Читать книгу Gomułka - Piotr Lipinski - Страница 7

Słabość ukrył przed światem

Оглавление

W lipcu 1930 roku Lewica Związkowa, kierowana przez KPP, pierwszy raz wysłała go do Związku Radzieckiego, który forsownym marszem zmierzał do lepszego świata, jak wówczas mówili między sobą komuniści. W tę pierwszą pielgrzymkę zabrał tylko piżamę, przybory do golenia oraz pastę i szczoteczkę do zębów. Wydelegowano go potajemnie na konferencję V Kongresu Profinternu, czyli Czerwonej Międzynarodówki Związków Zawodowych.

Swoją drogę rozpoczął, wyjeżdżając w przeciwną niż ZSRR stronę. Przekroczył granicę polsko-niemiecką na Górnym Śląsku. Właśnie dlatego, żeby nie wzbudzać podejrzeń, zabrał ze sobą tak mało bagażu.

W Berlinie po długim oczekiwaniu otrzymał radziecki paszport. Wystawiła go sowiecka ambasada na fikcyjne nazwisko, całą podróż spowijała bowiem tajemnica. Do Moskwy wyruszył koleją. Przez korytarz pomorski, Prusy Wschodnie, Litwę i Łotwę.

Polscy komuniści, widząc na radzieckiej granicy napis: „Proletariusze wszystkich krajów, łączcie się”, przeżywali niemal religijną ekstazę, a na żołnierza Armii Czerwonej w czapce z gwiazdą patrzyli jak na boga.

Po przekroczeniu rubieży poczuł podniecenie, że znajduje się w Związku Radzieckim. Zachwycili go pierwsi radzieccy przedstawiciele władzy, pogranicznicy. Zobaczył „przeważnie młodych jeszcze, schludnie umundurowanych strażników i celników”19. Potem jeden z nich spuścił psa, który obwąchał podwozie wagonu. Gomułka domyślił się, że tak sprawdza się, czy pod wagonem nie ukrywa się ktoś, kto by wdzierał się do Związku Radzieckiego. Bardzo spodobała mu się ta czujność. Widział w tym też dowód, że wrogowie próbują przerzucać szpiegów nawet w tak podstępny sposób.

Główną siedzibą tego „raju” był Komintern, siedziba Międzynarodówki Komunistycznej. Kiedy Gomułka dotarł do Moskwy, wypytywał na ulicach, jak do niej dotrzeć. Wyobrażał sobie, że każdy człowiek w Związku Radzieckim bezbłędnie wskaże mu to święte miejsce.

Niestety, moskwianie o Kominternie nie słyszeli. Zapytany na skrzyżowaniu milicjant przegonił Gomułkę, strofując, że przeszkadza mu w pracy.

Gomułka poczuł się zmieszany. Nawet w burżuazyjnej Polsce policjant spróbowałby pomóc szukającemu drogi. Tego dnia – jak zapamiętał – wyzbył się złudzeń, że w Moskwie znają Komintern, pałac międzynarodowego komunizmu, równie dobrze jak Wawel w Krakowie.

Potem było jeszcze gorzej. Kelnerka w stołówce Kominternu, sądząc, że nikt z międzynarodowych komunistów nie zna rosyjskiego, złorzeczyła, że przyjezdni sycą się rosyjskim masłem, choć samym Rosjanom brakuje chleba. Gomułka posmutniał. Czuł się wielkim przyjacielem Związku Radzieckiego, a ten, ucieleśniony w postaci kelnerki, odpłacał mu nienawiścią. Jakby był kimś obcym w sowieckim żywiole.

Z powodu przedłużającego się oczekiwania w Berlinie do Moskwy dotarł już po zjeździe Profinternu. Nie uczestniczył w żadnym zebraniu, ustalenia poznał tylko z dokumentów. W Związku Radzieckim spędził jedynie kilkanaście dni.

W Moskwie odebrał jednak dwie ważne lekcje. Pierwsza dotyczyła rozczarowania. Po latach zanotował, że był naiwny. Idealizował Związek Radziecki i wszystko, co z tamtejszej rzeczywistości burzyło jego wyobrażenia, odbierał bardzo osobiście, jako wyrządzaną mu przykrość.

