Читать книгу Gomułka - Piotr Lipinski - Страница 8
Śmierć nie zastała mnie w mieszkaniu
ОглавлениеZe swojego domowego gabinetu miał blisko do Sejmu. Kilka minut piechotą. Ale kiedy pisał wspomnienia, był już niemile widziany we wszystkich miejscach, w których zapadały ważne decyzje. Nie chciano go spotykać na posiedzeniach Biura Politycznego, choć pragnął wyjaśnić towarzyszom, jak bardzo się mylą, oceniając lata jego rządów. Woleli go jednak nie widzieć w gmachu Komitetu Centralnego. Może wciąż ze strachu.
Zaznał politycznej pustki z dnia na dzień. Wczoraj przywódca partii, dziś – niemalże anonimowy emeryt. Zasłuchane w jego słowa gremia zastąpiło biurko.
Pierwsze salwy artylerii usłyszał zza więziennych krat. Zaczynał się wrzesień 1939 roku. W pobliżu Sieradza biła bateria przeciwlotnicza.
Pomyślał: czy to jakieś ćwiczenia? Mówiono przecież, że trwa skryta mobilizacja. Czy to może już wojna? Niepewność stawała się torturą. Nikt Gomułce nie powiedział, co się dzieje. Niczego nie wiedzieli też inni więźniowie.
Minął cały dzień, minęła noc, zanim od funkcyjnych roznoszących chleb na śniadanie usłyszał, że Niemcy uderzyły na Polskę. Wtedy ściany w całym więzieniu odezwały się alfabetem Morse’a. Niosły wiadomość o wojnie. Krótkie i długie stuknięcia jak wybuchy bomb rozbrzmiewały w celach.
Od trzech tygodni był starostą komuny. Na niego więc spadł grad pytań, sprowadzających się do jednego: co robić?
Wspólnie uradzono, że ponowią postulat do dyrektora więzienia, aby umożliwić osadzonym zgłaszanie się do służby wojskowej. Ale wciąż obowiązywała aresztancka procedura, zgodnie z którą trzeba było czekać kilka dni, aż kierownik znajdzie czas dla delegacji.
Naczelnik nigdy ich nie wysłuchał. Kilka dni później wieczorem rozległo się walenie we wszystkich celach. Zwykle na taki harmider szybko reagowali strażnicy. Tym razem hałas stawał się coraz większy. W drzwi uderzano blatami stołów. W celi Gomułki trzech więźniów złapało mebel z obu stron, a dwóch jeszcze z tyłu i tak rozbujanym miarowo tłukli, aż puściły zamki.
Po dziesięciu minutach wszyscy już stali na więziennym podwórzu. Nikt ich nie próbował okiełznać. Nikt nie zaganiał z powrotem do cel. Nikt im nie groził bronią. Strażnicy jakiś czas wcześniej czmychnęli z więzienia. Z przyzwoitości zostawili na portierni klucze do bram.
Więźniowie pospolici pobiegli do depozytu z ubraniami, bo siedzieli w charakterystycznych szarych drelichach. Czym prędzej przebrali się w cywilne rzeczy i wysypali na ulicę.
Komuna więzienna – polityczni – wymaszerowała karnie, czwórkami, jakby już czuła się wojskiem. Szli od bramy aleją wśród lip. W pierwszym marszu na wolności przewodził im Gomułka. Szyk jednak szybko się załamał. Po bokach drogi stały karetki Czerwonego Krzyża – znak toczącej się wojny. W miarę jak zbliżali się do nich, wolna przestrzeń się zwężała, a maszerujące czwórki rozsypywały w chaotyczną zbieraninę ludzi.
Gomułka czuł, że władze więzienne, uciekając, wydały ich na pastwę Niemców. Ale ta myśl nie zmieniła jego postanowienia, aby dotrzeć do Łodzi i zaciągnąć się do wojska.
Łódzka komenda uzupełnień nie zamierzała jednak wcielać sieradzkich aresztantów. Zaleciła, by wracali do domów i tam oferowali swoje chęci rejonowym komendom uzupełnień. Więzienna komuna rozpadła się, rażona niechęcią władz. Gomułka postanowił przez Warszawę dotrzeć w rodzinne strony, do Krosna.
