia, to choć był posłem, nikt w jego sprawie nie protestował. Mimo że w Sejmie najliczniejsi byli komuniści, jego towarzysze partyjni. Uwięziono go bez zgody Sejmu, bez pytania nawet o zdanie prokuratury.
Podsumował swoje rozważania: „Demokracja socjalistyczna stanie się wyższą formą rządzenia niż demokracja burżuazyjna dopiero wtedy, kiedy zostanie uzupełniona podstawowymi elementami demokracji burżuazyjnej z zakresu praw i swobód człowieka”15. Ale już zabrakło mu namysłu, że przecież sam po wojnie wykorzystywał do politycznych celów wymiar sprawiedliwości.
Kiedy odzyskał wolność w 1926 roku, trafił do hrabiego Aleksandra Skrzyńskiego. Pracował u niego przy budowie ogrodzenia dużego parku w Zagórzanach. Przygotowywał metalowe słupy – po rozgrzaniu do czerwoności tłukł młotem, aby spłaszczyć je z jednej strony. To było jego ostatnie zajęcie jako robotnika. Kiedy je zakończył, został sekretarzem Związku Zawodowego Robotników Przemysłu Chemicznego i Pokrewnych RP (dopisek „i Pokrewnych RP” dodano w kwietniu 1923 roku) na okręg drohobycki. Od tej pory stał się zawodowym działaczem. W organizacji ścierały się wpływy socjalistów i komunistów. Gomułka uważał, że Komisja Centralna Związków Zawodowych tępiła wpływy tych drugich.
Zarabiał, jakby był akwizytorem – uposażenie było proporcjonalne do wysokości składek robotników. Jego finanse zależały od tego, jak wielu robotników namówi, aby przystąpili do organizacji. Po przenosinach do Drohobycza okazało się, że dochody z trudem pozwalają na prowadzenie działalności politycznej, a na własne potrzeby nie zostaje prawie nic.
Czy z przekonania stał się etatowym rewolucjonistą? Sam się nad tym zastanawiał po latach. I dochodził do zaskakującego wniosku – z pewnością nie. Gdyby znalazł wówczas pracę w wyuczonym zawodzie, pozostałby wywrotowcem ideowym. Ale wtedy nie miał wyboru. To praca wybrała jego.
Aresztowano go już za działalność komunistyczną, zgłoszono już w Sejmie interpelację w sprawie uwięzienia, był już zawodowym działaczem związkowym, ale wciąż nie należał do partii komunistycznej. Brakowało mu tego ostatecznego sznytu, aby mógł się w pełni poczuć bojownikiem o lepsze jutro.
Wreszcie w 1926 roku, wkrótce po przyjeździe do Drohobycza, jego znajomy Marek Hopfinger zaproponował, aby wstąpił do Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy16. Gomułkę zaproszono na spotkanie kierownictwa drohobycko-borysławskiego okręgu KPZU. Przyjmowali go – oprócz Marka Hopfingera – Natan Szapiro, z pochodzenia Żyd, i Andrzej Stećko, Ukrainiec.
Niewiele to zmieniło w pracy sekretarza związku chemicznego, ale psychicznie czuł się już innym człowiekiem. Silniejszym. Ruch robotniczy miał przecież wkrótce rozpalić swoim podmuchem płomień rewolucji. Kiedy nie tylko zostaną unarodowione fabryki, lecz także wspólna stanie się troska o ich los. Poczucie przynależności do grupy zahartowało go na uciążliwości codziennego życia.
„Wiara, jaką żywiłem do KPP, do jej instancji partyjnej, jak w ogóle do idei socjalizmu, była zupełnie podobna do wiary w Boga i jego kościół święty, żywionej przez szczerych wyznawców religii rzymskokatolickiej” – zapamiętał. Religijne skojarzenia towarzyszyły mu również wówczas, gdy wspomniał chwile składania meldunków swoim partyjnym przełożonym: „Jako komunista zachowywałem się wobec partii identycznie, jak zachowuje się głęboko wierzący katolik wobec spowiadającego go księdza, któremu na każde pytanie odpowiada słowami prawdy, niczego przed nim nie zatajając”17.