Druga była co najmniej równie istotna – dotyczyła radzieckiego głodu. Brakowało wszystkiego. Ale on nie dawał wcześniej temu wiary. Opisy radzieckiej gospodarki w polskiej prasie traktował jako burżuazyjne paszkwile. Wierzył tylko w cudowne relacje drukowane w prasie komunistycznej. Na miejscu jednak przekonał się, że kolektywizacja rolnictwa głodziła poddanych Stalina.

Zrozumiał to, czego nie dostrzegli jego towarzysze – radziecki komunizm oznacza głód. Ale to ledwie częściowo zmieniło jego sposób myślenia. Wystarczyło proste działanie – od komunizmu należało odjąć kołchozy. Arytmetyka, która miała sprawić, że polski, jego, Gomułki, komunizm stanie się lepszy.


Po powrocie do Polski wciąż prowadził podwójne życie.

Zamieszkał w Warszawie. Sekretarzował Związkowi Zawodowemu Robotników Przemysłu Chemicznego i Pokrewnych RP. To legalnie. Specjalnie od czasu do czasu chodził do lokalu związkowego przy Chłodnej 10, aby nie wzbudzać nadmiernych podejrzeń policji. Równocześnie w konspiracji był funkcjonariuszem Centralnego Wydziału Zawodowego KPP. W czerwcu 1931 roku pomagał w planowaniu strajku warszawskich tramwajarzy. Ale nie udało się go rozszerzyć na wszystkich pracowników komunalnych. Komuniści byli zbyt słabi, aby zorganizować protest wbrew innym związkom zawodowym, których przywódcy nie poparli apelu o strajk powszechny w całej Warszawie. W rezultacie niczego nie zyskali, a niektórych strajkujących aresztowano.

Latem 1931 roku policja zrewidowała jego mieszkanie i zatrzymała go za sprawą małej kartki z kilkoma cyframi i skrótami. Uznała, że to szpiegowski szyfr. Poza tym nie znaleziono niczego obciążającego. Gomułka pilnował, żeby w domu nie znalazły się żadne konspiracyjne materiały. Ukrywał za to dwieście złotych, których żandarmi nie tknęli. Całą sumę ukradła jednak żona dozorcy, która znała jego schowek. Przedstawiała się jako sympatyczka KPP.

W czerwcu 1932 roku wysłano Gomułkę, aby zorganizował strajk w Łodzi, w fabrykach włókienniczych. Kryzys lat trzydziestych doświadczał Łódź. Szczególnie dotkliwie właśnie przemysł włókienniczy. Zakłady pracowały po dwa, trzy dni w tygodniu. Płace w porównaniu z 1928 rokiem spadły o jedną trzecią.

Zamieszkał w Łodzi przy ulicy Emilii Plater. W dwudziestometrowej izbie, którą dzielił z właścicielką i z jej osiemnastoletnią córką.

W środku stały piec kuchenny, stolik, a do mycia konewka i miednica. Wodę wszyscy lokatorzy czerpali z jednego kranu na piętrze. Naczynia myli we wspólnym zlewie. Do ubikacji chodzili na zewnątrz. Gomułka rzadko, bo niezameldowany nie chciał się ludziom rzucać w oczy. Przed nocą izbę przedzielano zasłoną, po jednej stronie spały matka i córka, po drugiej na polówce Gomułka.

W niedzielę 28 sierpnia 1932 roku stanął wśród robotników w lesie w pobliżu folwarku Młynek. Schodzili się powoli, w tajemnicy. Zamierzali radzić o strajku. Chcieli się spotkać między cmentarzem a pętlą tramwajową, lecz dostrzegli policyjnego wywiadowcę. Zdecydowali się więc grupami przejść do lasu.

Ale wśród konspiratorów był policyjny agent. Gomułka zapamiętał, że pracował jako murarz, miał silne i twarde dłonie. Mocno utykał po wypadku przy pracy. Znał go z wcześniejszych spotkań. Był nawet u niego w domu i dostał na niedzielne śniadanie bułkę, masło i wędlinę, co było podejrzanym luksusem. Żoną prowokatora była Władysława Bytomska, również komunistka, która już siedziała w więzieniu. Po wojnie uczczono ją nazwą ulicy w Łodzi z powodu rzekomego mordu, jakiego miała się na niej dopuścić policja.

Gomułka zapamiętał, że było wtedy upalnie. Ubrał się w wełniany garnitur, który kupił w okazyjnej cenie na Nalewkach, bo choć używany, pozostawał w dobrym stanie. Spływał po nim pot, koszula lepiła się do ciała.