Już pięć lat później, opowiadając o wrześniu 1939 roku, mijał się z prawdą. W grudniu 1944 roku wygłosił wykład w Centralnej Szkole PPR w Lublinie. Powiedział wtedy: „Rząd sanacyjny nie tylko odrzucił zadeklarowaną przez więźniów politycznych – tych największych przeciwników hitleryzmu – gotowość walki z bronią w ręku przeciwko niemieckim agresorom, lecz postanowił oddać więźniów politycznych w ręce Hitlera. Rękoma hitlerowskich katów chciała sanacja rozprawić się ze swymi przeciwnikami politycznymi, których przez długie lata trzymała w więzieniach. Toteż gdy w czasie wojny władze więzienne i straż ewakuowały się przed Niemcami, wypuszczały one na wolność tylko więźniów pospolitych, a uwięzionych za komunizm pozostawiono w więzieniu, zamykając szczelnie wszystkie bramy. Więźniowie polityczni wydostali się na wolność tylko tam, gdzie wyważyli sami bramy więzienne”32.
Ale kiedy wypowiadał te słowa, już wiedział, że rewolucji najlepiej służy kłamstwo.
Towarowym pociągiem, na podłodze wagonu, wyruszył z Łodzi Kaliskiej do Warszawy. Na widok niemieckich pilotów maszyniści zatrzymywali lokomotywę, wszyscy wyskakiwali i kryli się w polu. Samoloty pikowały, ostrzeliwując wagony.
Po drugim ataku Gomułka nie wrócił do pociągu, ale idąc wzdłuż torów, dotarł do stacji Koluszki. A dalej, też na piechotę, do samej Warszawy.
Wędrował w pantoflach, cierpiąc ból w postrzelonej przed wojną nodze. Żeby trochę go zmniejszyć, na lewą stopę założył trzy pary skarpetek, ale i tak palce poobcierał do krwi. Do Warszawy dotarł 7 września wieczorem. Blisko celu noga nagle zupełnie odmówiła posłuszeństwa. Coś w niej strzyknęło i jakby obumarła.
Usiadł na krawężniku i zaczął masować łydkę. Jedynie Józef Szlinger, Żyd i komunista, współwięzień z celi, który towarzyszył mu w wędrówce, patrzył na niego ze współczuciem. Inni przechodnie mijali Gomułkę bez cienia zainteresowania. Nieśli własne problemy. Wojna wypędziła ludzi na ulice. Podczas nalotów biegli do piwnicznych schronów. Przez radio wzywano mężczyzn do opuszczenia Warszawy. Żądano, by udawali się na wschód i południe, w stronę oddziałów, do których zostaliby wcieleni.
Gomułka planował, że na Muranów, do mieszkania Szlingera, dotrą z Okęcia tramwajem. Ale kiedy znów mógł chodzić, odkrył, że tramwaje nie jeżdżą. Czekała więc ich kolejna kilkugodzinna wędrówka. Już po chwili obu pielgrzymów zatrzymała straż obywatelska, która kierowała przechodniów do kopania rowów przeciwczołgowych. Wyczerpani, przerzucali ziemię, aż w środku nocy znów podjęli marsz w kierunku Muranowa. Do domu Szlingera, prawdopodobnie przy ulicy Nowolipie (po latach nie pamiętał dokładnie), dotarli wreszcie koło północy.
Następnego dnia obudził się dopiero po południu. Kiedy wstawał z łóżka, dostrzegł, że cała dolna część łóżka jest zbroczona krwią. Zaschła też na jego skarpetkach, skleiła je ze stopą tak silnie, że nie mógł ich ściągnąć. Był wycieńczony. Tydzień nie wychodził z domu. Już nawet nie myślał, że zdoła wstąpić do Robotniczej Brygady Obrony Warszawy, a co dopiero dotrzeć do Krosna. Zrezygnowany czekał, kto w tej wojnie zwycięży.