Zapamiętał ból – tak wyglądała jego pierwsza noc w Warszawie. Ciało atakowały pluskwy. Kąsały. Wysysały krew.
Trafił do stolicy w połowie 1927 roku na polecenie związku zawodowego. Prawdopodobnie wtedy przeniesiono go z Komunistycznej Partii Zachodniej Ukrainy do Komunistycznej Partii Polski. Ale Gomułka w swoich pamiętnikach nigdzie nie określił tej, zdawałoby się, ważnej daty. W kalendarium jego życia, opublikowanym w 1985 roku, jako datę przystąpienia do KPP podano chwilę, gdy w Drohobyczu przyjęto go do KPZU.
Pierwszą noc spędził w mieszkaniu studenta komunisty. Obudził się, czując świąd. Zobaczył dziesiątki brązowo-żółtych pluskiew, grubych od jego krwi. Wyskoczył z łóżka i z obrzydzeniem dusił je na swoich nogach. Czuć było odór, a na ciele rozmazywały się plamy krwi.
Od następnego poranka musiał walczyć już niemal ze wszystkimi – z endekami, z piłsudczykami, z socjalistami. Robotnicy nie garnęli się ani do związku Gomułki, ani do komunistów. Tylko w jednym zakładzie organizacja miała spore wpływy – w warszawskiej fabryce zapałek Płomyk na Pelcowiźnie.
Tam poznał Liwę Szoken. Była od niego starsza o trzy lata. Zakochali się w sobie.
Urodziła się w 1902 roku w rodzinie warszawskich ortodoksyjnych Żydów utrzymujących się z handlu w małym sklepie ze skórą i z przyborami szewskimi. Ukończyła dwie klasy szkoły ludowej i pięć klas gimnazjum. Drobna i niska – nie więcej niż sto pięćdziesiąt centymetrów wzrostu. A jednocześnie gotowa walczyć z całym światem.
Kiedy miała szesnaście lat, zerwała kontakty z rodziną. Nie do końca wiadomo, co było przyczyną rozstania. Czy to, że rodzice krytykowali jej przekonania polityczne. Czy może to, że nie wyrazili zgody na jej dalszą naukę. W jednym i drugim przypadku powód właściwie sprowadza się do tego samego – buntu córki przeciw konserwatyzmowi rodziców. Pod tym względem była zupełnie różna od swojego ukochanego, który całe życie uznawał rodzinny patriarchat.
Liwa związała się z komunistami. W 1923 roku aresztowano ją podczas pochodu pierwszomajowego. Kolejny raz zatrzymano, podejrzewając o kontakty z nielegalną organizacją. Musieli już ją mocno szanować robotnicy, bo w jej obronie wybuchł strajk. Właśnie ten protest połączył Liwę i Władysława. Gomułkę wysłano do fabryki zapałek, aby doradzał komitetowi strajkowemu.
W PRL-owskim kalendarium jego życia zanotowano, że w 1928 roku „Wł. Gomułka zawiera związek małżeński z Zofią Szoken”18. To nieprawda. Władysław i Liwa pokochali się i zamieszkali ze sobą, ale ich małżeństwo nie mieściło się w prawnym ładzie przedwojennej Polski. Stało się więc dobrowolnym związkiem dwojga ludzi, którego nie usankcjonował ślub kościelny. Cywilnych prawo nie przewidywało. Wielu komunistów godziło się na kanony kościelne. Co najwyżej niektórzy nie szli do spowiedzi. Ale ci najtwardsi, tacy jak Władysław Gomułka, ślub w świątyni potraktowaliby jako odstępstwo od swojej wiary. W dodatku przecież Liwa była bezwyznaniową Żydówką. A Gomułka oficjalnie katolikiem, co zapisano w kościelnych księgach podczas chrztu. Musiałaby więc przyjąć jego formalną wiarę. A to by oznaczało wyrzeczenie się wszelkich przekonań.