Do lasu poszło trzydziestu robotników. Usiedli w kole. Gomułka wyciągnął notatnik i ołówek, żeby zapisać nazwy fabryk, które reprezentowali.

Skreślił zaledwie trzy albo cztery nazwy, gdy usłyszał wezwanie:

– Nie ruszać się z miejsca!20

Podniósł pochyloną nad kajetem głowę. Zobaczył dwie osoby z pistoletami. Chwycił marynarkę i skoczył w zarośla. Usłyszał:

– Stój, bo strzelam!

Poderwał się do ucieczki. Pod nogami czuł grząski grunt. Wbiegł na polanę. Znowu usłyszał:

– Stać, bo strzelam!

Myślał tylko o jednym – że nie mogą go złapać. W ręku miał przecież dowód rzeczowy, którym obciążyłby towarzyszy.

Padł pierwszy strzał. Gomułka zrobił kilka skoków. Drugi strzał. Poczuł, jakby jakiś nieduży kamyk trafił go lekko z tyłu w udo lewej nogi.

Przewrócił się na trawę. Próbował ruszyć nogą, ale już nie zdołał. Ból paraliżował. Kula roztrzaskała kość udową na dwie części aż po kolano.

Noga już nigdy nie odzyskała pełnej sprawności.

Większy żal niż do policjanta, który do niego strzelił, miał później do lekarza, który niedbale zajął się raną. Chirurgiem był dobrym, ale endekiem – bez współczucia potraktował więc komunistę. Zagroził nawet amputacją. Specjalnie, by pognębić wrogiego politycznie pacjenta, bo noga była tylko opuchnięta i brakowało wskazań, aby ją odejmować. Tak właśnie myślał cierpiący Gomułka.

Trzy dni leżał bezwładnie w szpitalu. Nie mógł zasnąć.

Kiedy zabierano go na stół operacyjny, czuł, że traktują go jak zwierzę, które trzeba uleczyć, ale któremu nikt nie tłumaczy, jak będzie się kroić jego kończynę.

Potem spędził sześć tygodni na wyciągu. Niemal bez ruchu, cały czas na wznak.

Od leżenia powstawały krwawe rany. Torturą stała się bezsenność. Był przekonany, że cztery tygodnie nie zasnął ani na minutę. Nigdy wcześniej by nie uwierzył, że człowiek może przez miesiąc nie usnąć nawet na chwilę. Ale nie mógł wątpić w to, co sam przeżył.

Źle złożona kość udowa skróciła nogę o dwa centymetry. Całe życie potem nieco utykał. Wciąż leczył tę nogę, bez ustanku ćwiczył.

Swoją słabość starannie ukrywał przed światem. Nauczył się tak stąpać, aby nikt nie dostrzegł ułomności.


6 marca 1933 roku wybuchł strajk powszechny w przemyśle włókienniczym, strajk, który Gomułka próbował wzniecić za sprawą zebrania w lesie. Pierwsze zakłady stanęły nawet wcześniej, 2 marca. Ale nie mógł już sam pokierować robotnikami, bo trafił do aresztu przy ulicy Gdańskiej 13 w Łodzi.

1 maja obok więzienia przechodził pochód robotniczy. Słysząc odgłosy manifestacji, więźniowie polityczni wykrzykiwali w celach swoje hasła.

„W odpowiedzi na to naczelnik-sadysta skierował straż, wzmocnioną w tym dniu posiłkami policyjnymi, do masakrowania i katowania więźniów politycznych – wspominał Ignacy Loga-Sowiński. – Kiedy przyszła kolej na celę, w której przebywał Gomułka, w drzwiach ukazał się sam naczelnik. Zasłonił mu drogę Władysław Gomułka, wołając do uzbrojonego w rewolwer i z kaskiem naczelnika: »strzelaj, ty sadysto!«. Zdecydowana postawa Gomułki zapobiegła masakrze współtowarzyszy w jego celi. Opowieść o tej postawie Gomułki urosła do legendy i była przekazywana z ust do ust, z celi do celi przez wszystkie dalsze lata łódzkiej komuny więziennej”21.

To wspomnienie ukazało się w roku 1989, kiedy Polska Ludowa skapitulowała. Oficjalnie publikowane relacje o życiu Gomułki nigdy nie kreowały go na tak heroicznego bohatera, jak przedstawiano Bolesława Bieruta. Mimo że ze względu na charyzmatyczny charakter lepiej niż mdławy Bierut nadawał się na przywódcę otaczanego kultem jednostki. Pozostał jednak tylko autorytarnym władcą, pouczającym reżyserów, jak mają wystawiać sztuki.