23 września Żydzi świętowali Jom Kipur. Niemcy tego dnia wzmogli naloty na dzielnicę żydowską w Warszawie. Bomby spadły blisko Szlingerów. Dla bezpieczeństwa, po atakach z powietrza, towarzysze partyjni przenieśli Gomułkę na ulicę Pańską. W niewielkiej kawalerce po innym żydowskim komuniście, który opuścił Warszawę, przesiedział do klęski stolicy. Nie wychodził z mieszkania. Jedyny dokument, jaki posiadał, to papier z Łodzi. Zaświadczał, że jako więzień polityczny z Sieradza zmierza do komendy uzupełnień w Krośnie.
Raz tylko zszedł do schronu. Kiedy po nalocie wrócił do mieszkania, zobaczył, że bomba lotnicza wybuchła na parapecie.
„Przez pokój ten przeszła śmierć – zapamiętał – na szczęście nie zastała mnie w mieszkaniu”33.
Przeprowadził się na Pragę. Mówiono, że wkrótce zajmą ją Sowieci, a granica z Niemcami przebiegnie na linii Wisły. Od początku wojny to było dla niego oczywiste – szukał wsparcia w Związku Radzieckim. Wkrótce jednak, gdy zorientował się, że linia między nowymi zaborcami – choć o jednym z nich oczywiście tak nie myślał – przebiegnie dalej na wschodzie, znowu podjął wędrówkę. Wyruszył, nim Niemcy wkroczyli do Warszawy. Trzy dni maszerował od Wisły do Bugu, tym razem – nauczony doświadczeniem – w wygodnych butach. Wynajętą łódką przepłynął na brzeg zachodniej Białorusi.
W Białymstoku w Komitecie Obwodowym Komunistycznej Partii Białorusi skierowano go jako gospodarza do domu byłych więźniów politycznych, nadciągających z Polski. Dostał zajęcie na najbliższy czas. W tym czasie Sowieci napadli na wschodnie tereny Polski. Komuniści widzieli to inaczej – jako wyzwolenie. Bo tak myśleć nakazywał Komintern.
Eugeniusz Stup zapamiętał, że w niedzielę 17 września polscy komuniści jak zwykle skrycie słuchali radia nastawionego na Moskwę. Przemawiał Wiaczesław Mołotow, minister spraw zagranicznych Związku Radzieckiego. Mówił, że wobec upadku Polski i ucieczki rządu polskiego Armia Czerwona przekroczyła granicę, by wziąć w opiekę narody zachodniej Białorusi i zachodniej Ukrainy. Ucieszyli się. Było to przecież zwieńczenie rewolucyjnej walki wyzwoleńczej narodów białoruskiego i ukraińskiego, uciskanych dotąd przez rządy polskiej burżuazji.
Wielu polskich komunistów – między innymi Bolesław Bierut, Jan Turlejski, Małgorzata Fornalska – zbiegło na tereny zajmowane przez Sowietów. Na wejście Armii Czerwonej budowali bramy powitalne. Zakładali czerwone milicje. Ucieczkę przed Niemcami można zrozumieć. Niedługo później jednak wielu komunistów opowiedziało się wyraźnie przeciw Polsce. Podczas akcji wyborczej agitowali za przyłączeniem zachodniej Białorusi i zachodniej Ukrainy do Związku Radzieckiego. Dobijali leżącego, któremu Stalin wbił nóż w plecy.
Dlaczego? Nie na przekór Polakom, nie zrywali biało-czerwonych flag z jakiejś wrodzonej czy nabytej nienawiści do polskości. To naiwne sądzić, że urodzili się zaprzańcami i zbrodniarzami. Niektórzy byli wykształconymi, kulturalnymi ludźmi, którzy po prostu uważali, że Polska to na tych ziemiach okupant. A Związek Radziecki, przygarniając zachodnią Białoruś i zachodnią Ukrainę, przyniósł im wyzwolenie narodowe i społeczne. Jan Turlejski w Łomży zapewniał: „Jak prawe oko nie widzi lewego, a lewe – prawego, tak i wy nie zobaczycie nacjonalistycznej, białej Polski. Te ziemie należą do wielkiej rodziny narodów ZSRR…”34. Zdrada nie wynikała z podłości charakterów polskich komunistów, ale z przekonania, że czynią dobrze. To najbardziej przeraża.
