Читать книгу Gra w morderstwo - Rachel Abbott - Страница 5

Оглавление

1

Rok temu


Zatrzymuję samochód na skraju drogi, najeżdżając kołami na porastającą pobocze trawę, i odwracam się do Matta.

– Okej, możesz przestać się kurczyć. Dam ci poprowadzić na ostatnim odcinku.

Rzuca mi spojrzenie pełne udawanego zaskoczenia.

– Kurczyć?

Otwieram drzwi ze śmiechem i wyskakuję z auta. Matt nienawidzi, kiedy siedzę za kierownicą. Według jego oceny prowadzę za szybko i zbyt ostro hamuję. Zapewne ma rację. Osobiście uznaję prowadzenie samochodu za jedną z konieczności – jak na przykład mycie się czy kupowanie pasty do zębów – ale droga do Kornwalii jest długa, a Matt spędził za kółkiem dwie i pół godziny, zanim go zmieniłam.

Zabieram z tylnego siedzenia butelkę z wodą i białą kopertę, podczas gdy Matt okrąża samochód z przodu, żeby do mnie dołączyć. Opieramy się o metalową bramę ogrodzenia okalającego pastwisko i oglądamy okolicę, słuchając odgłosów krów żujących trawę. Przekazujemy sobie przy tym wodę.

– Podniecony? – pytam.

– Tak. Chyba tak. – Typowa odpowiedź w stylu Matta. Ostrożna, wyważona.

Wyciągam z koperty biały kartonik. Matt poinformował mnie o dacie wydarzenia, ale do tej pory nie spojrzałam jeszcze na zaproszenie.


– Zatrzymujemy się w tym Polskirrin, tak? Lucas wynajął jakiś wiejski dom czy coś w tym rodzaju?

Matt patrzy gdzieś w dal.

– Nie. To się odbędzie w jego domu.

Zapomniałam już, że Lucas w istocie jest dobrze sytuowany. Nigdy nie poznałam przyjaciół mojego męża, a on nie widział ich od wieków, choć pozostaje w stosunkowo regularnym kontakcie z Lucasem. Nie zaprosiliśmy ich na nasz ślub dwa lata temu. Nie rozgłaszaliśmy tego zbytnio, ponieważ moja mama była chora, a życie przyjęło szalone tempo od czasu podjęcia nowej pracy i zakupu domu.

– Gdzie Lucas poznał Ninę? Wiesz może?

– Chyba w Paryżu. Zajmował się tam sprawami fundacji.

– Fundacji?

– Tak, fundacji Jarretta.

Odwracam się do Matta.

– Jaja sobie robisz, co? Chcesz mi powiedzieć, że Lucas jest członkiem rodziny Blaira Jarretta?

Matt się uśmiecha.

– Oczywiście. Jest synem Blaira.

– O mój Boże! Dlaczego mi nie powiedziałeś? Jasna cholera, Matt, on musi spać na kasie!

– To nie tak, że ci nie powiedziałem. Po prostu nigdy nie było tematu. Wiedziałaś, że mam przyjaciela imieniem Lucas i że spędzałem sporo czasu u niego w domu jako nastolatek. Nie uznałem za konieczne informowania cię o jego saldzie bankowym czy drzewie genealogicznym.

Typowy Matt. Nie uznał za istotny ani interesujący faktu, że Lucas był synem człowieka, który zbił majątek na napisaniu jakiegoś algorytmu do wyszukiwarki internetowej, a następnie powołał do życia fundację.

– Przypomnij mi jeszcze raz, jak się poznaliście.

Matt odwraca głowę w moją stronę.

– Mówiłem ci, kiedy przyszło zaproszenie. Nasi ojcowie grywali razem w golfa.

– Matt! To żadne wytłumaczenie. Jestem pewna, że twój tata miał wielu przyjaciół, którzy mieli synów. Konkretniej, proszę.

Pochyla się i całuje mnie w usta tak delikatnie, że praktycznie tylko łaskocze moje wargi. Nie dam się tak łatwo zbić z tropu. Matt jest zawsze oszczędny w przekazywaniu informacji, tym razem jednak się nie poddaję i rzucam mu ostre spojrzenie.

Matt chichocze.