Na ławie oskarżonych siedziało ich trzynastu. Wszyscy z zawodu robotnicy, niektórzy bezrobotni. Wśród nich Gomułka.

Oskarżeni o komunizm. Zarzucono im, że jako członkowie KPP zamierzali przemocą obalić ustrój. Dowodem był między innymi udział w leśnym zebraniu. W prasie pisano o nich: „Sztab wywrotowców na ławie oskarżonych”22.

Rozprawa toczyła się 31 maja i 1 czerwca 1933 roku. W sentencji wyroku przywołano hasło z jednej z ulotek znalezionych przy Gomułce: „Poprzez walkę ekonomiczną do walki przeciwko dyktaturze faszystowskiej, o rząd robotniczo-chłopski”23.

Trzynastu oskarżonych, pięć wyroków ponad trzy lata, a całe postępowanie sądowe trwało zaledwie dwa dni. Kilka lat wcześniej podobne sprawy ciągnęły się tygodniami. Strony wygłaszały zapalczywe mowy. Oskarżeni piętnowali kapitalizm, a prokurator przeklinał komunizm. Wszystko zmieniło się w latach trzydziestych. Władze zrozumiały, że rozgłos towarzyszący procesom wzbudza sympatię dla obwinianych. Komunistyczna Partia Polski też zaleciła oskarżonym inną taktykę, bo jej szeregi przetrzebiły wyroki. Komuniści więc odtąd zaprzeczali przynależności do partii, licząc na niski wymiar kary. Za przestępstwa przeciwko państwu w 1933 roku skazano 3150 osób, z czego połowa to zapewne komuniści24.

Gomułkę zaliczono do najbardziej niebezpiecznych i wymierzono mu cztery lata więzienia.

Wśród oskarżonych zasiadł już z nową protezą. Dzięki Liwi do więzienia dopuszczono właściciela rzemieślniczego warsztatu ortopedycznego. Zmierzył wciąż w połowie bezwładną nogę Gomułki. Kilka dni później przyszedł z ortopedycznym butem.

Gomułka szczegółowo opisał jego wygląd: „Proteza miała kształt sznurowanej od stopy do kolana cholewki zrobionej z mocnej skóry, jej dolna część, przeznaczona na umieszczenie stopy, łączyła się jakby z brandzlem wykonanym z cienkiej, stalowej blachy, dobrze dopasowanej do podeszwy stopy, a całą konstrukcję protezy łączyły dwie stalowe niklowane sztabki, poruszające się na nitach umieszczonych naprzeciw obu kostek stopy, co umożliwiało podnoszenie jej w górę i opuszczanie w dół podczas chodzenia. Do podciągania stopy w górę służyły mocne taśmy gumowe, natomiast w dół mogłem odpychać stopę własnym wysiłkiem, gdyż umożliwiający ten ruch nerw nie był uszkodzony, funkcjonował normalnie. Po założeniu tej protezy, która stanowiła jakby wewnętrzny but, naciągałem na nogę sznurowany ortopedyczny trzewik o krótkich cholewkach, większy w swych rozmiarach od buta przeznaczonego dla prawej nogi. Oczywiście, noga uzbrojona w protezę pozostawała nadal nogą kaleką, nie mogłem się nią posługiwać jak nogą zdrową, lecz nie musiałem już kuśtykać. Proteza przykryta nogawicą spodni była na zewnątrz niewidoczna. Mogłem zatem udać się na rozprawę sądową, nie zwracając niczyjej uwagi na to, że się nią posługuję. A dla mnie, dla mojego samopoczucia miało to wtedy niemałe znaczenie. Najbardziej bowiem każde kalectwo odczuwają ludzie młodzi, chcieliby oni ukryć na zewnątrz swoją ułomność, która rodzi w nich różne kompleksy”25.


Gomułka siedział w Łodzi, Warszawie, Białymstoku. Wyszedł dzięki rannej nodze – choć ten jeden raz się przysłużyła.

29 marca 1934 roku sędzia udzielił mu przerwy w odbywaniu kary ze względu na stan zdrowia. Wstawiła się za nim Stefania Sempołowska, która reprezentowała Towarzystwo Opieki nad Więźniami „Patronat”. Nie zamierzał zostać w kraju. Uciekł do ZSRR, gdzie rozpoczął studia z grupą czterdziestu osób, każda z nich pod fikcyjnym nazwiskiem. To spośród nich wywodzili się ci, którzy po wojnie zagarnęli w Polsce władzę. Jego współlokatorem był Roman Romkowski, a w grupie z nimi również Leon Kasman.