Gomułka tym się od nich różnił, że proponował władzom radzieckim, aby w wyborach do rady zachodniej Białorusi stworzyć listę mniejszości polskiej. Sowieci wybili mu to z głowy. Choć polscy komuniści dalej rwali się do służby, to po wyborach znaleźli się na uboczu. Sowiecka Rosja już ich nie potrzebowała. Za sprawą przynależności do KPP byli tylko garstką zapalonych, ale niepewnych rewolucjonistów.
Niektórych, podejrzewanych o trockizm albo prowokację, aresztowano. Do więzienia trafili między innymi Irena Sawicka, Leon Lipski, Ludwik Hass. Oczywiście prześladowania komunistów były tylko drzazgą w lesie polskich cierpień: tysięcy zamordowanych Polaków, setek tysięcy wywiezionych do łagrów.
Inni dostawali pracę w zawodach, które nie spełniały ich rewolucyjnych oczekiwań. Małgorzata Fornalska została nauczycielką, Janina Ludwińska sprzątaczką, Paweł Finder pracownikiem administracji. Choć już Janowi Turlejskiemu powierzono stanowisko polskiego reprezentanta w Radzie Najwyższej ZSRR.
Tadeusz Żenczykowski, żołnierz Armii Krajowej, a po wojnie dziennikarz Radia Wolna Europa, pisał: „Dawni członkowie KPP, którzy przeszli za Bug, by znaleźć się pod władzą radziecką, nie byli tam witani owacyjnie. Ale biedy nie cierpieli, korzystając z opieki i pomocy materialnej MOPR [Międzynarodowej Organizacji Pomocy Rewolucjonistom – P. L.] otrzymywali jakieś zajęcia zarobkowe, a niektórym wiodło się wcale nieźle. Mam tu na myśli pisarzy, naukowców, aktorów. Spotkali się jednak z charakterystycznym dla metod NKWD zjawiskiem: ta wszechwładna instytucja inaczej i lepiej traktowała tych komunistów, którzy wyszli z polskich więzień we wrześniu 39 r. Paradoksem było, że pobyt w więzieniu traktowano jako legitymację ich ideowej prawomyślności. Wszystkich pozostałych uważano za podejrzanych i napiętnowanych wyrokiem Kominternu rozwiązującym KPP”35.
Cierpieli, bo jeśli nawet przyjmowano ich do Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii (bolszewików), to nie zaliczano im stażu partyjnego z potępionej KPP. Musieli więc zadowalać się podrzędnymi funkcjami. Semen Igajew, sekretarz białostockiego obwodu partii, raportował: „Niektórzy z byłych członków WKP(b), KPZB i KPP są niezadowoleni, że nie zostali wciągnięci do roboty na kierowniczych stanowiskach. Tym bardziej że wielu z nich w przeszłości, będąc w partii, odgrywało ważną rolę i znajdowało się w dużo lepszej sytuacji materialnej”36.
Gomułka zdecydował, że bezpieczniej będzie wyjechać z Białegostoku do Lwowa, ale nie kontaktował się z polskimi komunistami. Jeśli ci znaleźli się na uboczu, to on niemal w przydrożnym rowie.
Historyk Eleonora Syzdek, która wiele razy pisała o Gomułce, opowiadała mi o tym okresie w jego życiu:
– W Związku Radzieckim pozostawał z boku. Pracował w fabryce. Inni pisali w „Czerwonym Sztandarze” swoje deklaracje, a on przeczekiwał.
Czy rozpamiętywał rozwiązanie KPP? Czy był po prostu zagubiony, bez pomysłu na przyszłość?
Wspominał, że czuli się na Ukrainie i Białorusi „pozbawieni własnego kompasu politycznego, pasującego do wyznawanych przez nich idei socjalizmu, którego ucieleśnieniem miał być Związek Radziecki”37.