Ponieważ dzieci z takich małżeństw nie chrzczono, Kościół nie przekazywał ich danych do ksiąg stanu cywilnego. O chrzcie Ryszarda, syna Władysława i Zofii, urodzonego dwa lata później, zadecydowali jego dziadkowie, kiedy miał siedem lat. W przeciwnym razie dziecko z braku metryki nie zaczęłoby nauki w szkole.
Mimo prawnych problemów przynajmniej władze śledcze, z którymi Gomułkowie coraz częściej mieli do czynienia, nie stwarzały formalnych przeszkód, gdy Liwa starała się o zwolnienie Władysława. Choć przecież urzędnicy mogli z nią w ogóle nie rozmawiać, bo w świetle prawa nic ich nie łączyło. Urzędnicy więzienni okazywali się jednak bliżsi życia niż posłowie.
Rodzice już o Liwi zapomnieli. Uciekła z ich ortodoksyjnego świata, wybrała przeklęty komunizm. I jeszcze żyła z gojem.
Liwa odcinała się od korzeni. Zmieniła imię na Zofia. Ale Władysław jeszcze długo mówił na nią „Liwuś”.
Z Warszawy wyjechał na trzy lata do Zagłębia Dąbrowskiego. Choć formalnie skierował go związek zawodowy, aby został sekretarzem okręgowym, to o przeniesieniu zadecydowano w Komunistycznej Partii Polski.
Wynajął mieszkanie w Zawierciu – duży pokój i spora kuchnia – a kierował mniej więcej tysiącem członków. Werbował nowych, rokował z właścicielami fabryk. Okazał charakter, nie przyjmując łapówki od jednego z nich, za którą miał pohamować roszczenia pracowników.
Od 1928 należał do radykalnej PPS-Lewicy, choć była to głównie przykrywka dla jego komunistycznej działalności. Gomułka w publicznych wystąpieniach występował jako członek PPS-Lewicy, a nie partii komunistycznej. Rok później w lipcu został nawet delegatem na I Krajowy Zjazd PPS-Lewicy. Według Bolesława Drobnera ten odłam PPS zawiązali nie tyle socjaliści niezadowoleni z kierownictwa partii, ile po prostu komuniści, którzy chcieli przejąć władzę nad socjalistami.
PPS-Lewica wystawiła w 1930 roku Gomułkę w Będzinie jako kandydata do Sejmu. Listę wyborczą, na której się znalazł, unieważniono. Niezbyt się chyba tym przejął. We wspomnieniach napisał o głosowaniu, ale nie odnotował, że sam się znalazł wśród pretendentów.
Podobno w Zawierciu jego żona, mimo że już dawno zerwała z żydowską rodziną i żydowskimi tradycjami, świętowała szabas. Dawała dzieciom trzydzieści groszy za przyniesienie wody ze studni.
Ale syn Ryszard uważa to za bajki. W rodzinie właściwie nigdy nie mówiono, że Zofia jest Żydówką. Choć Władysław był komunistą, to ubierał choinkę i dzielił się opłatkiem. Obchodzili święta po chrześcijańsku.
7
Henryk Cimek, Lucjan Kieszczyński, Komunistyczna Partia Polski 1918–1938, Warszawa: Książka i Wiedza, 1984, s. 19, 20.
8
„Naprzód”, 31.10.1919. Kolejny cytat tamże.
9
„Naprzód”, 8.01.1920.
10
„Naprzód”, 14.02.1920.
11
Władysław Gomułka, Pamiętniki, t. 1, red. Andrzej Werblan, Warszawa: Polska Oficyna Wydawnicza „BGW”, 1994, s. 88.
12
„Trybuna Robotnicza”, 8.04.1924. Kolejne cytaty tamże.
13
„Trybuna Robotnicza”, 31.05.1924. Kolejne cytaty tamże.
14
Władysław Gomułka, Pamiętniki, t. 1, dz. cyt., s. 105.
15
Tamże, s. 125.
16
Tamże, s. 141, 142.
17
Tamże, s. 330.
18
Gomułka. Działalność Władysława Gomułki. Fakty, wspomnienia, opinie, wybór i oprac. Walery Namiotkiewicz, Warszawa: Książka i Wiedza, 1985, s. 343.