Międzynarodowa Szkoła Leninowska mieściła się trzydzieści kilometrów pod Moskwą, w ogrodzonej drucianą siatką willi, niedaleko stacji kolejowej Kraskowo. Polacy kształcili się odizolowani od komunistów z innych krajów, co miało chronić przed ewentualnym rozpoznaniem przez agentów zachodnich wywiadów.

Uczyli się o nieomylności. Międzynarodówki Komunistycznej. Wszechzwiązkowej Partii Komunistycznej (bolszewików). Stalina.

Gomułka wdrażał się do strzelania, które wychodziło mu słabo – choć przecież pasjonowała go broń – i rzucania granatem, w czym był lepszy. Ćwiczenia prowadził Karol Świerczewski.

W Leninówce wystawiono mu niezbyt entuzjastyczną opinię. Zanotowano, że posiada duże doświadczenie w pracy związkowej i przyjechał „politycznie wyrobiony”. Oceniono: „Zdolny, pracowity, zdyscyplinowany, samodzielny”. Ale zauważono też słabsze strony: „Szerszego rozmachu politycznego w szkole nie ujawnił. Znać u niego stosunkowo niedostateczne doświadczenie pracy wewnątrzpartyjnej i pewne pozostałości biurokratycznych nawyków związkowych”26.

Podsumowano: „Poziom polityczny kierownika większego okręgu”.

Już wtedy zauważono, że jest samotnikiem. Napisano: „W stosunkach z towarzyszami cechowała go pewna oschłość, drażliwość, skłonność zamykania się w sobie. Starał się to przezwyciężyć”.

Nigdy mu się to nie udało.

Na szkoleniu w Moskwie uczono komunizmu, ale Gomułka już sam przyswajał, co ów komunizm potrafi zniszczyć.

W wyidealizowanym świecie komunistów nikt nie brał łapówek. A nawet nie przyjmował napiwków. Tak pisano w partyjnych gazetach. Ale Gomułka sam odkrył, że ludzie wolą pieniądze od idei. Podczas podróży pociągiem zauważył, że konduktor wydaje pościel według niejasnej kolejności. Upominał się o nią bezskutecznie trzy razy; wreszcie usłyszał, że dla niego już nie starczyło. Z czasem odkrył, że w Związku Radzieckim obsługa pociągu obdziela tylko tych, którzy wpłacą stosowny datek. Naiwność kosztowała Gomułkę dwie noce na twardej ławie.

Łapówka to przejaw deprawacji, uważał. Nie mógł sobie wyobrazić, aby traktowano ją jako normę. Znaczyłoby to, że cały system radziecki jest zdemoralizowany, a to było przecież nie do pomyślenia.

Czy był naiwny jak dziecko? Raczej odurzony. Zamykał oczy, żeby nie widzieć łapówkarzy. Inaczej cały jego świat, cała komunistyczna wiara w przebudowę człowieka straciłyby sens. Na to nie mógł sobie pozwolić.

Najznamienitszych spośród zagranicznych komunistów goszczono w hotelu Lux. To w nim mieszkał między innymi Bolesław Bierut, wówczas już agent Kominternu, wysyłany z tajnymi misjami za granicę.

Gomułka, aby wejść do hotelu, musiał uzyskać w portierni przepustkę. Uprawniała do odwiedzin w konkretnym pokoju. W ten sposób spotkał się z jednym z działaczy KPP, Antonim Lipskim.

Ale dzieliła ich nie tylko fizyczna bariera w postaci portiera odnotowującego godzinę wejścia i wyjścia. Wyrosła też bariera psychiczna.

Gomułka zapamiętał, że prywatne spotkania nawet dobrze się znających polskich komunistów były źle widziane i zakazywane przez kierownictwo polskiej sekcji Kominternu. Izolowano ich od siebie, aby utrudnić przenikanie obcej agentury. Najlepiej, żeby nie wiedzieli nic jeden o drugim. A gdy już dochodziło do spotkania, trudno było znaleźć bezpieczne tematy. Towarzysze unikali wątków odbiegających od partyjnych publikacji i nie wspominali o własnej działalności. Rozmowa się nie kleiła. Lipski unikał odpowiedzi na pytania Gomułki, zasłaniał się zasadami konspiracji. Ale gdzieś głębiej, gdzieś w oderwaniu od tajemnic rewolucyjnego podziemia, kryła się niechęć Lipskiego do jasnego formułowania myśli. Jakby to właśnie nie fakty, ale myśli wymagały ukrycia, uważał Gomułka.