Przyznawał – choć tylko wobec siebie i wobec stojącego w domowym gabinecie biurka-powiernika – że KPP-owcy we wspomnieniach fałszowali rzeczywistość. Kłamliwie po latach przekonywali, że pakt Ribbentrop–Mołotow traktowali jako przejściowy. Że spodziewali się, iż wkrótce Sowieci rozgromią III Rzeszę i wyzwolą Polskę.
„Wszystkim tego rodzaju publikacjom przyświeca dewiza, że historia powinna służyć celom aktualnym polityki partii i pod tym kątem należy ją opracowywać, nie zważając na faktyczny stan rzeczy”38 – notował. Jakby sam wówczas, gdy sprawował władzę, nie uczynił z historii kulki plasteliny, z której co rusz lepiono inną przeszłość.
Kiedy w kwietniu 1940 roku przesłuchiwali go Sowieci, popłakał się. Nie potrafili zrozumieć dlaczego. Przecież pochodzenie klasowe miał odpowiednie. Przecież był politycznie wyrobiony. Sowieci po tej rozmowie stwierdzili, że nie nadaje się do konspiracji.
We Lwowie Julia Brystiger – komunistka, która przed wojną zrobiła doktorat na tutejszym uniwersytecie – załatwiła mu pracę kierownika w zakładzie wyrobów papierniczych. Brystiger była wówczas działaczką Międzynarodowej Organizacji Pomocy Rewolucjonistom. Po wojnie Gomułka niemal siłą wysłał ją do pracy w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego.
Żona Gomułki pracowała jako robotnica w fabryce likierów. Zakład, którym kierował Gomułka, wcielono do większego. Pamięć miał fenomenalną. W domowym gabinecie po latach detalicznie odtwarzał szczegóły produkcji z pasją równą rozważaniom politycznym: „Największą szkodę wyrządzało umieszczenie drucianej klamerki zszywającej podwójny zeszyt w miejscu, gdzie natrafiał nóż gilotyny podczas operacji obcinania czy przycinania zeszytów. Jeśli w stosie kilkudziesięciu sztuk znalazł się tylko jeden taki zeszyt, nie pogarszało to wprawdzie – poza tym jednym egzemplarzem – jakości pozostałych zeszytów, lecz wyostrzony nóż gilotyny, natrafiwszy na drut, ulegał wyszczerbieniu i w takim stanie nie można go było używać”39.
Sowieccy działacze partyjni nisko ocenili Gomułkę: „Zdolności – średnie, poziom polityczny – nieco poniżej średniej, ale duże doświadczenie w polityce związkowej. Lekka skłonność do biurokracji. Niezdolny do samodzielnej pracy. Szczery komunista”40.
Ale wreszcie zasłużył na „partbilet”, czyli legitymację członkowską WKP(b). Na początku 1941 roku – jeszcze kilka miesięcy przed wybuchem wojny niemiecko-radzieckiej – sekretarz lwowskiego obwodowego komitetu WKP(b) Leonid S. Hryszczuk wezwał Gomułkę, aby przekazać mu radosną wiadomość – postanowił zarekomendować go jako kandydata na członka partii. Gomułka podziękował za wyróżnienie. W Kijowie, w siedzibie Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii (bolszewików) Ukrainy, dokąd został wezwany, oficjalnie stał się członkiem kongregacji kraju, który okupował Polskę.
Polaków do WKP(b) przyjmowano wreszcie z zaliczeniem stażu w KPP (choć tej nazwy oficjalnie nie wymieniano) od jesieni 1940 roku, po pogorszeniu się stosunków radziecko-niemieckich. Bo ten regres oznaczał, że Stalin potrzebuje nowych sojuszników. Niektórych – Bolesława Mołojca, Anastazego Kowalczyka, Romana Śliwę – skierowano do Szkoły Politycznej w Nagornoje (następnie w miejscowości Puszkino). Innym powierzono poważniejsze niż dotąd funkcje. Paweł Finder (z wykształcenia chemik, który pracował pod kierunkiem Pierre’a Joliota) został przewodniczącym Obwodowej Komisji Planowania w Białymstoku. Jan Krasicki drugim sekretarzem Komsomołu we Lwowie.