– No dobra, wygrałaś. Kiedy mieliśmy mniej więcej czternaście lat, nasi ojcowie zdecydowali, że powinniśmy się nauczyć gry w golfa. Tata sobie wymarzył, że opanuję w mistrzowskim stopniu przynajmniej jedną dziedzinę sportu, a że okazałem się kompletnym rozczarowaniem we wszystkich innych, golf okazał się ostatnią deską ratunku. Lucas, ja i nasi ojcowie chodziliśmy na pola przez jakieś trzy weekendy. Ja oczywiście znów dawałem ciała. Nie pomagało też, że byłem dość niski jak na swój wiek. Lucas był już gigantem, miał chyba z metr osiemdziesiąt. Musieliśmy wyglądać po prostu idiotycznie. Lucas dostrzegł, jak trudno było mnie czegokolwiek nauczyć, zaproponował więc swojemu ojcu, żebyśmy dali sobie spokój z golfem i po prostu spędzali weekendy u niego w domu. Mieli tam basen, a przy kiepskiej pogodzie graliśmy w bilard.

– To było bardzo miłe z jego strony, jak na tak młodego człowieka – przyznaję, opierając głowę na jego ramieniu. Wiem, że Matt miał dość trudne dzieciństwo. Nie sprostał sportowym oczekiwaniom ojca i zawsze się zastanawiał, czy kiedykolwiek urośnie ponad metr pięćdziesiąt. To ostatnie mu się oczywiście udało. W końcu.

– To cały Lucas. Zawsze pozostawał wrażliwy na uczucia innych. Tak czy inaczej, całą wiosnę spędziliśmy razem. Potem dołączył do nas Nick, a następnie Andrew. Jestem pewien, że obaj będą mistrzami ceremonii na tym ślubie.

W głosie Matta pojawiła się nowa nuta.

– Nie wydajesz się zbyt szczęśliwy, że z dwóch zrobiło się czterech.

Wzdycha.

– Nie o to chodzi. Oni są w porządku, sympatyczni i z pewnością ich polubisz. Szczerze mówiąc, trochę czasu zabrało mi dostrojenie się do nich. Obaj byli niemal tak wysocy jak Lucas, a ja czasami czułem się przy nich jak najsłabszy z miotu.

Obejmuję go za szyję i przyciągam bliżej.

– Ale już tak nie jest, Panie Słynny Chirurgu Plastyczny.

Odsuwam się i spoglądam na jego niemal doskonałe rysy. Wygląda, jakby sam wymodelował sobie twarz skalpelem: prosty nos, równe usta i oczy, wszystko absolutnie symetryczne. Zastanawiam się czasami, dlaczego wybrał właśnie mnie, z moją nieco zbyt grubą górną wargą i wysoko położonymi brwiami, przez które sprawiam wrażenie wiecznie wystraszonej. Matt przysiągł jednak, że niczego by we mnie nie zmienił.

– Dlaczego już się z nimi nie spotykasz?

– Wiesz, jak to jest. Wszyscy jesteśmy zapracowani, poza tym dzieli nas spora odległość. Dzwonię i piszę do Lucasa, a kiedy jest w Londynie, spotykamy się na miejscu, ale większość czasu spędza tutaj albo gdzieś za granicą, działając w imieniu fundacji. Przejął ją od razu po śmierci ojca. Andrew podróżuje po świecie, kiedy tylko nadarzy się okazja, a Nick, chociaż jest bankierem w City, mieszka w St Albans. – Ściska lekko moje ramię. – Chodź, wracajmy do auta. Zostało nam jakieś półtorej godziny jazdy, a na zewnątrz jest cholernie gorąco.

Ma rację. Jak na Anglię pogoda jest zdumiewająca. Odnoszę wrażenie, że spędzam czas gdzieś w południowych Włoszech.

Wsiadamy do samochodu, Matt na swoje ulubione miejsce za kierownicą. Przez chwilę ogarnia mnie panika – zastanawiam się, czy mój strój na ślub jest odpowiedni, ale w końcu daję sobie spokój. Nie wiedziałam przecież, z jakim wysublimowanym towarzystwem przyjdzie mi się zmierzyć.

– Powiedz mi, Matt, co powinnam wiedzieć o tych facetach, zanim tam dotrzemy? Jak Lucas ich poznał?

Kręci głową w geście udawanej rozpaczy.

– Wkrótce sama będziesz mogła ich o to zapytać, Jem. Powiem tylko tyle, że pieniądze nie czynią nikogo wyjątkowym, nie patrz więc na nich przez ten pryzmat. To akurat ich najmniej istotny atrybut.