Nigdy więcej nie próbował go odwiedzać. Nie wiedział, do kiedy ten mieszkał w hotelu Lux ani kiedy rozstał się z żoną Heleną Frenkiel.

W 1934 roku albo jesienią 1935 roku (w dwóch miejscach swoich wspomnień różnie datuje to wydarzenie) pierwszy raz zobaczył Stalina. Akurat ukończono budowę odcinka moskiewskiego metra. Jeszcze przed oddaniem stacji do użytku zwiedzały ją wycieczki, między innymi polskich komunistów. Nagle nadjechał pociąg, z którego wysypała się grupa cywilów i wojskowych. Za nimi na peron wyszedł Stalin. W długim wojskowym szynelu zapiętym pod szyję. Ochroniarze odsunęli polską grupę. Któryś z Polaków wykrzyknął: „Niech żyje towarzysz Stalin!”. Po chwili skandowali wszyscy. Ale wtedy Stalin odwrócił się i poszedł powoli w stronę wagonu. Gomułka zapamiętał, że kiedy przestali klaskać, pochłaniali wzrokiem jego niewysoką postać. Z przejęciem śledzili każdy ruch. Choć przecież ten zlekceważył ich zapał. Wieczorem wrócili do Kraskowa i wciąż dzielili się wrażeniami z przypadkowego spotkania „z człowiekiem, który później tak okrutnie rozprawił się z darzącą go bezgranicznym zaufaniem i uwielbieniem partią komunistów przedwrześniowej Polski”27.


Do Polski wrócił przez zieloną granicę jesienią 1935 roku. Od tego momentu był już zakonspirowanym komunistą, należącym do elity KPP, liczącej około dwustu–dwustu pięćdziesięciu działaczy. Wkrótce znowu trafił do więzienia. To właśnie wtedy miał swój proroczy sen o aresztowaniu.

Proces przed Sądem Okręgowym w Katowicach toczył się 29 i 30 września 1936 roku. Gomułkę skazano na siedem lat.

Czy to w więzieniu stał się – rzekomo – antysemitą? Swój wywód na ten temat przeprowadził Marian Brandys w opowiadaniu wydanym w podziemiu w latach PRL: „Żydzi działali mu na nerwy, zwłaszcza Żydzi intelektualiści. Wywodziło się to jeszcze z lat przedwojennych, kiedy jako młody działacz związkowy niedawno przyjęty do partii znalazł się po raz pierwszy w więzieniu. Trafił do celi, w której kiblował sam kwiat komuny, partyjni intelektualiści, w większości Żydzi, przeważnie zbuntowani synkowie bogatych burżuazyjnych rodzin. Dali mu oni wtedy popalić! Wykorzystując jego młody wiek, słabe wyrobienie partyjne i braki w wykształceniu ogólnym, owi błyskotliwi towarzysze uczynili sobie z niego kozła ofiarnego dla swych intelektualnych zabaw. Traktowali go jak popychlę. Poniżali na każdym kroku. Miażdżyli talmudzką erudycją. Jednym umiejętnie dobranym cytatem z klasyków marksizmu unicestwiali jego w pocie czoła wypracowane samodzielnie argumenty. To, co odczuwał wtedy wobec nich, nie różniło się niczym od nienawiści klasowej. Ganił się za to w swoim partyjnym sumieniu, ale przemóc tego nie potrafił. Takich doświadczeń się nie zapomina. Wyniósł z tamtej celi dwa ciężkie urazy: przeciw Żydom i przeciw intelektualistom. W późniejszych okresach życia przemądrzali żydowscy towarzysze jeszcze nie raz stawali mu w poprzek drogi, pogłębiając kompleksy młodości”28.

Ale to tylko literacka wyobraźnia.

W komunistycznej rzeczywistości z Żydami musiał współpracować codziennie. KPP składała się w niemal 75 procentach z Polaków, w prawie 23 procentach z Żydów, reszta to Niemcy i Ukraińcy. Ale według innych obliczeń w KPP w połowie lat trzydziestych było więcej Żydów niż Polaków. Tych pierwszych 54 procent, tych drugich 44 procent. A w aparacie technicznym partii działało nawet 75 procent Żydów29.