Gomułka zastanawiał się, jak widziały jego przyszłość władze radzieckie. Może zamierzano go przerzucić do kraju, aby współorganizował nową partię komunistyczną? Albo prowadził działalność wywiadowczą?
Nic takiego jednak się nie stało. A Gomułka nabrał przekonania, że został skreślony za sprawą jednego przypadkowego spotkania.
Kilka tygodni po otrzymaniu legitymacji członkowskiej rozmawiał z nim poufnie, w cztery oczy, we lwowskim obkomie mężczyzna reprezentujący kierownictwo WKP(b) w Moskwie. Zapytał, czy Gomułka chciałby wrócić „na robotę” do kraju. Gomułka się ucieszył. Zrozumiał, że chodzi o powstanie nowej partii komunistycznej i walkę z okupantem niemieckim. Tłumaczył radzieckiemu funkcjonariuszowi, że polscy komuniści popełnili błąd, uciekając po klęsce wrześniowej do Związku Radzieckiego. Należało pozostać i prowadzić walkę.
Te myśli zapewne jednak przekreśliły go w oczach wysłannika radzieckiej partii. Sowiecki funkcjonariusz uznał, że jest komunistą z patriotycznym odchyleniem.
Nie mógł w to uwierzyć – Hitler uderzył na Związek Radziecki. To przerastało wyobraźnię polskich komunistów.
Ulegli – i Gomułka, i oni wszyscy – propagandzie mówiącej o przyjaźni niemiecko-radzieckiej. Przecież jeszcze kilka dni wcześniej agencja TASS przestrzegała przed kłamstwami imperialistów wieszczących zbliżającą się wojnę.
Poszedł do lokalu partii. Był pusty. Na podłodze walały się zapomniane dokumenty, porwane kable telefonicznie. Szafy i szuflady zostawiono panicznie otwarte. Tej pustki też nie potrafił zrozumieć. Już po pierwszym niemieckim bombardowaniu Lwowa Sowieci uciekli w głąb ZSRR. Jakby nie ufali słowom o potędze Armii Czerwonej.
Zapamiętał, że życie pokazało mu swoje szydercze oblicze. To było wielkie rozczarowanie. Rozpadły się wyobrażenia o nierozerwalnych więzach łączących wszystkich komunistów, o przodującej roli WKP(b). Wciąż czuł bliskość z polskimi komunistami, z komuną więzienną, ale znowu, jak podczas pierwszego pobytu w ZSRR, poczuł się w radzieckiej rzeczywistości kimś obcym.
We wspomnieniach opisał dyrektora fabryki, który mógłby być jego literackim alter ego. Dyrektor nie wytrzymał atmosfery po wybuchu wojny. Kilka dni później wylał swoje żale. Na wieść o zarządzonej ewakuacji twardo stwierdził, że nigdzie się nie rusza. Miał dość kraju, w którym ludzie głodowali i ginęli w obozach pracy. Wyrzucał z siebie prawdę o fałszywych oskarżeniach o szpiegostwo, o rozstrzeliwaniu oficerów, o tym, że żadna władza nie może być gorsza niż ta Stalina i NKWD. Wojna jak alkohol rozwiązała mu język.
Gomułka słuchał oniemiały. Nawałnica zbrojna pokazała mu prawdę o ludziach i o systemie, jakiej nigdy się nie spodziewał. Może jednak ów dyrektor uosabiał innego Gomułkę, wątpiącego i szukającego własnego pomysłu na komunizm?
Ale czy rzeczywiście coraz bardziej rozumiał jądro ciemności Związku Radzieckiego? Czy może siadając do wspomnień, potrzebował wylać żal na tego, kto – jak uważał – pozbawił go władzy? Bo przecież nie miał wątpliwości, że to nie jego błędne decyzje, ale Moskwa spowodowała, że w 1970 roku stracił miano wodza partii.