Kiwam powoli głową. Wiem, że ma rację, jednak cokolwiek by powiedział, emocje, które narastają we mnie w miarę zbliżania się do celu, zaczynają w nieprzyjemny sposób ściskać mnie za gardło.

Przez ostatnie dziesięć minut jazdy milczymy. Matt pochyla się nienaturalnie na swoim siedzeniu, jak dziecko obserwujące morze po raz pierwszy. A może to dlatego, że drogi zrobiły się znacznie węższe i na dodatek po obu stronach otaczają je ściany z żywopłotów, trudno więc stwierdzić, co czai się za zakrętem.

Co pewien czas zerka w moją stronę i uśmiecha się uspokajająco, jakby czytał mi w myślach. Już prawie zdołałam przekonać samą siebie, że jestem niemądra i że nie ma absolutnie żadnego znaczenia, jakie ciuchy ze sobą zabrałam – nie chodzi tu przecież o mnie – kiedy skręcamy w boczną dróżkę.

– O mój Boże – szepczę.

Droga dociera na szczyt i zaczyna opadać ku wybrzeżu i w tym samym momencie ogarniam wzrokiem całą panoramę. Na cyplu, tuż nad rozbijającymi się falami, znajduje się nasz punkt docelowy. Polskirrin. Dom Lucasa Jarretta.

Nawet Mattowi odebrało mowę. Nie zatrzymuje auta, ale prowadzi je z minimalną prędkością. Po chwili odchrząkuje.

– Wygląda dość ładnie, nie sądzisz?

Śmieję się w reakcji na tę nonszalancję. Polskirrin jest zdumiewający. Można by go pewnie nazwać rezydencją. Zbudowano go z gładkiego kamienia i z pewnością ma więcej niż sto lat.

Rozległe trawniki przecina długi, wysypany żwirem trakt, który ciągnie się od podwójnej, kutej bramy do ogrodu znajdującego się bezpośrednio przed budynkiem. W otoczonym cegłami, podłużnym stawie – jestem pewna, że pływają w nim złote rybki – tryska fontanna, a za domem, między ogrodem i brzegiem morza, ciągnie się zagajnik. Nie mam wątpliwości, że przecina go ścieżka prowadząca wprost na plażę, i wręcz nie mogę się doczekać, kiedy poczuję chłodną wodę obmywającą mi kostki.

Nawet z odległości mniej więcej czterystu metrów zauważamy, że ktoś wyszedł przez drzwi frontowe. Najwyraźniej nas już dostrzeżono.

– No cóż – rzuca Matt. – Teraz już nie możemy zawrócić. – Uśmiecha się do mnie z błyskiem w oku.

Brama otwiera się jak za sprawą magii i Matt wjeżdża na trakt, wioząc nas na spotkanie ze stojącym ciemnowłosym mężczyzną. Zerkam na uśmiechniętego od ucha do ucha męża i domyślam się, że to Lucas. Ubrany jest w granatowe szorty i gładką białą koszulkę. Uśmiecha się już z oddali.

Matt wyskakuje z auta, podchodzi do niego i dopiero w tym momencie uzmysławiam sobie, jak wysoki jest jego przyjaciel. Mój mąż ma mniej więcej sto siedemdziesiąt osiem centymetrów, ale tamten przewyższa go o głowę. Matt ściska Lucasa za ramię, a drugą dłoń wyciąga do pełnego entuzjazmu uścisku. Nie słyszę, co mówią, ale daję im chwilę, po czym zabieram z tylnego siedzenia kapelusz przeciwsłoneczny i podchodzę bliżej.

– Lucas, poznaj Jemmę. Tak naprawdę Jemimę, ale mówimy na nią Jemma. Moja żona, ale to już wiesz. – Matt mówi za szybko i za dużo i wyciąga przy tym rękę, jakby zapraszał mnie do kręgu.

– Witaj, Jemmo. Miło cię poznać. – Lucas pochyla się w celu złożenia obowiązkowych dwóch całusów w policzki i uśmiecha się szeroko. Dopiero wtedy dostrzegam jego oczy. Mają lekki bursztynowy odcień, jak u lwa – teraz ciepłe i przyjazne, ale zastanawiam się, czy podobnie jak u tego wielkiego kota płoną jasno i widzą w ciemności.

Gra w morderstwo

Подняться наверх