Statystycznie więc partia nie mogła być wtedy antysemicka.


Każda opowieść o polskim przedwojennym komunizmie dociera do momentu, gdy Stalin morduje najważniejszych działaczy KPP.

To nie oficerowie w Katyniu ani nawet ofiary wywózek na początku wojny stały się pierwszymi polskimi ofiarami Stalina. Najpierw wymordował – co wydaje się zupełnie absurdalne – polskich komunistów. Ale stalinizm to ta odmiana komunizmu, w której nikt nie może czuć się pewny, nawet jeśli bezgranicznie oddaje się idei. To partia decyduje, kto wciąż jest jej wiernym członkiem, a kto – sam o tym nie wiedząc – stał się już wrogiem. Partia to mityczny twór i tylko jej członkowie mogli wierzyć, że stanowi jakąś niezwykłą wspólnotę, która zawsze ma rację. W rzeczywistości to Stalin przesądzał, kto jest podejrzany.

W 1937 roku Stalin uznał Komunistyczną Partię Polski za przeżartą prowokatorami i agentami. KPP rozwiązano, a polskich komunistów wzywano do Moskwy i rozstrzeliwano. Przed stalinowską czystką Gomułkę – i wielu innych, wśród nich Bolesława Bieruta – uchroniło sanacyjne więzienie.

To bardzo ważny psychologiczny moment w historii polskiego komunizmu. „Zgładzenie przez Stalina niemal wszystkich znajdujących się w jego zasięgu przywódców i działaczy KPP – było aktem przypominającym pożeranie się osobników tego samego gatunku, występujące w niektórych grupach zwierząt – uważał Gomułka. – Ten polityczny »kanibalizm« Stalina, wyrażający się w masowym uśmiercaniu komunistów, dowodzi, że był on osobnikiem dotkniętym patologicznym schorzeniem. Jego irracjonalne postępowanie można tłumaczyć jedynie trawiącym go procesem choroby, który zniekształca istniejące w każdym zdrowym organizmie składniki stymulujące normalne rozumowanie. Patologiczne schorzenie Stalina ukształtowało jego charakter, jego sposób myślenia, cechujący się głęboką podejrzliwością i nieufnością do otaczających go ludzi, nawet do najbliższych mu współpracowników. W upadlaniu człowieka, w jego fizycznym i moralnym miażdżeniu, w przelewie krwi bez racjonalnej ku temu przyczyny znajdował on jakąś lubość wewnętrzną, głębokie zadowolenie i satysfakcję, widział w tym jakby swoją wielkość, miernik swojej nieograniczonej władzy”30.

Dla polskich komunistów wymordowanie KPP-owców było czymś takim jak późniejsza śmierć polskich oficerów w Katyniu dla wszystkich Polaków. Stalin zapewne jedno i drugie odbierał jako jeszcze jeden element swojej polityki. Niezbyt istotny w porównaniu z czystkami wśród obywateli Związku Radzieckiego.

Ale była też różnica. Polacy nie pogodzili się z mordem w Katyniu. Tymczasem komuniści nadal hołubili tego, który wymordował ich współtowarzyszy. Tym, którzy przeżyli, Stalin złamał kręgosłupy. Może znieczulił też na cierpienia innych ludzi. Skoro rewolucja pożarła ich bliskich, to dlaczego nie miałaby szukać ofiar wśród swoich wrogów?

Gomułkę jednak też dziwił ten brak współczucia polskich komunistów. Wspominał Helenę Frenkiel, która rozeszła się z Antonim Lipskim. W latach czystek wezwano go do Moskwy i zamordowano. Była żona ucieszyła się, że rozstali się, zanim jeszcze rozprawiono się z nim w Związku Radzieckim. Gomułka uważał, że w ten sposób akceptowała zbrodnię, choć nie miała ku temu żadnych podstaw. Nie rozumiał mentalności tych komunistów, którzy znając się wcześniej przez wiele lat albo nawet żyjąc w związkach małżeńskich – jak Frenkiel i Lipski – nie wyrazili sprzeciwu ani nawet wątpliwości, gdy ich bliskich bezpodstawnie oskarżano o zdradę. A nawet wyraźnie opowiadali się po stronie oskarżycieli. Ci polscy komuniści bardziej wierzyli w radziecką sprawiedliwość niż w swoich bliskich. Zaprzeczali w ten sposób ludzkim uczuciom.