Przecież już wcześniej wspominał o rozczarowaniu Związkiem Radzieckim. Dlaczego więc tu znowu malował siebie jako naiwnego młodzieńca, zdumionego słowami dyrektora potępiającego sowiecki system?
Sam myślał o ewakuacji, ale z braku transportu mógłby uciekać tylko piechotą. A to było niemożliwe. Wiedział, że jego postrzelona przed wojną noga jest w tak żałosnym stanie, że daleko nie zajdzie. Nie zdołałby już powtórzyć swojej wrześniowej wędrówki z 1939 roku. Trafił więc pod drugą okupację – tym razem niemiecką.
Niemcy zajęli nawet część jego mieszkania. W jednym z pokoi zakwaterowali się strażnicy pilnujący magazynu żywnościowego.
Traktowali Gomułków z poczuciem wyższości, czasami pogardliwie. Niektórzy oddawali im jednak swoją zupę albo chleb, gdy Gomułkowie zadbali o wspólną łazienkę.
Gomułkowie z dnia na dzień biednieli. Ubrania i bieliznę wymieniali na ziemniaki. Żona zajmowała się handlem, dzięki któremu zdobywali jedzenie.
Najwięcej ryzykowała Liwa. Niemcy codziennie przechodzili koło niej, gdy gotowała coś w kuchni. Wbrew nakazom nie nosiła opaski określającej ją jako Żydówkę, ale któryś z Niemców mógł rozpoznać jej pochodzenie. Niemiecka okupacja oznaczała dla niej śmiertelne niebezpieczeństwo. Władysław pojechał do rodziny w Krośnie. Udało mu się po znajomości wyrobić papiery stwierdzające polską narodowość Liwy. Ta z nowymi dokumentami przeprowadziła się ze Lwowa do rodziców Gomułki. Zabrała ze sobą syna Ryszarda. Ale dokumenty dawały złudne bezpieczeństwo. Ludzie znali ją tam jako Żydówkę. Po kilku tygodniach wyprowadziła się na wieś pod Krosnem. Potem w kwietniu 1942 roku zamieszkała w Warszawie. Pracowała jako pomoc domowa u doktorstwa na Różanej.
Gomułka pozostał we Lwowie. Tak jak żona przez żydowskie pochodzenie, tak on przez komunistyczne przekonania nie mógł na stałe zamieszkać z rodziną w Krośnie. I Żydówkę, i komunistę prędzej czy później ktoś wydałby Niemcom. Unikał fabryki, bo tam najbardziej go znali jako komunistę. Ale w końcu odważył się pójść po pieniądze, które należały mu się za ostatni okres pracy.
Kiedy przechodził obok pracujących kobiet, jedna z nich na jego „do widzenia” odkrzyknęła: „Miting, miting”. Złośliwie przypomniała, jak po pracy zawracał na portierni wychodzących robotników, zwołując ich na zebranie związków zawodowych. Tym razem odpowiedział: „Będzie jeszcze i miting, a na razie to do widzenia”41.
32
Władysław Gomułka, Artykuły i przemówienia, t. 1: styczeń 1943–grudzień 1945, Warszawa: Książka i Wiedza, 1962, s. 159.
33
Władysław Gomułka, Pamiętniki, t. 2, red. Andrzej Werblan, Warszawa: Polska Oficyna Wydawnicza „BGW”, 1994, s. 31.
34
Piotr Gontarczyk, Polska Partia Robotnicza. Droga do władzy 1941–1944, Warszawa: Stowarzyszenie Kulturalne Fronda, 2003, s. 61.
35
Tadeusz Żenczykowski, Geneza powstania PPR, Warszawa: SOS, 1984, s. 3.
36
Piotr Gontarczyk, Polska Partia Robotnicza…, dz. cyt., s. 62.
37
Władysław Gomułka, Pamiętniki, t. 2, dz. cyt., s. 54.
38
Tamże, s. 52
39
Tamże, s. 47.
40
Anita Prażmowska, Władysław Gomułka, przeł. Katarzyna Skawran, Warszawa: Wydawnictwo RM, 2016, s. 90.
41
Władysław Gomułka, Pamiętniki, t. 2, dz. cyt., s. 92.