Ale to tylko słowa. Sam wówczas przecież siedział w więzieniu. Nie przekonał się więc, czy zdobyłby się na jakikolwiek protest.

Polscy komuniści tymczasem stali się podwójnie znienawidzeni w Związku Radzieckim. Po pierwsze dlatego, że wywodzili się z potępionej Komunistycznej Partii Polski. A po drugie za sprawą tego, że w ogóle byli Polakami. Polska stała się dla Moskwy głównym propagandowym wrogiem.

W sowieckich gazetach przedstawiano Polskę jako najgorszego wroga ZSRR, zauważył historyk Nikołaj Iwanow. Opisywano jako państwo genetycznie skażone agresją wobec Związku Radzieckiego. W karykaturach pokazywano jako wąsatego pana, który szablą unurzaną we krwi podbitych narodów tworzy państwo od morza do morza. „Trudno w to uwierzyć, ale propaganda sowiecka tego okresu piętnowała jako »państwo faszystowskie« nie III Rzeszę czy Włochy Mussoliniego – napisał Nikołaj Iwanow – lecz przede wszystkim II RP”31.


Siedząc w swoim domowym gabinecie nad wspomnieniami, Gomułka właściwie cieszył się z tego traumatycznego przeżycia polskich komunistów. Przecież zamordowanie KPP uratowało ich honor i uchroniło przed niewybaczalną kompromitacją w oczach Polaków. Blamażem, którego nie zdołałaby obronić najbardziej pokrętna propaganda.

Historia ułożyła mu się w logiczną całość. Likwidacja KPP rozwiązała polskim komunistom ręce. Uwolniła od dyrektyw Kominternu, uznających na początku II wojny światowej Francję i Wielką Brytanię za agresorów. Uchroniła przed współudziałem w wymazywaniu Polski z mapy Europy. Gdyby KPP nadal istniała, musiałaby poprzeć pakt Ribbentrop–Mołotow. Nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Takie polecenie przyszłoby z Moskwy.

Kierownictwo partii podporządkowałoby się temu nakazowi. Co innego doły partyjne. Nie wierzył, aby zwykli członkowie partii, robotnicy, zdołali tak bardzo zaprzeczyć swojej polskości. W końcu przecież nawet swój życiorys polityczny zaczął w 1920 roku od myśli o obronie Polski przed Związkiem Radzieckim.

Przed rozterkami polskich komunistów uchroniła śmierć. Gomułkę przed nią uratowało więzienie, a oswobodziła wojna.

19

Władysław Gomułka, Pamiętniki, t. 1, red. Andrzej Werblan, Warszawa: Polska Oficyna Wydawnicza „BGW”, 1994, s. 204.

20

Władysław Gomułka, Pamiętniki, t. 1, dz. cyt., s. 279. Kolejne dialogi tamże.

21

Ignacy Loga-Sowiński, Nasza przyjaźń zrodziła się w walce [w:] Władysław Gomułka we wspomnieniach, red. Bronisław Syzdek, Lublin: Wydawnictwo Lubelskie, 1989, s. 134.

22

Paweł Machcewicz, Władysław Gomułka, Warszawa: Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne, 1995, s. 8.

23

Andrzej Werblan, Władysław Gomułka. Sekretarz Generalny PPR, Warszawa: Książka i Wiedza, 1988, s. 41.

24

Tamże, s. 43.

25

Władysław Gomułka, Pamiętniki, t. 1, dz. cyt., s. 295, 296.

26

Jerzy Eisler, Siedmiu wspaniałych. Poczet pierwszych sekretarzy KC PZPR, Warszawa: Wydawnictwo Czerwone i Czarne, 2014, s. 177. Kolejne cytaty tamże.

27

Władysław Gomułka, Pamiętniki, t. 1, dz. cyt., s. 428.

28

Marian Brandys, Twardy człowiek, Kraków: Biblioteka Obserwatora Wojennego, 1984, s. 4, 5.

29

Andrzej Werblan, Władysław Gomułka…, dz. cyt., s. 47, 48.

30

Tamże, s. 413.

31

Nikołaj Iwanow, Komunizm po polsku. Historia komunizacji Polski widziana z Kremla, Kraków: Wydawnictwo Literackie, 2017, s. 26.

Gomułka

Подняться наверх